sobota, 30 marca 2013

Rozdział 15


To taki mały, świąteczny prezent dla was. Mam nadzieję, że wywoła uśmiech na waszych twarzach. Rozdział bardzo puszysty i różowy, w sam raz na poprawę humoru.

Belzebub wracał do domu w błogiej nieświadomości zbliżających się kłopotów. Nie mógł się doczekać, kiedy znowu weźmie w ramiona Lu. Uwielbiał patrzeć jak się rumieni, potem spuszcza oczy, a jego długie rzęsy kładą cienie na blade policzki. Nikt kto znał na co dzień dumnego i chłodnego w zachowaniu księcia nie uwierzyłby, jaki potrafi być słodki i uroczy, kiedy jest zawstydzony. Władca uśmiechnął się do siebie na to wspomnienie. Doszedł do wniosku, że jest już dosyć późno, a to oznacza męża leżącego już w łóżku z książką, cieplutkiego i bardzo przytulnego. Przyśpieszył kroku, bo ta wizja spowodowała u niego przyśpieszone bicia serca, a dziwne gorąco zaczęło rozchodzić się po spragnionym ciele. Wreszcie stanął w drzwiach ich wspólnej sypialni. Miał zamiar najpierw wziąć szybki prysznic, a potem…
- Ty draniu! – jasnowłosy pocisk, ubrany w granatową piżamę wystartował w jego stronę. – Przez ciebie będę wyglądał jak beczka! – smukłe dłonie zacisnęły się na koszuli zaskoczonego mężczyzny, rozległ się trzask rozrywanego materiału, a guziki posypały się na ziemię.
- Daj mi chwilę! – złapał go za ręce i wziął głęboki oddech. Spojrzał prosto w iskrzące się z gniewu oczy i już wiedział, że jego plany spokojnego wieczoru właśnie odleciały w dalekie kraje i pomachały na na dowidzenia. – Może tak w trzech zdaniach powiesz mi co się stało?
- Nie! Najpierw cię wykastruję! – zawarczał Lycyfer i niespodziewanie wbił kolano między jego uda. W tej Akademii Wojskowej czegoś go jednak nauczyli. Przyglądał się z satysfakcją jak Bez zgina się w pół.
- O cholera! – jęknął mężczyzna. – Powiedz chociaż za co oberwałem! – złapał go i unieruchomił w swoich ramionach. Zaczął go dokładnie obmacywać, mimo że wił się w jego objęciach i syczał, najwięcej czasu poświęcając oczywiście kuszącym pośladkom. – Przytyłeś i stąd ta tragedia?! – W tym momencie zdał sobie sprawę jaką ogromną gafę popełnił, gdyby mógł, własnoręcznie kopnął by się w tyłek.
- Chcesz powiedzieć, że jestem gruby?! – zawył dramatycznie Lu i wyrwał się z jego rąk. W jego oczach błysnęła panika. Stanął przed lustrem i zaczął się przyglądać uważnie swojemu brzuchowi.
- Przybyło ci chyba odrobinę w talii, ale ….- zatkał sobie pięścią bezmyślne usta, ale było już za późno.
- Naprawdę…? – usta księcia niespodziewanie ułożyły się w podkówkę i zaczęły drżeć. – Będę miał z przodu dyyynię… - mazał się już teraz jak dziecko, a łzy obficie zaczęły mu płynąć z oczu. – A tyle ćwiczyłem, żeby mieć ładny brzuch! To wszystko twoja wina! – rzucił się ponownie na męża i zaczął go okładać, gdzie popadnie.
- Ale co ja mam z tym wspólnego?! – zapytał kompletnie zbity z tropu Belzebub, który stał na środku komnaty i pozwalał się maltretować wściekłemu mężowi. – Czy te kilka kilogramów więcej, to powód do takiej rozpaczy?
- Gdzie ty widzisz jakieś kilogramy, dzieciorobie jeden?! – wrzasnął na niego Lucyfer i zagryzł usta, chcąc powstrzymać kompromitujący szloch. Od kilku dni zachowywał się jak nastolatka z burzą hormonów i niezupełnie panował nad swoim zachowaniem.
- Kochanie, chcesz mi powiedzieć, że będziemy mieć maluszka? – zaczął ostrożnie władca, ale oczy już zaczęły mu błyszczeć od rozpierającej go radości. Przyciągnął do siebie rozhisteryzowanego męża i delikatnie przytulił.
- Chyba tak – wymamrotał w jego pierś książę – trzy testy wyszły mi na tak, a jeden na nie. A będę ci się podobał jak zacznę przypominać fokę? – wbił w niego szare oczęta i pociągnął nosem. Rytm bicia serca męża i jego zapach zawsze go uspokajał.
- Podobasz mi się w każdej sytuacji, gdyby tak nie było, to bym się z tobą nie ożenił – pocałował drżące usta. – Zobaczysz, że nasz synek będzie taki śliczny jak ty.
- Udowodnij – odezwał się cicho Lucyfer.
- Ale co? – nie zrozumiał go w pierwszej chwili mężczyzna. Popatrzył na jego zarumienioną twarz i coś wreszcie zaczęło mu świtać. Smukłe ciało przylgnęło do niego w oczekiwaniu. – Jesteś tego pewny? – zapytał, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. Dostał dzisiaj dwa najwspanialsze prezenty w swoim życiu. Już za kilka miesięcy przyjdzie na świat ich pierwsze dziecko, a jego piękny mąż, po raz pierwszy od tamtej pamiętnej nocy, tulił się do niego ufnie i patrzył mu prosto w oczy z wyraźną zachętą. Uśmiechnął się szeroko i wziął go na ręce, a zachwycone ogonki natychmiast ściśle się ze sobą splotły. Położył swój podwójny skarb na łóżku i nie mógł się na niego napatrzyć. Platynowe włosy Lu rozsypały się na szkarłatnej pościeli, a jego skóra przybrała wspaniały, kremowy odcień. Powoli zaczął odpinać guziczki od jedwabnej piżamy.
- Bez, spraw żebym zapomniał. Zrób to tak, żeby cały świat przestał dla mnie istnieć – wyszeptał Lucyfer, a w jego melodyjnym głosie było tyle ciepła i czułości, że serce władcy dosłownie wywinęło kilka fikołków. – Kocham cię i chcę byśmy się razem zestarzeli. Obaj popełniliśmy wiele błędów, ale nadszedł czas by zostawić je za sobą. Bardzo mi ciebie brakowało przez ten tydzień.
Tymczasem jasna kitka, za nic mając romantyczne wyznania, bezczelnie wędrowała wzdłuż uda Belzebuba. Ogromne zaciekawiona zwiedzała nowe, podniecające tereny. Twarde, zwarte mięśnie bardzo jej się spodobały. Dotarła do zgrabnych pośladków. Wkradła się sprytnie pod materiał spodni i zaczęła gładzić jędrne półkule.
- Jak nie przestaniesz, to będzie bardzo szybki i ostry seks – władca zaczerwienił się i z całej siły starał zapanować na swoim pożądaniem. Poprzysiągł sobie już dawno, nigdy więcej nie skrzywdzić swojego męża i zachować zdrowy rozsądek w każdej sytuacji, co dla kogoś tak porywczego jak on, było naprawdę trudnym zadaniem. Dopiero po ślubie przekonał się jak bardzo wrażliwym mężczyzną jest Lu. W pałacu zawsze grał zimnego i niedostępnego. Sprawiał wrażenie, że wszystkie wydarzenia po prostu po nim spływają, nie sięgając wnętrza. Okazało się, że w ten sposób chronił po prostu swoją delikatną naturę przed zranieniem. – Nie podpuszczaj mnie niecierpliwy głuptasie – pociągnął go zębami za ucho. Rozebrał z koszuli i sięgnął do spodni. W tym momencie jego młodziutki mąż zesztywniał, zacisnął uda i popatrzył na niego niepewnie. – Słońce, jeśli się boisz, możemy przerwać w każdej chwili.
- Nie, proszę… - uśmiechną się do niego blado i sam zdjął resztę ubrania. Bardzo pragnął połączyć się z Bezem, ale jednak nadal trochę się bał. W tym momencie czarna kitka, widząc co się dzieje podjęła własną akcję. Podpełzła podstępnie do różowych sutków księcia i zaczęła delikatnie miziać, to jeden to drugi, siejąc w jego mózgu kompletny zamęt i wprawiając ciało w rozkoszne drżenie. – Och… o… - pisnął zaskoczony i wygiął się w łuk. Tymczasem dłonie i usta władcy także nie próżnowały, opuszczał się coraz niżej, pieszcząc każdy centymetr aksamitnej skóry. Podgryzał, lizał i ugniatał wrażliwe punkty. Podczas, gdy wargi zajęte były brzuchem ukochanego, palce gładziły i masowały spięte, szczupłe uda.
- Kochanie, pokaż, że należysz do mnie – mruczał niskim głosem mężczyzna. Powoli zaczął rozsuwać długie nogi partnera, starając się go nie spłoszyć. Chuchnął na jego nabrzmiałego penisa, wziął sam czubek do ust i zaczął ssać.
- Aa… jeszcze… taaak… - jęczał coraz głośniej Lucyfer, powoli tracąc kontakt z rzeczywistością. Po raz pierwszy w życiu kompletnie się zatracił. Przebywał właśnie w oszałamiającej krainie rozkoszy i chciał w niej pozostać jak najdłużej. Mąż grał na jego ciele jak wytrawny muzyk na swoim instrumencie. Każdy najlżejszy dotyk, odbijał się tysięcznym echem w każdej, najdrobniejszej komórce jego ciała. Nawet nie wiedział kiedy, patrząc z oddaniem na partnera, rozłożył dla niego szeroko uda. Bez umościł się między nimi wygodnie, mrucząc z zachwytu. Uwięził szare oczy kochanka swoimi szkarłatnymi źrenicami i zaczął ostrożnie wsuwać w niego pierwszy palec. Chciał widzieć każdą, najmniejszą nawet reakcję na pięknej twarzy zarumienionego męża. Przygotowywał go ostrożnie, starając się dostarczyć jak najwięcej przyjemności. Nieprzytomne z rozkoszy spojrzenie Lu, usta łapczywie łapiące powietrze i pożądliwe pomruki rozpalały go do białego ognia namiętności. W końcu podniósł jego nogi wysoko i ułożył na swoich ramionach. Wsunął się do gorącego wnętrza jednym, mocnym pchnięciem. Znieruchomiał, czekając aż ciało ukochanego przystosuje się do jego wielkości. Wziął głęboki oddech i zaczął się poruszać. Uderzał raz po raz w prostatę, powodując, że mężczyzna pod nim dosłownie rozpływał się z przyjemności. Kontury pokoju zatarły się, wzrok zaćmiła szkarłatna mgła. Liczył się tylko rozpalony, wijący się pod nim, wydający ponaglające okrzyki mąż. Krzyczał razem z nim, stapiając ich ciała we wspólnym, coraz szybszym rytmie.
- Moje imię, proszę… och… - wyjęczał.
- Taak… aa… Beeez…! – Lucyfer szczytował z jego imieniem na ustach. Natychmiast poszedł w jego ślady, potężne ciało wyprężyło się w najsilniejszym w jego życiu orgazmie. Mięśnie napięły się, a potem rozluźniły, pozostawiając mężczyznę w stanie błogiego rozleniwienia. Położył się na boku i spojrzał w prosto w niezupełnie jeszcze przytomne, szare oczy.
- Tylko ty, tylko ty kochany potrafisz wyzwolić we mnie takie emocje – tulił do siebie zaczerwienionego nawet na szyi partnera, któremu powoli wracała świadomość i docierało do niego co przed chwilą wyprawiał. Ukrył zawstydzoną twarz na szerokiej piersi męża. – Nie rób takiej zmieszanej miny, byłeś naprawdę wspaniały – Bez nieśpiesznie całował jego kark. – Jeśli każda nasza noc będzie tak wyglądać, to zrobimy jeszcze dużo dzieci! – zachichotał mu do ucha.
-Śpij już wreszcie głupku jeden! – książę uszczypnął go w ramię. - Ciekawe co powiesz jak twoje maleństwo zacznie rozrabiać i sprowadzać do domu kolegów? – uśmiechnął się do niego odrobinę złośliwie.
- Jakich kolegów, o czym ty mówisz?! Nikt nie ośmieli się tknąć mojego syna! – warknął natychmiast władca.
- Tak właśnie myślałem – Lucyfer nakrył się kołdrą i zasnął mocno rozbawiony. Pod powiekami miał wizję Beza z groźną miną stojącego w drzwiach pałacu i rzucającego pioruny na każdego, kto ośmieliłby się zbliżyć do jego cennego dziedzica.

