poniedziałek, 27 maja 2013

Rozdział 23

   Lu był zmęczony, od trzech godzin oprowadzał po pałacu zagranicznych gości i miał już tego dość. Głupio mu było teraz zrezygnować, bo przecież sam się zgłosił do tego zadania, licząc na odrobinę rozrywki. Nie przewidział jednak, że widoczny pod luźną koszulą brzuszek nie pozwoli na zbytnie forsowanie się. Szli pięknym parkiem, pełnym kwitnących krzewów ze wszystkich stron świata. Zachwyceni Brytyjczycy zaglądali dosłownie w każdą dziurę i podziwiali każdy listek. Tymczasem on marzył, żeby sobie gdzieś usiąść i położyć nogi na wygodnej podusi. Za nic nie przyznałby się do tego, że ma już dość tej wycieczki. Wiedział, że na najmniejszą oznakę słabości Bez zmusi go do pozostania w domu, a on tam zwariuje z bezczynności. Zawsze prowadził czynne życie i nudził się w swoich komnatach jak mors. Nie potrafił zbyt długo wysiedzieć na jednym miejscu. Jego gromadka ogrodników - amatorów rozpełzła się po ścieżkach, a on stał zamyślony, jedną ręką gładząc bezwiednie brzuszek , a drugą masując się po obolałym krzyżu.

   Obserwujący go z daleka dwaj dworzanie, uśmiechali się złośliwie pod nosem. Najwyraźniej ich władca niezbyt przejmował się swoim mężem. Stał na parkowej alejce bez eskorty, zgrzany i spocony. Nikt nie pokwapił się nawet, by zaproponować mu szklankę wody. Taka sytuacja bardzo im odpowiadała. Lu był nadal nic nie znaczącym pionkiem w grze. Zwykłym inkubatorem z którego wylęgnie się mały książę. Dzieciaka będzie się można potem łatwo pozbyć. Belzebub najwyraźniej traktował go lekceważąco, młody mężczyzna nic dla niego nie znaczył i nie miał na niego żadnego wpływu. Dopóki sprawy wyglądały w ten sposób nie mieli powodu, aby się wtrącać. Z daleka tylko trzymali ręce na pulsie.

   Władca Piekieł też był od rana bardzo zajęty, w Azji wybuchły zamieszki i musiał jakoś załagodzić polubownie spór, między dwoma potężnymi, arystokratycznymi rodami. Idąc parkową aleją omawiał wszystkie możliwości wyjścia z kryzysu ze swoimi trzema sekretarzami i ministrem spraw zagranicznych. Zaskoczony zobaczył przed sobą nie taką już smukłą sylwetkę Lu. Mąż robił się coraz okrąglejszy i szybko się męczył. Nie powinno go tu być w taki upał. Mężczyzna zmarszczył brwi. Nieznośny uparciuch znowu wyrwał się ze swoich komnat wbrew zaleceniom lekarza.
- Panowie wybaczą – skinął swoim rozmówcą i podążył w stronę księcia, który go nie zauważył. Podszedł do niego po cichu i znienacka objął w tali. Mężczyzna ufnie oparł się o niego plecami, poznając go po zapachu.
- Co ty tu robisz? Zmiataj do pałacu! – szepnął mu na ucho, nie chcąc by dworzanie podsłuchali ich rozmowę. Usta Lu natychmiast ułożyły się w podkówkę. – Skarbie, będziesz się potem źle czuł – natychmiast zmienił ton, widząc jego reakcję.
- Nie przesadzaj, usiądę sobie na ławeczce – książę usiłował się wyślizgnąć z jego ramion.
- Co ja z tobą mam! – ku zdumieniu zarówno Brytyjczyków, jak i swoich towarzyszy pociągnął męża w głąb pobliskiego, zielonego labiryntu.
- Porywasz mnie? – z uśmiechem dał się prowadzić zawiłą ścieżką między wysokimi krzewami. Po chwili dotarli do niewielkiej, zbudowanej w klasycznym stylu białej altanki, obrośniętej dzikim winem. Gęste, zielone pnącza tworzyły dach i ściany budowli. Pachniały dojrzewające w słońcu ciemne owoce. W środku była wygodna kanapa i malutki stoliczek. W pobliżu szemrało źródełko, z maleńkiego pyszczka marmurowej ryby tryskała krystalicznie czysta woda. Bez usadził Lu wygodnie i nalał do srebrnego kubka chłodnego płynu. Podał go zmęczonemu mężowi, po czym wziął jego nogi i położył na swoich udach.
- Co myślisz o masażu? – zdjął mu buty i zaczął delikatnie gładzić jego stopy. Zwinne palce uciskały skórę, gładziły napięte mięśnie, łagodziły napięcie i ból. Duże, zimne dłonie działały jak kojący balsam. Lu przymknął oczy i zupełnie się im poddał.
- Mrru…  – zamruczał z przyjemności. Rozkoszny dreszczyk zaczął pełznąć mu po krzyżu. Zarumienił się i spod długich rzęs spojrzał na Beza. – Powinieneś robić to częściej.
- Wiesz, jakaś drobna zachęta mogłaby mnie do tego przekonać – iskierki w jego oczach świadczyły, że i on nie pozostał obojętny na ich bliskość. Książę wstał i usiadł mu na kolanach. Miękko pocałował twarde wargi męża, który mocno go do siebie przytulił. Niestety miłe chwile szybko minęły i trzeba było wrócić do rzeczywistości. Władca usłyszał zbliżające się kroki i mignęła mu jasna głowa jego sekretarza.
  
