Szli powoli
przez gęsty las. Potworny upał odbierał im siły. Obaj przerażeni, u kresu
wytrzymałości psychicznej i fizycznej, ledwo trzymali się na nogach. Wspierali
się nawzajem ukrywając przed sobą swoje słabości i pocieszając jeden drugiego. Musieli
się trzymać z daleka od głównego szlaku i znaleźć dobrą kryjówkę. Ścieżka była
wąska, nogi ślizgały się po omszałych kamieniach. Po obu jej stronach rosły
kolczyste krzewy. Po godzinie marszu mieli poranione do krwi dłonie i ramiona. Letnie
koszulki, stanowiły marną osłonę. Wcześniej po krótkiej sprzeczce ustalili, że
nie mogą wrócić ani do pałacu, ani do domu Rokity. Wrogowie zdawali się być
wszędzie.
Książę
doszedł do wniosku, że skoro bandyci tak dobrze znali jego przyzwyczajenia,
nawyki i wiedzieli o przyjaźni z chłopakiem na pewno go od dawna obserwowali.
Na zamku musiał być niejeden szpieg, donoszący spiskowcom o wszystkim. Gdyby się tam pojawili, mogliby zostać od razu
pojmani. Porywacze nie mieli teraz nic do stracenia, a jeśli nie będą mieć poważnej karty przetargowej,
czekała ich śmierć z rąk władcy, któremu z pewnością nie wystarczy zwykła
egzekucja.
Natomiast Dominika
zastanowiło co innego. Skoro żaden czart nie mógł wejść do jego willi bez
pozwolenia, to skąd wzięła się w pokoju komórka. Teraz, gdy się na tym
zastanowił, to przypomniał sobie, że przecież zostawił ją w ogrodzie na parapecie
okiennym. Ktoś z niej skorzystał, aby zwabić Lu w zasadzkę i podrzucił z
powrotem. Najwyraźniej bandytom pomagał też jakiś człowiek z miasteczka. Na
szczęście mężczyzna był sprytniejszy niż myśleli i pokrzyżował ich plany.
Chłopak z coraz
większym niepokojem patrzył na Lu. Wyglądał bardzo źle, był blady spocony i co
jakiś czas zaciskał mocno zęby. Oddychał głośno przez usta, najwyraźniej bardzo
zmęczony mozolną wędrówką. Znał upór i dumę przyjaciela. Nigdy nie przyznałby
się, że cierpi.
- Dokąd ty
mnie właściwie prowadzisz? – zapytał książę, zatrzymując się na chwilę
odpoczynku i opierając obolałymi plecami o drzewo.
- Tutaj,
zaraz za zakrętem jest dzika szczelina do naszego świata. Julian pokazał mi ją
kiedyś podczas spaceru. Stamtąd już tylko kilka kroków do jaskini przemytników.
Może to nie będzie kwatera godna waszej wysokości, ale możemy tam pomieszkać spokojnie
przez kilka dni – próbował zażartować i rozluźnić ciężką atmosferę. -Wiem o
niej z listów mojego ojca, więc sądzę, że będziemy tam bezpieczni.
- Jest jedna
mała luka w twoim pomyśle – stęknął Lu i ruszył do przodu. – Skoro nikt o niej
nie wie, jak nas tam znajdą?
- Julian na
pewno sobie poradzi – powiedział z przekonaniem chłopak. Wiara w jego głosie
nieco zdziwiła kapitana. Już miał zamiar zadać następne pytanie, ale w
ostatniej chwili się rozmyślił. Mały był już wystarczająco przestraszony. Nie
było sensu go dobijać, tym bardziej, że wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły,
że będzie go jeszcze dzisiaj bardzo potrzebował. – O widzisz, to tutaj –
chwycił mężczyznę za rękę i pociągnął w kłąb gęstej mgły. Po kilku sekundach
dziwnego wirowania znaleźli się na bagnach.
