wtorek, 23 lipca 2013

Narzeczona dla Czarta Sequel Rozdział 1

Tak jak obiecałam to kontynuacja Narzeczonej dla Czarta. Mam tu zamiar opisać historię tak niefortunnie zaczętego narzeczeństwa Patryka i Damona. Będzie też kilka innych niespodzianek i jeśli ktoś z was czytał ,,Krasną Górę” to powinien być zadowolony.

   Obie pary małżeńskie spotkały się oczywiście na przyjęciu zorganizowanym na cześć małego Patryka. Wszyscy podziwiali ślicznego dzieciaczka, który pogodnie gruchał do siebie i wymachiwał łapkami. Miał złotorude kręcone włoski, kilka tonów jaśniejsze od Dominika i czarne oczy po Julianie. Przechodził z rąk do rąk i ani razu nawet się nie skrzywił.
- Ale jest milutki – Belzebub, trzymał malucha na kolanach i nie mógł oderwać od niego zachwyconych oczu. – Kochanie, zróbmy sobie takiego – zwrócił się do męża plotkującego właśnie zawzięcie z Dominikiem.
- Oczywiście, nawet natychmiast – uśmiechnął się do niego nieco złośliwie Lu – tylko  tym razem, ty będziesz mamusią – dodał słodko. Władca Piekła kilka razy otworzył i zamknął usta, mocno zaskoczony taką propozycją. Wyobraźnia natychmiast mu zaczęła pracować na pełnych obrotach. Na myśl o ciąży, a zwłaszcza o porodzie lekko pobladł z wrażenia.
- Może jednak odczekajmy parę lat, Damon wymaga tak wiele uwagi – odparł z niepewną miną, a za swoimi plecami usłyszał parsknięcie niepoprawnego Juliana, jawnie śmiejącego się z jego tchórzostwa.
- Powinniśmy przedyskutować, co zrobimy w sprawie tego narzeczeństwa – Dominik podjął drażliwy temat do tej pory omijany przez wszystkich szerokim łukiem.
- Myślałem nad tym – odezwał się książę. – Proponuję, odłożyć to na co najmniej pięć lat. Chłopcy trochę podrosną i można im będzie w tym czasie kilka rzeczy wytłumaczyć. Jakoś przygotować do pierwszego spotkania.
- To dobry pomysł – poparł go wojewoda, a wszyscy zgodnie mu przytaknęli.
***
   Kolejne lata mijały bardzo szybko, dzieci rosły jak na drożdżach, nawet się nie obejrzeli kiedy nadszedł umówiony czas. W domu Dominik już od rana przygotowywał synka do ważnego wydarzenia. Chciał mu je jakoś ułatwić i przedstawił młodego następcę tronu w samych superlatywach.
- To będzie twój najlepszy kolega – tłumaczył zaciekawionemu synkowi. Był zawsze taki grzeczny i odpowiedzialny, łatwo nawiązywał kontakty z rówieśnikami, więc nie przewidywał większych trudności.
- Tak jak Avis?- zapytał rezolutnie malec. Zaczął właśnie chodzić do zerówki i zaprzyjaźnił się z jednym z chłopców. Został posłany do ludzkiej szkoły, aby nie miał styczności z narzeczonym. Rodzice doszli do wniosku, że zbyt częste kontaktynnie byłyby dla nich dobre. Mogliby poczuć się jak rodzeństwo, a nie o to przecież chodziło.
- O wiele lepszy kochanie, o wiele lepszy – odparł mężczyzna, mocno koloryzując przyszłego zięcia. Być może, gdyby w tym momencie powstrzymał język i przedstawił fakty zgodnie z prawdą, wszystko potoczyło by się inaczej. Miał jak najlepsze intencje, ale prawdę mówiąc nie bardzo wiedział jak brzdącowi to wszystko wytłumaczyć. Związał długie do ramion, mieniące się w blasku lamp jak czerwone złoto włoski synka ciemną wstążką. Poprawił jego koszulkę i właściwie byli już gotowi do podróży. Julian miał dołączyć do nich na miejscu.
   To były urodziny Damona i przybyło wielu gości ze wszystkich stron świata. Z tej okazji miał się odbyć bal, na którym chłopcy po raz pierwszy mieli się spotkać. Lu w tym czasie robił dokładnie to samo co jego przyjaciel. Uczył syna jak powinien się zachować. Chłopiec tymczasem przeglądał się w lustrze i poprawiał każdą fałdkę na nowym kontuszu. Jeśli chodzi o wygląd był perfekcjonistą, lubił jak inni patrzyli na niego i szeptali jaki z niego piękny książę. Przygładził jeszcze niecierpliwym ruchem platynowe pasemko, które śmiało się wysunąć spod wstążki i zerknął na mamusia.
- Czy on jest ładny? Będzie przecież królową prawda, a wszystkie królowe są piękne. Musi być taki jak ty – stwierdził poważnie.
- Oczywiście, że jest śliczny i podobno bardzo miły – uśmiechnął się do niego Lu, w duchu zastanawiając się, czy mały czasem nie ogląda za dużo bajek Disneya. Synek najwyraźniej miał swoją wizję narzeczonego i oby była zgodna z rzeczywistością. Doskonale wiedział jak uparty potrafi być, jak sobie coś wbije do głowy. Odkąd nauczył się mówić wpajał mu jednak zasady dobrego wychowania i wiedział, że potrafi się odpowiednio zachowywać, zwłaszcza na publicznych wystąpieniach, gdzie obserwowały go setki poddanych.
Kiedy weszli na salę balową stanął pomiędzy tronami rodziców i zaczął lustrować przybyłych. Nigdzie jednak nie dojrzał swojej pięknej królewny, a przynajmniej nikogo, kto by się na nią nadawał. Miał bardzo wysokie standardy jak przystało na księcia korony i byle czym nie miał zamiaru się zadowolić. Nie widział Patryka nawet na fotografiach, więc nie wiedział jak wygląda.
- Spokojnie synu, zaraz przyjdzie – Bez usiłował dodać mu otuchy. – Już, spójrz!
Zagrały trąbki i tłum się rozstąpił niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Środkiem sali po czerwonym dywanie szedł Patryk, a za nim jego rodzice. Maluch maszerował śmiało, uśmiechając się promiennie do ludzi, tymczasem książę otwierał coraz szerzej szkarłatne oczy, a mina mu się wydłużała coraz bardziej. Gdy chłopiec się zatrzymał przed samym tronem, jak było wcześniej ustalone, podszedł do niego by się przywitać. Damon zmarszczył brwi i zaczął oglądać narzeczonego jak manekina na wystawie. Jego wymarzona królewna wyglądała zupełnie jak złocisty pączek z chrupka skórką. Okrąglutki, rumiany i czerwonowłosy, zupełnie mijał się z jego wyobrażeniami.
- Czy możemy go wymienić? – wyrwało mu się głośno ku uciesze dworzan. – On jest brzydki, ma na nosie piegi i jest rudy jak jego mamuś! – zwrócił się do ojca.
- Ty ulizany głupolu, mój mamuś jest śliczny – w oczach Patryka rozpalił się prawdziwy ogień. Dla niego największym przestępstwem było skrzywdzenie jego rodziny, a ten wyblakły, sztywny dzieciak śmiał właśnie obrazić najważniejszą dla niego osobę.  – Spadaj! – skoczył do przodu jak mały tygrysek, wczepił się zaskoczonemu książątku w perfekcyjna fryzurę i już po chwili tarzali się po marmurowej posadzce, okładając się pięściami.
- Zostaw moje włosy wiewióro! – darł się Damon, próbując się uwolnić z drobnych łapek.
- Znalazł się piękny – Patryk ugryzł go w ramię – masz oczy jak królik mojego dziadka, ale jesteś od niego o wiele paskudniejszy. On ma ładne futerko, a twoje kudły, to chyba w Cloroxie wyprane – białe ząbki wbiły się głęboko i Damon syknął z bólu.
- A ty seplenisz jak dzidziuś – wrzasnął mu do ucha książę.
- Dość tego! – Bez złapał syna pod pachę, a Julian zrobił to samo ze swoim. – Macie się natychmiast przeprosić! – Chłopcy zostali postawieni naprzeciwko siebie. Milczeli z zaciętymi minami, rzucając sobie niechętne spojrzenia.
- Przepraszam – wymamrotał pod nosem Damon szturchnięty przez ojca.
- Nie przeproszę go, byłem rycerzem mamusia! – odezwał się z uporem Patryk, pokazał temu wstrętnemu dzieciakowi język i uciekł między nogami dorosłych, zanim ktokolwiek zdążył się zorientować. Zupełnie nie rozumiał czego od niego chcą, on przecież tylko bronił honoru swojej rodziny. Nie będzie mu tu jakiś głupi książę nazywał mamusia brzydalem.