   Tą intymną scenkę obserwowały dwie pary nieprzyjaznych oczu. Tego żaden z nich się nie spodziewał. Wszyscy szpiedzy donosili im co innego. Małżonkowie najwyraźniej świetnie się dogadywali, a nawet więcej, okazywali sobie nawzajem uczucia. Czyżby się pomylili i władca jednak kochał swojego męża? Do tej pory zawsze trzymał go na dystans, przynajmniej na oficjalnych przyjęciach. Wręcz sugerował swoim zachowaniem, że ożenił się z nim z zemsty za wcześniejsze odrzucenie. Tymczasem tak naprawdę, sprawy miały się chyba całkowicie inaczej! Czy władca czegoś się domyślał? Wiedział o istnieniu ich organizacji? Będą to musieli szybko sprawdzić i zaplanować dalsze posunięcia. Najwyższy czas zwołać walne zebranie i przystąpić do działania. Jeśli Belzebub połączy siły z Lucyferem, to będzie ich koniec. Za księciem staną murem stare rody, które na razie tylko obserwują sytuację. Nie będą mogli już niczego przeforsować w rządzie.
***
   Późnym popołudniem Belzebub miał nadzieję, że będzie mógł już wrócić do domu. Okazało się jednak, że musi się udać wyjaśnić osobiście nieprzyjemną sprawę. Miał pojechać w piękną, górską okolicę. Posłał więc po Lu, postanawiając zabrać go ze sobą. Może uda mu się wszystko szybko załatwić i będą mogli zjeść kolację w jakimś przyjemnym, romantycznym miejscu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie poświęca swojemu młodemu mężowi tyle czasu na ile zasługiwał. Niestety spiskowcy nadal byli na wolności, ale był już coraz bliżej zamknięcia tej ciągnącej się od lat afery. Musiał chronić swoich najbliższych i czuwać nad ich bezpieczeństwem. Eskorta mogła nie wystarczyć. Tym bardziej teraz, kiedy książę był praktycznie bezbronny i oczekiwał ich pierwszego  dziecka. Wolał go więc mieć blisko siebie, w zasięgu wzroku. Tymczasem ten głuptas ciągle gdzieś znikał i wyrywał się na wolność niczym uwięziony w klatce dziki ptak. Niestety nie mógł się podzielić z nim swoją wiedzą, nie chciał też go straszyć w jego stanie. Uśmiechnął się szeroko na widok zbliżającego się męża. W błękitnej koszuli i jasnych spodniach prezentował się ja zwykle nienagannie. Zawsze bawiła go próżność Lu i jego nadmierna dbałość o swój wygląd. Nie mógł mu jednak odmówić dobrego gustu. Wyglądał zjawiskowo mimo zaawansowanej ciąży.
- Załatw szybko swoje sprawy i pójdziemy na spacer – książę najwidoczniej miał dobry humor. Usiadł obok męża w samochodzie i wtulił się w jego bok. – Czy ty musisz wszędzie ciągnąć za sobą ten ogon? – wskazał na drugi pojazd z eskortą.
- To konieczne, w dodatku dodaje mi powagi, w końcu jestem władcą – zażartował i pogładził go po smukłych plecach. Przeczesał palcami spięte w kucyk długie włosy. 
Nie wszystko jednak poszło zgodnie planem. Zabawili dłużej niż myślał i kiedy wracali, słońce chyliło się już ku zachodowi. Znudzony Lu oglądał krajobrazy za oknem, a było na co popatrzeć. Tuż przy drodze widać było dużą leśną polanę na której pasło się stado owiec. Ich gęste fura wydawały się mieć lekko różowy odcień. Baca grał na organkach jakąś rzewną melodię, a u jego stóp odpoczywały dwa potężne owczarki, leniwie spoglądające na przeżuwające z zapałem trawę zwierzaki. Książę spojrzał na męża i skrzywił się nieznacznie.
- Muszę wysiąść, jest mi niedobrze – samochód zatrzymał się natychmiast. – Potrzebuję świeżego powietrza – zerwał się z siedzenia i energicznym krokiem ruszył przed siebie, prosto między pobekujące owce. Jak na dręczonego nudnościami człowieka, wyglądał zadziwiająco dobrze. Bez myślał, że zmierza do widocznej w pobliżu kłody, aby na niej usiąść. Ten łobuz wszedł jednak między drzewa, nawet nie oglądając się za siebie. Mężczyzna, klnąc na czym świat stoi na swoją naiwność, zerwał się na równe nogi i pobiegł za nim. Robiło się już ciemno, a jego ciężarny mąż chodził sam po lesie. Znalazł go dopiero po kwadransie, siedzącego na trawie nad małym stawkiem do którego z szumem wpadał wartki strumień.
- Rozpalisz ognisko? – zapytał z beztroskim uśmiechem. – Lubię patrzyć jak iskry strzelają w nocne niebo. Widzę już wschodzący księżyc, dzisiaj będzie pełnia. – Bez właśnie otwierał usta, żeby go zbesztać za nieodpowiedzialne zachowanie, ale natychmiast je zamknął. Wyglądał na takiego szczęśliwego i rozluźnionego. Nie miał serca burzyć jego nastroju. Zawrócił do lasu i nazbierał suchych gałęzi. Przez ten czas zrobiło się ciemno. Kiedy wrócił, mąż siedział grzecznie na pniaku i z błogą miną zajadał poziomki, które sam nazbierał. Uklęknął i zaczął rozpalać ogień, ale kiepsko mu to wychodziło. Dyskretnie pomógł sobie magią. Płomienie strzeliły wysoko, zdawały się dosięgać czubków drzew. Gdy się odwrócił Lu nigdzie nie było. Wyparował jak poranna mgła. Wstał i z niepokojem rozejrzał się dookoła. Była pogodna, ciepła, letnia noc. Panowały nieprzeniknione ciemności. Na niebie migotały miliony gwiazd, a okrągły jak moneta srebrny wędrowiec rozjaśniał nieco okolicę. Usłyszał cichy plusk od strony stawku i podszedł bliżej. Na piasku zobaczył porzucone niedbale ubrania. Stanął na brzegu i w ciemnej wodzie zobaczył jasną sylwetkę Lu. Jego biała skóra lśniła w świetle księżyca jak najwspanialszy jedwab. Rozpuścił platynowe włosy, które sięgały mu aż do krągłych pośladków. Wyglądał tak pięknie i jednocześnie nierealnie, że mężczyzna bał się odezwać, żeby nie zniknął jak jakaś senna zjawa. Książę jednak chyba wyczuł jego obecność, bo odwrócił się z przekornym uśmiechem skinął na niego zachęcająco.
- Na co czekasz? Pływałeś kiedyś na golasa?- jego głos zabrzmiał wyjątkowo miękko i melodyjnie pośród nocnej ciszy. Obrócił się do męża przodem i oparł plecami o skałę. Spoglądał na niego z lekkim rumieńcem na bladej twarzy. Przygryzł usta. Widać było jego pobudzona męskość.
- Próbujesz mnie uwieść, moja ty syrenko? – mruknął mężczyzna i tak jak stał w ubraniu wszedł do wody. Nie umiał się oprzeć słodkiemu zjawisku, które wabiło go do siebie. Przylgnął do mokrych, rozchylonych ust w czułym pocałunku. – Lu, nie masz serca! Wiesz, że lekarz nam zabronił tego typu igraszek! – zaczął pieścić wargami smukłą szyję.
- Chyba nie masz zamiaru żyć w celibacie aż do porodu? – objął Beza i przylgnął do niego całym ciałem. – Ten stary konował jest głupi!
- Małe co nieco chyba nie zaszkodzi? – stwierdził ochryple władca i zaczął się zsuwać w dół, poprzez delikatne gardło, ładnie umięśnioną klatkę piersiową na wydatny brzuszek, aż uklęknął przed coraz ciężej oddychającym mężem. Tak bardzo brakowało mu ostatnio ich bliskości. Trudno było leżeć w łożu obok tak atrakcyjnego mężczyzny i nie móc go dotknąć. Zacisnął dłonie na aksamitnych pośladkach i przyciągnął jego biodra do siebie. Dmuchnął na sterczącą dumnie męskość i wyrwał z ust Lu przeciągły okrzyk.
- Aaa…! Nie dręcz mnie draniu! – Gdyby nie silne ręce Beza byłby upadł, kolana same uginały się pod nim, a nogi wydawały się być zrobione z plasteliny. Był równie spragniony i zdesperowany jak klęczący przed nim mężczyzna. Bez niespodziewanie ostrożnie wsunął jeden palec w ciasny kanalik, a usta zacisnął na nabrzmiałym organie. – Och… tylko nie przestawaj! Niech szlag trafi tego medyka! – Zajęczał i pchnął do przodu. Cudowne wilgotne wargi wessały go głęboko, aż do samego gardła. Ręce i język męża powtarzały te same, oszałamiające jego zmysły ruchy, prowadząc go prosto w szaleństwo namiętności. Niewiele trzeba było, żeby spuścił się wprost w utalentowane usta z głośnym okrzykiem ekstazy. Potem osunął się w niebyt, mgliście zdając sobie sprawę, że ciepłe, bezpieczne ramiona zamknęły się wokół niego. Bez z niejakim trudem ubrał kompletnie bezwładne ciało i zaniósł do samochodu. Tam otulił Lu kocem i posadził sobie na kolanach.
- Jesteś niemożliwy, mam nadzieję, ze się nie przeziębisz! – tulił go do siebie chcąc ogrzać własnym ciałem. Nadal był twardy jak skała. Obcisłe spodnie zadawały koszmarne męki jego członkowi, który nie miał najmniejszego zamiaru opaść. Tymczasem ten łobuz Lu drzemał sobie w najlepsze, pomrukując z zadowolenia.
- Daleko jeszcze? Jestem  strasznie głodny! – otwarł jedno szare oko i popatrzył z wyrzutem na wiercącego się męża. – Nie kręć się tak, twoje kolana wbijają mi się w pupę! – umościł się wygodnie i wtulony w szeroką pierś zasnął jak dziecko.
- To nie kolana, ale coś zupełnie innego – odparł krzywiąc się mężczyzna, ale pogrążony w sennych marzeniach książę już go nie usłyszał, .


poniedziałek, 20 maja 2013

Rozdział 22


Rozdział + 18, to miała być tylko jedna scena, a wyszła jakimś cudem randka na 7 stron. Nie mam pojęcia jak to się stało.