Zapadał zmierzch
i zaczynało się robić coraz chłodniej. Widać już było pierwsze błędne ogniki
zapalające swoje latarenki. Nad oczkami wodnymi, porośniętymi gęstą trzciną,
unosiły się obłoczki pary. Owady uwijały się jak szalone, a żaby przygotowywały
do wieczornego koncertu. Zmęczeni mężczyźni, kuśtykając jak stuletni dziadkowie,
w końcu dotarli do celu. Zatrzymali się przed niewielkim wzgórzem. Dominik
odgarnął rękami zarośla i ich oczom ukazało się wejście do groty. Włączył
wyciągniętą z plecaka przezornej Moniki latarkę. Przeszli kilkanaście kroków w
dół i korytarzyk się rozszerzył. Pomieszczenie było ogromne, sufit niknął gdzieś
w mroku. Na skalnych ścianach ktoś rozmieścił pochodnie. Chłopak zapalił kilka
z nich i światło zalało jaskinię. Po lewej stronie widać było stertę jakiś
skrzyń i paczek, najwyraźniej bardzo dawno tu porzuconych. Po prawej stały trzy
proste prycze, a na nich leżała sterta zakurzonych, brudnych koców. Pośrodku
umieszczono zgrabne, kamienne palenisko z zawieszonym nad nim miedzianym
kociołkiem.
- Możemy
nawet zrobić kolację – zawołał entuzjastycznie Dominik, chcąc odciągnąć Lu od
ponurych myśli.
- Całkiem tu
wygodnie, to prawie pięć gwiazdek. Mamy nawet basen – Mężczyzna uśmiechnął się
blado do niego. Rzeczywiście w najciemniejszym zakątku biło ciepłe źródło. Zagłębienie terenu tworzyło niewielki,
naturalny zbiornik wodny. Miękki piasek na jego dnie zachęcał do kąpieli.
- Więc ty sobie
usiądź, a ja tu trochę ogarnę – Chłopak zabrał się energicznie do sprzątania.
Rozpalił ognisko i wrzucił tam brudne pledy. Wyczyścił jak umiał najlepiej
jedno z łóżek, nakrył kocem, który ze sobą przyniósł i ulokował na nim Lu. –
Widzisz, zbieram plusy na tytuł hrabiowski – wyszczerzył się do przyjaciela.
- Obawiam
się tylko, że ciężko na niego zapracujesz – Lu jęknął głośno i złapał się za
brzuch. – Przepraszam, ale chyba rodzę – wbił w przyjaciela rozszerzone ze
strachu źrenice i zwinął się w kłębek na pryczy.
- Cholera
wiedziałem, że ta wędrówka w upale ci zaszkodzi! – usiadł na skraju materaca i
otarł twarz mężczyzny zamoczonym w wodzie ręcznikiem. – Ale wiesz, damy radę! –
odezwał się do niego z pewnością, której wcale nie czuł. Dusza usiadła mu na
ramieniu i zaczęła się trząść. Odetchnął kilka razy głęboko, opanowując atak
paniki. Nie mógł sobie na niego pozwolić. Najważniejszy był teraz Lu i jego
maluszek. Przymknął na chwilę oczy, usiłując przypomnieć sobie wszystko co wiedział.
- Ostatnio dużo czytałem na temat ciąży i porodów. Mamy nawet znieczulacz -
wskazał na źródełko. – Podobno świetnie łagodzi ból! Rozbieraj się – pomógł usiąść
mężczyźnie. Ten zarumienił się i spełnił jego polecenie. – Chodź, zanim zacznie
się następny skurcz! – doprowadził go do basenu i pomógł się w nim ułożyć, pod
plecy podłożył mu znaleziony w jednej z paczek w miarę czysty pled. Nalał do
kociołka wody i zagotował ją, wrzucił trochę liści herbaty, by miał co dać się
napić spragnionemu księciu.
- Zawołaj
mnie jak będę potrzebny. Muszę znaleźć coś, w co owiniemy maluszka – zaczął rozkopywać
paczki i skrzynie. Był równie spocony i blady jak jego przyjaciel. Co chwilę
ocierał czoło. W głowie zaczynało mu się kręcić, a w dole brzucha pojawił się mdlący ból. Zdawał siebie sprawę
co oznacza, ale podjął już decyzję. Książę był w dziewiątym miesiącu. Jego
dziecko było już dojrzałe i zdolne do życia. Na kilka strasznych sekund jego
serce ścisnęło się żałośnie. Machnął ręką, niecierpliwie odganiając kotłujące się w nim niespokojne myśli. Miał
nadzieję, że pomoc zdąży na czas. Ufał Julianowi jak samemu sobie. Ukradkiem
zażył znalezione w plecaku dwie tabletki Pyralginy. Przywołał na poszarzałą
twarz beztroski uśmiech. – Mam! –
tryumfalnie pod niósł do góry kilka męskich koszul i spodni z miękkiej bawełny.
– Idealne!
- Dominik!
Aaa…! – rozległ się nagle przeraźliwy krzyk.
- O kurcze, szybko ci idzie! – pędem ruszył do przyjaciela.
