środa, 30 stycznia 2013

Rozdział 5


Wersja nie betowana, nie mam siły tego dzisiaj poprawiać. Jutro wyłapię byki.

Po wyjściu Boruty Dominik postanowił się przejść. Było jeszcze wcześnie, słońce zaczynało się dopiero chylić ku zachodowi. Na bagnach było bardzo przyjemnie o tej porze dnia. Zaczął się zastanawiać czy, aby nie postąpił zbyt nierozsądnie. Mało znał Juliana i może pochopnie wtrącił się w jego prywatne sprawy. Z drugiej strony doszedł do wniosku, że ten jego przełożony przecież nie będzie dyszał im nad karkiem. Wstąpi do nich raz czy dwa i po kłopocie. Może pójdą na jakieś przyjęcie, pokażą jaka zgodna z nich para i wystarczy. Chłopak był z natury optymistą i nie lubił się przejmować na zapas. Doszedł już do końca ścieżki i miał zamiar wracać, kiedy coś przykuło jego uwagę. Usłyszał jakby cichy szloch dochodzący zza krzewów. Po cichu wszedł między nie i rozgarnął gałęzie. Zobaczył siedzącego na kłodzie Lucjusza z twarzą ukrytą w dłoniach, jego ramiona drżały, a z zaciśniętych w pięści dłoni płynęła krew, tak mocno wbił w nie wypielęgnowane paznokcie. W momencie Dominik zapomniał wszelkich utarczkach i przepychankach. Nie był w żadnym razie pamiętliwą osobą. Uklęknął przed nim i delikatnie położył mu rękę na ramieniu.
- Lu, co się stało? Kto cię tak skrzywdził? – pogłaskał go po jasnej głowie.
- Zostaw mnie, zasłużyłem na to co mnie spotkało, wszystkich tylko ranię. Szkoda, że mnie po prostu nie zabił – wyszeptał drżącym głosem. – Ciebie też skrzywdziłem. Szkoda, że ta legenda o potworze z bagien to tylko mit. Poszedłbym nad jezioro i dałbym się zeżreć.
- Bredzisz, wiesz jaka to by była strata dla szkoły? Te wszystkie stare panny by się poryczały, zabrakłoby czarnego materiału w sklepach. Potem codziennie chodziłyby na twój grób, przynosiły świeże kwiaty i wypłakiwały oczy – uśmiechnął się do niego Dominik.
- Nawet tak nie żartuj – jęknął Lucjusz i niespodziewanie przytulił się do chłopaka, który natychmiast objął go ramionami.
- Jeśli nie masz dokąd iść, możesz przenocować u mnie. Mamy mnóstwo wolnych pokoi i naprawdę zacne wino w piwnicy. Wypijemy jakąś butelczynę i opowiesz mi o co chodzi – Mężczyzna po chwili wahania wstał i dał się poprowadzić wąską ścieżką. Gdy znaleźli się w willi chłopak wskazał mu gdzie jest łazienka, żeby mógł się doprowadzić do porządku. Po chwili Lucjusz wyszedł stamtąd odświeżony i tylko zapuchnięte oczy świadczyły o tym co działo się z nim przed chwilą. Spojrzał nieco speszony na siedzącego w salonie Dominika.
- Mam prośbę, nie mów o tym nikomu. Zwłaszcza Borucie, wyśmiewałby się ze mnie do końca życia.
- Spokojnie, siadaj – poklepał miejsce obok siebie na dywanie. Podał mężczyźnie otwartą butelkę, sam wziął drugą i zrobił łyka.
- A kieliszki? – zapytał zaskoczony Lucjusz.
- Tu nie pałac człowieku, pijemy z gwinta – uśmiechnął się do niego chłopak. – A teraz nawijaj, który to drań złamał ci serce.
- Nie wiem od czego powinienem zacząć – wziął do ręki jasną kitkę i zaczął ją nerwowo miętosić.
- To ty także masz ogon?
- Wiesz, to u nas rodzinne – zerknął na niego psotnie – nie podoba ci się? Wszyscy zawsze się nim zachwycają.
- Wolę czarny kolor – zaczerwienił się Rokita, zdając sobie sprawę co właśnie powiedział – ale twój też jest ładny. No to dawaj… - usadowił się wygodnie obok mężczyzny tak, że stykali się ramionami.
- Więc… - zaczął Lucyfer.
,, Żebyś zrozumiał, muszę chyba opowiedzieć wszystko od początku. Pochodzę z bardzo wpływowej rodziny. Gdy ukończyłem Akademię Wojskową z bardzo dobrym wynikiem dostałem się od razu do straży pałacowej. Uwierz, nie przyjmują tam byle kogo. Miałem okazję przez długi czas z daleka obserwować co wyprawia nasz władca. Widziałem wielu młodych mężczyzn wychodzących z jego sypialni, którzy potem wypłakiwali sobie oczy. Nikomu nie udało się długo zagrzać w niej miejsca. Mojego kuzyna Popiełkę zmartwiona rodzina musiała wysłać na pięć lat do Chin, by doszedł do siebie po tym, jak utracił łaskę naszego Pana. Bawił się nimi jak kukiełkami, a kiedy stracił zainteresowanie wyrzucał na bruk, natychmiast zapominając o ich istnieniu. Unikałem go jak mogłem, nie chciałem podzielić losu tych biedaków. Z racji swojej pracy musiałem z nim jednak nieraz rozmawiać. Z czasem nasze pogawędki stawały się coraz dłuższe. Mój Pan jest inteligentnym, interesującym mężczyzną do tego bardzo atrakcyjnym i pewnym siebie. Trudno przebywać blisko niego i nie ulec jego urokowi. Nawet nie wiedziałem kiedy się zakochałem. Pozwoliłem mu na kilka pocałunków, trochę się poprzytulaliśmy i myślałem, że on czuje to samo. Miałem się za wyjątek. Byłem głupi i młody. Następnego dnia po czułym rozstaniu zobaczyłem wychodzącego z jego sypialni nowego kochanka. Nigdy więcej nie pozwoliłem mu się dotknąć. Cierpiałem w milczeniu. Sam nie jestem święty o nie. Posiadłem wielu mężczyzn, żaden jednak nie zagościł w moim sercu. Dostałem solidną lekcję od mojego Pana. Nie potrafię już zaufać nikomu, nie po tym co mi zrobił. To by było na tyle, zwykła historia jakich wiele. Okazałem się równie niemądry co moi poprzednicy. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że on nadal nie zrezygnował. Uwielbia bawić się moim kosztem. Nie przepuszcza żadnej okazji by mnie poniżyć i zaznaczyć, że jestem nikim. ‘’ – Zmęczony i nieco pijany Lucyfer przymknął oczy i położył głowę na ramieniu chłopaka. – Cieszę się, że pozwoliłeś mi tu zostać. Nie zapomnę ci tej przysługi. Oni bez twojego zaproszenia nie mogą tu wejść, ponieważ nie należysz do rodziny.
- Lucjusz, czy ty jesteś pewny, że jemu na tobie nie zależy? Gdyby tak było, to po co by się ciągle starał do ciebie zbliżyć? – zapytał Dominik.
- Nie posiadł mnie, może o to chodzi. Zresztą nawet jeśli mu się nadal podobam nie pozwolę się zeszmacić. Wyznaję zasadę albo wszystko, albo nic. Nie potrafiłbym być jednym z wielu, toby mnie zabiło – szepnął smutno.
- Jeśli tak sprawa wygląda, to masz rację. Zapomnij o tym łajdaku. Możesz tu mieszkać ile chcesz – chłopak ściągnął z kanapy koc i przykrył ich nim. Przez chwilę jeszcze rozmawiali o obojętnych sprawach. Wkrótce obaj zasnęli tuląc się do siebie. Po kilku godzinach ogień na kominku przygasł i zrobiło się chłodno. Dominika z objęć Morfeusza wyrwało donośne pukanie. Wstał i na chwiejnych nogach ruszył do drzwi. Na progu stał nieznajomy, niski mężczyzna.
- Jestem Bogdan Kusy i mój Pan przysyła mnie tu po Lucy… to znaczy po Lucjusza – wyrecytował formułkę lekko się zacinając.
- Powiedz swojemu Panu, że kapitan jest moim gościem i właśnie śpi, a ja nie mam zamiaru go budzić – warknął do niego chłopak, zły, że obudzono go w środku nocy.
- Co ty sobie myślisz smarkaczu! – zaczął się wydzierać mały pokurcz, a jego ogon nerwowo uderzał go po udach. Dominik niewiele myśląc chwycił spray do mycia szyb, stojący na szafce z butami i prysnął mu między oczy, kiedy się cofnął, zamknął drzwi. Przez chwilę było jeszcze słychać siarczyste przekleństwa, ale po kwadransie wszystko ucichło. Nie zdążył się jednak położyć jak ponownie ktoś zapukał. Chłopak wziął do ręki tym razem stojącą w kącie miotłę i z rozmachem otworzył, mając zamiar tym razem palnąć natręta w łeb. Przystawił trzonek do jego piersi, ale coś mu się tu nie zgadzało. Podniósł głowę i napotkał gorejące, szkarłatne oczy w wyniosłej, arystokratycznej twarzy. Ten mężczyzna był zdecydowanie o wiele wyższy i zbudowany jak rzymski gladiator. Broń którą trzymał na pewno nie zrobiłaby mu żadnej krzywdy.
- Powiedz Lucjuszowi, że czekam tu na niego – odezwał się stanowczym, władczym głosem mierząc go wzrokiem od stóp do głów. To był właśnie ten typ faceta, którego Dominik nie znosił najbardziej – bogaty dupek, który myśli, że wszystko mu wolno i z nikim się nie liczy.
- Widzisz ten napis nad drzwiami? – odezwał się chłodno do przybysza.
- ,,Mój dom jest moją twierdzą?’’ – przesylabizował wolno gość, nie bardzo rozumiejący do czego ta rudowłosa, drobna istota zmierza.
- Właśnie ten, więc zjeżdżaj, żaden palant nie będzie mi rozkazywał! – pchnął go z  całej siły miotłą i zatrzasnął mu przed nosem drzwi. – I po problemie – zadarł do góry dumnie nos i poczłapał do kapitana. Przywarł do jego ciepłego boku i ponownie zasnął.