   
   Dominik całe popołudnie kręcił się niespokojnie po domu, obserwowany przez bystre oczy Moniki. Tak naprawdę jednocześnie miał i nie miał zamiaru iść na spotkanie. Julian go pociągał i był w nim zakochany, ale czy na pewno chciał się aż tak angażować w ten związek? Ta myśl prześladowała go od samego rana. Nie miał ochoty na kolejną przelotną znajomość, która skończy się katastrofą i łzami. Szukał partnera na stałe, z którym mógłby założyć rodzinę. Ale czy czart nadawał się na męża? Miał mnóstwo wad, których bynajmniej przed nim nie ukrywał. Był porywczy, zaborczy i konserwatywny w swoich poglądach, nie mówiąc już o jego skłonności do krętactwa i mijania się z prawdą. Jednocześnie zawsze solidny jak skala, mógł na niego liczyć w każdych okolicznościach. Potrafił przyznać się do błędu i przedyskutować sporne kwestie. I te duże, ciepłe dłonie błądzące po jego ciele i idące w ślad za nimi łakome usta. Czarne oczy iskrzące się humorem i energią. Szerokie ramiona, w których chciało się zatonąć. W tym momencie Dominik kompletnie stracił wątek i wzdychając pogrążył się w dość intymnych marzeniach. Wytrąciła go z nich w końcu Monika, tupiąc nogą i wciskając mu w ręce elegancką, ciemnozieloną koszulę oraz czarne jeansy.
- Długo masz zamiar jeszcze tak stać i jęczeć? Wiesz, która godzina? – popchnęła go w stronę łazienki.
- Ale ja jeszcze niczego nie postanowiłem – zaprotestował słabo chłopak.
- Nie bądź głupi i idź, jak ci się nie spodoba zawsze możesz wrócić głuptasie. Jeśli nie spróbujesz, będziesz tego gorzko żałował i zastanawiał się przez resztę życia, co by było gdyby… - dziewczyna pokręciła z rozbawieniem głową nad jego niezdecydowaniem. - Zróbcie to wreszcie, bo najwyraźniej ostatnio myślisz tylko o tym – roześmiała się na widok ciemnych rumieńców, jakie pojawiły się na jego twarzy.
- Jak kobieta może być taka bezwstydna? Możesz sobie podać rękę z Lu - fuknął na nią zmieszany. - Ciekawe do której bazy dotarłaś z Amirą? - Pokazał jej język.

- Hmn… to co innego, my się tylko przyjaźnimy... – mruknęła Monika, po czym szybko odwróciła głowę i zaczęła myć naczynia. Pochyliła się i włosy zakryły jej twarz tak, żeby Dominik nie mógł niczego z niej odczytać. Chłopak uśmiechnął się domyślnie i zrobił małpią minę.

Kiedy wrócił z łazienki przebrany i zrobiony na bóstwo, dziewczyna stała przy otwartym oknie i cicho do siebie rechotała. Na zewnątrz było już całkiem ciemno. Dookoła rozpościerały się bezkresne bagna, słychać było kopulujące zawzięcie żaby i bzykanie nocnych owadów. Nie mieli też żadnych sąsiadów, którzy mogli by dostarczyć jakieś rozrywki. Podszedł do niej zaciekawiony, co tam wypatrzyła.

- Co tak rżysz? – Starał się wyjrzeć spoza jej ramienia, ale ta psotnica specjalnie zasłaniała mu widok swoim ciałem.

- Droga księżniczko, chyba właśnie zajechała twoja limuzyna – ukłoniła się mu błazeńsko. – Twój książę chyba liczy na gorącą noc, bo strasznie się postarał.-

Dominik lekko spanikowany takim wstępem, ten drań Julian był do wszystkiego zdolny, wyszedł przed dom i zaniemówił. Przed nim stała najprawdziwsza kareta, czarna i lakierowana na wysoki połysk. Można się w niej było przejrzeć jak w lustrze. Zaprzężona w sześć czarnych jak smoła koni, niecierpliwie przebierających w tej chwili nogami. Jej wnętrze wybito szkarłatnym aksamitem i oświetlono maleńkimi latarenkami. W takim samym kolorze była liberia siedzących na koźle lokai i pióropusze na głowach wierzchowców. Jeden ze służących podszedł do niego i otwarł drzwiczki od powozu. Chłopak wsiadł do środka, mając wrażenie, że właśnie stał się głównym bohaterem w jakimś romantycznym filmie. Na kolanach trzymał małą  paczuszkę, owiniętą w ozdobny papier. Monika nie wytrzymała i zajrzała przez szybkę do wnętrza pojazdu.

- Ale bajer, poduchy jak chmurki. Przynajmniej nie będziesz miał kłopotu z siedzeniem jak będziesz wracał – złośliwie zerknęła na jego tyłek. Dominik nic się nie odezwał, tylko dal znak do odjazdu. Nie chciał się narażać na dalsze docinki wstrętnej dziewuchy. Tylko głupstwa jej w głowie, a potem się dziwi,  że on ma takie kosmate myśli, nie mówiąc już o snach. Jak się będzie tak nakręcał, to rzuci się na Juliana, zanim skończy się jego występ. Zaczął głęboko oddychać, chcąc się pozbyć dzikich wizji, które właśnie zaczął roztaczać przed nim mózg.

   Wojewoda czekał na niego na dziedzińcu przed domem. Ubrany w białą, jedwabną, ściśle dopasowaną do ciała koszulę oraz czarne spodnie z miękkiego materiału, wyglądał bardzo atrakcyjnie i elegancko. Podał mu rękę i pomógł wysiąść z powozu. Podniósł jego dłoń i ucałował, a chłopak mógł dokładnie wyczuć kształt jego gorących warg. Zarumienił się i spojrzał wprost w lśniące, czarne źrenice, które z aprobatą błądziły po jego ciele.