***
  Dominik miotał się po domu Juliana, mrucząc pod nosem kwieciste epitety i wymyślając coraz to paskudniejsze tortury, na jakie skaże tego ohydnego drania. Miał ochotę przerobić go na miazgę, udeptać na placek i jeszcze raz przerobić na miazgę. W głowie mu się nie mieściło, jak można być takim podstępnym łajdakiem. Tym razem nie okłamał go, ale z premedytacją nie powiedział całej prawdy. Pewnie się bał, zresztą słusznie, że uciekłby na drugi koniec świata, mając w perspektywie rodzenie małych diabełków.
Boruta już z daleka słyszał energiczne kroki maszerującego po salonie narzeczonego. Służba uprzedziła go, że wrócił z pałacu w bardzo bojowym nastroju. Zaczął zastanawiać się, co też się mogło wydarzyć. Miał nadzieję, że nie spotkał się z Lucyferem. Ostrożnie wsunął się do komnaty i zobaczył jak ruda kitka ze złością przecina powietrze. Doszedł do wniosku, że może będzie lepiej się wycofać i przeczekać w jakimś kąciku, aż Dominik trochę się uspokoi. Właśnie zaczął odwrót strategiczny, gdy…
- Nawet o tym nie myśl, ty obrzydliwy tchórzu! – wrzasnęła jego słodka kruszyna. W ciągu ułamka sekundy znalazła się przed nim i zastąpiła mu drogę, aby nie mógł umknąć. Zielone oczy miotały szmaragdowe błyskawice. Rude loki podskakiwały przy każdym słowie, połyskując ogniście i robiąc mu w mózgu koktajl z resztek szarych komórek, którym wczoraj udało się nie utonąć w czasie radosnej pijatyki .
- Cukiereczku – wojewoda padł przed nim z rozmachem na kolana – cokolwiek zrobiłem przebacz! – Wbił w chłopaka czarne oczy, jego psie spojrzenie swoją niewinnością mogłoby zawstydzić niejednego aniołka. Ogon podkradł się bliżej i nieśmiało zaczął głaskał go uspokajająco po łydce. W głowie mężczyzna robił tymczasem szybką kalkulację wszystkich swoich grzeszków. 
 - Tym razem mnie nie nabierzesz!  - Dominik porwał do ręki bicz, zabrany z pałacu i potrząsnął mu nim przed nosem. – Zaraz sprawię ci takie lanie, że na długo mnie zapamiętasz! Wybiję ci z tej pokręconej głowy całe stado małych czartów! Jak mogłeś mi o tym nie powiedzieć! Bycie matką to poważna sprawa, a nie jakaś głupia zabawa! – bicz ze świstem spadł na plecy wojewody, który nawet nie pisnął.
- Słońce, a widziałeś kiedyś takiego słodziaśnego diabełka z puszystą kitką? – zapytał nagle Julian, zaskakując swoim tokiem myślenia chłopaka.
- A co to ma do rzeczy, ty łajdaku?! – podniósł do góry rękę, by zadać kolejny cios.
- Pozwól, że ci pokażę, a potem możesz stłuc mnie na kwaśne jabłko – zaproponował Boruta, nadal klęcząc pokornie u stóp wściekłego narzeczonego. Zobaczył błysk zainteresowania w jego oczach i w ciemnym tunelu pojawiło się niewielkie światełko. Postanowił kuć żelazo póki gorące. Doskonale wiedział, jak czułe serduszko bije w piersi tego wojowniczego chłopaka. Dominik w swoim postępowaniu kierował się przede wszystkim uczuciami. Nieraz mu opowiadał jak bardzo brakowało mu prawdziwej rodziny. Zawsze w Boże Narodzenie spacerował do późna po Krakowie i zaglądał ludziom do okien. Nigdy nie miał dość patrzenia jak składają sobie życzenia i patrzą serdecznie w oczy. Julian z całej duszy pragną tego samego. Spokojnego domu, gdzie czekałby na niego kochający partner i gromadki roześmianych dzieci. Nie miał zamiaru pozwolić odejść mężczyźnie, który był spełnieniem wszystkich jego snów.

niedziela, 24 marca 2013

Rozdział 14


Julian oczywiście wcale nie dotrzymał słowa. W niedzielę wieczorem odprowadził oszołomionego tym co się wydarzyło Dominika do domu. Obiecał, że poważnie z nim porozmawia następnego dnia. Tymczasem w Piekle doszło do zamieszek, Boruta wraz z władcą musiał wyjechać do Brazylii. Miało ich nie być co najmniej przez tydzień. Czart ograniczył się tylko do poinformowania o tym narzeczonego oraz kategorycznie zabronił przebywania samemu w zamku i odwiedzania Lucyfera. Kazał mu siedzieć w domu na bagnach i najlepiej nigdzie stamtąd nie wychodzić. Chłopak oczywiście we wszystkim mu najpierw przytaknął, ale wkrótce się okazało, że to nie taki proste. Ruda kitka był niesamowicie psotna i samowolna. Sprawiała właścicielowi sporo kłopotów. Nawet w szkole narobiła zamieszania. Na samo wspomnienie miał ochotę zapaść się pod ziemię.

Stał właśnie w pokoju nauczycielskim i słuchał od dziesięciu minut długiego kazania, wygłaszanego przez nauczycielkę biologii. Całkiem przystojna kobieta w wieku około czterdziestu lat, ubrana w dziwny, workowaty kostium całkowicie zniekształcający jej zgrabną figurę, tłumaczyła mu, jak się układa dzienniki na półce, bo ciągle robi w nich zamieszanie i nikt potem swojego nie może odnaleźć. Tymczasem Dominikowi burczało już na całego w brzuchu, niestety nie zdążył rano zjeść śniadania. Trzymał w rękach stertę klasówek i miał ochotę wrzasnąć na tą pedantkę, żeby się odczepiła. Na szczęście pojawił się historyk i wywrócił oczami na ich widok. Stanął obok kobiety i uśmiechnął się do niej uspokajająco.
- Krysiu daj mu spokój, bo ci tu zaraz z głodu zemdleje. Żołądek tego biedaka słychać aż na korytarz.
- Nie wtrącaj się Józek, musi się nauczyć porządku – warknęła rozeźlona nauczycielka. – Nie daj boże, jeszcze skończy jak ty – obrzuciła pełnym dezaprobaty wzrokiem jego niedoprasowane spodnie. 
Tymczasem zniecierpliwiona kitka, postanowiła wziąć sprawy, w swój, że tak powiem ogonek, bo rąk przecież nie miała. Klepnęła kobietę w tyłek, a potem zaczęła po nim głaskać. Pani Krysia podskoczył gwałtownie i zlustrowała mężczyzn gniewnym wzrokiem.
- Który ośmielił się na ten głupi żart?! – nie miała pojęcia kogo oskarżyć, bo jeden trzymał stertę papierów, a drugi mapy. Obaj mieli zajęte ręce.
- A co się stało? – zapytał historyk, nie mający pojęcia o co chodzi nerwowej koleżance.
- No właśnie – dorzuciłem z niewinną miną i usiłowałem się nie zarumienić.
- Nie róbcie ze mnie wariatki! – wrzasnęła wściekle. – Który z was obmacywał moje pośladki?!
- A jakim to cudownym sposobem mielibyśmy to zrobić? – oburzył się mężczyzna. – Zresztą nie ma tam nic ciekawego, co mogłoby skusić normalnego faceta – dorzucił złośliwie.
- Chcesz powiedzieć, że mam płaską dupę?! – wrzasnęła wściekle. – Dawaj rękę draniu! – złapała za nadgarstek opierającego się historyka. Wzięła jego dużą dłoń i zacisnęła ją na swoim tyłku. – Widzisz jaki jędrny? Codziennie trenuję aerobik ty ciemny bałwanie! Pokaż lepiej swój kaloryfer, zobaczymy czy jest równie apetyczny! – podniosła zaskoczonemu mężczyźnie do góry koszulę.
- Ale Krysiu! – zaprotestował słabo, bo krągłe pośladki koleżanki faktycznie zrobiły na nim spore wrażenie.
- Co się tu wyprawia do jasnej Anielki ?! – usłyszeliśmy donośny głos dyrektorki. Wszyscy troje natychmiast odzyskaliśmy rozsądek. Stanęliśmy w szeregu, ze spuszczonymi głowami, czerwoni na twarzach jak pomidory. – To jakaś dziwna zabawa, czy uprawiacie zbiorowy seks? I wy macie dawać przykład buzującej hormonami młodzieży? Skaranie boskie z wami!