***

Następnego dnia wczesnym rankiem Monika, przechodząc przez salon potknęła się o coś skłębionego pod kocem na dywanie. Rymsnęła jak długa budząc dwóch skacowanych mężczyzn, którzy wystraszeni zerwali się na równe nogi i natychmiast zgodnie jęknęli.
- Błagam cię zrób nam ziołową herbatkę i jajecznicę – zdołał wymamrotać Dominik i pchnął kapitana w stronę łazienki. – Skorzystaj z tej, pożyczę ci jakieś ciuchy. Ja wezmę prysznic u siebie.
- Wielkie dzięki – mruknął równie zielony na twarzy Lucjusz. Po kwadransie siedzieli już za stołem i gapili się bezmyślnie na krzątającą się po kuchni Monikę.
- Jak mogliście się doprowadzić do takiego stanu? Dobrze, że dopiero jutro zaczynacie lekcje – burczała na nich dziewczyna, litościwie stawiając przed nimi śniadanie. Najpierw napój, bo mi się porzygacie na stół – rozkazała z miną królowej. Posłusznie wypełnili jej polecenie. – Kto to wczoraj łaził tu po nocy? Z kim rozmawiałeś? – zapytała zaciekawiona.
- Ja? – zdziwił się w pierwszej chwili Dominik. Dopiero po minucie zaskoczył, a jego mózg zaczął działać. – Aa…, faktycznie było dwóch bałwanów, jeden jakiś pokurczony, a drugi strugał ważniaka, więc go potraktowałem miotłą.
- Przedstawili się? – zapytał ostrożnie Lucjusz, który też dopiero zaczynał wracać do świata żywych.
- Ten mniejszy chyba Kusy, a duży miał czerwone oczy i próbował mnie sterroryzować.
- Oo…! – jęknął mężczyzna i pobladł jeszcze bardziej. – Mamy przerąbane. Walnąłeś tym czymś mojego Pana? Masz polisę pośmiertną? Nie? To sobie wykup, może zdążysz.
- O czym ty gadasz? Nadal jesteś zalany – stwierdził beztrosko Dominik, nic sobie nie robić z jego wystraszonej miny.
- Ale wiesz – klepnął w plecy chłopaka – szkoda, że mnie tam nie było. Musiał mieć bardzo głupi wyraz twarzy, pewnie pierwszy raz ktoś potraktował go jak jakiegoś menela – mężczyzna niespodziewanie wybuchnął gromkim śmiechem.
- Masz huśtawki nastrojów jak baba w ciąży, najpierw prawie mdlejesz, a potem chichoczesz jak wariat – uszczypnął go w bok. – Grunt, że humor ci wrócił.
- O tak, zdecydowanie – oddał mu mężczyzna, robiąc solidnego siniaka na udzie.
- Ty tu zostań, a ja muszę pogadać z Julianem – westchnął chłopak i ruszył do wyjścia.
- Dominik, bądź ostrożny z Borutą, on tylko wygląda na misiaczka, ale to cwana bestia. Nie jest wcale taki prostolinijny na jakiego wygląda – pomachał do niego Lucjusz i poszedł z powrotem do salonu, gdzie rozłożył się wygodnie na kanapie, mając zamiar uciąć sobie drzemkę.
- Hej, ty! Książę! – usłyszał po chwili koło swojego ucha wrzask Moniki. – Nie myśl, że będziesz sobie tu chrapać, mamy równouprawnienie. Myjesz gary, czy wolisz wycierać? – machnęła na niego ścierką.
- Ee..? – zapytał kapitan, a wielu jego podwładnych oddałoby cały żołd, aby zobaczyć w tej chwili jego ogłupiałą minę.

***

Boruta był bardzo zdziwiony, kiedy kamerdyner oznajmił mu, że ma gościa, który czeka na niego w holu. Z nikim się przecież nie umawiał. Ubrał się pośpiesznie i zbiegł na dół. Zobaczył swojego ślicznego Dominika, który bacznie się rozglądał dookoła.
- Twój dom jest mniejszy od mojego, szybko się uporam z uporządkowaniem go – zagadnął go chłopak.
- To nie takie proste jak ci się wydaje – cmoknął go w blady policzek wojewoda – coś marnie wyglądasz.
- Eh, to tylko wino wujka Rokity okazało się mocniejsze niż podejrzewałem –uśmiechnął się do niego, a w mężczyźnie coś w środku zaczęło się topić z radości.
- Pozwól, że oprowadzę cię po domu – Boruta poszedł przodem schodami. Na ścianie pierwszego piętra, tuż nad galerią wisiało ogromne lustro. Jego powierzchnia była chropowata i pokrywały ją dziwne napisy w nieznanym chłopakowi języku. Gospodarz zatrzymał się przed nim. – To jest przejście do mojego, a właściwie naszego domu. Rzeczywiście mamy do omówienia wiele spraw. Piękni panowie przodem – przepuścił zarumienionego chłopaka, który nie miał pojęcia co ma zrobić. – Po prostu idź. – Dominik wyciągnął przed siebie rękę, zamknął oczy i przeszedł prze szklaną taflę jak przez dym. Powoli rozchylił powieki i zobaczył, że znajduje się w ogromnym holu najprawdziwszego pałacu. Korytarze biegły stąd na cztery strony świata i wydawały się nie mieć końca.
- Yy… Julian, jak duży jest ten zamek? – jęknął załamany chłopak.
- Nie martw się, to tylko jakieś cztery tysiące metrów kwadratowych, przy pałacu mego Pana to maleństwo – poklepał go uspokajająco po plecach narzeczony. – Poza tym masz do dyspozycji liczną służbę, więc jakoś sobie poradzisz. Rzadko robię przyjęcia większe niż na pięćset osób. – Z każdym jego słowem Dominik był coraz  słabszy, w końcu usiadł na pierwszej z brzegu szafce jaka nawinęła się po drodze.
- Czyś ty zwariował?! Ty potrzebujesz jakiegoś pieprzonego supermena!
- Spokojnie kochanie, wejdźmy może do gabinetu – otworzył przed nim duże, pięknie rzeźbione drzwi. Usadowił słaniającego się na nogach ze zdenerwowania chłopaka za biurkiem.
- Ja cię bardzo przepraszam, ale stanowczo odmawiam bycia twoją narzeczoną. To mnie przerasta - zatoczył drżącą ręką  łuk.
- Skarbie – wojewoda ze słodkim uśmieszkiem usiadł na biurku. – Zawarliśmy kontrakt, nie tak łatwo od niego odstąpić. Owszem jest kilka możliwości, zresztą przeczytaj sam podał mu jakiś dokument z wielką czerwoną pieczęcią.
- Nie kpij, przecież ja niczego nie podpisywałem – wyszeptał nieco skołowany chłopak.
- W moim świecie nie jest to konieczne, wystarczą słowa przysięgi. Nie potrzebnie się tak denerwujesz. Szybko się nauczysz zarządzać posiadłością – pogłaskał go po ręce i szarmancko ucałował. Rokita wyrwał mu ją czując narastającą wściekłość.
- Dawaj to – zabrał mu kontrakt – wykiwałeś mnie ogoniasty draniu. – Zaczął powoli czytać i czuł, że za chwilę go trafi szlag na miejscu.