Dominik cały czerwony na twarzy pobiegł za nim, nigdy by nie przypuszczał, że jego spokojny i delikatny synek potrafi się tak niegrzecznie zachować. Swoją drogą mały książę choć starszy, też się nie popisał dobrymi manierami. Westchnął bezradnie i przyśpieszył kroku, bo gdzieś na horyzoncie, pośród tłumu rozbawionych gości zobaczył płomienną czuprynkę.
   Pierwsze spotkanie narzeczonych, mimo zaangażowania rodziców i całych lat przygotowań, zakończyło się kompletną klęską. Wszyscy wrócili z przyjęcia z markotnymi minami. Najbardziej całą sytuację przeżył Dominik, który, gdy tylko został sam na sam z mężem, zmoczył mu łzami cały przód koszuli. Żaden z mężczyzn nie zauważył, że ich rozmowie, ukryty za ciężką kotarą, przysłuchuje się ktoś jeszcze.
- Daj spokój kochanie – Julian poprawił się na kanapie i wziął go na kolana. – Przesadzasz jak zwykle, to tylko dzieci. Sprzeczają się jak wszystkie maluchy, dorosną i zmądrzeją.
- Zabiję się jak oni się nie polubią – wyjęczał mężczyzna – tak się starałem, żeby się zaprzyjaźnili. Codziennie opowiadałem małemu jak to fajnie mieć narzeczonego.
- I pewnie przesadziłeś – wojewoda pogłaskał go po plecach. – Rozminąłeś się porządnie z rzeczywistością. Nasz następca tronu to kawał urwisa, ma chyba wszystkie wady swoich rodziców. W dodatku Lu i Bez poświęcają mu za mało czasu.
- Umrę – wymamrotał Dominik w jego szeroką, ciepłą pierś. – Wszystko zepsułem.
- Głuptas – Julian pocałował go czule w czubek głowy. Tymczasem malec wymknął się po cichutku do swojej sypialni. Był naprawdę przestraszony i cały drżał. Mamuś przez niego płakał i chciał umrzeć. Na filmie kiedyś widział to umieranie, wyglądało strasznie i chyba bardzo bolało, bo ludzie krzyczeli i lała się krew. Jak kilka dni temu rozbił sobie kolano omal nie zemdlał. Wpełzną pod kołderkę i zaczął intensywnie myśleć. Musiał coś zrobić, żeby wszyscy się znowu uśmiechali. Postanowił, że będzie wyjątkowo grzeczny, nawet dla tego paskudnego narzeczonego z oczami królika.
***
     Przez kilka następnych lat narzeczeni widzieli się tylko przy oficjalnych okazjach. Rodzice, po publicznej i długo komentowanej awanturze, nie zmuszali ich do niczego. Doszli do wniosku, że trzeba dać im trochę czasu na oswojenie się ze sobą i cała tą sytuacją. W Piekle długo się śmiano z pierwszego spotkania, przyszłej królewskiej pary.
   Pewnego dnia w salonie na kanapie siedział dziesięcioletni Patryk razem ze swoim przyjacielem z klasy Avisem. Spędzali ze sobą dużo czasu już od zerówki. Szybko się zorientowali, że są jedynymi odmieńcami w szkole i to ich bardzo do siebie zbliżyło. Drugą sprawą były tak zwane kłopoty z facetami. Zwierzali się sobie ze wszystkich problemów. Śliczny, jasnowłosy, żywy jak iskra Avis był do szaleństwa zakochany w swoim sąsiedzie Zoltanie. Uwielbiał go bezkrytycznie i wszędzie za nim biegał, co denerwowało młodego mężczyznę, który odganiał się od niego niczym od naprzykrzającego się komara.
Korzystali, że rodziców nie ma w domu i oglądali film o miłości. Para na ekranie właśnie się przytulała i całowała. Obaj chłopcy na ten widok o mało nie udławili się popcornem.
- Ble – odezwał się z obrzydzeniem Patryk – to obrzydliwe, taka wymiana śliny.
- Głupiś, to całkiem fajne – odezwał się z mina mentora Avis.
- Co ty tam wiesz mikrusie? – pokazał mu język skrzywiony rudzielec.
- A żebyś wiedział, że o wiele więcej od ciebie! Ja się już całowałem – zadarł do góry nosek.
- Zmyślasz – spojrzał niedowierzająco na zadowolonego z siebie blondynka.
- No to posłuchaj, ty zaręczony niedowiarku! – usadowił się wygodnie na kanapie. - Dwa miesiące temu mój mamuś miał imieniny. Oczywiście przyszli wszyscy znajomi w tym Zolli. Żebyś ty go widział…  – wzniósł zachwycone. niebieskie oczka do sufitu i zacmokał. – Bary jak u Conana Barbarzyńcy, opalony na brąz, czarne rozpuszczone włosy do ramion, jednym słowem cud miód i orzeszki. W dodatku ubrał na nagi tors tę swoją skórzaną kamizelkę tak, że było widać tatuaże. Po lewej smok po prawej nietoperz, mistrzowska robota stary
- Zlituj się przestań wzdychać i do rzeczy – mruknął zdegustowany jego maślanym wzrokiem Patryk.
- Więc wdrapałem się na szafę w korytarzu i jak przechodził, rzuciłem się na niego i cmoknąłem prosto w usta. Były takie miękkie i ciepłe, wydawały się słodkie jak landrynki.
- Gadaj co dalej? – zniecierpliwił się chłopak.
- Potem to już nic ciekawego. Mamuś mnie przyłapał i sprał tyłek za atakowanie gości. Zamknął mnie w pokoju za karę do końca imprezy, żeby mi już żadne dziwne pomysły nie przychodziły do głowy.
- Bolało? – zapytał zatroskany Patryk.
- No co ty, nawet nie poczułem – uśmiechnął się szeroko Avis.
- Czy to nie było czasem wtedy, kiedy przez tydzień się nie myłeś, bo ciągle się wąchałeś i twierdziłeś, że czujesz jego upojny zapach na sobie? Miałeś minę jak mokre cielę i wzdychałeś niczym parowóz. Ojciec złoił ci wtedy skórę i wyszorował szczotką – roześmiał się na dobre chłopiec. – Jęczałeś potem kilka dni, jak to cię paskudnie potraktował. Ale prawda była taka, że śmierdziałeś jak stary baran i nikt już nie mógł tego znieść.
- Nie masz w sobie krzty romantyzmu!
- Nie mam pojęcia co roztaczanie wokół paskudnego aromatu ma wspólnego z romantyzmem –zachichotał i został zepchnięty na podłogę przez urażonego kumpla.
***
   Damon widywał czasem Patryka z Avisem, beztroskich, roześmianych, trzymających się za ręce i prawdę mówiąc trochę im zazdrościł. Kiedy wieczorem wracał z lekcji siedzieli często w parku i przekomarzali się ze sobą. On był zajęty całymi dniami, jeśli nie w szkole, to w pałacu. Życie księcia korony wcale nie było lekkie. Któregoś dnia, obserwując jak się turlają po trawie doszedł do wniosku, że jego narzeczony wcale nie jest taki brzydki. Gdyby tak ostrzyc tą rudą dżunglę u dobrego fryzjera i ubrać chłopca w markowe ciuszki, to kto wie, może nawet mógłby się podobać. Postanowił to sprawdzić, a skoro już jutro miał urodziny, to będzie idealna okazja, żeby dopaść chłopca.
Następnego dnia wieczorem, kiedy ich rodzice bawili się w salonie, zaciągnął zaskoczonego Patryka do swojego pokoju.
- To moje święto, ale ja też mam dla ciebie prezent – wręczył mu torbę z zakupami.
- Odczep się, nic od ciebie nie chcę – chłopiec patrzył na niego nieufnie spod długich rzęs i zaczął się wycofywać.
- Nie bądź takim dzikusem, przymierz – Damon ze wszystkich sił starał się być uprzejmy, tak jak go uczył mamuś.
- Dobra – Patryk przypomniał sobie o swoim mamusiu. – Ale się odwróć. – Książę spełnił prośbę, nie odmawiając sobie jednak zezowania w bok do stojącego tam lustra. Chłopiec ostatnio bardzo wyrósł i pozbył się dziecięcego tłuszczyku. Miał ładnie opaloną, gładką skórę i smukłą, drobną sylwetkę. – Już!
- Całkiem nieźle – skinął głową zadowolony książę. Narzeczony, tak jak przewidział w dopasowanych jeansach i eleganckiej, jedwabnej koszulce bardzo dobrze się prezentował. Zagryzał różowe usta, mocując się z ostatnim guzikiem i to właśnie one przyciągnęły uwagę Damona. – Teraz możesz dać mi buzi – zaproponował łaskawie.
- Chyba te grzybki na kolację ci zaszkodziły, bałwanie jeden! – Patryk zaczerwienił się po same uszy, po czym  niewiele myśląc oparł się na nim z całej siły obiema rękami i wepchnął niespodziewającego się ataku chłopaka prosto do garderoby. Skoczył zwinnie do przodu i zamknął ją na klucz. - Żadnej wymiany śliny nie będę z tobą robił! – krzyknął jeszcze w stronę drzwi i umknął z pokoju.

niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 31

   Rano Julian pierwszy otworzył oczy i zadowoleniem stwierdził, że jego kitka jest ściśle spleciona z ogonkiem Dominika. Przez chwilę leżał przyglądając się narzeczonemu, który  każdym dniem wydawał mu się piękniejszy. Teraz jego brzuszek zacznie rosnąć i zamieni się w słodką kuleczkę. Postanowił zbadać sprawę, więc uśmiechnął się do siebie i zsunął niżej. Podniósł koszulkę chłopaka wysoko do góry i zaczął go miziać nosem wokół pępka.  Skóra była mięciutka, kremowa i lekko lśniła. Delikatnie zaczął ją podgryzać, a potem przytulił do niej policzek.
- Masz synu hotel pierwszej klasy i to zupełnie darmowy – szepnął do brzucha. W tym momencie Dominik obudził się i otworzył jedno zielone oko, w pierwszej chwili miał zamiar trzepnąć Juliana w łepetynę, ale jego dialog z maleństwem go rozbawił, więc postanowił chwile go posłuchać. – Już za parę miesięcy się zobaczymy i tatuś wszystkiego cię nauczy. Podoba ci się imię Patryk, bo mnie tak, musimy tylko jeszcze przekonać mamusię. A tym Damonem się nie martw, zrobimy z niego porządnego faceta, chociaż z jego genami to nie będzie proste – westchnął ciężko. – Wydrę mu serce jak cię skrzywdzi. Przepraszam, że byłem takim durniem skarbie i niepotrzebnie namieszałem w twoim życiu. Mamusia była strasznie wściekła. - Mężczyzna delikatnie głaskał zaokrąglony brzuch.
- I nadal jest! – warknął zarumieniony Dominik. Usta Juliana tak blisko jego penisa, mimo że z całych sił próbował się opanować, spowodowały gwałtowny napływ krwi w dolne partie ciała. Przeklęta ruda kitka też dołożyła swoje trzy gorsze. Tuliła się do czarnego włochacza wprost nieprzyzwoicie. – Ohydna zdrajczyni! – mruknął chłopak i próbował rozdzielić splecione ogonki.
- Kochanie, to boli – zaprotestował czart. – Chyba jeszcze się nie zgoiło.
- Jestem głodny, poza tym musimy porozmawiać – Dominik kręcił się na wszystkie strony. Bliskość mężczyzny jak zawsze mocno na niego działała.
- Może najpierw zajmę się twoim problemem – Julian nie czekając na odpowiedź, zsunął z bioder chłopaka spodnie i chuchnął na stojącego dumnie członka. – Ja dzisiaj zacznę śniadanie od deseru – oblizał się pożądliwie i wziął go głęboko do gardła.
- Cholera – sapnął cichutko chłopak. Był na siebie zły za swoją słabość do tego uroczego drania, ale te utalentowane usta wyczyniały z nim cuda i zamieniały w drżącą kupkę rozkoszy. Nie potrafił się im oprzeć, tym bardziej, że duże dłonie masowały właśnie jego pośladki, a jeden z palców zaczął zataczać kręgi wokół zaciśniętej dziurki. – Och… - wyrwało mu się mimowolnie. Tymczasem wojewoda pieścił smukłe uda, aż się ulegle rozsunęły dając mu lepszy dostęp. Ułożył się między nimi wygodnie, liżąc i kąsając purpurowego od nabiegłej krwi penisa. Wsunął jeden palec do środka i potarł nim wrażliwy splot nerwów. – Aa… - chłopak przestał się całkowicie kontrolować. Zaczął jęczeć głośno i wić się w ramionach narzeczonego, pobudzając go do intensywniejszych pieszczot. Po kilkunastu sekunda wytrysnął w jego usta po czym opadł na materac kompletnie wyczerpany.
- Uwielbiam jak dla mnie krzyczysz – Julian pocałował czule nabrzmiałe wargi i mocno przytulił do twardego torsu nieco opierającego się narzeczonego.
- Jestem beznadziejny, powinienem cię trzymać na diecie do końca ciąży – mruknął zawstydzony Dominik.
- Nieprawda, jesteś rozkoszny, słodki i bardzo cię kocham– uśmiechnął się do niego czart.
***
   Tymczasem w pałacu władcy Piekła sprawy miały się zupełnie inaczej. Lucyfer nie miał niestety ugodowego charakteru Dominika, który po dzikim wybuchu był zazwyczaj skłonny do kompromisu i pójścia na ustępstwa. Co prawda małżonkowie także spali w jednym łóżku, ale każdy po swojej stronie. Książę z zawziętą miną ściskał w ręce jasną kitkę, aby czasem w nocy nie powędrowała, gdzie nie trzeba. Rano obudził się pierwszy, wziął prysznic i ubrał się ciuchy, które zawsze ostro krytykował Bez, a mianowicie w ściśle przylegającą do ciała jasnoniebieską koszulę i białe jeansy, opinające go jak druga skóra. Po czym wziął w ramiona gruchającego synka, usiadł z nim na fotelu i zaczął karmić z butelki. Damon, wyczuwając jego nienajlepszy nastój zamienił się w słodkiego aniołka. Władca po chwili również wstał i na widok kręcącego się po sypialni Lu zmarszczył brwi i zagryzł wargi. Zgrabny tyłeczek paradował się tuż przed jego nosem, a pod bluzką mógł dostrzec zarys sutków.
- Co ty do pierona masz na sobie?! – nie wytrzymał mimo najlepszych chęci. – Chyba nie masz zamiaru iść w tym stroju na naradę?!
- Mówiłeś coś, czy mi się wydawało – mężczyzna z niewinnym uśmieszkiem podniósł głowę znad dokumentów. – Spotkamy się na miejscu – ruszył do drzwi kołysząc powabnie pośladkami.
- Wracaj tu natychmiast! – wrzasnął Bez, ale w odpowiedzi usłyszał tylko trzaśnięcie drzwiami. Niestety sam był jeszcze nieubrany, więc nie mógł za nim pobiec. Przy pomocy lokaja, zaskoczonego jego niezwykłym pośpiechem i zapałem do pracy,  przyszykował się w rekordowym tempie. Kiedy przybył na miejsce w sali obrad panowała wyjątkowo luźna atmosfera. Wszyscy zawęzicie plotkowali, a jego niepoprawny mąż był w samym centrum zainteresowania.
- Chodzisz na siłownię Kamelu – zwrócił się do sekretarza Beza. – Masz takie umięśnione ramiona – powiedział z podziwem, a komplementowany chłopak aż pokraśniał z zadowolenia. Patrzył na księcia rozanielonym wzrokiem, zupełnie nie zauważając wejścia swojego pana, co normalnie byłoby nie do pomyślenia.
- Sarenie masz nowego krawca? –  uśmiechnięty słodko Lu zmierzył wzrokiem szpakowatego, acz niezwykle przystojnego ministra skarbu. – Twoja talia wygląda wyjątkowo korzystnie w tym kontuszu – spuścił oczy, prezentując długie rzęsy. Mężczyzna mimo swego wieku i doświadczenia też nie był odporny na jego wdzięki. Posłał mu równie maślane spojrzenie jak wcześniej młodziutki sekretarz. Natomiast w stojącym w drzwiach Bezie zaczęła gotować się krew. Te cholerne urzędasy zamiast zająć się sprawami państwa, flirtowały beztrosko z jego nieznośnym mężem, który najwyraźniej był w swoim żywiole i doskonale się bawił. W dodatku smukłe, pełne wdzięku ciało księcia na nim wywierało równie potężne wrażenie co na jego doradcach i w spodniach zaczęło mu się robić ciasno, tym bardziej , ze wściekły Lu wziął go na dietę i nie dał się dotknąć nawet końcem palca.  Z wielkim trudem oderwał od niego wzrok i z impetem usiadł za długim stołem.
- Czy ktoś tutaj ma zamiar pracować?! – warknął groźnie i dopiero w tym momencie został dostrzeżony przez rozgadane stadko. Pod wpływem jego wściekłego spojrzenia zaległa cisza.
- To nie dostaniemy najpierw śniadania? – zapytał z wydłużoną miną Lu.
- Wasz czas minął, trzeba było jeść, a nie plotkować jak przekupki na targu! – stwierdził bezlitośnie władca.
- Ale zobacz na mój brzuch – książę uniósł nieco koszulę i zaprezentował, płaski idealnie wyrzeźbiony kaloryferek, w który wszyscy natychmiast wbili oczy, a Bez głośno zazgrzytał zębami. - Zupełnie zapadnięty!
Władca doskonale zdawał sobie sprawę, że mąż z nim igra, mszcząc się za jego głupi, pijacki wybryk, który niestety będzie miał długofalowe następstwa. Miał wielką ochotę przerzucić go przez kolana i przyłożyć w ten wypięty zadek, a potem rzucić na stół i kochać się z nim do utraty tchu. Nie mógł jednak robić cyrku w sali narad, wyszedłby na brutala i zazdrośnika jakich mało. Nie mówić już o tym, że zupełnie by się pogrążył w oczach męża. Nie pozostało mu nic innego jak tylko zapanować nad sobą, chociaż w środku wszystko aż w nim wrzało. Gdyby miał jakiś wybór zabrałby stąd Lu i zamknął w wysokiej wieży z ogromnym łożem na cztery spusty, żeby już nikt nie mógł go obmacywać wzrokiem. Skinął na służbę, by przyniosła posiłek.
- Żebyście potem nie mówili, że pracujecie z tyranem – mruknął pod nosem. Książę usiadł z tryumfalnym uśmiechem. Nie zauważył, że w oczach Beza zaczynają się powoli zapalać niebezpieczne błyski. Władca właśnie doszedł do wniosku, że zasada ,, kto mieczem wojuje, od miecza ginie” jest całkiem zabawna. Postanowił ją w przyszłości wypróbować.
***
   Podczas śniadania Boruta patrzył poważnie na Dominika, jakby coś głęboko rozważał. Kilka razy otwierał usta i zamykał je z powrotem, nie wydawszy żadnego dźwięku. Wiedział, że nadal jest w niełasce i bał się, że chłopak odrzuci jego propozycję. Grzebał więc niemrawo widelcem w talerzu, przesuwając kawałki omleta z jednej strony na drugą.
- Przestań bawić się jedzeniem i wyduś o co chodzi! – zdenerwował się w końcu Rokita.
- Więc chodzi o to, no… hm… - zaczął jąkać się niepewnie Julian.
- Natychmiast! – Dominik wstał, usiadł mu na kolanach i złapał za czarną kitkę. – Gadaj, bo zacznę ją skubać!
- Brzydki szantaż – skrzywił się lekko czart. – No dobra, myślałem, żeby wziąć szybki ślub. Jest taki hotel na Łysej Górze, można tam zawrzeć małżeństwo bez zbędnych ceregieli. Potem wrócimy do domu i postawimy twojego ojca przed faktem dokonanym. Chyba że się rozmyśliłeś i już mnie nie chcesz – Wojewoda spojrzał mu w oczy. Zanurzył się głęboko w tych zielonych, lśniących jeziorach i odnalazł w nich tyle ciepła, czułości i miłości, że wprost nie mógł w to uwierzyć. – Nie zasługuję na ciebie skarbie – szepnął mu cicho do ucha i objął mocno ramionami. – Będziemy szczęśliwi, obiecuję ci. Chłopak w odpowiedzi zarzucił mu ręce na szyję i cmoknął w usta.
   Zrobili tak jak zaproponował Boruta. Spakowali się i w ciągu godziny byli gotowi do podróży, którą odbyli samochodem wojewody. Wieczorem wzięli cichy ślub, tylko w obecności urzędnika i świadków, którymi zostały trzy właścicielki Hotelu pod Rózgą. Spędzili upojną, pełną namiętności noc i rankiem wrócili do domu. Z mocno niepewnymi minami wkroczyli do willi Rokity, bojąc się reakcji porywczego mężczyzny. Zastali go w kuchni, przygotowującego jakiś dziwny wywar.
- Co tak śmierdzi? – Dominik pokręcił noskiem.
- Co za zaszczyt, dwie czarne owce raczyły wrócić do domu – warknął do nich cicho Ksawery. – A nie łaska się było odezwać i powiadomić co się z wami dzieje?! Ja tu od trzech dni włosy sobie wyrywam z nerwów, że coś wam się stało paskudni niewdzięcznicy! – ryknął niespodziewanie.
- Chyba nie było aż tak źle – wyrwało się Julianowi – bo sporo ci ich jeszcze zostało - spojrzał na gęstą czuprynę teścia.
- Uważaj gamoniu, jeszcze nie wyrzuciłem tego sztyletu, mogę cię wykastrować w mgnieniu oka!
- Macie się natychmiast uspokoić i przestać nawzajem drażnić, bo zamknę was na miesiąc razem w pokoju – wziął się pod boki Dominik. – I nie myślcie, że to czcza pogróżka!
- Ale…- zabrzmiał niespodziewanie zgodny chór.
- Dam synowi na imię Lucjusz Belzebub – zagroził zirytowany chłopak.
- Będziemy grzeczni – stwierdził ze słodkim uśmiechem Julian, zaciskając dłonie w pięści, nieco przerażony tą perspektywą. Za nic nie miał zamiaru pozwolić, by jego maleństwo nosiło imię tego wybladłego, dworskiego szkodnika zwanego pieszczotliwie Lu, pudrującego co chwila świecący się nos i noszącego badziewne wdzianka.
- Możesz nam zaufać kochanie – przytaknął mu ochoczo Ksawery, któremu wizja jego wnuka z imieniem tego zdradliwego, piekielnego skurczybyka za jakiego miał Beza, też niezbyt przypadła do gustu.  