- Witaj, bałem się, że się pogniewałeś i nie przyjedziesz – niski, aksamitny głos mężczyzny spowodował, że zadrżał, choć na dworze było jeszcze całkiem ciepło. – Cieszę się, że mi wybaczyłeś tych kilka pochopnych słów. Pierwszy raz zazdrość kompletnie odebrała mi rozsądek.
- W tej awanturze było też trochę mojej winy. Nie powinienem dać się namówić na ten wypad Lu. Zrobiło mi się go jednak żal, niezbyt dobrze znosi tę ciążę i nadmierną presję, jaką wywiera na niego Bez. Powinieneś z nim o tym porozmawiać. Myślę, że zamkniemy ten temat – uśmiechnął się do narzeczonego i pozwolił objąć w smukłej talii.
- Co jest w tej paczuszce? – Julian prowadził go długim korytarzem.
- To taki mały prezent, liczę że włożysz go na dzisiejszy występ – chłopak podał mu zawiniątko. Zaciekawiony wojewoda natychmiast zdarł z niego papier i roześmiał się na widok jedwabnych bokserek z nadrukiem.
- Kochanie, czy to jakaś aluzja? – wskazał na napis - ,,tutaj jest coś o czym marzę”. – Podoba mi się! Nie wiedziałem, że spędzam ci sen z powiek! – roześmiał się na widok zawstydzonej miny Dominika.
- Dlaczego wszyscy moi znajomi to zboczuchy? – prychnął, zadarł do góry nos i przyspieszył kroku. Ruda kitka kołysała się miękko, hipnotyzując idącego za nim mężczyznę.
- Mam dla ciebie niespodziankę – zatrzymali się przed ciężkimi, dębowymi drzwiami. – Zamknij oczy – kiedy chłopak zrobił o co prosił, wziął go za rękę i pociągnął do środka. – Już!
Dominik uchylił powieki i westchnął z zachwytu. Komnata była bardzo duża i utrzymana w podobnych kolorach jak kareta. Szkarłat i czerń przenikały się nawzajem. Nogi tonęły w puszystym dywanie. Przez otwarte gotyckie okna widać było rozgwieżdżone niebo. Pokój pogrążony był w ciepłym świetle dziesiątek, porozstawianych wszędzie, pachnących świec. W marmurowym kominku wesoło trzaskał ogień. Jedyną białą plamę stanowiły leżące przed nim na parkiecie puszyste futra. Obok nich była przytwierdzona błyszcząca, metalowa rura, sięgająca od sufitu do podłogi. W odległym kącie zobaczył ogromne, królewskie łoże z baldachimem zaścielone ciemnoczerwoną, jedwabną pościelą w czarne, zawiłe wzory. Julian poprowadził go do niewielkiego stołu nakrytego na dwie osoby. Gdy tylko usiedli, rozległy się dźwięki zmysłowej muzyki i pojawili się lokaje, z tacami pełnymi aromatycznych potraw. Julian napełnił wysokie, kryształowe pucharki winem po same brzegi.
- Czy ty planujesz mnie upić? – zapytał rozbawiony Dominik.
- Niezupełnie, tylko odrobinę podchmielić, żebyś przymknął oko na moje marne umiejętności taneczne – mrugnął do niego czart i stuknął się z nim naczyniem. – Za nas i naszą miłość! – służba dyskretnie zniknęła, a mężczyźni delektowali się pyszną kolacją. Atmosfera z minuty na minutę robiła się coraz luźniejsza. W końcu wojewoda wstał od stołu i poprowadził chłopaka na kanapę. Stąd miał świetny widok na rurę i ogień migoczący w kominku. – Muszę się przebrać w to cudeńko, zaczekaj to na chwilę – machnął przed nosem Dominika wybranymi przez niego bokserkami i podkręcił głośniej muzykę, która stała się teraz bardziej rytmiczna. Pobrzmiewały w niej drażniące zmysły wschodnie nuty. Chłopak rozsiadł się wygodnie, wino przyjemnie szumiało mu w głowie. Liczył na podniecający spektakl, którego prawdę mówiąc trochę się obawiał. Na samą myśl o nagim ciele Juliana wirującym przed nim zrobiło mu się gorąco. Miał nadzieję, przetrwać to widowisko w jednym, rozsądnym kawałku. Czart wrócił po chwili i stanął przy rurze. Uśmiechnął się do niego i zaczął tańczyć w powolnym tempie. Każdy jego gest był pełen pasji i ukrytych emocji. Patrzył mu w głęboko w oczy z jawnym pożądaniem. Rozpinał guziki koszuli leniwie, jakby od niechcenia. Kiedy opadła ukazując potężny, umięśniony tors, Dominik głośno jękną z zachwytu. Natychmiast stanął w pąsach i zatkał sobie bezwstydne usta pięścią. Julian zachęcony jego płomiennym wzrokiem zaczął zsuwać z siebie spodnie, kręcąc biodrami. Został w samych bokserkach i odwrócił się tyłem, eksponując narzeczonemu zgrabne pośladki  i szerokie ramiona.
- O mój boże…! - z ust chłopaka wyrwał się niekontrolowany pisk, zanim zdążył go zdusić w zarodku. Wiedział, że zachowuje się jak napalony smarkacz, ale nie potrafił się powstrzymać. Przed sobą miał idealnie zbudowane ciało, złożone z samych połyskliwych, opalonych na złocisty brąz mięśni. Wystarczyło tylko wyciągnąć rękę, aby go dotknąć. Czart obrócił się powoli i teraz Dominik mógł stwierdzić, że nie tylko on jest podniecony. Duży, nabrzmiały penis mężczyzny wyraźnie rysował się w obcisłej bieliźnie. – Chcesz mnie zabić? – głos chłopaka zabrzmiał dziwnie ochryple. Nie wiedział co się z nim dzieje, serce biło mu w rytm muzyki, a krew z szumem przetaczała się w żyłach.Oszołomiony doznaniami mózg nie był w stanie wydać z siebie jednej rozsądnej myśli. Cały drżał, w którymś momencie zapomniał nawet oddychać.
- Jeśli chcesz zobaczyć więcej, musisz coś zrobić – Julian popatrzył na niego prowokująco. Sam ledwie potrafił się opanować. Jego śliczny narzeczony przedstawiał sobą wyjątkowo rozkoszny widok. Podniecony, z trudem łapał powietrze, w uchylonych ustach raz po raz pojawiał się ruchliwy języczek oblizujący spierzchnięte, różowe wargi. Zielone oczy dosłownie świeciły, a rude loki opadły aż do pasa, połyskując ogniście. Podtrzymująca je wstążka dawno gdzieś zaginęła, a chłopak nawet tego nie zauważył. – Chodź – wyciągnął do niego rękę. Dominik wstał i jak zaczarowany ruszył w jego stronę. Stanął przed mężczyzną nieruchomo, jakby nie wiedział co robić dalej. Julian ujął łagodnie małą dłoń i położył na swoich bokserkach. – Należę do ciebie – zacisnął jego palce na swoim sterczącym dumnie członku. Chłopak przesunął po nim powoli rękę pieszczotliwym gestem. Chwycił za gumkę i stanowczym ruchem zsunął bieliznę narzeczonego. Opadła na podłogę z cichym szelestem. Zawstydzony swoją śmiałością przylgnął do gorącego, twardego ciała. Nogi się pod nim ugięły, jakby były zrobione z plasteliny.
- Julian… - zaskomlał mu bezradnie do ucha i zaczął się o niego ocierać. Ruda kitka splotła się z czarną w czułym geście, potęgując doznania obu mężczyzn.
- Spokojnie kochanie, zaraz ci pomogę. To trochę niesprawiedliwe, że jesteś jeszcze całkowicie ubrany – zręczne palce natychmiast zabrały się do pracy. Tymczasem spragnione usta czarta także nie próżnowały i złączyły się z delikatnymi wargami chłopaka. Języki splotły się w pełnym namiętności tańcu. Nawet nie wiedział, kiedy został pozbawiony się całej garderoby. Dopiero podmuch chłodnego powietrza na rozgrzanej skórze nieco otrzeźwił Dominika. Mężczyzna wziął go na ręce i ułożył na miękkich futrach. Uklęknął obok, podziwiając piękne, smukłe ciało. Pełen pożądania wzrok spowodował, że penis chłopaka stwardniał jak kamień i zaczął sączyć pierwsze krople. Julian musnął jego czubek palcami i nabrał odrobinę perłowej substancji. Zlizał ją ze smakiem patrząc prosto w oczy narzeczonego.
- Och… - westchnął przeciągle Dominik i zarumienił się nawet na szyi. Nie spodziewał się czegoś takiego. Zawstydzony i podniecony do granic możliwości wygiął ciało w łuk. – Proszę… - poruszył niespokojnie biodrami.
- Strasznie niecierpliwy z ciebie kocurek – położył się między jego udami i pogłaskał po brzuchu. - Spokojnie, muszę cię przygotować, bo zrobię ci krzywdę – wziął ze stolika tubkę z żelem. Nawilżył nim palce chłopaka. – Nasmaruj go dokładnie  – zacisnął jego drobną dłoń na swoim członku i fala oszałamiającej rozkoszy przetoczyła się przez potężne ciało. Dominik posłusznie pogładził gorący, pulsujący organ. Jak tylko pomyślał, że za chwilę znajdzie się głęboko w nim, omal nie doznał orgazmu. – Teraz moja kolej – ręka Juliana zaczęła zataczać kółeczka wokół ciasnej dziurki kochanka. – Nie spinaj się skarbie, to bardzo przyjemne, zobaczysz – wsunął do środka pierwszy palec. Rozciągał go powoli, drażniąc umiejętnie prostatę i doprowadzając na skraj szaleństwa. Chłopak popiskiwał ponaglająco, usiłując zmusić go do przyspieszenia ruchów. Wojewoda podniósł wysoko jego nogi i ułożył na swoich ramionach. – Jesteś wspaniały, taki słodki i namiętny - szeptał mu miękkim, uwodzicielskim głosem do ucha. – Kocham cię – pchnął do przodu i zagłębił się w chętne, drżące ciało do samego końca. Znieruchomiał, widząc łzy bólu w oczach narzeczonego. Kiedy tylko krągły tyłeczek zaczął się pod nim niespokojnie wiercić, podjął znany każdej żywej istocie rytm. Jego ruchy były coraz szybsze i mocniejsze. Chłopak pod nim wił się i wydawał pełne rozkoszy jęki. – Teraz! Pokaż, jak bardzo ci jest dobrze!
- Aaa… - krzyk Dominika rozdarł ciszę. Drobną sylwetką targną potężny, obezwładniający orgazm. Każda komórka drgała spazmatycznie, posyłając go na sam szczyt. Julian natychmiast poszedł w jego ślady z niskim, gardłowym pomrukiem. Chwilę leżeli w swoich ramionach, nadal się nie rozłączając.
- To było naprawdę COŚ – Julian gładził jego spocone plecy i delikatnie muskał ustami szyję.
- Czuję się taki rozluźniony i lekki, że mógłbym latać – uśmiechnął się do niego chłopak. – Ale czy mógłbyś ze mnie wyjść?- zapytał zmieszany. – Jutro nie będę mógł siedzieć na tyłku – dodał z marudną miną.
- Tam w środku jest bardzo przytulnie - szepnął namiętnie - ale cokolwiek rozkażesz - wysunął się z niego powoli. - No Domiś, byłeś dzisiaj tak napalony, że nie mogłem ci się oprzeć. Nawet sam zdarłeś ze mnie majtki – roześmiał się czart, bo jego kochanek prychając wpełznął pod nakrycie i wystawał mu spod niego tylko czubek głowy.
- Nie musiałeś tego mówić, draniu! – wymamrotał niewyraźnie. Ruda kitka wyczołgała się jednak na powierzchnię i natychmiast przylgnęła ściśle do swojego towarzysza. Czarny ogonek gładził ją delikatnie i układał, zmierzwione futerko pełnym miłości gestem. Każdy ich ruch odbijał się drżącym echem w ciałach i duszach mężczyzn.