Kontrakt małżeński

Ja Dominik Rokita zgadzam się poślubić wojewodę Juliana Borutę w trzy miesiące od zawarcia tego kontraktu. Będę go wspierał, szanował i zarządzał jego dobrami pomnażając je w najlepszy możliwy sposób. W czasie trwania małżeństwa wszystkie nasze dobra są wspólne. Oboje małżonkowie korzystają z nich na równych prawach
W razie posiadania potomstwa będę je wychowywać razem ze swoim mężem w poszanowaniu tradycji.
Ps. 1.Ten kontrakt może zerwać tylko udokumentowana zdrada któregoś z narzeczonych.
PS. 2. Za nieprzestrzeganie kontraktu zostaną zastosowane kary przewidziane kodeksem cywilnym.

- Co to ma do cholery być?! Ja się na nic takiego nie pisałem! – rzucił się z pięściami na Juliana, który przezornie się odsunął. - I co to znaczy w twoim świecie, co ja kurwa w ,,Gwiezdnych wrotach’’ jestem.
- Aleś ty wymagający od razu chciałbyś podróżować po galaktykach. Jesteśmy tylko w Piekle kochanie – odezwał się pojednawczo wojewoda, zastanawiając się co będzie, jak Dominik zorientuje się, co naprawdę oznaczają postanowienia dokumentu.
- Chwila, jakie ,,posiadanie potomstwa”? Jakbyś nie zauważył ja jestem facetem! – wrzasnął na niego zupełnie nad sobą nie panując.
- No i co z tego – mruknął cicho Boruta unikając jego wzroku.
- Nie pierdol! Żartujesz prawda? – wyszeptał Dominik i nie widząc uśmiechu na jego twarzy po prostu osunął się bez przytomności na ziemię. Mózg najwyraźniej nie nadążył za roztaczanymi przez narzeczonego wizjami wspólnego pożycia. Zwyczajnie się przegrzał i odmówił współpracy.

wtorek, 22 stycznia 2013

Rozdział 4


Boruta wrócił do domu, ale to co powiedział Dominik nadal tkwiło w jego głowie. Musiał wymyślić jakiś sposób na skuteczne pozbycie się Lucyfera. Ten zadzierający nosa drań plątał mu się pod nogami i wyraźnie postanowił przeszkodzić w poszukiwaniach narzeczonej. W dodatku jako dobry sąsiad nie mógł przecież pozwolić, żeby chłopaka spotkało coś złego. Będzie mu się potem tygodniami wypłakiwał w rękaw, że przeklęty kapitan uwiódł go i porzucił jak to często robił z naiwnymi młodzieńcami. Tak naprawdę, to nie miałby nic przeciwko temu, aby trochę poprzytulać i pocieszyć przystojnego inżyniera. Mógłby wtedy zanurzyć palce w jego płomiennych włosach, a może nawet pozwoliłby mu zacisnąć dłonie na tym jędrnym tyłeczku i….
- Tfu… - warknął sam do siebie – skąd u licha biorą mi się takie głupie myśli? – Machnął zniecierpliwiony ręką. Przez chwilę się zastanawiał i doszedł do wniosku, że najprostsze metody są najpewniejsze. Napisał piękny, anonimowy donos do Belzebuba, o tym co na Ziemi wyprawia jego podwładny. Dobrze go znał i wiedział, że nie puści tego płazem.