Po tygodniu takich i podobnych przeżyć Dominik był całkowicie wykończony psychicznie. Kitka wtrącała się we wszystko, siejąc dookoła zamęt i spustoszenie. W miasteczku działy się dziwne rzeczy, o których mieszkańcy z wielkim zacięciem plotkowali. Do tej pory było tu strasznie nudno. Nikt na razie nie skojarzył, że gdzie tylko wybuchało jakieś zamieszanie zawsze był tam obecny Dominik, ale to tylko kwestia czasu, zanim ktoś się zorientuje. 

***

Tymczasem książę piekieł nudził się okropnie. Oczywiście miał sporo obowiązków, które pochłaniały jego czas, ale potem pozostawał w pustych komnatach sam i czuł, że czegoś lub hm…, kogoś okropnie mu brakuje. Kilkakrotnie złapał się na tym, że wtula twarz w poduszkę Beza i wdycha jego mocny, męski zapach. Wieczorem nie mógł zasnąć. Nie było ciepłego torsu, ani silnych ramion, które by go przytuliły. Wygodne wcześniej łóżko zrobiło się zimne, a materac jakiś szorstki. W ciągu kilku dni stał się tak marudny i wymagający, że wszyscy przed nim uciekali. Cała służba szeptała nerwowo po kątach i nie mogła się doczekać powrotu władcy. Do końca tygodnia, każdy najmniejszy nawet czart zdawał sobie sprawę, że Lucyfer bardzo tęskni za swoim mężem. Oczywiście sam zainteresowany nigdy by się do tego nie przyznał. Wynajdował sobie i innym, którzy nie zdążyli się przed nim ukryć najdziwniejsze zajęcia, byle tylko zabić ciągnące się po ślimaczemu, długie godziny. 
Dominik spadł mu jak z nieba. Na widok jego powiewającej dumnie rudej kitki szeroko otworzył oczy.
- Jest niesamowity, z taka ozdobą będziesz miał tutaj ogromne powodzenie – roześmiał się na widok zakłopotanej miny przyjaciela. Chłopak usiadł i zaczął gładzić ogonek, nie wiedząc jak podjąć temat. Książę przez chwilę obserwował go z rozchylonymi ustami, oblizał się kilkakrotnie, nie mogąc oderwać od niego wzroku. – Przestań to robić, bardzo cię proszę. Jesteś moim kumplem, ale wszystko ma swoje granice – jego głos stał się niesamowicie melodyjny i aksamitny.
- Wiesz, jak szedłem korytarzem, to niektórzy stawali na mój widok i dosłownie zamieniali się w posągi. Tylu głupich min co dzisiaj, to jeszcze nigdy nie widziałem. Wyglądali jakby się czegoś naćpali. Możesz mi wyjaśnić o co tu chodzi? – zapytał nieśmiało.
- Czy ty chcesz mi powiedzieć, że Julian niczego ci nie wytłumaczył i pojechał sobie w siną dal? – zapytał oburzony.
- Kazał mi tylko siedzieć w domu do jego przyjazdu i tyle.
- Ten tchórz bije rekordy głupoty. Zanim zgodziłeś się na coś takiego, mogłeś ze mną porozmawiać, bo konsekwencje twojej decyzji są bardzo poważne – pogładził coraz bardziej wystraszonego przyjaciela po ramieniu. – Belzebub oczywiście, też nie udzielił ci żadnych informacji? Już ja się z nim policzę, niech no tylko wróci!
- Proszę, powiedz z grubsza o co chodzi, bo strasznie niezręcznie się czuję – wyszeptał bardzo cicho Dominik. Właśnie do niego dotarło, że zrobił coś naprawdę niemądrego i sądząc po minie Lu, następstwa niekoniecznie przypadną mu do gustu.
- Może lepiej najpierw się napij – książę nalał mu szklaneczkę koniaku.
- Jest aż tak źle? – zapytał drżącym głosem chłopak.
- Nie przesadzajmy. Posiadanie kitki ma też wiele zalet, zależy jak na to spojrzysz – Lucyfer usadowił się wygodnie na fotelu. – Po pierwsze wygląd twojego ogonka świadczy o twojej dojrzałości seksualnej. Taka lśniąca kitka z długimi włosami uważana jest tutaj za wyjątkowo piękną i pożądaną. Nie tylko z powodu swojej urody. Mówi, że dysponujesz najlepszą pulą genów, w związku z tym, jesteś bardzo mile widzianym, stałym partnerem. Dzieci ze związku z tobą będą silne, inteligentne, obdarzone potężną mocą. Czarty nie mają licznego potomstwa, więc bardzo o nie dbają. Taki narzeczony jak ty, to prawdziwy skarb. Możesz mieć z tego powodu niemałe problemy.
- Czy to znaczy, że ze mnie niezły ogier i robię śliczne maluszki? – zapytał zaciekawiony Dominik. Zawsze chciał mieć w domu gromadkę słodkich aniołków.
- Ee… niezupełnie, ale o tym potem – odezwał się zakłopotany Lucyfer, nie bardzo wiedząc jak przekazać chłopakowi niespodziewaną wiadomość. – Teraz o zachowaniu. Czarty to nie ludzie, reagują nieco inaczej. Nie możesz dotykać swojego ogona zwłaszcza w miejscach publicznych, to jest uważane za sporą gafę. I pod żadnym, ale absolutnie żadnym pozorem, nie możesz pomacać kitki innego czarta.
- Ale dlaczego, to takie przyjemne. Julian natychmiast robi się cały czerwony i bardzo zgodny – chłopak najwyraźniej kompletnie go nie rozumiał.
- Wiesz, ja mimo wszystko wolałbym nie wiedzieć, co wy robicie w swojej sypialni – zaczerwienił się nieoczekiwanie książę. – Zrozum, jeśli miętosisz czyjś ogonek, to tak jak byś w świecie ludzi, włożył przy świadkach komuś rękę do majtek!
- Przesadzasz – machnął na niego lekceważąco ręką chłopak – to jakieś bzdury.
- Tak sądzisz? – zdenerwował się Lucyfer. – No to się przekonajmy! Daj mi swój ogonek i nie ruszaj się, ale nie waż się o tym nikomu powiedzieć, bo nas zabiją. – Dominik posłusznie podał mu swój skarb. Mężczyzna ujął go delikatnie jakby to był rzadki okaz motyla. Chuchnął na niego, a młody czart poczuł jak fala gorąca rozlewa się w całym jego podbrzuszu i kumuluje się między jego nogami. Książę ponowił atak, a chłopak gwałtownie poczerwieniał i zacisnął uda.
- Dość, błagam cię dość! Już rozumiem! – jęknął zawstydzony swoją reakcją.
- Więc, jak się sam miziasz, to dajesz wyraźny sygnał drugiej osobie, że jesteś nią zainteresowany. A jak pozwalasz na to komuś innemu, to znaczy że chcesz się z nim kochać. Zapamiętaj to głuptasie, bo wpędzisz się w kłopoty!
- Jej...! Chyba popełniłem kilka gaf. Jest jednak coś jeszcze prawda? – zapytał i mocno się zaniepokoił, widząc powagę w oczach przyjaciela.
- Ogon widzą na ziemi tylko te osoby, którym chcesz go pokazać. I… no wiesz… - zaczął jąkać się nieporadnie Lucyfer.
- Wystękaj to wreszcie, bo zaczynam się bać!
- W twoim przypadku, to nie ty będziesz, że tak powiem ogierem. Masz dokładnie odwrotną rolę do spełnienia – wymamrotał pod nosem mężczyzna, nie patrząc mu w oczy.
- Zaczekaj! Stop! – Dominik pobladł gwałtownie, a szklanka w jego rękach zaczęła się trząść. – Nie chcesz mi chyba wmówić, że to ja mam robić za kobietę i urodzić dziecko?! Jestem do cholery facetem! Chyba kpisz! – zaczął wrzeszczeć spanikowany.
- Dokładnie tak, mój drogi idioto! Dobrze wiesz, że Julian, to podstępna kreatura. Czy ta sprawa z kontraktem niczego cię nie nauczyła? Pewnie obaj szaleją ze szczęścia, że tak łatwo udało im się ciebie podejść – Lucyfer kręcił z politowaniem głową nad bezmyślnością przyjaciela.
- Nalej mi jeszcze, bo mnie zaraz udusi! – wyciągnął do niego rękę. – Ja tego skurczybyka normalnie zabiję! – Jednym ruchem wlał w siebie cały alkohol i wstał z kanapy. Zabrał z kominka wymyślny bicz złożony z kilku rzemyków zakończonych węzełkami, pomachał zaniepokojonemu jego zachowaniem mężczyźnie i bardzo energicznym krokiem pomaszerował do domu. Jego zielone oczy sypały iskry, a kitka powiewała za nim jak wojenny sztandar. Rude włosy płonęły, jakby ktoś zapalił na jego głowie ognisko. Wszyscy przezornie umykali mu z drogi.

***

Tymczasem dawaj nieświadomi niczego mężczyźni wesoło wracali ze wspólnej wyprawy. Całą awanturę udało im się załatwić polubownie. Zamiast spodziewanej krwawej potyczki, udało się zawrzeć pokój miedzy zwaśnionymi rodami. Na koniec wyprawiono huczną imprezę na której świetnie się bawili. Wspaniałe wino lało się strumieniami i obaj w poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku, porządnie sobie pofolgowali. Każdy z nich miał potężnego kaca i nadzieję, na czułą opiekę ze strony swojego partnera. Tymczasem nad ich głowami zbierały się potężne, czarne chmury, co prawda u każdego z zupełnie innych powodów.

Lucyfer został w swojej komnacie i początkowo chciał pobiec za wyprowadzonym z równowagi Dominikiem. Po chwili jednak doszedł do wniosku, że nie ma potrzeby wtrącać się w kłótnie małżeńskie. Borucie należy się nauczka i porządne lanie na pewno wyjdzie mu tylko na zdrowie. Zaczął się nawet zastanawiać, jakby wyglądały dzieci jego przyjaciela i wojewody. Wyobraźnia podsunęła mu naprawdę słodki obrazek. Był ciekaw jak może wyglądać taka męska ciąża. Owszem widział wielokrotnie czarty z okazałym brzuszkiem, ale żadnego z nich nie znał osobiście. Te sprawy nigdy go za bardzo nie interesowały. Wyszukał na półce odpowiednią książkę i zaczął czytać. Z każdym zdaniem jego oczy robiły się coraz bardziej okrągłe, a zimny pot wystąpił na jasne czoło.