środa, 15 maja 2013

Rozdział 21


 Rozdział dedykowany niecierpliwej Maxiii. Wiem, wiem trochę to trwało.

   Mężczyźni spędzili w galerii handlowej dobre kilka godzin. Zmęczeni i głodni udali się do pobliskiej restauracji, gdzie usiedli przy stolikach znajdujących się na zewnątrz w przyjemnym, pełnym kwitnących krzewów ogródku. Można stąd było obserwować licznych przechodniów, samemu nie będąc zauważonym. Zjedli spokojnie smaczny obiad. Niestety, kiedy zaczęli jeść lody przy sąsiednim stoliku usiadło trzech mężczyzn i nie spuszczało z nich wzroku. W końcu jeden z nich wstał i ruszył w ich kierunku, wyraźnie kłaniając się Lu.
- Pozbądź się tych podrywaczy – szepnął do niego Dominik i kopnął go pod stołem. Nie lubił tego typu przygodnych znajomości, zwłaszcza, że dwu pozostałych gapiło się bezczelnie na jego tyłek. Książę syknął i złapał się za łydkę.
- Zrobiłeś mi siniaka draniu – pomasował bolące miejsce. – W twoim wieku powinieneś poznawać świat i nowych ludzi. Zachowujesz się jak stara ciotka – uśmiechnął się przekornie i machnął wesoło do zbliżającego się mężczyzny.
- Zabiję cię, wplączesz nas w kłopoty – warknął chłopak.
- Przesadzasz, znam ich z klubu. Witaj Fred – podał znajomemu rękę.
- Dawno cię nie widziałam piękny – ucałował wypielęgnowaną dłoń. – Chodzą słuchy, że cię zaobrączkowali. Możemy się przysiąść?
- Oczywiście – Lu zwinnie się odsunął, unikając szczypiącego ataku Dominika. Już po chwili siedzieli w piątkę.
- Przedstaw nam tego naburmuszonego słodziaka – Fred uśmiechnął się do Dominika. - Chyba źle go nakarmiłeś skoro się tak dąsa. To twój nowy kochanek?- zwrócił się do księcia. – A może ty jesteś do wzięcia? – przysunął się bliżej prychającego wyniośle rudzielca.
- Ups…- wisienka, którą trzymał w ręce Dominik wystrzeliła do przodu prosto w nos natręta.
- W łóżku też jesteś taki waleczny? Jeśli tak, ożenię się z tobą choćby natychmiast! – ciągnął mężczyzna, bynajmniej niezrażony jego zachowaniem.
- Też mi oferta! Dobrze wiesz, że w Polsce nie można zawierać homoseksualnych małżeństw! – odsunął się z krzesłem na bezpieczną odległość.
- Ale ja jestem Holendrem nie Polakiem – odbił piłeczkę Fred i przybliżył się ponownie. Pozostali dwaj mężczyźni żywo dyskutowali z Lu.
- Mam bardzo tolerancyjnego męża, pozwala mi wychodzić kiedy zechcę. Żyjemy w wolnym związku – usłyszał jego wypowiedź.
- To było o Bezie?! – rzucił do niego Dominik i parsknął śmiechem. – Czy ty się na pewno dobrze czujesz? W życiu nie słyszałem podobnych bredni! 
- Ja też! – usłyszeli za sobą niski głos Władcy Piekieł. – A o wolności w związku, to my sobie porozmawiamy w domu! – mruknął groźnie do męża, który ze spłoszoną miną właśnie wstawał od stolika. Na widok rosłej sylwetki Beza nikt nie ośmielił się zaprotestować. Gniewne błyski w jego oczach i napięte mięśnie nie wróżyły niczego dobrego.
- Ale ty przecież jesteś wolny, zostań z nami – odezwał się do Dominika Fred.
- Nie mogę, nie chcę by Blondyn miał problemy - wskazał na oddalającą się parę. Była to niezupełnie prawda. Pragnął uwolnić się jak najszybciej od natręta, który był dosłownie o oddech od niego. Dobrze wiedział, że władca nie odważy się na żadne gwałtowne zachowania wobec ciężarnego męża.
- Słuszna decyzja… - ktoś niespodziewanie objął go od tyłu w talii. – Tkwisz właśnie po uszy w kłopotach i nie będziesz miał czasu na ratowanie z opresji przyjaciela! – mruknął mu chłodno do ucha Julian. – A ponieważ nie jesteś pod ochroną, dostaniesz porządne lanie!
- Tylko mnie tknij – najeżył się Dominik i wstał od stołu. – Uczyłem się kiedyś boksu! – wymachiwał energicznie drobnymi pięściami przed nosem Boruty. Rude loki podskakiwały przy każdym jego ruchu jak sprężynki. Zwinne, kocie ruchy zgrabnej sylwetki przyciągały wzrok. Zielone oczy lśniły jak klejnoty spod firanki ciemnych rzęs.
- Jaki piękny… - wyrwało się na głos zauroczonemu Fredowi.
- Te badylarz! – ryknął na niego czart. – Zajmij się lepiej sadzeniem tulipanów i ustawianiem wiatraków!- chwycił mężczyznę za ramiona i mocno nim potrząsnął. – Na twoim miejscu nie właziłbym do cudzego ogródka! Ten kwiatuszek ma już swojego właściciela!
- Ee… dlaczego myślicie, że jak Holender, to zaraz ogrodnik? – zapytał zaskoczony i trochę wystraszony Fred. Postanowił na razie odpuścić. Niedawno zamieszkał w okolicy i na pewno znajdzie niejedną okazję do spotkania ślicznego rudzielca. Tymczasem Julian ciągnął bezceremonialnie za rękę Dominika do wyjścia.
- Ty tępogłowy bałwanie, my tylko rozmawialiśmy! Nie będziesz mnie tyranizował! Nasz związek miał być partnerski!- prychał wściekły chłopak.
- Związek partnerski?! To pierdoły dla naiwnych nastolatek! Coś takiego nie istnieje! W małżeństwie jest mąż – dowódca i żona, czyli piechota wykonująca polecenia! – dotarli na parking za restauracją, kłócąc się i spierając.
- Skąd u ciebie te średniowieczne poglądy? Małżeństwo ci się jełopie z wojskiem pomyliło! – chłopak wsiadł do samochodu narzeczonego i zapiął pasy. – Nie powinieneś się zadawać z Bezem, źle na ciebie wpływa!
- Gdybyś się stosował do tej zasady, połowę problemów mielibyśmy z głowy – Mężczyzna ruszył powoli w kierunku willi Rokitów.
- Jeśli liczysz, że będę słodką i uległą żonką, czekającą na ciebie w domu z obiadem z gromadką dzieci u boku, to cię naprawdę popieprzyło! – Dominik szarpnął za klamkę, gdy się tylko zatrzymali i wyskoczył z samochodu jak bomba. Szedł parskając przez trawnik, a jego drobna sylwetka zdawała się iskrzyć od rozpierających go emocji. Wyglądał jak mała, burzowa chmura wypuszczająca ze swojego wnętrza co chwilę grzmoty i błyskawice.
- A buzi na dobranoc? – Julian dopadł go, gdy przekraczał próg domu. Właśnie zaczęło docierać do niego, że odrobinę przesadził. Ale jak tylko przypomniał sobie nachylającego się poufale nad narzeczonym Holendra, dosłownie się dusił.
- Spierdalaj! Idź szukać oddziału, którym będziesz mógł dyrygować! – rzucił rozeźlony Dominik i gwałtownie zatrzasnął mu przed nosem drzwi. Wszystko się w nim gotowało. Jego narzeczony był najdurniejszym facetem na świecie. Obracał na palcu pierścionek i miał ogromną ochotę wrzucić go do kosza na śmieci. W ostatniej chwili coś go jednak powstrzymało. Gniew nagle gdzieś wyparował. Zastąpił go pogłębiający się z każdą chwilą smutek. – A ja miałem nadzieję, że stworzymy kochającą się rodzinę – wyszeptał do siebie – ale jestem głupi! – ze spuszczoną głową i markotną miną poszedł pod prysznic.