Lucyfer właśnie brał kąpiel, kiedy przyszło wezwanie. Ubrał się pośpiesznie i niezwłocznie ruszył do pałacu. Wiedział, że jego pan nie jest cierpliwą osobą. Gdy tylko wszedł do gabinetu zorientował się natychmiast, że coś wyraźnie jest nie tak. Belzebub siedział na biurku ze zmarszczonymi brwiami i przyglądał się mu chłodno. W jego szkarłatnych oczach nie było tego charakterystycznego błysku z jakim zawsze go witał. Uklęknął przed nim zaniepokojony i spuścił głowę.
- Nie masz odwagi na mnie spojrzeć mości książę? – zapytał niskim głosem w którym mężczyzna natychmiast wyczuł narastająca furię. Chciał się cofnąć, ale władca mu na to nie pozwolił. Chwycił go za ramię i brutalnie zacisnął na nim palce. – Jak śmiałeś sprzeciwić się mojemu rozkazowi?! – warknął obnażając lśniące, ostre zęby. – Wstań! – Pchnął przestraszonego kapitana na ścianę. Unieruchomił mu ręce jakimiś zaklęciem nad głową tak, że nie mógł się ruszyć.
- Wybacz mi – wyszeptał Lucyfer pobielałymi z przerażenia wargami, patrząc rozszerzonymi źrenicami w gorejące coraz bardziej oczy Belzebuba. Wiedział, że jest zadany na jego łaskę. Wielokrotnie widział jak okrutny potrafi być wobec tych co zawinili. Zaczął drżeć, bojąc się tego co nastąpi. Poczuł jak twarde wargi miażdżą jego usta bez cienia czułości. Zacisnął je mocno i przekręcił głowę na bok. Bezlitosna ręka odwróciła ją jednak z powrotem i został ugryziony do krwi. Pozwolił mu się wedrzeć do środka. Szorstki organ zwarł się z jego językiem w dzikim tańcu. Nawet nie próbował się bronić, zdawał sobie sprawę, że w starciu z gniewem władcy nie ma żadnych szans. Odruchowo zacisnął uda czując jak twarde kolano usiłuje je rozdzielić.
- Nie …! – krzyknął, usiłując się wyszarpnąć.
- Rozsuń nogi dziwko, bo będzie bolało! – usłyszał wściekłe warknięcie.
- Proszę, przestań – wyszeptał, czując jak łzy napływają do jego oczu. Przymknął powieki, by nie dać swojemu oprawcy satysfakcji. Ulegle rozsunął nogi, a silna dłoń natychmiast wdarła się pod jego bieliznę i zacisnęła na jego penisie. - Och – pisnął, mając już w głowie wizję gwałtu. Belzebub zaczął rytmicznie zaciskać na nim palce, a zdradzieckie ciało mimo odczuwanego bólu i poniżenia zareagowało bardzo gwałtownie. - Aaa…! - Fala niesamowitego żaru przetoczyła się w dół stawiając na baczność jego członka i wydobywając z ust Lucyfera coraz głośniejsze jęki. Nie potrafił się powstrzymać. Poczerwieniał na twarzy zawstydzony swoim zachowaniem.
- Tak suko, krzycz głośno. Takie zachowanie idealnie do ciebie pasuje! – mężczyzna przyśpieszył ruchy. – Tylko do tego się nadajesz, do pieprzenia zdradliwy sukinsynu. – Złapał go drugą dłonią za pośladki. Tego już dla księcia było za wiele.
- Och..! – wygiął ciało w łuk i spuścił się na brzuch towarzysza obserwującego jego emocje z zafascynowaniem i wściekłością, która bynajmniej go nie opuściła. Belzebub z trudem nad sobą panował, miał ochotę z jednej strony zetrzeć na proch tę małą, bezczelną gnidę, a z drugiej zerwać ubrania i wejść w niego tak mocno, aż jego penis wyjdzie mu gardłem. Potrząsnął księciem jak piękną lalką i dopiero teraz dostrzegł łzy spływające po jego bladych policzkach. Stał przed nim zawstydzony, upokorzony, trzęsąc się na całym ciele. Spodnie opadły mu do kostek, a po wewnętrznej stronie ud spływała strużka spermy. Wyglądał niezwykle żałośnie i bezbronnie. Władca poczuł jak złość uchodzi niego jak z przekłutego balonika. Miał ochotę pocieszyć tę kupkę nieszczęścia. Założył ręce na piersiach, aby czasem nie zrobić czegoś głupiego. Nie chciał jednak podważyć swojego autorytetu wobec tego dumnego i samowolnego sługi.
- Ubierz się i zejdź mi z oczu – mruknął. – Nie pokazuj mi się na oczy dla twojego własnego dobra. Szlajaj się z kim chcesz, skoro taka twoja natura, ale od Boruty trzymaj się z daleka, bo następnym razem nie będę taki łaskawy. Precz! –warknął groźnie, a Lucyfer poderwał się i w ciągu sekundy zniknął za drzwiami. Władca usiadł ciężko na fotelu i zamknął oczy. Powinien się zająć czymś pożytecznym i zapomnieć o kapitanie. Chyba faktycznie będzie lepiej, jak pozostanie na razie na Ziemi w dużej odległości od pałacu. Miał dość jego pokrętnej osoby i następnym razem może się nie opanować. Zazdrość paliła jego czarne serce żywym ogniem. Dobrze wiedział co Lucyfer wyprawia za jego plecami. Za każdym razem jak dowiadywał się o jego nowym kochanku ostry miecz przeszywał go na wylot, a gorycz porażki podchodziła do gardła. Oczywiście mógłby wziąć go siłą, ale nie chciał. Pragnął by przyszedł do niego sam, z własnej woli. Nie mógł uwierzyć we własną głupotę. Jak to się stało, że ten mężczyzna tak go omotał? Wrócił myślami do przeszłości…
***
Dominik od rana chodził  z głową w chmurach.  Nie mógł zapomnieć ciasnych ramion Juliana, tego jak dobrze i bezpiecznie się w nich czuł. W dodatku całą noc śniło mu się, że mężczyzna łaskocze go po brzuchu puszystą kitką, co zaowocowało potężną poranną erekcją jakiej nie miał od dawna. Zaczął więc dzień od prysznica, dotykając się nieśmiało i doprowadzając w ciągu kilku minut do spełnienia. Niestety na niewiele to się zdało. Sąsiad nadal uparcie tkwił w jego głowie. Była sobota i musiał sobie znaleźć jakieś zajęcie, by odegnać od siebie głupie myśli. Wziął piłę i udał się do ogrodu gdzie w pocie czoła pracował aż do popołudnia. W końcu wywołała go stamtąd Monika, zaskoczona jego niesamowitym zapałem do pracy.
- Co ty wyprawiasz? Chodź coś przekąsić – bezceremonialnie zabrała mu piłę. Widząc jednak jego niewyraźną minę stanęła mu na drodze. – Hej, co z tobą? Ziemia do Dominika – wrzasnęła mu koło ucha. – Zakochałeś się marcheweczko czy coś? – zapytała przyglądając mu się uważnie.
- Nie mam pojęcia skąd ci takie bzdury przychodzą do głowy! – zaczerwienił się po same uszy chłopak. – W kim, chyba, że w tej jaszczurce – wskazał na cętkowanego gada siedzącego na ścieżce.
- Przyznaj się, że ten jasnowłosy przystojniak wpadł ci w oko – dociekała dziewczyna.
- No może, trochę – przyznał jej rację Dominik, postanawiając skierować ją na niewłaściwą ścieżkę. Miał nadzieję, że wścibska blondyna da się nabrać i przestanie węszyć. Wiedział jak bardzo lubi występować w roli kupidyna.  Gdy zwęszyła okazję do swatania nic nie mogło jej powstrzymać. Zjedli obiad sprzeczając się miedzy sobą. Monika usiłowała wypytać przyjaciela, ale ten nie dał się pociągnąć za język. Po posiłku wygonił ją z kuchni. Zawsze jak się czymś denerwował wyżywał się piekąc ciastka. Czekoladowe całuski, które wychodziły spod jego ręki nie miały sobie równych. Ich boski zapach powodował, że człowiek miał ochotę oddać za nie swoją duszę. Chłopak ubrał się w stare jeansy opinające ciasno jego okrągły tyłeczek i krótkawą koszulkę z wielką żabą z przodu. Na to nałożył różowy, falbaniasty fartuszek Moniki i był gotowy do pracy. Szybko uporał się z przygotowaniem ciasta i teraz jego twarz pokrywały smugi z mąki. Włożył do pieca pierwszą blaszkę i położył ściereczkę na stół, a nieznośna szmatka zaczęła zsuwać się na ziemię po drugiej stronie. Dominik rzucił się przez wypolerowany blat, aby ją złapać, poślizgnął się i byłby spadł na ziemię gdyby Boruta nie złapał go za wypięty tyłek.
Julian od godziny szukał niepoprawnej Amiry po całej okolicy. Wreszcie doszedł do wniosku, że być może zaszyła się u nowej przyjaciółki. Poszedł więc pod dom Rokity, nie mając wcale zamiaru wchodzić do środka. Okno było otwarte i upojny aromat dobywający się stamtąd spowodował, że podszedł bliżej. Julian był niepoprawnym łasuchem. Uwielbiał słodycze domowej roboty. Bez problemów wdrapał się do środka, by uratować w porę ślicznego kucharza przed upadkiem. Tylko jakimś dziwnym trafem jego dłonie przykleiły się do powabnych pośladków i za żadne skarby nie chciały wrócić do właściciela.
- Aa…! – pisnął zarumieniony Dominik, próbując się uwolnić z rąk Boruty. – Czy mógłbyś mnie puścić?
- O przepraszam – zmieszał się mężczyzna i schował nieposłuszne dłonie do kieszeni. – Poczęstujesz mnie? W końcu coś mi się należy za ratunek – uśmiechnął się do chłopaka, a widząc jak jest upaprany zaczął ścierać białe smugi z jego twarzy wierzchem dłoni. – Do twarzy ci w tym fartuszku, byłaby z ciebie słodka żonka – zachichotał.
- Wynoś się do salonu – warknęła na niego rudowłosa kruszyna wściekła na siebie, że z byle powodu się czerwieni jak jakaś małolata. – Masz być bardzo grzeczny, to może dostaniesz ciasteczko. – Boruta posłusznie ulokował się na wygodnej kanapie. Po chwili przyszedł Dominik ze świeżo zaparzoną herbatą i miską bosko wyglądających całusków. Postawił tacę na ławie, a sam usiadł obok Juliana, oczywiście jak najdalej od niego. Mężczyzna zajął się pochłanianiem słodkości nie przestając chwalić cukierniczych umiejętności chłopaka. Niepoprawny ogonek miał jednak inne plany. Jego tam żadne ciastka nie wabiły, stanowczo wolał coś innego. Zakradł się od tyłu do pogrążonego w rozmowie gospodarza i ostrożnie wpełzną pod koszulkę. Zaczął go miziać po łopatkach powoli schodząc w dół aż dotarł do podstawy kręgosłupa. Zmieszany chłopak wiercił się coraz bardziej, nie wiedząc co go tak łaskocze. Przyglądał się wojewodzie, którego twarz spochmurniała, jakby coś niemiłego nagle przyszło mu do głowy.
- Julian, czy ty masz jakieś problemy? Może mogę ci w czymś pomóc? – wypalił zanim zdążył się zastanowić. W tym samym momencie udało mu się złapać sprytną kitkę i zacisnąć na niej palce. – Mam cię!
- Faktycznie mógłbyś, ale wątpię żebyś chciał – mruknął Boruta, nie mogąc uciec jak to miał zamiar zrobić. Zdradziecki ogon jak zwykle robił co chciał i pakował go w tarapaty.
- Mów, nie jest chyba aż tak źle – zachęcał go Dominik, widząc, że mężczyzna nie bardzo ma ochotę do zwierzeń. Jego wzrok bezwiednie błądził po jego potężnej sylwetce. Chłopak był od niego co najmniej o głowę niższy i z zazdrością patrzył na twarde mięśnie prężące się pod koszulą. Nie miał pojęcia, że właśnie się oblizuje, pokazując różowy języczek.
- Muszę się ożenić, kłopot w tym, że nie znam nikogo odpowiedniego – Julian nie mógł oderwać oczu od ust sąsiada. – Muszę przedstawić narzeczonego przełożonym. Musiałby zając się moim domem, który co tu kryć jest jednym wielkim chaosem.
- Nie wierzę, że taki przystojny facet ma kłopot z przygruchaniem sobie kogoś odpowiedniego – odparł chłopak zaskoczony słowami mężczyzny. – A nie wystarczyło by ktoś poudawał przez jakiś czas?
- Nie chcę się wiązać z byle kim – wymamrotał niechętnie, ale w jego głowie trybiki zaczęły obracać się coraz szybciej. Uśmiechnął się w duchu i zrobił smutną minę udręczonego przez życie człowieka. – Niewiele osób ma tak dobry charakter, by wspomóc starego kawalera – jęknął żałośnie. – Stracę wszystko, a szef będzie się na mnie wyżywał do końca moich dni.
- Och daj spokój, coś wymyślimy – chłopak przysunął się do niego i współczująco pogładził go po ramieniu. – Naprawdę ten twój przełożony jest taki groźny? – Dominik na swoje nieszczęście miał bardzo miękkie serduszko.
- To straszna, międzynarodowa szycha, w dodatku ma powiązania z mafią, więc jeśli mu podpadnę, to skończę w betonowych butach na dnie Bałtyku – Boruta przymknął oczy, aby ukryć podejrzany błysk w oku. – Wystarczyłoby kilka miesięcy narzeczeństwa, a potem powiedziałbym, że się nie dobraliśmy i każdy by poszedł w swoją stronę.
- Wiesz, jeśli to tymczasowo, to może ja się nadam. Musiałbyś mnie tylko poinstruować co mam mówić i jak się zachowywać – odezwał się po chwili namysłu chłopak.
- Och, nie powinienem cię prosić o coś takiego – krygował się wojewoda w duszy skacząc z radości, że tak sprytnie udało mu się podejść tą naiwną kruszynę. – Znamy się od niedawna, a ty zachowujesz się jak prawdziwy przyjaciel, nie zasługuję na to – ujął drobne dłonie i ogniście ucałował. – Naprawdę się zgadzasz? Proszę przysięgnij, abym wiedział, że to mi się nie śni.
- Aleś ty niemądry – roześmiał się chłopak – uroczyście przysięgam, że od dzisiaj jestem twoim narzeczonym – w powietrzu w tym momencie coś się zaiskrzyło, zawirowało i zgasło. – Co to było? – podskoczył przestraszony.
- Nic takiego, pewnie coś wpadło do kominka – wzruszył ramionami Boruta, mając zamiar po powrocie do domu odtańczyć taniec zwycięstwa i wypić garniec najlepszego miodu.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Rozdział 3