,, Objawy ciąży są u wszystkich jednakowe. Zarówno mężczyźni jak i kobiety najczęściej odczuwają w pierwszym trymestrze:
- Mdłości, zwłaszcza rano
- Zawroty głowy
- Zdarzają się niespodziewane omdlenia
- Brak apetyty na przemian z wilczym głodem
- Huśtawki nastrojów ’’

Lucyfer z hukiem zamknął książkę i gwałtownie usiadł na łóżku. Otarł drżącymi dłońmi twarz. Nie miał pojęcia jak mogło go tak zaćmić. Wszystko idealnie pasowało. Zgadzało się dosłownie każde słowo. Wstał i podszedł do lustra. Podniósł koszulkę i stanął bokiem do szklanej tafli. Nie dostrzegł niczego szczególnego. Może jednak się mylił?
- Jeśli to prawda, to ja tego skurczybyka zabiję! – powtórzył słowa przyjaciela sprzed godziny. – Jeden strzał i od razu gol? Niech to jasna cholera! Nie chcę być gruby!
  

poniedziałek, 18 marca 2013

Rozdział 13


Lucyfer usiadł na udach męża i nie miał odwagi nawet drgnąć. Miał przed sobą wspaniały męski tors, pięknie wyrzeźbione mięśnie aż prosiły się o dotyk. Spuścił wzrok nieco niżej. Ciemne sutki były wyraźnie stwardniałe. Bezwiednie się oblizał i zaczął zastanawiać jak mogą smakować. Ręka sama podniosła się do góry jakby obdarzona własnym życiem, ale gdy się spostrzegł co robi natychmiast ją cofnął. Gdzieś na dnie duszy nadal czaił się strach. Wydawało mu się, że jeśli zbliży się za bardzo Bez rzuci się na niego i przygniecie swoim potężnym ciałem. Brutalne obrazy z nocy poślubnej nadal głęboko w nim tkwiły. Wiedział, że to co się wtedy stało w jakimś stopniu  sam sprowokował. Igrał z władcą przez wiele lat, wiedząc jaki potrafi być porywczy i brutalny, gdy się go wyprowadzi z równowagi. Nie usprawiedliwia to bynajmniej tego co zrobił, ale… No właśnie. Zagryzł usta.
- Kochanie, nigdy bym nie pomyślał, że będziesz w łóżku taki nieśmiały. Prawdziwa z ciebie księżniczka, słodziutka i płochliwa, a te śliczne rumieńce na twojej twarzy dodają ci jeszcze uroku – mężczyzna pogłaskał go po policzku.
- Czy ty w ten pokrętny sposób chcesz mi powiedzieć, że zachowuję się jak jakaś niewydarzona blondyna?! – warknął w odpowiedzi Lu, a jego szare oczy zaczęły płonąć.
- Ależ skąd. Lubię tą kobiecą stronę twojej natury – prowokował go nadal Belzebub. Z całej siły starał się zachować powagę , widząc jak mąż się zaperzył i całkowicie zapomniał o swoich lękach. Tak łatwo zawsze było go rozdrażnić. Nie zdawał sobie biedak sprawy jak ponętnie wtedy wyglądał.
- Zaraz ci udowodnię, że jestem prawdziwym mężczyzną! – Lucyfer rzucił się mu na szyję i zaborczo wpił w usta. Ugryzł w dolną wargę i bez wahania wdarł się do środka. Nie zauważył nawet, że został przytulony do szerokiej piersi, tak był zajęty dokładnym poznawaniem zdobytego terytorium. Tymczasem duże dłonie głaskały jego plecy i tyłek. Smukłe ciało reagowało instynktownie. Wygięło się pod delikatną pieszczotą. Lgnęło do ciepła i coraz bardziej się rozgrzewało. Książę zorientował się co się dzieje dopiero, kiedy ręka męża zwędrowała między jego pośladki.
- Bez… co ty… och…! – jęknął i w tym momencie zatonął w jego spojrzeniu. Szkarłatne oczy patrzyły na niego z taką miłością i czułością, że coś ścisnęło go w piersiach, a w głowie powstał zamęt. Serce zaczęło się tłuc niespokojnie jakby mu chciało wyskoczyć z piersi. Przytulił się do niego z cichym westchnieniem. Wiedział, że drży jak przestraszone dziecko, ale nie potrafił tego opanować.
- Spokojnie skarbie, wszystko będzie dobrze – usłyszał cichy szept Beza. Zaczął go powoli całować. Przesuwał usta po jego twarzy jakby chciał w ten sposób nauczyć się jej na pamięć. – Szsz… nie bój się… – pieścił go łagodnymi ruchami. Gdy tylko poczuł, że mąż się odpręża i uspokaja, puścił go i uśmiechnął się, widząc niezbyt przytomny wyraz jego twarzy.
- To co będzie z tym śniadaniem? Chyba nie warto być  bohaterem – zrobił markotną minę.
- Ożesz ty… przewrotny…. – Lucyfer zerwał się z łóżka. – To nie moja wina, że zacząłeś od deseru – pokazał mu język i umknął do łazienki. Ścigał go głośny rechot zadowolonego z siebie Beza.

***

Dominik spędził całe popołudnie w zamku Juliana. Zwiedził go od piwnic po strych oprowadzany przez lokaja. Uzbrojony w gruby notes i długopis zapisywał wszystko co wymagało naprawy, sprzątania, bądź było zwyczajnie niefunkcjonalne. Po trzech godzinach zaglądania w każdą dziurę rozbolały go nogi. Postanowił odszukać Borutę. Miał wielką ochotę na jakiegoś zimnego drinka, ale nie zamierzał go pić w samotności. Znalazł go w gabinecie zakopanego po uszy w papierach. Nawet nie podniósł do góry głowy, więc musiało to być coś ważnego. Nie pozwolił się zignorować. Bezczelnie usiadł na kolanach zaskoczonego mężczyzny.
- Julek, powinieneś sobie zrobić przerwę. Napijesz się ze mną? – zrobił słodką minkę i zajrzał narzeczonemu w oczy.
- Przeskrobałeś coś? – zapytał podejrzliwie czart, który jakoś nie mógł uwierzyć w ten nagły przypływ uczuć. Taki milutki robił się tylko wtedy, gdy miał coś na sumieniu. - Chodźmy do salonu, tam mam dobrze zaopatrzony barek.
Dominik lubił tą przytulną komnatę. Miała duży, kamienny kominek, na podłodze leżał puszysty, przypominający leśny mech dywan oraz stojącą w kącie, bajecznie wygodną, skórzaną kanapę. Wziął kocyk z fotela i uwił sobie na niej wygodne gniazdko. Julian przyrządził kolorowe, pięknie pachnące drinki w wysokich szklankach. Jeden z nich podał narzeczonemu.
- Chcesz mnie upić i wykorzystać? – zarumienił się chłopak, ale nie odsunął się, kiedy mężczyzna usiadł obok niego.
- Skąd wiedziałeś, że taki mam plan? – wojewoda nawijał na swój palec rdzawy pukiel włosów. Ogonek zaczął się skradać, mając zamiar wpełznąć pod koszulkę. Został złapany przez Dominika na gorącym uczynku.
- Powiedz mi, dlaczego ja nie mam ogona, skoro jestem bliskim krewnym wuja? – Kompletnie zaskoczył tym pytaniem Juliana, który ogromnie się zmieszał pod jego bacznym spojrzeniem. Było wiele rzeczy o których powinien powiedzieć narzeczonemu, ale jakoś się nie mógł za to zabrać. - Nie kręć, widzę, że masz taki zamiar – ujął twarz czarta w swoje dłonie i cmoknął go w usta.
- No dobra, zacznijmy od kitki. Pamiętasz swojego ojca, albo wuja Rokitę?
- Ojciec umarł jak byłem bardzo mały, mam tylko jakieś bardzo mgliste wspomnienie jego głosu i sylwetki. Wuja widziałem tylko kilka razy i to z daleka. Matka go nie znosiła i nie pozwalała zbliżyć się do mnie. Co to jednak ma do ogona? – zdziwiony chłopak przytulił się do boku wojewody.
- Widzisz jeśli rodzi się mały czart, to jego ojciec bierze go na ręce, wypowiada starożytną formułę, uznając go za swoje dziecko i pojawia się ogonek. Twoja matka była wielką przeciwniczką Piekła i prawdopodobnie mu na to nie pozwoliła. W zastępstwie może to zrobić Belzebub, jako nasz władca – tłumaczył spokojnie Boruta, starając się nie ujawnić  zbyt wielu faktów. Gdyby Dominik dowiedział się nagle wszystkiego, to na pewno, znając jego porywczą naturę wyrwałby z niego flaki i nigdy więcej nie chciałby go widzieć na oczy.

- W takim razie chodźmy do pałacu – chłopak zerwał się z kanapy. – Chcę mieć własny ogonek.
- Ale czy mógłbyś tak nie ściskać mojego? – jęknął wojewoda, bo  narzeczony zamiast za rękę ciągnął za biedną kitkę i kierował się do wyjścia. – Wiesz, że to jest nieodwracalne?
- Nie szkodzi, przecież możecie je chować, prawda? Poza tym są całkiem słodziutkie – przejechał dłonią pod włos aż do nasady i z satysfakcją zauważył, że mężczyzna zrobił się cały czerwony. – Podoba mi się – dmuchnął na ogonek, a pod Julianem ugięły się nogi.
- Poczekaj, policzę się z tobą jak tylko będziesz miał swój! – fale gorąca przetaczały się przez jego ciało i kumulowały w dole brzucha. Ten mały drań równie dobrze mógłby go prowadzić trzymając za penisa. Nie zdawał sobie sprawy jak wrażliwa jest ta część ciała u czarta.
***