***
    Lucjusz bynajmniej nie był w lepszej sytuacji od przyjacielaSiedział właśnie przed lustrem w samej koszuli i spodniach, rozczesywał długi włosy, splątane podczas burzliwego powrotu do domu. Bez ciągnął go przez pałacowe korytarze, trzymając mocno za rękę, jak wziętą w niewolę brankę. Dworzanie przyglądali mu się jedni ze złośliwymi uśmieszkami, inni ze współczuciem. Nie szarpał się, nie chcąc robić przedstawienia i dawać satysfakcji plotkarzom. Narobił kłopotów nie tylko sobie, ale też Dominikowi. Sądząc po zazdrosnej minie Boruty, czekało biedaka w domu niezłe kazanie. Zdjął buty i bosymi stopami oparł się o miękki dywan. Rozpiął spodnie, które zbytnio go uciskały.
- Tatuś jest na mnie wściekły – westchnął ciężko i pogłaskał się po  lekko zaokrąglonym brzuszku – a ja tylko potrzebowałem odrobiny wolności i rozrywki.
- Tylko dlaczego twoja zabawa polegała na flirtach i podrywie? – warknął Bez, stając za jego plecami.
- To był czysty przypadek, poszliśmy tam coś zjeść – wstał i odwrócił się twarzą do męża. Rozpięta garderoba opadła w dół i zatrzymała się na jego kostkach. Zarumienił się i spojrzał zmieszany na mężczyznę, który patrzył z uznaniem na jego długie, ładnie umięśnione nogi.
- Lu, nie chodzi tylko o wdzięczenie się do tych facetów, choć muszę przyznać, że o mało mnie szlag na wasz widok nie trafił. Czy ty wiesz jak bardzo się przestraszyłem, gdy okazało się, że wyszedłeś bez eskorty?! Mogło ci się coś stać! – wziął go na ręce i usiadł z nim na fotelu. Temu głuptasowi naprawdę należało się lanie. Nie miał jednak serca go karać. Ich ogonki splotły się ze sobą w czułym uścisku, a dłoń władcy gładziła uspokajającym gestem szczupłe uda męża. – Mam trochę wrogów i mogli wykorzystać okazję, że byłeś sam. Jesteś teraz odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale też za maleństwo – zobaczył jak pełne chwilę wcześniej uporu i buntu, błękitne oczy, napełniają się łzami.
- Jestem beznadziejny, nie nadaję się na ojca… - Lu wtulił się w ciepły tors Beza i zaczął cicho szlochać. – Co teraz zrobimy? Kto wychowie mojego maluszka? – z jego oczu płynął już prawdziwy potok. – Powinieneś sobie poszukać innej królowej!
- Niemądry – Bez ujął go za podbródek i odwrócił jego twarz do siebie. – Nie chcę nikogo innego, to ciebie kocham – delikatnie musnął jego drżące usta swoimi. - Obiecaj tylko, że już nigdy nie wyjdziesz bez straży – głaskał pieszczotliwie napięte plecy męża.
- Obiecuję – książę spojrzał mu głęboko w oczy. Nie miał pojęcia, że jego twarz jest w tej chwili pełna emocji. Codzienna, chłodna maska opadła, ukazując wrażliwe wnętrze. Gdzieś na dnie czarnych źrenic, Bezowi udało się dostrzec płonące w nich uczucie. Doskonale zdawał sobie sprawę jak rzadka i bezcenna była ta chwila. Przytulił męża do siebie i przesunął dłoń na jego brzuch.
 – Mogę? – zaczął go gładzić delikatnie, jakby to była najrzadsza porcelana. Tam w środku, był ich syn, którego wspólnie wychowają, będą patrzyć jak rośnie. Ponownie wpił się w słodkie wargi tym razem ze sporą dawką pożądania. Wsunął język w gorące wnętrze, które tak chętnie się przed nim rozchyliło. – Jesteś tylko mój, następnym razem rozerwę na strzępy każdego, kto się do ciebie zbliży! – warknął mu zaborczo do ucha.
- Tyko twój – wyszeptał namiętnie Lu, odwrócił się do niego przodem i zaplótł nogi wokół jego talii.
                                         
                                                        ***
    Następnego dnia, gdy Dominik się obudził, odwrócił na bok głowę i coś miękkiego pogładziło jego policzek. Powoli zaczął docierać do niego piękny zapach, który był mu doskonale znany. Otworzył oczy i zobaczył na swojej poduszce czerwoną różę o aksamitnych płatkach z przypiętym do niej bilecikiem. Na białym papierze, eleganckimi złotymi literami wykaligrafowane było zaproszenie:

,, Wybacz, to co powiedziałem wczoraj, zazdrość zupełnie mnie zaślepiła. Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek inny mógł cię trzymać w ramionach. Każdą sprawę dotyczącą naszego związku możemy razem przedyskutować. Czekam na ciebie wieczorem. Mam nadzieję, że występ ci się spodoba.
                                       Julian”                                                                                                                 

Wstał i w piżamie udał się do kuchni na poranne kakałko. Monika była już na nogach. Postawiła przednim kubek z parującym, aromatycznym napojem i talerz maślanych bułeczek. Obracał w ręku karteczkę, czytając ją już enty raz z rzędu. Nie miał pojęcia co robić. Poprzedniego dnia okropnie się zdenerwował na tego zacofanego drania Juliana. Miał mu od tak darować wszystkie bzdury, które wygadywał? Dziewczyna obserwowała go spod zmrużonych powiek. Nagle rzuciła się do przodu i wyrwała mu z ręki bilecik.
- Oddawaj to, ty wredna małpo! – niestety zanim zdążył go odzyskać, zdążyła już przeczytać.
 - To chyba jakaś poważna randka? Co na siebie założysz?
- Odczep się, jeszcze nie wiem czy pójdę – chłopak miał niemożliwie rozczochrane włosy i czekoladowe wąsy, wyglądał w tej chwili jak przedszkolak. – To nie żadna randka, tylko odebranie należnej wygranej – wypsnęło się mu nieopatrznie.
- A co takiego wygrałeś? – Monika zbliżyła się do niego szybkością pantery. Jej oczy aż świeciły z niezdrowej ciekawości. – Zwierzysz się chyba swojej najlepszej psiapsiółce?
- Nie ma mowy!- Twarz Dominika dosłownie zapłonęła czerwienią. Zerwał się od stołu i uciekł do swojego pokoju jak spłoszony jeleń. Natychmiast zamknął drzwi na klucz. Wstrętna dziewucha nie dałaby mu spokoju, aż by z niego wszystko wyciągnęła. A potem już nigdy nie miałby chwili wytchnienia. Dobrze znał jej manię swatania wszystkiego co żyje. Nawet biednemu kotu nie przepuściła. Na myśl o tych wszystkich dobrych radach i codziennym prześladowaniu dostał gęsiej skórki. –Tym razem mi się udało, ale poczuła wiatr w żaglach. Muszę się jakoś niepostrzeżenie wymknąć wieczorem, inaczej już po mnie! – zamruczał do siebie pod nosem.