Dominik wstał wcześnie rano, ubrał się oficjalnie w ciemnozieloną, elegancką kozulę i popielate spodnie. Wziął do ręki przygotowane poprzedniego dnia dokumenty i udał się do samochodu. Miał zamiar kuć żelazo póki gorące. Skoro jest miejsce dla nauczyciela w zespole szkół średnich, to on postara się go dostać. Zastanawiał się tylko jak poradzi sobie ze swoim lękiem przed tłumem. Niezbyt dobrze tolerował duże skupiska ludzi, a przecież szkoła właśnie nim była. Gdyby mu się nie spodobało, to przecież zawsze może zrezygnować. Wujek zostawił mu w spadku tyle pieniędzy, że nie musi wcale pracować. Z zainteresowaniem oglądał przez szyby samochodu miasteczko Torholle, w którym był po raz pierwszy.  Zatrzymał się przed dużym, kilkupiętrowym poniemieckim budynkiem szkoły. Szybko odnalazł gabinet dyrektora. Miał szczęście, bo pani Manecka przyjęła go od razu, lustrując uważnie od stóp do głów. Wskazała mu miejsce naprzeciwko biurka i z uwagą przestudiowała jego papiery. Kobieta przetarła zmęczone oczy i spojrzała na niego z uśmiechem.
- Ma pan świetne przygotowanie i mam zamiar dać panu tę posadę. Niewielką przeszkodą jest pana nazwisko, które w tym mieście niezbyt dobrze się kojarzy. Jest pan jednak młodym człowiekiem i pewnie niewiele wie o swojej rodzinie z Czarciego Jaru. Jutro proszę przyjść na naradę. Za tydzień zaczyna się szkoła.
- Bardzo dziękuje za zaufanie, a swojego wuja rzeczywiście widziałem może dwa razy w życiu – Dominik ukłonił się i obdarzył dyrektorkę szerokim, olśniewającym uśmiechem, który spowodował, że ta poważna kobieta po raz pierwszy w życiu oniemiała. Po jego wyjściu siedziała jeszcze nieruchomo przez chwilę, zastanawiając się co ona właśnie najlepszego zrobiła. Ten piękny mężczyzna uwiedzie jednym spojrzeniem wszystkie dziewczęta i pewnie z połowę chłopców w jej szkole. Nie mówiąc już o jej koleżankach z których spora część to stare panny. Z drugiej strony życie szkolne było ostatnio takie nudne i miała wielką nadzieję, że przystojnemu inżynierowi uda się je nieco ożywić. Nie wiedziała biedaczka, że wszystkie jej marzenia się spełnią i to z nawiązką.
Dominik postanowił jeszcze po drodze wstąpić do sklepu spożywczego. Poszedł przez niewielki park na skróty. Pod budynkiem zobaczył niewielkie zbiegowisko na parkingu. Miejscowe dzieciaki i nawet kilku dorosłych podziwiało drogi sportowy motor jakich nie widuje się zbyt często na polskich drogach. W drzwiach zderzył się z rozpędzonym Lucyferem, zachwiał się i byłby upadł, gdyby mężczyzna nie złapał go w ramiona i nie przytulił do swojego torsu.
- Witaj śliczny, dokąd się tak śpieszysz? – zapytał z uśmiechem, wbijając w niego lśniące, błękitne oczy. Chłopak właśnie miał mu odpalić co myśli o takich głupich zagrywkach, ale wygląd mężczyzny nieco go otumanił. Większość życia mieszkał w dużym mieście i był przyzwyczajony do różnych dziwaków, ale nowy znajomy z pewnością bił wszystkich na głowę. Ubrany w sprane niebieskie jeansy, czarną koszulę i skórzaną, nabijaną ćwiekami kurtkę przyciągał oczy jak magnes. Do tego srebrna biżuteria i dyndający kolczyk w uchu w kształcie czaszki. Sam ubiór nie był niczym nadzwyczajnym, ale w połączeniu z anielską urodą właściciela i rozpuszczonymi platynowymi włosami wywierał naprawdę piorunujące wrażenie. – Lucjusz – wyciągnął do niego wypielęgnowana dłoń o czarnych paznokciach.
- Dominik – uścisnął tylko końcówki palców i zaraz je puścił. – Mieszkasz gdzieś w pobliżu?
- Można tak powiedzieć, poza tym często odwiedzam twojego sąsiada Borutę. Widzę, że humor ci dopisuje. Stało się coś miłego? Chyba, że to sekret.
- Nie skądże, dostałem pracę w tutejszym technikum. Całkiem przyjemne miejsce i mają wspaniały ogród i szklarnię. – Na to oświadczenie w głowie Lucyfera zapaliła się lampka. Gdyby on też zdobył posadę nauczyciela, miałby doskonały pretekst do spotykania się z Rokitą i okazję by go uwieść. Postanowił działać natychmiast.
- Muszę już iść, ale myślę, że jeszcze się spotkamy – uśmiechnął się tajemniczo do nowego znajomego. – Dasz mi swój numer? – wyciągnął rękę z komórką do której chłopak po krótkim wahaniu wpisał swoje dane. – A to mój, może ci się przydać  – puścił mu sygnałka. Po czym odgonił dzieciaki i wskoczył na motor. Wkrótce zniknął za zakrętem odprowadzany prze kilkanaście par oczu zachwyconych nastolatków.
***
Tymczasem w domu Boruty trwała wojna. Dzikie wrzaski wściekłej Amiry raniły uszy wszystkich, którzy byli w pobliżu. Wuj doprowadził ją do szału swoim oświadczeniem, a teraz stał naprzeciwko niej z założonymi na piersi rękami i nic sobie nie robił z jej krzyków i przekleństw.
- Uspokój się wreszcie mała piekielnico. Skoro jesteś w moim domu i zostałem mianowany twoim opiekunem, to masz mnie słuchać. Nie będziesz się obijać bez sensu. Za tydzień idziesz do szkoły i nic mnie nie obchodzi co o tym myślisz. Trochę integracji ze zwykłymi ludźmi dobrze ci zrobi. Twoja matka rozpuściła cię do granic możliwości – mówił spokojnie, ale można było wyczuć narastające zniecierpliwienie.
- Jesteś wstrętny, co ja będę robić z tymi głupimi smarkaczami? – warknęła. – Wujaszku nie bądź taki – jęknęła, robiąc słodkie oczka. – Mogę ci pomóc w szukaniu narzeczonej – wyszczerzyła drobne ząbki.
- A ty skąd o tym wiesz?! – zwrócił się do niej zaskoczony mężczyzna.
 - Ee… no wiesz… trochę podsłuchiwałam – rzuciła nieco zmieszana. – Mam już nawet kandydata.
- Bredzisz, zajmij się lepiej zakupem podręczników. To klasa maturalna, więc się przyłóż – pociągnął ją za upięte w koński ogon włosy.
- Nie jesteś ciekawy? – spojrzała mu prosto w czarne oczy. – Jak podoba ci się nasz sąsiad Dominik? Jest słodki, przystojny i tak ładnie się rumieni. Przyznaj Julianie, że ci się przypadł do gustu.
- Wcale nie, jest nieopierzonym dzieciakiem. Poza tym za niski i taki jakiś chuderlawy. Złamałbym go jedną ręką – wykręcał się niezręcznie mężczyzna, zdając sobie sprawę, że dziewczyna bacznie go obserwuje i nie da się tak łatwo wyprowadzić w pole. – A zresztą zmiataj na zakupy i nie odwracaj mojej uwagi jakimiś głupimi wymysłami – burknął do niej, odwrócił się na pięcie i zwyczajnie umknął.
- Taki duży, a taki tchórzliwy – rzuciła za nim dziewczyna i roześmiała się rozbawiona. – A mnie on na ciotkę pasuje i już moja w tym głowa, aby nią został. Chyba pójdę do Moniki i wybadam sytuację. Muszę dowiedzieć się coś o naszym pięknym sąsiedzie – zastanawiała się w myślach.
***
Amirze nie udało się do końca zrealizować swoich planów. Przez bagno przebiegła w kilkanaście minut. Przeskakiwała lekko jak sarna wodne oczka, a kurtyna długich, czarnych włosów powiewała za nią, zbierając po drodze liście i drobne gałązki. Gdy już dotarła na miejsce wyglądała zupełnie jak jakaś leśna rusałka.  Pod otwartym oknem kuchni Moniki usłyszała bardzo interesującą rozmowę.
- Zobacz dostałem wiadomość od tego nowego znajomego. Pisze, że też będzie uczył w tej samej szkole co ja języków. Ciekawy zbieg okoliczności, prawda? – usłyszała Dominika.
- Rzeczywiście jest taki przystojny jak opowiadałeś? – rozległ się zaciekawiony głos Moniki.
- Całkiem jak z obrazka, taki anielski blondas i ma na imię Lucjusz – Amirze na ten opis i imię natychmiast coś zajarzyło się w głowie. Zrozumiała, że to na pewno książę wkroczył do akcji, chcąc narobić problemów Borucie. Jeśli wuj się nie pośpieszy to nie będzie miał żadnych szans na zdobycie tego atrakcyjnego rudzielca. Musiała działać natychmiast, tylko jak tu zetknąć ze sobą tych dwóch uparciuchów? Nagle coś łupnęło za jej plecami, aż podskoczyła chwytając się za serce.
- Mam cię – roześmiała się Monika odwracając ją do siebie twarzą. Błękitne jak letnie niebo oczy dziewczyny błądziły pełne zachwytu po drobnej sylwetce przyjaciółki. Miała na wyciągniecie ręki własnego leśnego duszka. Podeszła bliżej i zaczęła delikatnie wyciągać z jej włosów wszystko co nazbierała biegnąc przez moczary. Smukłe palce przesuwały się wzdłuż jedwabistych pasem, dotykając samymi tylko czubkami głowy Amiry, która stała nie wiedząc co ma ze sobą począć. Ciemny rumieniec zaczął powoli wpełzać na jej śniade policzki. Nigdy się tak nie czuła nawet przy swoim narzeczonym. Jakieś dziwne uczucie zaczęło narastać w piersiach, a nogi zrobiły się strasznie słabe.
- Wwiesz, muszę już pójść – wyjąkała zmieszana i rzuciła się do ucieczki, nie czekając na odpowiedz Moniki, która patrzyła jak znika, ogromnie zaskoczona jej reakcją. Potem tylko pokręciła z rozbawieniem głową i w wyjątkowo dobrym humorze wróciła do domu nadal czując zapach rozgrzanej biegiem skóry dziewczyny.