Monika ciężko harowała od rana w firmie ,,Ropuszka”. Gdyby teraz pojawił się tu ten łobuz Dominik z pewnością by go zadusiła swoją apaszką. Tymczasem Kusy był w swoim żywiole. Ubrany w swój najlepszy garnitur i z szerokim uśmiechem na przystojnej twarzy, wprowadzał dziewczynę w tajniki zarządzania zakładem. Okazało się, że mają odbiorców tego paskudztwa na całym świecie. W dodatku płacą za nie jakby było co najmniej ze złota. Jakby tego wszystkiego było mało, ku jej rozpaczy, to oślizgłe tałatajstwo pokochało ją od pierwszego wejrzenia. Pracownicy patrzyli na nią z podziwem, kiedy wsypała karmę do stawku z żabami, a wszystkie zielone potworki rzuciły się w jej kierunku, jakby to były zawody olimpijskie w pływaniu na czas. Bez żadnego wysiłku ze swojej strony zdobyła serca wszystkich, łącznie z dyrektorem Kusym, który nie spuszczał z niej zachwyconego wzroku. Pod koniec dnia była wykończona. Z wielką ulgą zamknęła za sobą drzwi gabinetu. Wreszcie, żeby już ją zupełnie dobić zepsuł się jej samochód. Za żadne skarby nie chciał odpalić, a ona była już taka głodna, że nawet myślała o spróbowaniu kilku ślimaków w maślanym sosie, jakie można było kupić w ich firmowym sklepiku. Mężczyzna, który właśnie otwierał drzwi do swojej limuzyny zatrzymał się, a potem ruszył w jej kierunku.
- Pani Moniko, podwiozę panią. Niech się tym zajmie pomoc drogowa, szkoda czasu – widać było, że jest ogromnie zadowolony z takiego obrotu sprawy. Ofiarował jej ramię i poprowadził jak prawdziwą damę do swojego samochodu.
- Nie chciałabym robić panu kłopotu – krygowała się dziewczyna, ale dobrze wiedziała, że nie ma innego wyjścia. W tym małym miasteczku nie było postoju taksówek.
Całą tą scenę obserwował z krzaków Amira, która za zakrętem zaparkowała swój motor. Dobrze widziała, jak dyrektor pół godziny wcześniej wrzucił coś do rury wydechowej auta przyjaciółki.
- A to cwany gad! Już ja mu dam tanie podrywy! – mruknęła pod nosem dziewczyna i korzystając z tego, że parka zagadała się na placu na temat jakiś służbowych spraw, podpełzła po cichu do eleganckiej limuzyny. Ostrym szponem przebiła wszystkie cztery koła. – Ciekawe czym teraz podwieziesz Monię? – na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. Z powrotem weszła między drzewa i czekała na rozwój sytuacji. Mężczyzna otworzył drzwi i ze zdumieniem spostrzegł, że zamiast dobrze napompowanych opon ma kapcie, a ponieważ wszystkie były uszkodzone doszedł do wniosku, że musiał ostatnio zrobić sobie jakiegoś wroga. Taka piękna kobieta jak nowa dyrektorka na pewno miała wielu adoratorów. Postanowił dowiedzieć się czegoś na temat rywala. Nie miał wątpliwości, że bez problemu się go pozbędzie.

- Przykro mi, ale chyba nic z tego – ucałował dłoń dziewczyny, która właśnie zaczęła się zastanawiać, jakie wredne licho grasuje po ich parkingu. W tym momencie na plac wjechała na motorze uśmiechnięta słodko Amira. Oczywiście bez kasku, za to ubrana w modną skórzaną kurteczkę i obcisłe jeansy, podkreślające jej długie nogi.
- Monia, skoczysz ze mną na pizzę?! – krzyknęła do przyjaciółki.
- Chętnie, ale w tym stroju, to będzie spore wyzwanie – zerknęła na swoją dopasowaną, krótką spódniczkę i buty na obcasach.
- Nie przesadzaj, najwyżej się trochę pogapią – Amira wskazała jej miejsce za sobą. Dziewczyna usiadła, a nieszczęsna kiecka podjechała do góry.
- Cholera, to prawie jak striptiz, stracę cały autorytet! – jęknęła, widząc  wpatrzone w swoje uda oczy pracowników, którzy właśnie zaczęli wychodzić przez bramę. Rozległo się nawet kilka pełnych aprobaty gwizdów. – Jak to twoja sprawka, znajdę sposób, żeby się odegrać – syknęła do ucha przyjaciółki.
- No coś ty… - zaczęła wykręcać się dziewczyna pełnym oburzenia głosem, ale zaraz zamilkła, bo silne ramiona otoczyły ją w talii, a na szyi poczuła gorący oddech. Zarumieniona i mająca wyraźne kłopoty z zachowaniem równowagi powoli wyjechała z parkingu. Za sobą słyszała chichoty i głupie uwagi.
- Te lala, uważaj lepiej i dyrektorki nam nie zabij!
- Racja, gdzie znajdziemy drugą z takimi nogami!
- Ta czarnula też niezła, tylko rączki się jej jakoś trzęsą!

***
Belzebub był mocno zaskoczony prośbą Dominika i podejrzewał, że Boruta lwią część informacji na temat zwyczajów czartów zachował dla siebie. Skoro jednak ten mały tak się napalił, a on miał z nim kilka rachunków do wyrównania, nie widział powodu, żeby mu odmówić. Jak się zorientuje o co chodzi, będzie już po fakcie. Zobaczył oczami wyobraźni kilku ślicznych, płomiennowłosych zadziornych diabełków i uśmiechnął się do Boruty z pełnym zrozumieniem. Byli w gabinecie tylko we trójkę. Całe szczęście, że Lucyfer był zajęty przygotowaniami do wielkiego, urodzinowego balu. Na pewno by oświecił Rokitę i zrobił karczemną awanturę.
- Czy to będzie bolało? – zapytał nieco przestraszony chłopak.
- Nie, to tylko takie dziwne uczucie – uspokoił go władca. Skiną na wiercącego się niecierpliwie chłopaka, aby podszedł bliżej. Objął w pasie i zaczął recytować formułę.

Dominik poczuł napływające gorąco, zaczęło mu wirować w głowie. Miał wrażenie, że nie tylko wyrasta mu ogon, ale całe jego ciało zdawało się zmieniać. Największa rewolucja toczyła się w jego brzuchu. Coś torowało sobie drogę rozpychając inne organy. Zamknął oczy, bojąc się, że upadnie. Julian podszedł do chwiejącego się narzeczonego i otoczył go ramionami.
- Już po wszystkim, ale było naprawdę warto. Jest piękny, spójrz - obrócił go bokiem do wiszącego na ścianie lustra. – Tylko Lucyfer może się z tobą równać.
Chłopak zerknął niepewnie w szklaną taflę. Wypiął tyłek i po raz pierwszy w życiu zobaczył swój ogon. Sierść na nim była we wspaniałym, rdzawym kolorze,  lśniła w świetle lamp, przyciągając wzrok. Puszysta kitka miała bardzo długie, jedwabiste w dotyku włosy, o czym Dominik szybko się przekonał, kiedy zaczął ją miętosić. Dotykanie jej było bardzo przyjemne, wzbudzało w ciele niepokój i powodowało w myślach zamęt, przypominało trochę… No właśnie…  Zaczerwienił się gwałtownie, tym bardziej kiedy dostrzegł wpatrzone w siebie dwie pary zafascynowanych, męskich oczu.
- Nie rób tego, nie obmacuj się publicznie, to jest źle widziane  – jęknął Boruta, a jego głos był dziwnie słaby i zachrypnięty.
- On ma rację, choć raz go posłuchaj  - dodał tym samym tonem Belzebub i głośno przełknął ślinę. – Julian, zabierz małego do domu i uświadom, jak się ma zachowywać. Dobrze go pilnuj i nie puszczaj nigdzie samego. To małe cudo, które teraz ze sobą nosi, może wywołać spore zamieszanie.



wtorek, 12 marca 2013

Rozdział 12


Monika z Dominikiem wczesnym rankiem pojechali do miasteczka Torholle. Na ósmą rano byli umówieni z Pawłem Kusym, który obecnie zarządzał firmą ,,Ropuszka”. Oboje często robili tutaj zakupy, ale nigdy nie byli w tej części niewielkiej miejscowości. Stanęli przed okazałą bramą, gdzie zatrzymał ich portier. Gdy podali swoje nazwiska natychmiast wpuszczono ich do środka i pojawił się sam dyrektor. Wylewnie ich przywitał i zaproponował zwiedzanie zakładu. Minęli budynek administracji i zobaczyli rozległy teren, a na nim mnóstwo zabudowań gospodarczych i ciągnące się w nieskończoność szklarnie. Pomiędzy nimi połyskiwały oczka kilku stawów.
- Co tu właściwie produkujecie? – Monika weszła do pierwszego z brzegu oszklonego pomieszczenia. Zobaczyła ziemię obsianą rdestem i wszędzie miliony maleńkich ślimaczków.
- To winniczki, hodujemy je i sprzedajemy świeże, mrożone, w formie konserw. Na zachodzie dobrze za nie płacą. Ich jajeczka zwane białym kawiorem nie mają sobie równych w Europie – mężczyzna z dumą oprowadzał ich po firmie. Na koniec wręczył im pokaźną paczkę i plik dokumentów do przejrzenia. – Kto z państwa zostanie dyrektorem?
- Chyba ja – odezwała się niepewnie dziewczyna, z obrzydzeniem obserwując jak dwa małe ślimaczki pełznął po jej bucie. – Co to takiego? – zapytała zaciekawiona.
- Prezent od zakładu, spróbujcie naszych wyrobów są naprawdę smaczne. Proszę się nie martwić, z przyjemnością wprowadzę panią we wszystkie tajniki. ,,Ropuszka” bardzo dobrze prosperuje. Wystarczy kilka miesięcy i da sobie pani radę sama. Prowadziła pani kiedyś jakiś biznes? – Kusy nie spuszczał z Moniki ciemnych oczu. Widać było, że mu się podoba.
- Tak, przez kilka lat kwiaciarnię – przyspieszyła kroku, starając się trzymać go na dystans.
- W takim razie bardzo to nam ułatwi pracę – uśmiechną się do niej mężczyzna i na pożegnanie elegancko cmoknął ją w rękę.
Kiedy wrócili do domu Monika położyła paczkę na stole w kuchni. Zerwała z niej papier, ostrożnie zerknęła do środka i lekko pozieleniała. Stanowczym ruchem osunęła od siebie pudełko i ciężko usiadła na krześle.
- Napakował tam pijawek, co masz taką dziwną minę?- Dominik z rozbawieniem obserwował zdegustowaną przyjaciółkę. Spojrzał na jej włosy i zaczął chichotać.
- Z czego rżysz? – warknęła na niego.
- Tak tylko – wyciągnął rękę i zdjął z jej warkocza maleńkiego ślimaczka.
- W co ty mnie wplątałeś? Nawet patrzyć na to nie mogę, a co dopiero spróbować tego paskudztwa – jęknęła i pociągła go za ucho. – Powiedz, jak mam sprzedawać coś, czego się brzydzę?
- Zajmiemy się tym wieczorem, teraz muszę się śpieszyć do szkoły – chłopak poderwał się i ruszył do garażu. Miał nadzieję, że Monika przemyśli sprawę. Firma przynosiła naprawdę imponujące dochody. Przyjaciółka w krótkim czasie stałaby się dość zamożną osobą, a on miałby z głowy przynajmniej jeden problem. Przypomniał sobie kontrakt narzeczeński i chaos w domu Juliana. Złapał się za głowę i jęknął. Czuł zbliżającą się migrenę.