Zaczął mu masować krzyże tak, jak to opisywali w książce. – Spokojnie, głęboko oddychaj, rozłóż szeroko
nogi! – wydawał instrukcje. – Czujesz główkę?
- Tak, przesuwa się! O szlag! – ciało mężczyzny wygięło się w
drżący z bólu łuk. – Następne dziecko rodzi Bez!
- Nie drzyj się, tylko daj spojrzeć! – Dominik uklęknął wodzie
między jego udami.
- Ty chyba nie masz zamiaru tam zaglądać?! – Książę mimo odczuwanego
cierpienia strasznie się zmieszał. Nie miał ochoty, by ktoś oglądał go w tak
intymnej sytuacji.
- Zamknij się idioto! Jak inaczej mam wyciągnąć dzidziusia!
Chyba nie sądzisz, że zdołam to zrobić z zamkniętymi oczami! – złapał go
bezceremonialnie za nogi i rozsunął je jeszcze bardziej na boki. – Jak przyjdzie
skurcz to przyj! Chyba widzę jasną główkę, będzie blondaskiem jak ty!
***
Amira po zaskakującym telefonie Moniki przybyła do willi Rokitów
dosłownie w kilka minut. Zastała przerażoną przyjaciółkę, miotającą się po
kuchni z nożem do ryb w ręce. Z rozwianym warkoczem i pałającymi oczyma
wyglądała bardzo dramatycznie. Jeszcze nigdy nie widziała jej w takim stanie.
- Co my teraz zrobimy?! Masz namiar na Beza i Juliana? –
chwyciła ją za ramię, ścisnęła boleśnie, nawet nie zdając sobie sprawy ze
swojej siły. – Obawiam się, że po pomoc do pałacu, to raczej nie możemy się udać!
- Masz rację, nie wiemy komu można zaufać. Ktoś musiał uknuć
paskudny spisek! Po drodze ich zawiadomiłam, będą tu w ciągu godziny. Szybciej
się niestety nie da, ale widzę inny problem – Amira zsunęła jej dłoń ze swojego
ramienia.
- Kurcze, przepraszam, będziesz mieć siniaka. Chyba trochę
mnie poniosło – pociągnęła dziewczynę na kanapę. – Jaki problem?
- Masz chociaż blade pojęcie gdzie chłopcy się podziali?
Musimy ich odszukać jak najprędzej. Lucyfer może w każdej chwili zacząć rodzić.
Znasz jakieś ulubione miejsca Dominika, coś co by się nadawało na kryjówkę ?
- Niestety nie, nie marnujmy czasu, może w jego pokoju coś
znajdziemy – dziewczęta poszły na górę i zaczęły przekopywać się przez biurko
chłopaka.
- Skoro w Piekle jest teraz niebezpiecznie, pewnie wrócili
tutaj. Czarty rzadko się tu zapuszczają, niezbyt lubią ludzki świat. Zwłaszcza
zdobycze techniczne je przerażają. Spójrz, tu mam jakieś listy i garść map. To
chyba bagna i okolice miasteczka! – pochyliła się nad dokumentami i wzięła
lupę. Nagle dobiegło ich gwałtowne łomotanie do drzwi, jakby ktoś chciał je
wyrwać razem z futrynami. Zbiegły na dół i o mało nie rozpłakały się z radości
na widok Belzebuba i Juliana. Obaj wyglądali jeszcze gorzej niż one. Rozbiegane
oczy, blade twarze, dziki wzrok, pozapinane krzywo koszule. Widać było, że
przybyli w wielkim pośpiechu.
- Wiecie, co się właściwie stało? – Głos Boruty był ochrypły
od targających nim emocji. Jego narwany narzeczony jak zwykle ruszył do ataku,
nie bacząc na niebezpieczeństwo. Na myśl o tym, że może leży tam bezbronny
wydany na łaskę spiskowców, serce podeszło mu do gardła. Czarna kitka miotała
się nerwowo z boku na bok. Straszne obrazy zaczęły atakować go ze wszystkich
stron, niemal pozbawiając tchu - rudy
ogonek w kałuży krwi ze zmierzwioną sierścią, zielone oczy pozbawione życia patrzące
w dal, rozchylone w bezgłośnym krzyku sine usta. – Kurwa! Pośpieszmy się!
- Nie. Wiemy tylko to, że Lu coś grozi. Ktoś najwyraźniej go porwał i Dominik ruszył
mu na ratunek. Powiedział, że jest w chatce drwali! – Monika zabrała plecak i
stanęła w drzwiach gotowa do wymarszu. Amira stanęła u jej boku zdecydowana
przyjść krewniakowi z pomocą.