***
   Belzebub już tego samego dnia zaczął wcielać swój plan w życie, skoro uparty mąż postanowił doprowadzić go do szaleństwa, to dlaczego on nie miałby odpłacić mu się tym samym. Każdego popołudnia przez dwie godziny ćwiczył razem ze swoją strażą, chcąc utrzymać kondycję i nie stracić nabytych umiejętności. Potrafili się posługiwać współczesną bronią, ale ta średniowieczna o wiele bardziej im odpowiadała. Najbardziej lubili ciężkie, dwuręczne miecze, ponieważ trzeba było niemałej sprawności i siły, by się nimi po mistrzowsku posługiwać. Lucyfer często im towarzyszył, wybierając jednakże broń jednoręczną i tarczę.

   Na ustronnym placyku w pałacowym parku zebrała się już cała ekipa. Był ciepły letni dzień i słońce nadal mocno przygrzewało. Książę nieco się spóźnił i po przybyciu usiadł na trawie i zaczął z ciekawością obserwować, toczące się zawzięte pojedynki. Bez zobaczył go kątem oka i z niewinnym uśmiechem ściągnął koszulę. Pozostał w samych spodniach, a jego potężna, muskularna sylwetka natychmiast przyciągnęła oczy wszystkich. Niby walczyli, ale jednocześnie gapili się bezczelnie na jego atletycznie zbudowane ciało poruszające się z nadzwyczajną szybkością i gracją, jak na tak mocno zbudowanego mężczyznę. Lu nie zdawał sobie sprawy, że robi to samo oblizując bezwiednie wargi za każdym razem, kiedy mąż wyprowadzał cios. Pobudzona kuszącym, widokiem wyobraźnia zaczęła mu podsuwać coraz to bardziej ekscytujące obrazy z ich sypialni. Uwielbiał, kiedy te silne ramiona zaciskały się wokół niego, a duży, gorący członek zagłębiał się raz po raz w jego spragnione ciało.
- Och… - wyrwało się z jego ust i z zażenowaniem stwierdził, że jest twardy jak skała. Podniósł wzrok i napotkał rozbawione spojrzenie Beza, który najwyraźniej doskonale wiedział co się z nim działo. Poderwał się tchórzliwie i umknął z placyku, obciągając jak najniżej koszulę, aby ukryć swój zawstydzający problem. Mąż wrócił po godzinie i skierował się prosto pod prysznic, wyszedł stamtąd po chwili w samym, okręconym wokół bioder ręczniku.
- Robisz to specjalnie draniu – mruknął Lu, a jego oczy bez udziału jego woli powędrowały tam , gdzie pod materiałem ukrywał się lekko wzwiedziony penis mężczyzny.
- No co ty, jakże bym śmiał – władca zbliżył się do niego na odległość wyciągniętej ręki. – Może jednak chcesz go zobaczyć z bliska kochanie? – Niby przypadkiem upuścił ręcznik. – Przepraszam, chyba za słabo go zawiązałem – uśmiechnął się psotnie do jasnowłosego uparciucha.
- Zabieraj stąd ten goły tyłek i… - zawarczał książę, ale w tym momencie jego kitka, dość mając kłótni i kwasów, ogromnie tęskniąc za swoim towarzyszem, złapała czarny ogonek i związał się z nim w ścisły węzeł. – Ożesz ty… - jęknął bezradnie Lu.
- No skarbie, nie bądź taki, zrzuć te ciuszki i się przyłącz – Bez delikatnie pogładził go po policzku. – Wiem, że postąpiłem niemądrze, ale szkoda już się stała i teraz możemy tylko jakoś pomóc przejść przez to naszemu synowi. Nie gniewaj się już – przyciągnął go do swojego wilgotnego jeszcze ciała i czule pocałował.
- Grasz nie fair – szepnął zarumieniony Lu przytulając się do niego.

Epilog

   Po pięciu miesiącach Dominkowi i Julianowi urodził się śliczny, rudowłosy synek, któremu dali na imię Patryk. Był nadzwyczajnie dobrym i spokojnym dzieckiem. Czasami nawet rodzice dziwili się po kim odziedziczył taki charakter. Z czasem jednak okazało się, że maluch taki słodki jest tylko w rodzinnym gronie. Kiedy ktoś zagroził, komuś z jego bliskich potrafił pokazać pazurki i bronić się zaciekle. Dziesięć lat potem na świat przyszli także bliźniacy Paweł i Adrian. Żywiołowi i przekorni jak Dominik i sprytni jak wojewoda,  postawili na nogi cały dom i okolicę. Jedyną osobą, której bezwzględnie słuchali był ich starszy brat.
Ksawery zamieszkał z nimi, ciesząc się wnukami i sprzeczając z Julianem. Obaj panowie w końcu się dogadali, ale nadal lubili ze sobą drażnić. Dominik nauczył się ignorować ich awantury, wychodził wtedy z domu i wracał, kiedy opadały emocje.
   Bez i Lu żyli także w miarę szczęśliwym związku, u nich kłótnie wybuchały o wiele częściej i trwały dłużej, ale zważywszy na charaktery obu małżonków i tak świetnie sobie radzili. Damon niestety nie był tak grzecznym i bezkonfliktowym maluchem jak Patryk. Odziedziczył wiele wad swoich najbliższych. W dodatku wiecznie zajęci rodzice rozpuścili swojego jedynaka, dając mu zbyt wiele swobody. Chłopiec o silnej osobowości natychmiast z tego skorzystał i rósł na dumnego, wyniosłego panicza, przekonanego, że wszystko mu się należy wystarczy tylko skinąć palcem.
Monika i Amira spotykały się nadal, ale był to raczej luźny związek. Nie mogły się zdecydować na założenie rodziny, tym bardziej, że krewni tej ostatniej ciągle się wtrącali, chcąc je poróżnić, co wielokrotnie im się udawało.

KONIEC
………………………………………………………………………
Dziękuję wszystkim czytelnikom za komentarze, które zachęcały mnie do pisania. Mam nadzieję, że zżyliście się z bohaterami tak jak ja, prawdę mówiąc ciężko się mi będzie z nimi rozstać.

Nie zdecydowałam jeszcze czy napiszę Sequel do tego opowiadania. Byłaby to historia o dzieciach naszych bohaterów – Patryku i Damonie. Może wy podpowiecie mi co mam zrobić.:))