***
Amira, jak tylko wróciła ze szkoły zaczęła szukać Boruty. Pewna sprawa nie dawała jej spokoju. Wuj był doświadczonym mężczyzną, a w całym Piekle wszyscy wiedzieli o jego licznych romansach. Uznała więc, że jest naprawdę wiarygodnym źródłem informacji. Znalazła go w gabinecie zakopanego w papierach. Usiadła na blacie biurka, by zwrócić jego uwagę.
- Wujeczku, mam pytanie? – zaczęła przymilnie.
- Czego mały potworze? – mruknął Julian, nawet nie podnosząc oczu znad dokumentów.
- Tak się zastanawiałam… wiesz…- zarumieniona dziewczyna, wyraźnie miała problem ze sformułowaniem pytania.
- Wystękaj coś wreszcie – wojewoda nigdy nie był wzorem cierpliwości.
- Jeśli pocałowałam kogoś i ta osoba mnie nie odtrąciła, to chyba dobrze prawda? Jak się dowiedzieć, czy to działa w obie strony? – wbiła w Borutę czarne oczy.
- Ty chyba jesteś podrzutkiem co? Niemożliwe, żeby w mojej rodzinie była ktoś tak tępy! – popatrzył na nią i pokręcił głową. – A słyszałaś, ty diabliczko od siedmiu boleści o kuszeniu? Kto by się oparł takiej ślicznej dziewczynie – dodał wojewoda nie całkiem przytomnie, bo znowu zagłębił się w papierach.
- Czyli mam użyć swoich atutów, a dowiem się czy mnie naprawdę lubi? – cmoknęła Juliana w policzek. – Dziękuję wujaszku! – zerwała się i wybiegła z gabinety. Dopiero głośne trzaśnięcie drzwiami przywróciło Borucie rozsądek.
- Ej, wracaj! – wrzasnął za dziewczyną. – Nie waż się nikogo uwodzić! – wyszedł na korytarz, ale po Amirze nie zostało już ani śladu. Nie miał zamiaru latać za nią po całej okolicy, ale jak wróci to będzie się musiał z nią poważnie rozmówić i dowiedzieć w kim się zakochała  ta smarkula. Doskonale wiedział, że siostra powiesi go na suchej gałęzi, jak się małej coś stanie.

***
Amira stroiła się przez dwie godziny. Nie mogła się zdecydować co włożyć. Nie miała żadnego doświadczenia w uwodzeniu. W końcu wyszła z domu ubrana w obcisłą, bawełnianą, ciemnoniebieską sukienkę z kapturkiem. Sięgała tylko do pół uda i z przodu miała zameczek, odrobinę go rozsunęła, by było widać interesujące krągłości i aksamitną, śniadą skórę. Rozpuściła długie, czarne  włosy i związała je luźno z tyłu srebrną zapinką. Pobiegła do domu Moniki i weszła do holu. Przywitała ją cisza. Po chwili jednak usłyszała szum odkręcanej do wanny wody. Dziewczyna poszła do salonu i grzecznie usiadała na kanapie. Zapadał zmierzch, na kominku trzaskał wesoło ogień. Włączyła telewizor, właśnie na Vivie nadawali listę przebojów.

Monika wykąpała się, wysuszyła włosy, narzuciła szlafrok na nagie ciało i zeszła na dół. Usłyszała muzykę i domyśliła się, że to pewnie Amira przyszła wizytą. Widocznie przyjaciółka nieco się ośmieliła i nie zamierzała nadal jej unikać. Weszła po cichu do salonu i stanęła oczarowana. Smukła, drobna sylwetka klęczała na kanapie i wyjadała z miseczki chipsy. Dopasowana sukienka ściśle opinała kuszące kształty. Nie zauważyła jej, podśpiewywała jasnym, czystym głosem najnowszą piosenkę Adele.
- Nie jedz tego świństwa – Monika usiadła obok niej i  zabrała z rąk talerzyk.
- Wiesz, że masz coś na włosach?- dziewczyna odwróciła do niej ciemną głowę.
- Fuj! – jęknęła. – Wyciągnęłam ich już kilka, smakuję chyba tym oślizgłym potworkom. Dominik nie miał ani jednego, a też był ze mną w szklarni. Mogłabyś mi pomóc? – odwróciła się w jej kierunku. Nie spodziewała się wcale tego co nastąpiło potem. Amira wstała i usiadła jej okrakiem na kolanach. Nachyliła się i zaczęła muskać końcami palców jedwabiste pasma. Usta dziewczyny znajdowały się dosłownie centymetry od niej. Były czerwone, pełne i niesamowicie nęcące. Monika bezwiednie się oblizała. Ramiona same wystrzeliły do przodu i przytuliły smukłe, ciepłe ciało. Dotknęła miękkiego policzka i zobaczyła jak źrenice przyjaciółki się rozszerzają. Musnęła delikatnie wargami jej usta, rozchyliły się zapraszająco. Były słodkie, o wiele słodsze niż się spodziewała. Oszołomiona niesamowitym doznaniem wsunęła powoli do środka język. – Ami – czy ten ochrypły, pełen pożądania szept, to był na pewno jej głos? Czuła, że tonie, kręciło się jej w głowie od nadmiaru wrażeń. Zanurzała się coraz głębiej i spadała w rozkoszną otchłań zapomnienia.
- Dość – pierwsza o dziwo ocknęła się Amira. Eksperyment właśnie wymykał się jej spod kontroli. Jeszcze moment, a zupełnie straciłaby panowanie nad sobą. To co się stało zupełnie przerosło jej oczekiwania. Teraz była już pewna tego co czuje i nie ważne jak zareaguje na to jej rodzina. Ta kobieta była warta każdego szaleństwa, które będzie musiała popełnić, by ją mieć. Wstała i na chwiejnych nogach wyszła z pokoju. W progu jeszcze się obejrzała. Monika siedziała nieruchomo jak posąg. Nie mrugała nawet oczami. Czerwone policzki i rozwichrzone, jasne włosy wymownie świadczyły o jej stanie. Oddychała szybko, a jej piersi gwałtownie falowały.
- Cholera, czy twoje rodzinne wariactwo jest zaraźliwe? – zapytała z niemądrą miną. W odpowiedzi usłyszała tylko chichot przyjaciółki.

***

Lucyfer ocknął się po jakiejś godzinie na zimnej, marmurowej posadzce. Z trudem usiadł, był taki zmarznięty, że ledwie mógł poruszać rękami. Po chwili przejaśniło mu się w głowie. Musiał natychmiast odnaleźć męża, nie mógł tak zostawić tej sprawy. Zachował się jak bezrozumny smarkacz. Do tej pory uważał się za jedynego pokrzywdzonego. Tymczasem prawda miała dwa oblicza. Zawsze myślał o Władcy Piekieł jako o największym okrutniku bez żadnych zasad, okazało się jednak, że w niczym mu nie ustępował. Z premedytacją dręczył go latami, doskonale zdając sobie sprawę jak bardzo był zazdrosny. Nieraz widział jak podnosi dumnie głowę i zagryza usta w pełnym urazy milczeniu. Cierpliwie znosił jego humory i odgrywał się, drażniąc się z nim przy każdej okazji.
Ubrał się zgrabiałymi palcami i chwiejnym krokiem ruszył przez mroczne pałacowe korytarze. O tej porze były zupełnie puste. Usłyszał na zewnątrz gwar i ujadanie królewskich ogarów. Zobaczył na dziedzińcu Belzebuba, w otoczeniu licznej grupki myśliwych. W swojej skołatanej głowie zapomniał jednak o pewnym istotnym szczególe. Piekielne psy były ogromnymi, agresywnymi bestiami i sięgały przeciętnemu mężczyźnie do ramienia. Słuchały tylko swojego pana i nienawidziły niebieskiego koloru, a taki właśnie surdut miał na sobie książę. Na widok Lucyfera cała sfora ruszyła w jego kierunku z wściekłym ujadaniem. Zaskoczony zdołał się tylko zasłonić rękami nim upadł na ziemię. Nie miał przy sobie żadnej broni.
- Lu, niech to szlag! – usłyszał z daleka głos męża. Los chyba się na niego zawziął. Zamknął oczy i szczerze pożałował, że nie zdążył go przed śmiercią przeprosić. Chciał wznieść osłony, ale zawróciło mu się w głowie, a zdrętwiałe palce nie chciały ułożyć się w znak. Teraz mógł tylko czekać, aż potężne szczęki wbiją się w jego gardło i rozszarpią je na kawałeczki. Zamiast tego poczuł zamykające się wokół niego silne ramiona. Ktoś osłonił go własnym ciałem. Potężne uderzenie odrzuciło ich na bok. Śmierdzący oddech zatrzymał się koło jego twarzy. Zrobiło mu się niedobrze. – Aach…! – rozległ się krzyk męża i coś ciepłego zaczęło mu spływać po szyi. Ujadanie ucichło. – Pieprzone tarcze! Możesz otworzyć oczy, już po wszystkim – książę powoli uchylił powieki, niepewny co zastanie wokół siebie. Myśliwi poskromili ogary i właśnie prowadzili je do kojców. Trzy z nich leżały martwe na dziedzińcu. Belzebub leżał obok niego, a na jego szacie widać było powiększającą się z minuty na minutę plamę krwi.k niego, a na jego szacie widać było powiększającą się z minuty na minutę plamę krwi. Lucyfer szybko oderwał od swojej koszuli pas materiału i drżącymi rękami przewiązał nim ramię i pierś męża.
- Czego się gapicie?! – krzyknął na służbę. – Zanieście pana do sypialni i zawołajcie medyka!