***
Następnego dnia pokraczny samochód Moniki się zbuntował i to akurat w tym momencie, kiedy Dominik tak bardzo się śpieszył. Chciał wywrzeć jak najlepsze wrażenie na dyrektorce i być punktualnie na zebraniu. Ubrał się w sportową białą koszulkę w serek i dopasowane jeansy. Gdy w końcu udało mu się odpalić ruszył jak szalony i w ciągu kilkunastu minut znalazł się pod szkołą. Biegiem pokonał korytarze i znalazł się w pokoju nauczycielskim. Okazało  się że niepotrzebnie tak gnał. Pani Maneckiej jeszcze nie było za to na kanapie siedział w wygodnej pozie Lucjusz, a wokół niego tłoczyło się grono zachwyconych wielbicielek.  Większość z nich powyżej pięćdziesiątki. Szczebiotały jak pensjonarki zarzucając go pytaniami. Na widok Dominika natychmiast się podniósł z olśniewającym uśmiechem na widok którego kobiety aż jęknęły.
- Usiądź – wskazał na miejsce obok siebie.
- Hej – burknął niezbyt grzecznie Rokita, który nie przepadał za takimi pewnymi siebie lalusiami. Ominął go więc starannie szerokim łukiem. Rozejrzał się po pokoju. Pod ścianą, przy dużym stole służącym do obrad siedziało dwóch starszych mężczyzn i grało w warcaby, przyglądając się piszczącym koleżanką z kpiną w oczach.
- Jestem Dominik Rokita i będę uczył ogrodnictwa – przedstawił się cichym, melodyjnym głosem i wpakował się na krzesło obok faceta w dresie wyglądającego na sportowca. Kobiety teraz zaczęły szeptać między sobą wyraźnie obgadując nowego kolegę. Tymczasem Lucyfer stał z niewyraźną miną. Spodziewał się bardziej wylewnego powitania. W tym momencie rozmowy ucichły, bo do sali weszła dyrektorka. Zaprosiła wszystkich do zajęcia miejsc przy stole. Oczywiście Lucyfer usiadł obok Dominika przysuwając się najbliżej jak mógł.
Pani Manecka zaczęła przynudzać omawiając szczegółowo plan lekcji. Gadała już chyba z kwadrans i Dominikowi zaczęły zamykać się oczy, kiedy poczuł ostrożne muśnięcie na swoim udzie. Czyjeś zwinne, bezczelne palce zaczęły wędrować w górę. Zdenerwowany chłopak zarumienił się i zaczął bacznie przyglądać kolegom. Lucjusz wpatrywał się w niego z uśmiechem, zmrużonymi po kociemu oczami. Dłoń zawędrowała zbyt blisko krocza chłopaka, drażniąc umiejętnie wewnętrzną stronę ud.
- Co robisz kretynie?! – wrzasnął, zupełnie zapominając gdzie się znajduje. Poderwał się  na nogi, podniósł do góry dziennik, który właśnie otrzymał od dyrektorki i walnął nim z całej siły w ulizany łeb blondyna. Książę zareagował instynktownie i zasłonił się swoim. Obydwa zeszyty pękły na pół z cichym trzaskiem.
- Panowie, uspokójcie się – jęknęła pani Manecka. – Jeszcze się szkoła nie zaczęła, a wy już bójki wszczynacie. Pamiętajcie , że będziecie mieć do czynienia z nadpobudliwymi nastolatkami. Postarajcie się jakoś zaprzyjaźnić.
- Przepraszam – odezwał się pierwszy Lucjusz i z uśmiechem wcielonej niewinności pochylił się, by cmoknąć  Dominika w policzek. Nie zdążył jednak tego zrobić ponieważ wściekły chłopak uszczypnął go mocno w bok. – Auuu…! – zasyczał zaskoczony.
- To ja już pójdę – ukłonił się nieco oszołomionym całą akcją kolegom Rokita i wybiegł na korytarz, czując jak nadal palą go policzki.
- Zaczekaj – dobiegł go jeszcze głos Lucjusza. Nie miał jednak zamiaru rozmawiać z tym zboczonym bałwanem. Pośpiesznie wsiadł do auta, ale silnik oczywiście nie odpalił. Próbował kilkakrotnie, niestety nic nie wskórał. W krzakach obok parkingu siedziała Amira z siatką ziemniaków w ręce i z uśmieszkiem przyglądała się jego wysiłkom. Stare, wypróbowane sposoby zawsze były najlepsze, a co ciekawe mało kto orientował się o co chodzi. Dominik klął po cichu w żywy kamień nie mając ochoty wracać na piechotę. Z cichym szelestem opon za jego plecami zatrzymał się terenowy samochód.
- Podwieźć cię – usłyszał niski głos Boruty. Chłopak nie zastanawiając się wskoczył do środka tym chętniej, że na horyzoncie pojawiła się jasna czupryna Lucjusza. Odjechali zanim zdążył podejść. Sąsiad odstawił Dominika pod same drzwi. W rewanżu zaprosił go na kawę.
- Julian, czy mogę cię o coś spytać? – zaczął nieśmiało.
- Wal – uśmiechnął się do niego mężczyzna, siadając obok na kanapie.
- Czy ty dobrze znasz tego Lucjusza? Mówił, że często u ciebie bywa.
- Naraził ci się jakoś? – zapytał spokojnie wojewoda, ale jego czarne oczy zaczęły niepokojąco błyszczeć.
- Jest strasznie nachalny, czasem przekracza granicę i w dodatku będę z nim pracował w jednej szkole. Jeśli to jakiś twój krewny może mógłbyś z nim pogadać? – dotknął jego opalonej dłoni.  Była duża, ciepła i wzbudzała zaufanie.
- Postaram się, ale to wolny duch i nie mam nad nim żadnej kontroli – spojrzał w zielone jak mech oczy chłopaka i aż zakręciło mu się w głowie. Były jak lśniące leśne jeziora, jasne i czyste, bez żadnej skazy. Pociągały swoją głębią aż na samo dno, aż do utraty zmysłów. Julian z trudem ocknął się spod ich uroku. Dotknął tylko delikatnie jego policzka, ale zaraz cofnął rękę. Przestraszył się mocy z jaką potrafił nim zawładnąć ten niewinny, młody mężczyzna. – Nie będę ci już przeszkadzał – zerknął na Dominika, który siedział nieruchomo z przymkniętymi oczami. Chłopak powoli rozchylił powieki, przytulił się na moment do wojewody, po czym poderwał się z kanapy i wybiegł z kuchni. Ukrył się w zaciszu swojego pokoju i przyłożył dłonie do rozpalonych policzków. Nie wiedział co go napadło, żeby się tak zachować.

sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział 2


Boruta od rana zachodził w głowę skąd on weźmie narzeczoną. W dodatku preferował płeć męską co zadanie czyniło jeszcze trudniejszym. Jaki młody mężczyzna zgodzi się zamieszkać w takiej dziurze i robić za panią domu. Wiedział, że za pieniądze na tym świecie można kupić prawie wszystko, ale nawet on miał swoje marzenia. Wyobraził sobie miłego, młodego mężczyznę, który w dzień prowadziłby mu dom, a w nocy ochoczo ogrzewał łoże. Za każdym razem widział rozsypane na poduszce rude włosy, wpatrzone w niego z pożądaniem zielone oczy i….. Właściwie dlaczego do cholery ten wyśniony narzeczony tak bardzo przypominał jego sąsiada?! Tego niestety nie wiedział, ale  za to przypomniał sobie, że miał go przecież odprowadzić do domu. Poszedł do gościnnej sypialni, gdzie Dominik chrapał w najlepsze. Leżał na kołdrze w samej koszulce i bokserkach, a wpadające przez okno słońce złociło jego jasną skórę. Miał nietypową jak na rudowłosego piękną, kremową karnację. Kojarzyła się ze słodkimi, aksamitnymi lodami waniliowymi. Julian westchnął ciężko. Chłopak był z pewnością bardzo atrakcyjny, ale o wiele dla niego za młody.
- Wstawaj – usiadł obok śpiącego i potrząsnął nim za ramię. Tymczasem ten zamiast się ocknąć, przekręcił się na brzuch i wypiął w jego stronę zgrabne pośladki. – Rusz się – poklepał go po plecach, ale mężczyzna ani drgnął. Ogonek widząc, że Boruta całkowicie zawalił sprawę ruszył do akcji. Podpełznął do Dominika i połaskotał go po twarzy. Chłopak złapał tą miękką, ciepłą rzecz, która tak delikatnie go głaskała i przytulił do niej policzek. Chwycił mocno w obie dłonie nie mając zamiaru puścić zdobyczy.
- Oddaj mój ogon! – ryknął trochę zmieszany Boruta, któremu zrobiło się nagle dziwnie przyjemnie. Nikt nigdy nie odważył się na coś takiego wobec niego.
- O co chodzi? – Dominik szeroko ziewając usiadł na łóżku. Bezwiednie miział się po szyi puszystą kitką. – A, to ty, trochę wcześnie – wbił w gospodarza niezbyt przytomne, zielone oczęta.
- Oddaj go natychmiast – sięgnął po swoją własność, a chłopak dopiero teraz zorientował się co trzyma w ręce. Zaczerwienił się i puścił ogon jakby to była co najmniej jadowita kobra.
 - Sam do mnie przylazł, powinieneś go lepiej pilnować – mruknął i wydął wargi. – Idź sobie, muszę się ubrać.
- Mnie to nie przeszkadza, pomogę ci zapinać guziczki – uśmiechnął się łobuzersko Julian, który właśnie odzyskał równowagę ducha. Pełne, różowe wargi gościa strasznie go kusiły i nie mógł od nich oderwać oczu.
- Spadaj – Dominik wziął z szafki nóż do obierania jabłek – masz dziesięć sekund na uratowanie swojego nędznego życia!
- Co za temperamencik – roześmiał się czart i posłusznie umknął za drzwi. Gdy po jakimś kwadransie chłopak wyszedł z pokoju, Julian już bez żadnych sprzeczek odprowadził go do domu, w myślach robiąc przegląd znanych mu przystojniaków. Niestety żaden z nich nie pasował na wojewodzinę. Rokita widząc, że jego towarzysz intensywnie coś rozważa starał mu się nie przeszkadzać. Nadal był trochę zawstydzony swoim zachowaniem. Nie miał pojęcia jak to się stało, że tak miętosił ten ogon.
***
Dziewczyny obudziły się o bladym świcie. Ptaki tak głośno darły dzioby, że nie sposób było dalej spać. Obydwie rozczochrane, zmaltretowane i na lekkim kacu spojrzały sobie w oczy i zaczęły się śmiać.
- Chodź się do mnie trochę ogarnąć, bo jeszcze ten twój wujek się wystraszy – Monika pociągła Amirę za rękę pomagając jej wstać.
- Mogę liczyć na prysznic? Strasznie wszystko mnie swędzi – podrapała się po ramieniu.
- A wiesz, że mnie też. Kurczę, chyba coś nas w nocy pogryzło, mam cały brzuch w bąblach – blondynka podniosła do góry bluzkę oceniając straty.
- Fakt, masz coś na komary?
- Tak, chodźmy – poszły do domu, gdzie Amira pierwsza wpakowała się pod prysznic. Po chwili wyszła już czysta i pachnąca, okręcona kąpielowym ręcznikiem, który ledwo zakrywał jej pupę.
- Szybka jesteś mała – uśmiechnęła się do niej Monika z podziwem patrząc na zgrabne nogi dziewczyny.
- Tylko nie mała! – oburzyła się dziewczyna i rzuciła się do przodu chcąc ja uszczypnąć w odwecie. Ta jednak sprytnie obiegła dookoła duży, dębowy stół i pokazała jej język.
- Dopadnę cię – prychnęła z zawziętością brunetka – poskoczyła i sięgnęła do niej przez blat wypinając pośladki. Nie miała pojęcia, że za nią znajduje się spore lustro. Monika spojrzała w nie i zrobiło jej się gorąco. Zaczęła chichotać jak szalona. - Z czego tak rżysz głupia babo? – pochyliła się jeszcze niżej bezwiednie eksponując swoje tyły.
- Ehm… wiesz… jak na takiego mikrusa, to masz naprawdę niezły tyłek – Monika pokazała ręką lustro za nią, zaśmiewając się do łez.
- Ah..! – pisnęła czerwona na buzi Amira i w popłochu umknęła do łazienki. – Rzuć mi jakieś ubranie, ale już! – warknęła zza zamkniętych drzwi.
***
Dominik gdzieś koło południa zabrał narzędzia i udał się do ogrodu. Wziął piłę mechaniczną i zaczął najpierw wycinać ścieżki widoczne spod sterty zgnitych liści. Blisko ogrodzenia natrafił na coś metalowego. Wyglądało jak stare spryskiwacze. Uklęknął i zaczął kombinować jak by tu przywrócić je do życia. Niespodziewanie wytrysnęły mu w twarz lodowatą wodą. W ciągu kilku sekund był cały mokry, a ubranie przykleiło się do niego jak druga skóra. Widać było każdy mięsień na jego zgrabnym ciele, a południowe słońce sprawiało, że jego włosy dosłownie płonęły. Takiego zobaczył go Lucyfer, który właśnie wracał do Piekła, a że był koneserem wszelakiego piękna stanął jak zaczarowany. W głowie zaczęła mu się legnąć niepokojąca myśl. Chłopak mieszkał w domu Rokity, więc pewnie jakiś jego krewny, a to z kolei oznacza, że ma dobre koneksje. W dodatku był młody, uroczy i znajdował się bardzo blisko tego bałwana Boruty. Jednym słowem idealny materiał na narzeczoną. Kapitan szybko zrobił bilans zysków i strat. Doszedł do wniosku, że będzie musiał tutaj zostać dłużej. Nie pozwoli Julianowi znowu wygrać, a potem będzie z przyjemnością patrzył jak Belzebub go pogrąża, żeniąc z jakąś paskudą. Dzieciak był niczego sobie i z przyjemnością z nim poigra. Lucyfer ani przez chwilę nie pomyślał, że podryw może się mu nie udać. W końcu nie bez powodu był uważany za najprzystojniejszego czarta w Piekle. W krzewach obok pojawił się czerwony błysk i znikł. Mężczyzna nawet tego nie zauważył.