sobota, 13 lipca 2013

Rozdział 30

   Dwa dni później Dominik wraz z Lu zostali zaproszeni przez swoich partnerów do eleganckiej restauracji w centrum stolicy. Siedzieli oczywiście w ustronnej loży z dala od oczu ciekawskich. Muzyka sączyła się z głośników, światła były przytłumione, panowała bardzo intymna atmosfera. Obaj przyjaciele byli nieco zdziwieni tym niespodziewanym gestem, zwłaszcza książę się zastanawiał jakim cudem wiecznie zajęty Bez, znalazł na to czas. Ponieważ obaj mężczyźni zamarudzili w szatni, szturchnął w ramię Dominika.
- Wiesz o co chodzi? Coś mi tu śmierdzi!
- To porządny lokal,  na pewno jest tutaj czysto – w pierwszej chwili nie zrozumiał go chłopak. - Aleś ty się podejrzliwy zrobił! – dodał po chwili, kiedy zobaczył ironiczne spojrzenie przyjaciela.
- Dobrze wiesz, że mam rację. Bez ostatnio zrobił się strasznie ustępliwy. Przestał nawet ględzić na temat zbyt obcisłych strojów, niepasujących do księcia korony.
- Niemożliwe – Dominik popatrzył na niego zaskoczony. – Prędzej Piekło zamarznie, niż stary dobry Bez przestanie być obrzydliwym zazdrośnikiem. Może chory?
- Jeśli jest chory, to na to samo co Julian. Widzisz jak tam stoją i szepczą do siebie w kącie z niewyraźnymi minami? Założę się, że coś przeskrobali i boją się przyznać – W tym momencie żołądek chłopaka głośno zaczął dawać znać o sobie żałosnym burczeniem. Dominik zarumienił się, tym bardziej, że podchodzący do stolika kelner próbował ukryć uśmiech. – Znowu jesteś głodny? Ty tam chyba masz jakąś studnię!
- No co, dzidziuś rośnie i potrzebuje paliwa – pokazał mu język Dominik.
- Nie mam pojęcia jakim cudem nie przypominasz kulki . Obżerasz się wprost bezwstydnie – stwierdził z zazdrością Lu, który żeby zachować linię musiał przestrzegać diety.
- Zamówiliście coś? – usłyszeli za plecami głos Juliana. – Nie jadłem obiadu.
- Ty bądź cicho, to Dominik decyduje co dzisiaj jemy – trzepnął go w ucho Belzebub. Usiadł obok obserwującego go uważnie Lu i przełknął z trudem ślinę. Błękitne oczy męża wierciły mu mózgu dziurę, a jego biedna dusza zjeżdżała coraz niżej, chcąc się gdzieś desperacko ukryć. Kiedy kelnerzy przynieśli zamówione dania i wszyscy ze smakiem zaczęli jeść, kopnął Juliana pod stołem, aż podskoczył.
- Więc...ee… hm… - zaczął mocno się zacinając wojewoda. – Wyniknął pewien maleńki problem.
- Gadaj wyraźnie, bo zaczynam się denerwować – Domiś spojrzał na niego groźnie.
- To może ja, też mam w tym swój udział – westchnął ciężko władca. – Kilka dni temu trochę wypiliśmy.
- Trochę? Stary byliśmy pijani jak prosiaki – odezwał się Julian.
- Może będziesz kontynuował?
- Ależ skąd, nie przerywaj sobie, świetnie ci idzie.
- Dyskusja zeszła na nasze dzieci – podjął temat Bez. – Żałowaliśmy, że nie macie jeszcze potomka, bo moglibyśmy pożenić je ze sobą i bylibyśmy rodziną. Wtedy, ten głupek wyciągnął pergamin z zaklęciem. Dla żartu zaczęliśmy go czytać, coś błysnęło, zadymiło i zgasło. Kartka spłonęła w naszych rękach, więc myśleliśmy, że nic ważnego się nie stało. Poza tym byliśmy zalani i nie myśleliśmy logicznie. A potem zobaczyłem na ramieniu Damona ten tatuaż i…
- Pokaż mi to zaklęcie – głos Lu był cichy i tak zimny, że mógłby zamrozić spore jezioro. Mężczyzna bez słowa podał mu jakąś starą księgę, którą wyciągnął z teczki. Wszystkie jego zmysły biły na alarm i kazały uciekać w siną dal. – Wiesz co zrobiłeś ty synu hieny! – książę podniósł się z krzesła. – Spieprzyłeś życie naszych dzieci zanim nauczyły się mówić! – ryknął mu ile miał siły w płucach wprost do ucha. Bezowi, aż włosy stanęły na głowie. Przewrócił się z krzesłem do tyłu, przekonany, że już na zawsze został pozbawiony słuchu. Przed sobą widział tylko tęczowe kółka, które dziwnie wirowały i dzwoniły.
- Co takiego?! – wrzasnął Dominik. – Daj mi to! – przebiegł oczami po pożółkłej ze starości stronie. – Julek, nic cię kurwa nie uratuje! – Ruda Kitka zjeżyła się jakby ktoś podłączył ją do prądu. Niewiele myśląc wziął z talerza klopsika w sosie pomidorowym i rzucił nią prosto w twarz Boruty. Mężczyzna usiłował się zasłonić, ale chłopak miał doskonałego cela. Został zbombardowany, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć w swojej obronie. – I to według ciebie jest maleńki problem! Zabiję cię kretynie! – Chłopak chwycił za patelnię z płonącymi na niej bananami w czekoladzie i z rozmachem walnął nią w tyłek narzeczonego, który zaskowyczał z bólu i złapał się za przetrącony ogon.
- Chyba go złamałeś – zajęczał dramatycznie.
- W takim razie muszę poprawić – wziął ponowny zamach – chciałem zrobić jajecznicę, ale nie trafiłem – warknął Domiś. Wyglądał bardzo groźnie z iskrzącymi się zielonymi oczami, płomiennymi rudymi lokami i z wielkim garem w rękach. Nagle mina mu się wydłużyła, a usta ułożyły się w podkówkę.  Zmiany nastroju, przychodziły ostatnio tak nagle, że sam się temu dziwił. Odwrócił się, puścił narzędzie zagłady na podłogę i rzucił się na szyję zaskoczonemu Lu, który właśnie się zastanawiał, czym przebić serce skretyniałego małżonka.
- A jak oni się znienawidzą i nas przy okazji?! – zaczął gwałtownie szlochać, mocząc mu łzami koszulę.
- Nie płacz głuptasie, zrobimy wszystko, by tak się nie stało – przytulił go delikatnie. – Co się tak gapicie? – burkną do mężczyzn, przezornie stojących w bezpiecznej odległości. – Wychodzimy.
   Siedzący w restauracji goście z wielkim rozbawieniem i zaciekawieniem obserwowali rozgrywającą się na ich oczach awanturę, tym bardziej interesującą, że brały w niej udział tak wysoko postawione osobistości. Zaczęto nawet robić zakłady, kto zostanie posłany na deski. Oczywiście ulubieńcem publiczności został zapalczywy Domiś. Śliczny, pełen temperamentu narzeczony wojewody, natychmiast podbił serca wszystkich, a kiedy chwilę później w jego oczach zobaczyli łzy, niejeden gość ukradkiem wyciągnął chusteczkę.
***
   Wieści rozchodziły się bardzo szybko i zanim nasi panowie dotarli do domu całe Piekło huczało od plotek. Afera w restauracji została przemielona przez tysiące ust i poprzekręcana, tak, że trudno było dociec prawdy. Dwie informacje jednak pozostały w nienaruszonym stanie – ciąża Dominika i zaręczyny jego nienarodzonego dziecka z następcą tronu.