***

 Belzebub otworzył rano oczy i nie mógł się poruszyć. Ubrany był tylko spodnie od piżamy. Nagą pierś i ramię miał ściśle zabandażowane. Po zdrowej stronie spał wtulony w niego Lu. Zarumienione policzki i rozchylone, różowe usta nadawały mu bardzo niewinny wygląd. Zerknął niżej, ogonki zaplecione były w węzeł nie do rozwiązania. Westchnął tylko cicho i zapatrzył się na piękną twarz męża. Poprzedniego dnia wybiegł z sypialni taki wściekły, że ledwie nad sobą panował. Gdyby tam został, sprałby gówniarza na kwaśne jabłko. Jak sobie tylko przypomniał tych wszystkich jego kochanków, wyniosłe miny, wyzywające stroje powodujące, że wszyscy się ślinili na jego widok, to od razu rosło w nim ciśnienie, a oczy zaczynały rzucać iskry. A wszystko z powodu głupiej pomyłki i dumy tego uparciucha. Spojrzał na mężczyznę u swojego boku. Wyglądał jak jasnowłosy anioł. Ile to razy miał ochotę go zlać, aż by mu spuchł tyłek, potem czule przytulić i schrupać na surowo. Mało brakowało by zginął. Ogary kompletnie oszalały na widok błękitnego kaftana. Nie miał pojęcia co tak go zaćmiło. Przewodnik stada ruszył do ataku nim ktokolwiek z myśliwych zdążył złapać za smycz. Zareagował instynktownie, włosy dosłownie zjeżyły mu się ze strachu na karku. Gniew i żal gdzieś ulotnił się bezpowrotnie. Zobaczył jak Lu pada na ziemię, wyprzedził psy i zasłonił go własnym ciałem. Ani przez sekundę nie pomyślał o sobie, najważniejszy dla niego był mąż. Trzy pierwsze bestie usiekł mieczem, ale czwarty wyrwał mu go z ręki i wgryzł się w ramię. Złożył znak i błysnęły tarcze, odpychając nacierające stado.
Poruszył ręką, pulsowała tępym bólem, czuł krążący w swoich żyłach jad, zawarty w ślinie piekielnych psów, ale ile razy spojrzał na piękną twarz śpiącego męża, wiedział, że było warto. Kochał tego mężczyznę ze wszystkimi wadami i zaletami. Doskonale, zdawał sobie sprawę, że już nie potrafiłby bez niego żyć. Postanowił, że cokolwiek przyniesie im jeszcze los, zrobi wszystko, by pozostał u jego boku.
- Rusz się śpiąca królewno, jestem głodny – podrapał go delikatnie po odsłoniętym brzuchu.
- Jeszcze chwila – wymamrotał nieprzytomnie książę i łypnął na niego jednym okiem.
- Powinieneś zadbać o swojego bohatera – Belzebub próbował wypiąć pierś, ale tylko jęknął i złapał się za opatrunek.
- Pajacuj dalej, to zawołam medyka, żeby ci od nowa założył szwy – odburknął Lu, ale spojrzał na niego zatroskanym wzrokiem. – Zaraz zadzwonię po śniadanie – pogłaskał ogonki, które same posłusznie się rozplotły i wstał z łóżka. Zaczął się rozglądać za szlafrokiem.
- A ty dokąd? – władca złapał go za spodnie. – Chyba o czymś zapomniałeś?
- O co znowu chodzi? – zaskoczony książę usiadł z powrotem na materacu.
- O należny mi środek przeciwbólowy – wbił wzrok w kuszące usta.
- Zaraz, zaraz… Ty chyba nie masz na myśli…? – zaczerwienił się Lucyfer i spojrzał na niego niepewnie. Głośno przełkną ślinę.
- Ależ oczywiście, że mam – mężczyzna uśmiechną się w duchu. Właśnie miał jedyną i niepowtarzalna szansę spróbować ponownie tych słodkich warg. Zamierzał wykorzystać skruchę męża najlepiej jak się dało. Wiedział, że długo nie wytrwa w roli czułej i uległej żony. – Tu , tu i tu – wskazał kilka miejsc na swoim ciele. Z przyjemnością patrzył jak na policzkach męża wykwitają ciemne rumieńce. Mijały minuty, a napięcie między nimi narastało. Lu zbliżał się do niego bardzo powoli. Miał wrażenie, że ma przed sobą niesamowicie płochliwe zwierzątko. Belzebub doskonale wiedział dlaczego się tak zachowuje. Siedział spokojnie, starając się go nie przestraszyć, żadnym niepotrzebnym gestem.

piątek, 8 marca 2013

Z okazji Dnia Kobiet mała niespodzianka dla czytelników.

Na Yaoi Fnafiction jest nowa miniaturka.  Z okazji Dnia Kobiet Życzę wszystkim czytelniczkom takich płomiennych romansów - http://sy-ff.blogspot.com/

poniedziałek, 4 marca 2013

Rozdział 11


Lucyfer kilkakrotnie obmył twarz zimną wodą. Poczuł się nieco lepiej. Postał jeszcze przez chwilę na środku pomieszczenia, aż zupełnie udało mu się opanować. Gdy wrócił do sypialni, jego twarz była już tylko zimną maską. Położył się na samym skraju łóżka tyłem do męża i zamknął oczy. Niechciane wspomnienia zaczęły napływać jedne po drugich.
Gdy chwilę wcześniej Belzebub zobaczył męża w drzwiach łazienki zmartwił się na widok pustki w jego pięknych oczach i bladych policzków. Zaczął się zastanawiać co zrobił lub powiedział, że tak zareagował, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
 – Kochanie? Dobrze się czujesz? – rozległ się zatroskany głos władcy. Ponieważ nie otrzymał odpowiedzi  przysunął się bliżej i pogłaskał księcia po napiętych ramionach. Wyczuł jak drży i to go zaniepokoiło.
- Zabieraj te łapy! Jestem zmęczony! – mężczyzna chwycił swoją część kołdry i nakrył się nią na głowę. Po kilkunastu minutach niespokojnego kręcenia się znieruchomiał. Niechciane łzy zaczęły mu płynąć po policzkach. Na szczęście nikt ich nie widział. Nie docenił swojego towarzysza, który nie spuszczał z niego wzroku.
Belzebub leżał z otwartymi oczami i obserwował jego manewry. Doskonale wiedział, że udaje śpiącego, by dał mu spokój. Domyślił się co robi, objął w talii uparciucha i odwrócił do siebie przodem.
- Jak śmiesz! – smukła dłoń wymierzyła mu policzek.
- Porozmawiajmy, tak dłużej być nie może – przytulił do szerokiej piersi opierającego się i prychającego gniewnie męża. Delikatnie, wierzchem dłoni starał z jego twarzy łzy. – Lu, bądź choć raz szczery i powiedz dlaczego mi nie ufasz.
- Czy ty wiesz w ogóle co to słowo znaczy? Zakochałem się w tobie jak idiota, a ty mnie zdradziłeś! Nie upłynął nawet miesiąc jak ci się znudziłem! Trzymaj się ode mnie z daleka. Nigdy więcej nie dam się wciągnąć w twoje głupie gierki! – zaczął się gwałtownie szarpać.
- O czym ty gadasz?! To ty mi zawróciłeś w głowie, a potem zostawiłeś bez słowa wyjaśnienia. Pewnego dnia zniknąłeś, a kiedy po dwóch miesiącach wróciłeś, nie byłeś już taki sam. Uciekałeś przede mną jak przed zarazą, codziennie brałeś do łóżka nowego kochanka, doszedłem więc do wniosku, że dla ciebie, to było tylko chwilowe zauroczenie. Wiesz co ja czułem jak dworzanie opowiadali mi codziennie o twoich nowych podbojach? – Spojrzał prosto w srebrzyste, błyszczące od powstrzymywanych z trudem łez oczy.
- Nie bądź hipokrytą,widziałem jak z twojej komnaty wychodzi Semen, w rozchełstanej koszuli, cały czerwony na twarzy, pokryty świeżymi malinkami i zadrapaniami! Chyba nie wyobrażałeś sobie, że będę się z kimś tobą dzielił! – uszczypnął go z całej siły w pierś, robiąc solidnego siniaka. Nawet nie drgnął, tylko wpatrywał się w niego z dziwną miną.
- Lu, czy ty chcesz mi powiedzieć, że zostawiłeś mnie z takiego głupiego powodu i skazałeś na lata przyglądania się jak szalejesz po pałacu! Chyba mnie tu zaraz szlag trafi! Siadaj kretynie! – krzyknął rozgniewany nie na żarty władca. Książę nie wiedział co o tym myśleć. Pierwszy raz złość Belzebuba skierowana była na niego. Widział go w takim stanie kilka razy i teraz bał się nawet głośniej odetchnąć. Władca w tym stanie był zdolny do każdego szaleństwa. Tymczasem on zamiast dobrać się mu do skóry zadzwonił na służbę. Gdy do pokoju wszedł zaspany lokaj wydał my podniesionym głosem rozkaz.
- Przynieś mi z gabinetu dokumenty dotyczące sprawy porucznika Semena! Masz na to pół godziny! – warknął do struchlałego czarta. Książę leżał nieruchomo i widział jak mąż z trudem nad sobą panuje. Wbił sobie paznokcie w dłonie, aż pociekła z nich krew. Oczy zamieniły się w dwa szkarłatne wiry, a cała jego sylwetka zaczęła emanować jakąś mroczną poświatą. Sługa wrócił po kwadransie. Belzebub wstał, wziął od niego papiery i rzucił je na łóżko. – Masz durniu! Pomyśl jak wielka była twoja miłość, skoro nie wysiliłeś się nawet na tyle, by się mnie zapytać o co chodzi! – Wyszedł z sypialni i trzasnął drzwiami tak mocno, że wyleciały z zawiasów. 
Oszołomiony Lucyfer został sam w ogromnej sypialni. Zrobiło mu się niesamowicie zimno. Ogarnęło go złe przeczucie. Sięgnął po dokumenty, ale jakoś nie miał odwagi ich otworzyć. Przesiedział tak co najmniej z godzinę. W końcu zebrał się w sobie i zaczął czytać. Gdy skończył, papiery wypadły z jego trzęsącej się dłoni. Po prostu nie mógł w to uwierzyć. Okazał się największym kretynem jakiego znał. Doszedł do wniosku, że jego głupota była niezmierzona jak droga mleczna. Przed sobą miał akta sprawy Semena. Chłopak został zgwałcony przez swojego zapijaczonego kompana na pałacowym korytarzu. Na całą dramatyczną akcję wszedł Belzebub i rozprawił się z napastnikiem, z którego została krwawa miazga. Potem zaprowadził słaniającego się na nogach porucznika do swojej sypialni, która była najbliżej miejsca wypadku. Tam sprowadził lekarza. Cała sprawa była utajniona ze względu na prośbę samego poszkodowanego i jego rodziny. Semen nie chciał być obiektem pałacowych plotek.
- Co ja najlepszego zrobiłem?! – krzyknął załamany książę i zerwał się z łóżka. Miał zamiar odszukać męża i przeprosić go za wszystko, jeśli oczywiście będzie go chciał jeszcze słuchać. Narzucił na siebie szlafrok i poczuł silny zawrót głowy. Otworzył usta, by zawołać kogoś na pomoc, ale nie zdążył. Nawet nie poczuł, kiedy runął na posadzkę, a cały świat pogrążył się w ciemnościach.