- Przepraszam – zagadnął Dominika – chyba się trochę zgubiłem, może mi pan pokazać drogę do wsi? – obdarzył go olśniewającym uśmiechem numer pięć, specjalnie wyćwiczonym na takie okazje.
- Prosto i w lewo – wskazał mu grabiami drogę chłopak, któremu ten wyszczerzony jak w reklamie miejski laluś nie bardzo przypadł do gustu. Nie miał pojęcia co ten wystrojony bałwan tu robi, ale na pewno nic dobrego. Może jakiś przemytnik albo gangster? Ta dziura, odizolowana od reszty świata rozległymi bagnami, idealnie nadawałaby się na kryjówkę lub magazyn.
- Sam raczej nie trafię, zapłacę za fatygę – mizdrzył się dalej Lucyfer, zastanawiając się gorączkowo dlaczego jego słynny urok osobisty zupełnie nie zadziałał. – Może dzieciak ma słaby wzrok ?– przysunął się bliżej płotu i staną we wdzięcznej pozie.
- W porządku – chłopakowi zrobiło się żal gamonia smażącego się w takim upale. Miał miękkie serce i nie za bardzo potrafił odmawiać takim prośbom o pomoc. – Tylko się przebiorę i odprowadzę pana. – Wrócił po chwili i ruszył wąską ścieżką wskazując drogę. Lucyfer przez cały czas roztaczał swój czar wychodząc ze skóry, by zwrócić uwagę Dominika na swoje niewątpliwe atuty. Niewiele jednak osiągnął. Chłopak zostawił go na głównej drodze i machnąwszy na pożegnanie ręką udał się do domu.  Zdenerwowany diabeł usiadł na jakiejś kłodzie i zaczął myśleć, gdzie popełnił błąd. Wkrótce miał opracowany w głowie misterny plan. Nie dostrzegł, że z krzaków bacznie go obserwują czyjeś szkarłatne oczy.
***
Lucyfer przybył do Piekła i zastanawiał się kto mógłby mu pomóc w realizacji pomysłów. Nie bardzo znał się na  tych ludzkich, codziennych sprawach. Większość czasu spędzał w pałacu na wykonywaniu poleceń władcy. Nie zdążył jednak nic zdziałać, bo został wezwany przed jego najmroczniejsze oblicze. Uklęknął przed tronem jak najdalej mógł, ponieważ jego pan miał niepokojący zwyczaj do skracania dystansu, a elokwentny zazwyczaj kapitan zapominał przy nim języka w gębie.
- Drogi książę, masz coś na sumieniu, że tak chowasz się w cieniu? – Belzebub wbił w niego lśniące oczy.
- Panie, wypełniałem tylko twoje rozkazy. Dostarczyłem list do wojewody – Lucyfer nie śmiał podnieść oczu na władcę.
- Podejdź bliżej, bo jakoś ci nie wierzę – w głosie mężczyzny słychać było wyraźną kpinę. Kapitan nie miał wyjścia, musiał się podporządkować. Przysuną się bliżej tak, że teraz prawie dotykał nosem kolan Władcy Piekieł. Nie wyjawił nikomu swoich zamiarów, więc chyba nie miał się czego bać. Pobladł jednak i zaczął się wiercić nie potrafiąc zapanować nad zdenerwowaniem. Belzebub z wielką przyjemnością patrzył jak jego poddany skręca się u jego stóp. Podniósł jego twarz szponem do góry i spojrzał prosto w piękne, zachmurzone teraz oczy. Ujął jedno pasmo platynowych włosów, okręcił wokół pazura i zaczął się nim bawić. – Mój kapitanie mam nadzieję, że nie zamyślasz przeszkadzać Borucie w szukaniu narzeczonej – Lucyfer zrobił się cały czerwony, a za jego plecami rozległy się chichoty dworzan bacznie obserwujących całą scenę. W obecności swojego pana czuł się zawsze jak mysz zahipnotyzowana przez węża. Bał się nawet drgnąć, a zdradliwe ciepło zaczęło pełznąć w dół. Władza zawsze go podniecała, a teraz czuł jej zapach dosłownie centymetry od siebie. Odetchnął głęboko, starając się przywrócić rozsądek. Tymczasem Belzebub przestał się bawić jego włosami. Jego szpon powędrował teraz wzdłuż zarumienionego policzka ofiary aż do jej ust. Obrysował ich kształt i lekko nacisnął na pełną, dolną wargę. Pojawiła się kropla krwi, którą kapitan zlizał szybko czubkiem różowego języka. Władca aż jęknął w duszy na ten widok kompletnie zapominając, że znajdują się w sali pełnej ciekawskich czartów. Lucyfer poczuł jak w jego spodniach robi się ciasno, zarysowała się w nich wyraźna wypukłość, którą natychmiast odkryły chciwe oczy Belzebuba. Nie znosił jak pan bawi się z nim w ten sposób igrając z jego uczuciami. Jego oczy się zaszkliły i poderwał się z kolan bez pozwolenia. Całkowicie wytrącony z równowagi tymi z pozoru nic nie znaczącymi gestami wybiegł z komnaty pogwałcając wszelkie zasady etykiety.
Władca jeszcze długo siedział zamyślony na tronie i nikt nie ośmielił się mu przeszkadzać. Książę był jedyną osobą przy której tak się zapominał. Pragnął go całego i będzie go miał. Wszystko - piękne ciało, upartą duszę i dumne serce. Tylko taka opcja mogła go w pełni zaspokoić. Dobrze wiedział, że kapitan coś kombinuje. Będzie musiał go przypilnować i w razie potrzeby przypomnieć do kogo należy.
***
Monika z Dominikiem siedzieli wieczorem przy stole i przeglądali lokalną prasę. Chcieli zapoznać się z miejscową społecznością w końcu to teraz będzie ich dom. Uwagę dziewczyny przyciągnął jeden z artykułów.
- Zobacz to może być coś dla ciebie. W technikum rolniczym w pobliskim miasteczku szukają nauczyciela języków i kogoś o twojej specjalności. Masz magistra z ogrodnictwa i kursy pedagogiczne. Zawsze chciałeś uczyć w szkole. Złóż tam podanie, powinno się udać – wręczyła chłopakowi gazetę.
- Masz rację, chyba spróbuję – od razu siadł do laptopa i zaczął pisać.
- Słodziaku - wyszeptała mu do ucha stając za jego plecami. – Może na tego drugiego zgłosi się jakiś romantyczny przystojniak, taki w sam raz dla ciebie – zachichotała , kiedy chłopak chwycił ją za zadarty nos i pociągnął.
- Dziewczyno, ty się wyraźnie starzejesz, zaczynasz się bawić w swatkę jak jakaś leciwa babcia. Sama mówisz, że faceci to dno. Puknij się w tą jasną głowę, bo słoneczko chyba ci trochę zaszkodziło – wykrzywił się do niej Dominik. – A wiesz, że spotkałem dzisiaj kogoś, kto by ci się na pewno spodobał. Wypisz wymaluj twój wymarzony książę z bajki. Nic tylko go w zbroję ubrać i na konia wsadzić. Może nawet mieszka gdzieś w pobliżu. – Przyjrzał się dziewczynie i zobaczył jej pokryte bąblami ramiona. – Właściwie, to gdzieś ty nocowała i dlaczego wyglądasz jak po wojnie z komarami?
- Ja? Tak nam się trochę przy ognisku przysnęło – zmieszała się Monika.
- Nam? Ejże psiapsiółeczko droga, kogo ci się udało przygruchać na tym bagnie? – zapłonął ciekawością chłopak widząc jej rumieńce.
- Dużą, czarną ropuchę – pokazała mu język i uciekła, doskonale wiedząc, że Dominik potrafi wszystko z niej wyciągnąć. Nie chciała się jeszcze chwalić nową znajomością. Pragnęła ja zachować na razie tylko dla siebie.