   Wszyscy najpierw skierowali swoje kroki do pałacu, gdzie Julian umył się i przebrał. Musiał też skorzystać  pomocy medyka, bo okazało się, że narzeczony faktycznie zwichnął mu ogon. Kitka została nastawiona, a Boruta zaopatrzony w maść, którą trzeba było wcierać trzy razy dziennie. Utykając i pojękując, odprowadził Dominika do jego domu. Chłopak nadal był wściekły. Całą drogę mruczał do siebie i prychał, a gdyby wzrok mógł zabijać, to błyskawice, które ciskały jego zielone oczy, dawno już spaliłyby Juliana na popiół. Mężczyzna po cichu wszedł za narzeczonym do salonu, mając nadzieję, że Ksawerego jeszcze nie ma. Niestety najwyraźniej miał dzisiaj naprawdę zły dzień i się przeliczył. Teść siedział na fotelu przed kominkiem i z marsową miną bawił się małym, za to bardzo ostrym sztyletem.
- Jak miło, że razem wróciliście – odezwał się ironicznie. – Mamy do pogadania, zgłasza z tobą – zaczął się zbliżać powoli do wojewody, wbijając wymownie oczy w jego rodowe klejnoty. – Myślę, że cię wykastruję, a wtedy bez problemu będzie można zerwać zaręczyny – syknął groźnie. - Znajdę dla mojego syna, kogoś na poziomie, kto nie będzie tylko patrzył jak dobrać mu się do tyłka! – skoczył do przodu zwinnie jak atakujący ryś. Julian tylko dzięki wieloletniemu doświadczeniu na polu walki uniknął jego ciosu. I tak zaczęła się gonitwa dookoła dużego, dębowego stołu. W tym czasie Dominik, siedział spokojnie na kanapie i z mściwym uśmieszkiem, obserwował paniczną ucieczkę narzeczonego. Kiedy jednak zauważył, że zaczyna słabnąć, a grymas bólu na jego twarzy się powiększa niespodziewanie wstał. Gdy przebiegał obok niego złapał mężczyznę za rękę i pociągnął do wyjścia. Wskoczyli na stojący na ścieżce prowadzącej do ogrodu motocykl i z piskiem opon umknęli Ksaweremu sprzed nosa. Wrzaski i przekleństwa wściekłego Rokity ścigały ich jeszcze przez chwilę. Zatrzymali się dopiero przed domem wojewody. Julian zsiadł z wielkim trudem, prawdopodobnie ucieczka przed szalejącym teściem nadwyrężyła jego zmaltretowany ogonek.
- Dziękuję kochanie za pomoc – odezwał się pełnym wdzięczności głosem. – Wiem, że na nią nie zasłużyłem, jesteś moim aniołem – chciał ująć dłoń chłopaka, ale ten warknął na niego ostrzegawczo. 
- Idziemy, musisz mi dokładnie wytłumaczyć o co chodzi z tym zaklęciem – skierował swoje kroki prosto do sypialni. – Kładź się na co czekasz – wskazał na łóżko. Wojewoda bez szemrania spełnił polecenie, układając się z cichym stęknięciem na brzuchu. – Gacie w dół – rzucił kolejny rozkaz chłopak. Mężczyzna z trwogą w sercu spuścił spodnie. Ogon był najwrażliwszą częścią u czarta i zaczął się bać, co w ramach zemsty mógł wymyślić zdenerwowany narzeczony. Leżał cały spięty, a pulsujący ból w okolicach kości ogonowej przyprawiał go o mdłości.
Dominik miał wielką ochotę sprać ten wypięty, zgrabny tyłek, ale kiedy zobaczył jak drży zmaltretowana, czarna kitka, zrobiło mu się drania żal. Wziął do ręki maść i delikatnie zaczął wcierać ją w posiniaczone miejsca.
- Mów!
- To stary rytuał, kiedyś wykorzystywany przez arystokratyczne rody, aby ich dzieci nie zadawały się z pospólstwem. Od wieków się go już nie stosuje, przede wszystkim dlatego, że można go wykonać tylko zanim dzieci nie skończą trzech lat i jest nieodwracalny – zaczął niepewnym głosem Julian. – Narzeczeni muszą zawrzeć związek małżeński i skonsumować go, jak tylko jeden z nich skończy dwadzieścia lat.
- Jakie są konsekwencje jeśli się nie pobiorą? – Dominik uszczypnął go mocno w tyłek.
- Miej litość, nie znęcaj się – jęknął wojewoda. – Grozi im całkowita impotencja i bezpłodność – wyszeptał i zamknął oczy w oczekiwaniu na cios, który jednak nie spadł. Za to stało się coś znacznie gorszego. Za plecami usłyszał cichy szloch. Odwrócił się gwałtownie i zobaczył, że chłopak siedzi z twarzą ukrytą w dłoniach. – Kochanie proszę, nie płacz już, jakoś sobie poradzimy.
- Jak my im to powiemy? Znienawidzą nas za ten przymus! – wyszeptał załamany. – Co teraz zrobimy ty durny pijaku? – wdrapał się na kolana narzeczonego i przytulił się do jego szerokiej piersi. – Wyobraź sobie syna Beza z tą jego miną, jestem panem i władcą świata oraz ogromnym mieczem w dłoni.
- To jeszcze nic. Obawiam się, że będzie ubrany w przyciasne jeansy i niemożliwie obcisłą koszulę, a w drugiej ręce będzie trzymał kryształowe lusterko i puder dla wrażliwej cery – skrzywił się Julian. – Wiesz, Ksawery miał niezły pomysł – zamyślił się na chwilę czart. – Jeśli Damon skrzywdzi naszego maluszka wykastrujemy drania tępym narzędziem!
- Taa, masz rację i nic mnie nie będzie obchodzić czyj to syn – warknął groźnie Dominik.
   ***
   Bezlzebub i Lu kąpali swojego synka w milczeniu. Damon też był jakiś wyjątkowo cichy i spokojny, jakby czuł, że między rodzicami coś było nie w porządku. Bez zbytnich protestów pozwolił się położyć do łóżeczka, słodko gruchając to do jednego, to do drugiego mężczyzny i machając skrzydełkami. Żaden z nich nie miał jednak ochoty na żarty. Gdy tylko zasnął, książę udał się do sypialni i trzasnął drzwiami, aż zadrżały futryny, omal nie rozbijając mężowi nosa. Władca wsunął się za nim ostrożnie, unikając jego wzroku.
- Chyba powinniśmy porozmawiać, na temat tego co się stało – zaproponował niepewnie. Widział jak jasna, nastroszona jak szczotka do butelek kitka, uderza nerwowo o smukłe uda. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Lu jest na granicy wybuchu. - Musimy się zastanowić jak pomóc maluchom – zaproponował łagodnie.
- Szkoda, że wspaniały władca Piekła, nie raczył wcześniej skonsultować niczego ze swoim pokornym sługą – rzucił zimno mężczyzna i ukłonił mu się drwiąco.
- Słońce, dobre wiesz, że byliśmy pijani – zaprotestował Bez.
- Chyba nie myślisz, że to cię usprawiedliwia? Jak komuś alkohol robi z mózgu puree, to nie powinien brać go do ust, ty cholerny pijaku! – książę wziął do ręki twardą poduszkę, służącą za zagłówek.
- Uspokój się skarbie – mężczyzna spróbował podejść bliżej.
- Uspokój się, chyba cię popieprzyło! Wypierdalaj stąd, ale już, zanim wydrapię ci oczy! – wrzasnął,  już zupełnie nad sobą nie panując Lu i z całej siły rzucił w niego trzymanym w ręce jaśkiem. Bezlzebub zachwiał się i doszedł do wniosku, że czas opuścić gardę, schować męską dumę do kieszeni i ewakuować się na kanapę. Jego jasnowłosy anioł nadal szalał z wściekłości i wyglądało na to, że tak szybko mu nie przejdzie.