- Może lepiej zostańcie, nie wiadomo co nas tam czeka! –
Belzebub usiłował zawrócić dziewczęta. Nigdy w swoim długim życiu nie był tak
przerażony. Nieraz brał udział w walce i zaglądał śmierci w kościstą twarz.
Śmiał się, patrząc jej prosto w wyłupiaste oczy. Ale tym razem nie chodziło o
niego, tylko o najważniejszą dla niego osobę. Nie wyobrażał sobie już swojego świata
bez Lu. Każdego ranka witał go z zawstydzonym uśmiechem, cierpliwie odplatając
ich splatane ogonki. Tulił się do niego każdej nocy i oddawał ufnie, mimo tego
co się między nimi wcześniej wydarzyło. W tym momencie zrozumiał, że jeśli
straci męża, nie będzie już miał po co żyć. Ten uparty, dumny mężczyzna
zapuścił w nim swoje korzenie tak głęboko, że gdyby ktoś próbował go stamtąd
wyrwać, to jego ciało i dusza rozpadną się w pył. Stanowili jedność na zawsze.
- Nie powinieneś tam iść i dobrze o tym wiesz. Masz
obowiązki w pałacu. Nie martw się, ja się tym zajmę – Boruta powstrzymał
przyjaciela za rękę. – Co będzie, jeśli się coś stanie także tobie? Piekło
pogrąży się w chaosie!
- Niech się pierdolą! Całe życie poświęciłem dla nich i tak
mi się odpłacają! Podnieśli rękę na
mojego małżonka i syna! Najpierw Lu, nimi zajmę się potem, już mogą się uważać
za zmarłych! – oczy Władcy Piekieł ciskały gromy. Jego twarz stężała w groźną
maskę, ostre jak diamenty szpony wysunęły się, a na plecach pojawiły wielkie,
czarne jak noc skrzydła, których jedno machnięcie mogło zabić człowieka. Boruta
już nic się nie odezwał. Wiedział, że jak Belzebub znajduje się w tym stanie,
nie ma sensu z nim dyskutować. Zachowanie przyjaciela nieco go zaskoczyło.
Zawsze przedkładał dobro państwa nad życie osobiste. Wyglądało jednak na to, że
tym razem zupełnie zmienił front. Najwidoczniej jasnowłosy, niepokorny książę zapadł
mu w serce i duszę bardziej niż skłonny był się przyznać.
Oh matko O_O Lu rodzi!!! Z jednej strony to wspaniale ale z drugiej niestety to nie jest dobre miejsce ani na poród ani dla dzidziusia.
OdpowiedzUsuńNiech oni szybko ich znajdą...umieram z niepokoju!
Dobrze, że Domiś miał tak dobrze zaopatrzony plecak. Byle też dziecku nic się nie stało....
Ale mnie straszysz kochana! Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, co się stanie? Kiedy ich znajdą? Jaką śmiercią będą umierać sprawcy wydarzenia?
Boje się tej wzmianki w poprzednim rozdziale, że jak Lu straci dziecko to Bez musiałby go zabić,,, to nieprawda? tak? Poza tym, mam nadzieję, że dziecko będzie całe i zdrowe a oni przybędą na czas.... Bez! Julek! Szybko!
Twoja Maru;3
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział fantastyczny.. Belzebub i Julian bardzo przejęli się całą sytuacją, oby szybko ich znaleźli, mam nadzieję, że Julian się domyśli na jaki pomysł wpadł Dominik, gdzie z księciem mogą się ukryć... Bez nie odpuści, znajdzie i surowo ukarze tych którzy chcieli skrzywdzić Lu i ich maleństwo, mam nadzieję, że Julian też im nie odpuści tego, ze wszytko chcieli zwalić na Dominika..... Lu rodzi, ale jak widać Rokita całkiem nieźle sobie radzi....
Weny, weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Ohayo ;)
OdpowiedzUsuńPostanowiłam po raz kolejny dodać komentarz. Choć nie wychodzi mi to jakoś super. W końcu trening czyni mistrza :D
Oczywiście jak wszystkie 24 poprzednie rozdziały ten jest równie genialny i ciekawy. Jak zawsze kończysz w takim momencie, że chce się bardziej i więcej..
Jestem ciekawa dalszych losów kochających się chłopaków, jednakże losy dziewcząt nie zostają mi obojętne. A nóż między nimi się coś zadzieje.
Pozdrawia Twoja fanka: Gin
Zła kobieta.