poniedziałek, 6 maja 2013

Rozdział 20


   Julian z Dominikiem już od godziny grali w karty i ku ogromnemu zaskoczeniu czarta, narzeczony wyraźnie prowadził. Nie miał pojęcia jak to się działo, ale chłopak wygrywał rozdanie za rozdaniem. Próbował rozgryźć jego sekret i uważnie się mu przyglądał, niestety nie zauważył nic podejrzanego. A takie miał piękne marzenie. Nie mógł sobie darować, że się nie spełni. Zegar wybił w końcu dziesiąta i jego przegrana stała się faktem.
- Jupi…! – podskoczył na siedzeniu Dominik. – Mam cię! – zachichotał.
- Oszukiwałeś prawda? – burknął z niezadowoloną miną wojewoda. Nie mógł pojąć, jak on, doświadczony hazardzista, dał się załatwić takiemu dzieciakowi.
- Udowodnij, skoro tak myślisz! – najeżył się natychmiast. Zmarszczył brwi, a jego wzrok powędrował niespodziewanie na tyłek mężczyzny. W głowie natychmiast powstała mu interesująca wizja, zainspirowana dzisiejszym porankiem. – Nie umiesz przegrywać, co? Boisz się i chcesz się wycofać z zakładu?
- Zawsze spłacam swoje długi! – wypiął dumnie pierś czart. – Nigdy tego nie kwestionuj! – czarne oczy błysnęły groźnie.
- Na to właśnie liczę mój drogi – Chłopak w pierwszej chwili miał zamiar mu odpuścić. Jednak zachowanie Juliana nieco go zdenerwowało. Czy on naprawdę miał go za gamonia o upośledzonej inteligencji? Doszedł do wniosku, że mała zemsta i odrobina zabawy, dobrze mu zrobi. Popatrzył na mężczyznę ze złośliwym uśmieszkiem. Boruta widząc wyraz jego twarzy poczuł ukłucie niepokoju.
- Domiś, powiedz czego chcesz! Może willi nad morzem, nowego samochodu, wczasów w jakimś ciepłym miejscu? Wybieraj, a ja zapłacę! – czart wyraźnie się podlizywał, chcąc skierować myśli narzeczonego na bezpieczne tory.
- To mogę bez trudu kupić sam. Miło, że jesteś taki honorowy, bo mam dla ciebie naprawdę ciekawe zadanie. Masz trzy dni, żeby nauczyć się tańca na rurze. Liczę też na mały striptiz. Muzykę możesz wybrać sam – wyszczerzył się do osłupiałego wojewody, który przestał nawet mrugać oczami.
- Słońce, może lepiej wezmę cię do jakiegoś klubu, co? – odezwał się po chwili słabym głosem Boruta. - Kiepsko tańczę, na pewno by ci się nie spodobało.
- Nie jestem wybredny, wystarczy, że będziesz odpowiednio przekonująco kręcił pośladkami – roześmiał się chłopak, a na jego policzkach pojawiły się ogniste rumieńce. – Julek, taki mały występ, tylko dla mnie – rzucił mu powłóczyste, szmaragdowe spojrzenie.
- Zabij mnie, ale nie każ tego robić! – wyjęczał wojewoda. - Dlaczego na wszystkich filmach pod diabłem w dramatycznych chwilach otwiera się piekielna otchłań i wciągu kilku sekund pochłania nieszczęśnika? Tymczasem on stoi tu, całkiem bezbronny, wydany na pastwę rudego demona i nic się nie dzieje – zastanawiał się w myślach Julian – Nigdy tego nie robiłem, to będzie żenująca klęska!
- Nie dramatyzuj! Taki duży chłopiec na pewno sobie poradzi i … - nie skończył , bo do saloniku wszedł lokaj Władcy Piekieł.
- Jego wysokość prosi – wyrecytował formułkę.
                             
                                                          *** 
 
   Belzebub siedział za biurkiem w bardzo dobrym nastroju. Wyglądał jak duży, rozleniwiony drapieżnik odpoczywający po sutym posiłku. Kołnierzyk koszuli miał odpięty. Na jego szyi widać było kolekcję świeżych malinek. Gestem wskazał im, by zajęli miejsce w fotelach naprzeciwko.
- Co was tutaj sprowadza? – zapytał. – Macie jakieś problemy? – widział niepewną minę Boruty. Najwyraźniej znowu coś przeskrobał.
- Znalazłem ukryte przejście, bibliotekę i listy mojego ojca – odezwał się Dominiki, patrząc wprost w oczy władcy. – Chcę się w końcu dowiedzieć całej prawdy! Dlaczego nas zostawił i dlaczego nie odezwał się, kiedy moja matka umarła? – zdenerwowany chłopak ściskał w rękach rudą kitkę. - Tak bardzo się wtedy bałem! – oczy napełniły mu się łzami. Otarł je niecierpliwym ruchem dłoni.
- Dominik, twój ojciec zawsze cię kochał – odezwał się bardzo łagodnie Bez. Chłopak popatrzył na niego zaskoczony. Nigdy by nie przypuszczał, że ten wyniosły mężczyzna jest zdolny do takiego tonu. - To nie takie proste, historia jest dość zawiła.
- Opowiedz od początku, proszę – szepnął, nie chcąc się rozpłakać. Nie miał zamiaru dawać tutaj przedstawienia. Julian przysunął się bliżej i ujął jego drżącą, zimną dłoń. Ogonki splotły się w naturalnym, czułym geście, dodając sobie nawzajem otuchy.
- W takim razie posłuchaj…