sobota, 6 lipca 2013

Rozdział 29

     Dominik z każdym dniem czuł się coraz lepiej. Z natury pełen optymizmu i rozpierającej go energii szybko wracał do zdrowia. Kiedy usłyszał głos Lu i poczuł maleństwo w swoich ramionach coś w nim pękło. Ból nadal w nim tkwił, ale powoli zaczęła do niego docierać otaczająca rzeczywistość. Nadal był bardzo słaby i dużo spał, ale w pełni świadomy tego, co się wokół niego dzieje. Widział smutek w oczach Juliana i łzy które płynęły po jego twarzy, kiedy myślał, że nikt go nie widzi. Postanowił sobie solennie w swoim małym serduszku, być równie dzielny jak on. Zrozumiał, że nie tylko on cierpi, ale wraz z nim smucą się także jego najbliżsi. Pewnego dnia, niespodziewanie usiadł i mocno przytulił się do narzeczonego, który zaskoczony, otworzył szeroko czarne oczy.
- Przepraszam kochanie, jestem strasznym egoistą prawda? Sprawiłem ci tyle kłopotów – delikatnie pocałował go w usta.

- Najważniejsze, że wróciłeś – odezwał się do niego czule mężczyzna. Skoro chłopak zaczął do siebie dochodzić, postanowił oderwać jego uwagę od przykrych myśli. Miał na taką okazję, w rękawie, małego asa. – Mamy dla ciebie z Bezem niespodziankę - zaczął łagodnie. - Jest ktoś, kto od dawna czeka, aby cię zobaczyć. Nie pozwoliliśmy mu na to do tej pory, nie chcąc narażać cię, na żadne dodatkowe wzruszenia.

- Znam go? – zapytał zaciekawiony, ale Julian tylko się uśmiechnął i nie chciał niczego zdradzić. – No, nie bądź taki! – naburmuszył się chłopak. Przysunął się bliżej i wyciągnął rękę, chcąc złapać czarną kitkę. Doskonale wiedział, ze jeśli ją dopadnie, ten drań wszystko mu wyśpiewa. Czart jednak cofnął się zwinnie z zasięgu jego sprytnych łapek.