OdpowiedzUsuńZa krótka notka.
Ale zaje***ta.
Wspaniały rozdział:) Nie spodziewałam się że Lu urodzi w takich warunkach ale Domi bardzo dobrze sobie poradził w roli położnego :D No i Julek z Bezem wrócili jak zwykle spóźnienia ale tym razem może w końcu coś zrobi z tym buntem bo to poszło stanowczo za daleko. I pomyślał nie tylko o królestwie ale co ważniejsze o rodzinie i o mężu którego tak bardzo zaniedbywał. Jeszcze jest dla nich i dla niego szansa cieszę się:)
OdpowiedzUsuńI wróciły dziewczyny to duży plus jakoś dawno ich nie było super włączyły się do akcji może i one jako para pójdą trochę dalej brakuje mi scen z nimi.
Było pięknie, i bardzo ciekawie ale krótko coś. Mam nadzieje że kolejna notka będzie dłuższa i pojawi się szybko:)
Dużo dużo weny i chęci:)
No kochana, jak Ty dalej będziesz tak kończyła rozdziały, to chyba zorganizuję pospolite ruszenie, znajdziemy Cię, przywiążemy do krzesła przed komputerem i każemy pisać, aż nie skończysz. W ramach tortur będziemy Ci czytać moje "dzieła". Myślę, że to niezły straszak ;)
OdpowiedzUsuńA na serio. Rozdział jest zdecydowanie dramatyczny i daje odczuć, że historia jest już bliżej końca niż początku. Cieszy mnie, że chłopcom udało się uciec, choć martwi mnie, czy Bezowi i Julianowi uda się ich odnaleźć...
Ciekawi mnie też inna rzecz. Czy tylko ja się domyślam co się dzieje? Bo chyba sporo osób będzie bardzo zaskoczonych w kolejnym rozdziale... Na który czekam niecierpliwie. Tak, jak i na kolejne, w których Bez ukaże się jako przerażający i mściwy władca, gotów przerobić na szaszłyki wszystkich, którzy brali udział w uprowadzeniu jego męża... Swoją drogą, czy jego zemsta rozciągnie się również na ludzi, którzy pomagali zbuntowanym czartom?
Ariana
Chyba masz rację i sporo osób będzie bardzo zaskoczonych. Spodziewałam się, że ktoś się domyśli. Dałam kilka wskazówek co do rozwoju akcji. Miło, że nie zdradziłaś co ci przyszło do głowy.
UsuńTwoje dzieła mi nie straszne, już kilka z przyjemnością przeczytałam.
No cóż, doszłam do wniosku, że będziesz chciała zrobić czytelnikom niespodziankę ;)
UsuńA skoro moje dzieła Ci nie straszne, to znam kilka, które mogą służyć za straszaka. Na przykład takie, w którym Snape zapisuje swoje myśli w różowym pamiętniczku ;)
Ariana
Oj trzymasz nas w napięciu, trzymasz... I jak tu przeżyć do następnej notki? Pozdrawiam i weny życzę.
OdpowiedzUsuńBiedaczysko i z Lu i z Dominisia. Mam nadzieje że ukochany mężulek Lu złapie tych zdrajców i da im taką szkołe życia że się nie pozbiearją już nigdy.
OdpowiedzUsuńA co do Dominika to jak zobaczy biedaczek jak Lu się męczy z rodzeniem to sam będzie się pewnie późńiej bał zrobić dzidziusia.
I bardzo spóźnione powiadomienie o nowych notkach u mnie. Serdecznie zapraszam
Jestem bardzo ciekawa co będzie dalej. Zastanawia mnie ile czasu zajmie im zależenie Dominika i Lu? A za razem jak chłopcy poradzą sobie z porodem? Musze przyznać że bardzo ciekawi mnie co potem zrobi Belzebub jak wróci do piekła?
OdpowiedzUsuńŻycze weny
Ruda
No, w końcu mam chwilę, żeby skomentować. Jest mi tak niewymownie szkoda Domisia i Lu. No, bardziej Domisia oczywiście. Biedactwo... Oczywiście Lu też nam się namęczy. Poród niełatwa sprawa, zwłaszcza jak jest się facetem i rodzi w jakiejś jaskini w całkowicie polowych warunkach. Szczęście, że chociaż te jeziorko jest.
OdpowiedzUsuńLiczę, że Bez i Julek wypatroszą tych okrutnych debili, którzy odpowiadają za całe to zamieszanie. Zasłużyli na coś o wiele więcej niż po prostu śmierć... Oby tortury ich wykończyły.