***
Monika siedziała w kuchni i pałaszowała śniadanie. Zaczęła przeglądać leżącą na stole pocztę. W oczy rzucił się jej list z firmy ,,Ropuszka”. Dominik potwornie zaspany siedział naprzeciwko i ledwo trafiał filiżanką do ust. Spojrzała z niesmakiem na lenia i szturchnęła go w bok.
- Ej, obudź się wreszcie, to chyba do ciebie – podała mu urzędowe pismo. Chłopak wziął go niechętnie i przebiegł po nim oczami.
- To od Kusego, pełnomocnika mojego wuja Rokity. Mam się z nim spotkać jutro pod tym adresem. Chce bym wreszcie przejął firmę. 
- Ciekawe co oni tam produkują?
- Nie mam pojęcia, ale błagam cię jedź tam ze mną. Nie znam się na interesach, może masz ochotę podyrektorować trochę co? – popatrzył błagalnie na przyjaciółkę. – Dam ci dobrą pensję – uśmiechnął się przebiegle.
- No dobra, zobaczę co to takiego, ale się nie napalaj za bardzo. Bóg jeden wie czym zajmował się ten stary drań – Monika rzuciła w niego jabłkiem.
- Ja jestem dzisiaj strasznie zajęty, mam w szkole cztery godziny, potem obiecałem Julianowi, że do niego zajrzę – jęknął dramatycznie, chcąc wzbudzić jej litość, by go nie zagoniła do jakiejś roboty.
- Nie przesadzaj gamoniu. Do Juliana to ty chyba w innym celu idziesz, prawda? Widziałam jak ci się oczka do niego świecą – dziewczyna poklepała go pobłażliwie po zarumienionym policzku. – Do której bazy dotarliście? – wbiła w Dominika błękitne oczy.
- Wiesz, to może… ja…. Śpieszę się – chłopak zerwał się od stołu i pognał na piętro.
- Tchórz! – rzuciła za nim rozbawiona Monika. Sama miała inny problem. Amira od kilku dni wyraźnie jej unikała. Odpisywała na sms’y, ale cały czas twierdziła, że jest bardzo zajęta i nie ma czasu na spotkania. Gdy przypadkiem spotkały się w sklepie zrobiła się purpurowa, ledwie udało się jej wyjąkać powitanie i uciekła jakby ją coś goniło. Postanowiła więc działać inaczej i zmusić tą dzikuskę do konfrontacji. Dowiedziała się kiedy kończy lekcję i zaczaiła się w samochodzie przed szkołą. Już po chwili zobaczyła w bramie dziewczynę. Wyszła jej naprzeciw i zagrodziła drogę. Ubrana w obcisłe jeansy i biały sweterek z dużym dekoltem wzbudziła jawne zainteresowanie płci męskiej. Całą grupą zatrzymali się pod murem i gapili na nią bezczelnie.
- Ej ty – odezwał się jeden z nich do Amiry – przedstaw koleżankę.
- Fajna z ciebie dupa, umówisz się ze mną – dodał drugi, zwracając się bezpośrednio do Moniki. Dziewczyna zmierzyła go z góry na dół pogardliwym wzrokiem i dumnie wypięła pierś.
- Jesteś dla mnie trochę za mały – złośliwie zerknęła na jego krocze, a chłopak cały poczerwieniał. Jego kumpel też się speszył i obaj umknęli jak niepyszni. Tymczasem Amira próbowała cichaczem zbiec, korzystając z nieuwagi przyjaciółki, ale się jej nie udało. Została złapana za spódnicę, która omal z niej nie spadła.
- A ty dokąd? – warknęła Monika.
- Do domu?- rzuciła niepewnie usiłując się wyrwać. Zbliżyła się do nich grupka rozchichotanych dziewczyn. Z ciekawością zaczęły się przyglądać nieznajomej kobiecie. Z aprobatą oceniły jej figurę i ciuchy.
– Jak nie wsiądziesz do samochodu to im powiem, że dostałam od ciebie róże – szepnęła na ucho przyjaciółce, która poczerwieniała jak zachodzące słońce. Prychnęła wyniośle, ale posłusznie podreptała do auta. Zamiast jednak zająć na przednie siedzenie, poszła do tyłu i wyciągnęła się na kanapie. – Niech ci będzie – pokręciła głową nad jej uporem. – I tak mi się dzisiaj nie wywiniesz – ruszyła z piskiem opon. Zatrzymała się dopiero na znajomej polance. Było jeszcze całkiem ciepło. Złota polska jesień dawała z siebie wszystko. Drzewa pokryte liśćmi we wszystkich odcieniach czerwieni wyglądały niesamowicie pięknie w promieniach popołudniowego słońca. Monika przesiadła się do tyłu i spojrzała na zmieszaną twarz Amiry.
- Jeśli nie chcesz się ze mną przyjaźnić powiedz mi to w oczy – uklęknęła na siedzeniu.
- Och, dobrze wiesz o co chodzi – wystękała z trudem – zachowałam się jak wariatka.Oświadczyłam ci się, rzuciłam na szyję, całkiem mnie poniosło. Pewnie myślisz, że jestem jakąś furiatką, która popada z jednej skrajności w drugą.
- To było bardzo słodkie – roześmiała się Monika na widok jej miny. Ręka zupełnie przypadkowo, bo jakżeby inaczej, znalazła się na udzie przyjaciółki.
 - Aj..! - pisnęła i podskoczyła uderzając głową o sufit.
- Chyba trzeba cię unieruchomić, bo jeszcze sobie krzywdę zrobisz - Usiadła dziewczynie okrakiem na kolanach i złapała ja za ręce. – Powinnam teraz strzelić focha. Najpierw deklarujesz miłość, a teraz się wykręcasz? – spojrzała groźnie na zaskoczoną jej uwagą Amirę.
- Ale to nie tak… ja przecież się nie wycofałam …to znaczy wycofałam, ee…- jąkała się nieporadnie i odchyliła do tyłu. Co za tym idzie Monika pochyliła się do przodu eksponując swoje krągłości tuż prze nosem dziewczyny. – O kurde – jęknęła, kiedy doszedł ją upajający zapach jej ciała. Wtuliła twarz w te miękkie półkule zanim się orientowała co robi.
- Czy to znaczy, że jednak jestem twoją narzeczoną? – zachichotała zarumieniona kobieta i pogłaskała ją po ciemnej głowie.
- Zabij mnie! – wymamrotała Amira z nosem nadal między piersiami przyjaciółki. – Moja rodzina jest chyba przeklęta. Mój wuj pierzy tak swojego męża w noc poślubną, że na drugi dzień muszą wzywać medyka, a ja rzucam się na ciebie jak kotka w rui przy każdej nadarzającej się okazji.


***
Dominik w doskonałym humorze udał się do domu Juliana. Pana domu jeszcze nie było, a on przypomniał sobie zajście sprzed kilku dni. Pomaszerował prosto do kuchni, która niestety wyglądała jak pobojowisko. Zagonił kucharza i jego pomocnika do roboty, grożąc im siedmioma plagami egipskimi. Po dwóch godzinach sprzątania wszystko lśniło. Nigdzie nie było widać nawet pyłku. Pozwolił odejść służbie i dopiero wtedy zajrzał do piekarnika. Od razu załamał ręce, ciasto na deser było jednym wielkim zakalcem. Do kolacji pozostała jeszcze godzina, więc powinien zdążyć. Rozpiął koszulkę i podwinął rękawy. W pomieszczeniu było gorąco. Wyciągnął produkty na placek czekoladowy. Wszystko szło dobrze dopóki nie spojrzał na zegar. Musiał się pośpieszyć. Za bardzo przechylił miskę i łopatki miksera opryskały go całego roztopioną czekoladą. Chcąc ją zetrzeć z twarzy jeszcze bardzie ją rozmazał. Włożył gotowe ciasto do piekarnika i nastawił temperaturę.Usiadł na stole i czekał aż się upiecze co jakiś czas sprawdzając czy wszystko jest w porządku. Tak zastał go Julian i stanął w drzwiach, nie mogąc się napatrzyć na to słodkie zjawisko. Upaprany czekoladą jak nieboskie stworzenie Dominik siedział na blacie, wymachiwał nogami w takt lecącej z radia piosenki i zlizywał brązową, aromatyczną masę z drewnianej łyżki. Podkradł się po cichu i ucałował prosto w lepkie usta.
- Julian? Jesteś niemożliwy, czy musisz się zawsze do mnie kleić? – odsunął się trochę i pokazał mu język, co tylko zachęciło czarta do następnego ataku.
- Po prostu lubię czekoladę – zaczął obsypywać jego zarumienioną twarz szybkimi pocałunkami, za nimi szły krótkie liźnięcia szorstkim językiem. Zaczął schodzić coraz niżej. Na smukłą szyję, stamtąd na pierś całą w brązowe ciapki, przy okazji zdjął z piszczącego i wijącego się pod nim chłopaka koszulę. Niby przypadkiem musnął kilka razu sterczące sutki.
- Och..!- wydał z siebie przeciągły jęk, kiedy sprawne usta dotarły do jego brzucha.. – Ktoś może wejść, przestań.
- Niechby tylko spróbował – mruknął wojewoda, zębami odpinając sprawnie zamek spodni.
- Ej, tam nie ma czekolady – wyszeptał ochryple Dominik i zaczerwienił się cały, bo w tym momencie Julian szarpnął za materiał i został całkowicie nagi.
- Skarbie, widzę tu coś znacznie lepszego – mężczyzna pchnął go na stół tak, że położył się na blacie eksponując swoje wdzięki. Rozsunął mu szeroko uda i dmuchnął na sterczącego zawadiacko członka. – Zaraz mnie poczujesz tak głęboko, jak tylko  mi się uda.Będę posuwał twój okrągły tyłeczek do samego rana – szeptał mu do ucha niskim, przepełnionym pożądaniem głosem.
- Wujku, wujeczku…! – usłyszeli na korytarzu głos Amiry. – Gdzie jesteś? Już wiem, kuchnia! – tupot drobnych stóp zbliżał się coraz bardziej.
- Cholerne bachory! – warknął Julian i pomógł Dominikowi się ubrać. Udało im się dosłownie w ostatniej chwili, bo ledwo chłopak wciągnął spodnie w drzwiach pojawiła się ciemna główka dziewczyny.
- Robicie coś dziwnego? – zapytała widząc ich czerwone twarze.





sobota, 2 marca 2013

Ogłoszenie!


Czasami piszę krótkie opowiadanka, które powstają pod wpływem chwili. Nie były do tej pory nigdzie publikowane. Jeśli macie ochotę na odrobinę zabawy, to znajdziecie je od dzisiaj na Yaoi Fanfiction pod tym adresem - http://sy-ff.blogspot.com/
Lojalnie ostrzegam, że to parodie dla yaoistów o mocnych nerwach. Nie polecam czytać po jedzeniu.