,, Wiele lat temu ja i twój ojciec byliśmy parą. Spotykaliśmy się przez kilka miesięcy. Byliśmy wtedy bardzo młodzi i niecierpliwi. Miałem mnóstwo obowiązków i niewiele wolnego czasu. Ksawerego po jakimś czasie zaczęło to bardzo denerwować. Kiedy inni chodzili na randki, całowali się w parku, ja musiałem pracować, często do późnej nocy. Wiele razy odkładałem nasze spotkania lub się na nich nie zjawiałem. Powoli się od siebie oddalaliśmy. W końcu Rokita miał tego dość i zerwał ze mną. Z początku byłem zdruzgotany, ale potem zrozumiałem, że tak będzie lepiej. Nie miałem prawa go do siebie przywiązywać. To był bardzo ciężki okres w moim życiu. Ciągle wybuchały jakieś zamieszki. Byłem odpowiedzialny za moje królestwo i nie miałem czasu na sprawy osobiste.
Upłynęło trochę czasu i dowiedziałem się, że Ksawery kogoś poznał. Byłem ciekawy wybranki i muszę przyznać, odrobinę zazdrosny. Nie wiem czy się orientujesz, ale arystokracja ma obowiązek przedstawiać mi swoich wybranków. Bez mojej akceptacji, ślub jest nieważny. Któregoś dnia przyprowadził do mnie Ewę. Na jej widok od razu zrozumiałem, że nie mam szans. Jesteś do niej podobny.  Twoja matka była przepiękna, taka subtelna i krucha. Nikt nie mógł przejść obok niej obojętnie. Poruszała się jak baletnica, lekko i z ogromnym wdziękiem.
Niestety jej charakter nie dorównywał urodzie. Rozmawiałem z nią kilka razy i szybko się zorientowałem jak jest konserwatywna w swoich poglądach, małostkowa i zacofana. W dodatku Ksawery nie powiedział jej prawdy o sobie. Pewnie się bał, bo pochodziła z bardzo rygorystycznej, katolickiej rodziny. Próbowałem go odwieść od tego małżeństwa, ale był strasznie zakochany. Nie widział poza nią świata. Przyznał się kim jest, dopiero gdy znajdowała się w zaawansowanej ciąży. Z początku była chyba w szoku i się nie odzywała do nikogo. Potem kazała sobie przynieść książki na temat czartów. Ksawery się cieszył i myślał, że chce nas poznać. Liczył na akceptację z jej strony. Nawet ja się nabrałem na tę jej uległość i dążenie do zgody. Wkrótce okazało się, że nie doceniliśmy Ewy - jak tylko się urodziłeś zabroniła mężowi dokonać rytuału ojcostwa. Był strasznie rozczarowany, przyszedł do mnie i płakał na kanapie przez cała noc.
Matka ma w naszym społeczeństwie potężne prawa. Rokita nie mógł nic zrobić bez jej zgody i ona to wykorzystała. Nie miałeś nawet dwóch lat jak wypędziła go z domu. Pozwalała widywać cię sporadycznie i wymogła na nim, że będzie udawał twojego wuja”.
- Zawsze mówiła mi, że ojciec nas porzucił. Obrzucała całą jego rodzinę najgorszymi epitetami. Rzadko okazywała mi jakąś czułość. Często patrzyła na mnie, jakby się czegoś bała – Dominik rozpłakał się na całego. – Trzymała się na dystans, jakby była moją opiekunką nie matką. Nieraz się zastanawiałem co takiego zrobiłem, że mnie nie kocha. Uważałem się za kogoś gorszego, człowieka niższej kategorii, bo zawsze mówiła: ,,Uważaj, drzemie w tobie zło tak jak w twoim ojcu. Prędzej czy później wyjdzie na wierzch”. Jako dziecko wiele razy budziłem się w nocy z krzykiem, bo śniło mi się, że zamieniam się w demona – zaniósł się  szlochem i nie potrafił uspokoić. Julian podszedł do niego, podniósł z fotela i posadził na swoich kolanach. Tulił go, dopóki chłopak nieco się nie uspokoił.
- Może przerwiemy? – zapytał delikatnie Bez. – Dokończymy innym razem – popatrzył na niego współczująco.
- Nie, mów dalej. Nie codziennie człowiek się dowiaduje, że własna matka uważała cię za potwora. Przekładała średniowieczne poglądy ponad miłość do swojego dziecka. Nawet nie próbowała mnie zaakceptować. Powiedz, co się stało z ojcem. Pamiętam tylko jego głos i niewyraźną sylwetkę. Przestał nas odwiedzać, kiedy miałem ze sześć lat. Szybko się poddał, nie był lepszy od matki – Chłopak w silnych ramionach wojewody odzyskał nieco spokój.
- Dominik, Ksawery nigdy cię nie opuścił. To Ewa nie dopuszczała go do ciebie, miała do tego prawo aż osiągniesz pełnoletniość – zaoponował władca.
- Więc dlaczego się nie zjawił po jej śmierci? Zostawił mnie samego, przerażonego i zagubionego – ruda kitka znowu splotła się z czarnym ogonkiem.
- Nie mógł, musiał słuchać moich rozkazów. Przypadkiem był świadkiem spisku i podsłuchał bardzo ważną rozmowę. Niestety sprawcy się zorientowali i już nie zaznał spokoju. Przeżył kilka zamachów na swoje życie. Nie udało nam się nikogo pojmać. Upozorowaliśmy więc śmierć Ksawerego. Ukrył się do czasu, aż złapię sprawców. Ujawniając się, naraziłby też ciebie. Mieliby go czym szantażować. Wśród ludzi byłeś bezpieczny. Potem wymyśliliśmy tę sprawę z wujem, by pomóc ci finansowo. Była dość ryzykowna. Rokita strasznie się martwił, że masz tyle problemów. Nalegał na mnie, aż się zgodziłem. Ostatnio poznaliśmy nowe fakty i zdobyliśmy kilku informatorów. Poszukiwania ruszyły do przodu. Poznaliśmy kilku spiskowców i jest spora szansa, że twój ojciec będzie mógł wkrótce wrócić.
- Mój ojciec żyje?! – krzyknął zachwycony Dominik i podskoczył jak piłka na kolanach Juliana. – Będę mógł go zobaczyć? – jego szczupłą twarz rozjaśnił przepiękny, jasny uśmiech. Zielone oczy zaczęły lśnić radośnie, a różowe usta rozchyliły się ukazując perłowe zęby. Obaj mężczyźni nie mogli od niego oderwać oczu, a on cieszył się jak dziecko. – Myślisz, że mnie polubi? – zapytał Beza, który właśnie uświadomił sobie niewłaściwość swojego zachowania.
- Na pewno. Poza tym, przyda się Julianowi do pomocy. Ostatnio odnoszę wrażenie, że słabo sobie radzi z opieką nad tobą. Parę ojcowskich klapsów powinno załatwić sprawę – władca nie mógł się powstrzymać od małej złośliwości. Nadal pamiętał Dominikowi napad na swoją kitkę.
- To ja już pójdę – chłopaka rozpierała energia. – Poczytam listy – jego serce szalało ze szczęścia. Ojciec go chciał, nie porzucił, troszczył się o niego z daleka, myślał o nim. Miał ochotę śpiewać.
- Zaczekaj na mnie – Boruta wstał, mając zamiar dopilnować, by bez szwanku dotarł do domu.
- Ty lepiej zostań. Zostało ci tylko dwa i pół dnia na naukę. Może w pałacu znajdziesz jakiegoś nauczyciela – zachichotał. - Nie mogę się doczekać! Dziękuję Wasza wysokość! – pierwszy raz ukłonił się Bezowi z własnej woli. Wybiegł z gabinetu w pośpiechu, a władca tylko machnął na niego ręką.
- Zostaw go, nic mu nie będzie. Moi ludzie mają na niego oko – zatrzymał przyjaciela. – Julian, o co mu chodziło z tym nauczycielem? – zapytał zaciekawiony. Twarz wojewody zrobiła się ogniście czerwona. Zmieszany stał na środku komnaty, nie miał najmniejszej ochoty powiedzieć prawdy. Bez miałby się z czego śmiać przez kilka miesięcy.
- Chyba też już pójdę, na pewno jesteś bardzo zajęty – zaczął cofać się rakiem. – Masz ładny wzorek na szyi – rzucił od progu i umknął zanim władca zdążył zareagować.


                                                          ***
 
   Dominik wrócił do domu, ale nie mógł znaleźć sobie miejsca. Przeczesał już gabinet w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów ojca, a teraz zabrał się za bibliotekę. Niestety, poza miłosnymi listami do matki, nic nie udało mu się odnaleźć. Wiedział, że to niemądre, ale bardzo chciał dowiedzieć się gdzie przebywa i jakoś się z nim skontaktować. Całe życie był odtrącanym i niekochanym dzieckiem, a teraz wszystkie jego teorie i domysły runęły jak domek z kart. Chciał się naocznie przekonać, że ojcu naprawdę na nim zależy. Miotał się po domu siejąc zniszczenie. Wywalał szuflady, grzebał po szafkach. Kiedy po kilku godzinach spojrzał na pobojowisko, jakie zrobił, złapał się za głowę.
- Monika mnie zabije – jęknął.
- Pewnie tak, więc może wyrwijmy się gdzieś choć na chwilę – odezwał się stojący w drzwiach Lu. – Ta chałupa wygląda jakby napadli na nią wyjątkowo pracowici złodzieje – roześmiał się na widok skonsternowanej miny przyjaciela.
- Mąż się wścieknie, że wyszedłeś bez ochrony.
- Miej litość, potrzebuję odrobiny świeżego powietrza i wolności. Ogarnij się trochę i pojedziemy na zakupy – mężczyzna wpatrywał się w chłopaka z nadzieją w szarych oczach. – Zwariuję, jeśli nie odpocznę od tego rozpieszczania.
- Obedrą mnie potem ze skóry. Ty jesteś pod ochroną, więc Bez wyżyje się na mnie – próbował oponować.
- Maluszek jeszcze nie widział miasta – pogłaskał się po prawie płaskim jeszcze brzuszku. – Jako krewny powinieneś zadbać o jego komfort.
- Niech ci będzie, ale jak mnie władca zabije, to będziesz codziennie przynosił na mój grób bukiet konwalii – mruknął i udał się pod prysznic. Wyszedł stamtąd po kwadransie odświeżony i gotowy do drogi. Szybko dotarli do ogromnego centrum handlowego. Szczęśliwy Lu ciągnął go od jednego sklepu do drugiego. Widać było, że doskonale się bawi. Dominik po jakimś czasie też się rozchmurzył i rzucił się w wir zakupów. Rozglądał się uważnie, ale nigdzie nie było tego, czego szukał.
- Znasz jakiś fajny sklep z bielizną? – zapytał w końcu przyjaciela.
- Oczywiście, potrzebujesz czegoś na ekstra noc? Robiliście już to? – bezpośredniość Lu w tych sprawach wielokrotnie załamywała chłopaka. Rozejrzał się speszony i zauważył kilka rozbawionych spojrzeń przechodniów. Schował się za plecami księcia, pomstując na niego pod nosem. Weszli do niewielkiego sklepiku, wszędzie leżały w artystycznym nieładzie bokserki, stringi i inne fikuśne majtasy.
- Chciałbym jedwabne, z jakimś zabawnym nadrukiem – zwrócił się nieśmiało Dominik do sprzedawcy. – Na prezent – pod jego rozbawionym spojrzeniem, zarumienił się po same uszy. Młody mężczyzna wyciągnął bogaty asortyment.
- Jaki kolor? – mrugnął do niego. – Zwykle dobiera się go do karnacji. Ma szczęście ten pana przyjaciel – objął go zachwyconym wzrokiem. Dominik prychnął na niego zdegustowany i zaczął czytać nadruki na bokserkach. Lu chichocząc podsuwał mu te najzabawniejsze - ,,Najlepszy towar w mieście’’, ,,Tutaj jest coś o czym marzysz”, Jestem w tym dobry”, ,,Krążą pogłoski, że jestem boski”.
.........................................................................................
Betowała Akemi