- Nic z tego, najpierw weźmiesz prysznic i coś zjesz. A jak będziesz bardzo grzeczny, to przyprowadzę ci gościa – wyszczerzył się do niego radośnie wojewoda. Widział, że zielone oczy narzeczonego znowu zaczęły błyszczeć energią, a ruda kitka uniosła się, w poszukiwaniu swojego towarzysza. Poczuł, jak gruba skorupa, pokrywająca jego serce od dnia tragedii, zaczyna się kruszyć. Patrzył na pełną emocji, śliczną twarz Dominika i znowu miał ochotę żyć.
 ***
   Któregoś ciepłego, wiosennego dnia po południu, Dominik siedział za domem na tarasie w wygodnym fotelu, który niedawno dostał w prezencie od Lu. Przykryty kocykiem, odpoczywał z obrażoną miną, tak jak kazali mu Monika z Julianem. Nadopiekuńczy jak kwoki, zmusili go do poobiedniej drzemki choć wcale nie miał na to ochoty. Przymknął powieki, bo przesuwające się słoneczko zaczęło razić go w oczy. Niespodziewanie padł na niego jakiś duży cień. Nieco przestraszony usiadł gwałtownie i zobaczył stojącego przed nim mężczyznę, który wydał mu się znajomy. Miał tak jak on rude włosy, był jednak wyższy i mocniej zbudowany.
- Wujek, znaczy się tata…? – wyszeptał drżącym głosem i wstał, aby mu się lepiej przyjrzeć.
- Tak kochanie, to ja … - odpowiedział równie cicho Rokita. – Czy mogę cię objąć? – podszedł bliżej i ze smutkiem zauważył jak blady i szczupły jest jego syn. – Wybacz, że mnie nie było przy tobie, kiedy tego potrzebowałeś – złapał go w ramiona i mocno przytulił. – Kiepski ze mnie ojciec.
- Ciii… nic już nie mów… - Dominik dłonią zasłonił mu usta. – Bez wszystko mi wytłumaczył. Cieszę się, że jesteś – przylgnął do niego ze szczęśliwym uśmiechem. Przez większość dzieciństwa marzył o czymś takim. Miał wrażenie, że właśnie dostał wszystkie zaległe prezenty. Nie chciał już rozpamiętywać przeszłości, postanowił żyć przyszłością i tego się trzymał. Ta radosna, przepełniona emocjami chwila, nie trwała jednak zbyt długo.
- Aaa… ! – wrzask Boruty słychać było w całym domu.
- Co on tam wyprawia? – zapytał zaniepokojony Dominik.
- Kiedy wszedłem był w kuchni, poprosiłem go o kawę ze śmietanką. Może lepiej to sprawdźmy – Ksawery ruszył do środka.
- Oszalałeś?! – warknął do niego chłopak. – Julian w kuchni to prawdziwa katastrofa! Nikt przy zdrowych zmysłach go tam nie wpuszcza! – Wbiegli do domu by zobaczyć zabawny obrazek. Czart siedział na podłodze z rondelkiem do gotowania mleka na głowie, upaprany jak nieboskie stworzenie, a dwa  koty Moniki z zapałem zlizywały z niego biały płyn, ładnie pachnący wanilią.
- To był tylko mały wypadek – wyszczerzył się do nich. – Zaraz posprzątam.
- Ten głupek jest twoim narzeczonym? – zapytał krzywiąc się Ksawery. – Strasznie niewydarzony – podniósł do góry elegancką brew. – Jesteś pewny, że chcesz za niego wyjść?
- Może nie jest zbyt bystry, ale za to jaki kochany – uśmiechnął się Dominik i ukradkiem puścił oczko do Juliana. 
   I tak zaczęły się dla wojewody naprawdę ciężkie czasy. Przyszły teść za nim nie przepadał i zerkał na niego wzrokiem wygłodniałego bazyliszka, myśląc jak większość rodziców, że nikt nie jest wystarczająco dobry dla jego skarbu. Rokita okazał się bardzo wymagającym i zaborczym ojcem ze staroświeckimi zasadami. Uważał, że dorosłość dorosłością, ale dziecko powinno być w domu po dwudziestej drugiej. Nie mówiąc już o zostawaniu gdzieś na noc. W dodatku strzegł syna jak oka w głowie, nie pozwalając narzeczonym na żadne intymne chwile sam na sam. Według niego, na czułości mieli czas po ślubie. Po kilku tygodniach takich tortur, obaj panowie byli ogromnie spragnieni swojej bliskości i gotowi na każde głupstwo. Umówili się na potajemną schadzkę na leśnej polance, z dala od bystrych oczu Ksawerego. Biedak chyba nie zdawał sobie sprawy, że im więcej się młodym czegoś zabrania, tym atrakcyjniejsze to im się wydaje. Niechcący sprawił, że gdy tylko się zobaczyli, zaczęli jak szaleni zdzierać z siebie  ubrania. Chichocząc tarzali się po miękkiej trawie, pieszcząc się z wielkim zapałem. Ognisty temperament Dominika sprawił, że nawet nie zaczekał, aż Julian dobrze go przygotuje. Sam nabił się na jego członka z głośnym okrzykiem przyjemności. Takie namiętne akcje powtarzały się potem regularnie w różnych dziwnych miejscach, w których udało im się spotkać. W komórce na miotły, w piwnicy, w miejskiej ubikacji, w szafie Lu, podczas urodzinowego przyjęcia, raz nawet w salonie pod stołem i tylko dzięki długiemu obrusowi, udało im się uniknąć wpadki. A ponieważ napaleni narzeczeni wcale się nie zabezpieczali, na skutki ich beztroskich działań nie trzeba było długo czekać.

***
   Tymczasem Ksawery, w swojej naiwności, planował huczne weselisko. Konsultował się przy tym z Bezem, który miał być starostą. Nie śpieszył się zbytnio, uważając, że ma jeszcze sporo czasu. Chciał mieć syna jak najdłużej tylko dla siebie. Nie miał ochoty zostawać sam w tym dużym, starym domu. Na szczęście była jeszcze Monika, ale nawet ona zaczęła przebąkiwać coś o kupnie jakiegoś mieszkania w okolicy.
   Minęło kilka miesięcy. Dominik już od jakiegoś czasu miał pewne podejrzenia. Nie chcąc zapeszyć, zwrócił się o pomoc do Lu. W tajemnicy przed wszystkimi kupili w aptece odpowiedni test. Zamknęli się w jego apartamencie, twierdząc ze śmiechem, że to taki babski wieczór. Czekając na wynik, pałaszowali ogromne porcje lodów bananowych i obgadywali swoich mężczyzn.
- Pozytywny to niebieski czy różowy? – Dominik niespokojnie zerknął na plastikowe pudełeczko.
- Różowy a co? – podekscytowany książę nie spuszczał przyjaciela z oczu.
- Cholera! – zaklął  Dominik. – Ojciec mnie zabije, pilnował nas z takim poświęceniem – zachichotał bezradnie. – Ale to jego wina.
- Jak to jego? - natychmiast zainteresował się Lu.
- Gdyby tak długo nie jadł tej kolacji, Julian nie zdążyłby tego zrobić cztery razy – chłopak dopiero w tym momencie zorientował się co powiedział i oblał się ciemnym rumieńcem.
- Czekaj! Stop! – mężczyzna pokręcił głową z błyskiem w oku. – Nic z tego nie rozumiem. Możesz to jaśniej wytłumaczyć?
- Eee… nie jestem pewien czy powinienem…  – policzki Dominika wyglądały jakby miały wybuchnąć.
- Och, nie daj się prosić – łasił się do niego książę – przecież nikomu nie powiem.
- Trzymam cię za słowo – pogroził przyjacielowi. - Migdaliliśmy się na kanapie w salonie, kiedy niespodziewanie nadszedł mój ojciec. Sturlaliśmy się więc pod stół. Jest naprawdę duży i ma haftowany obrus do samej ziemi. Niestety Ksawery przyniósł sobie półmisek gotowanych raków i pikantny sosik. Dłubał w nich i mlaskał, nie miał zamiaru szybko się wynieść. Włączył telewizor i puścił jakiś mecz.
- Nie mów, że wy tam … - wytrzeszczył na niego oczy mężczyzna.
- No co, trochę nam się nudziło, więc zaczęliśmy się przytulać i tak jakoś… Nawet nie wiem kiedy mi włożył… Wiesz jaki z niego zboczeniec, nie ma żadnych hamulców. Nie masz pojęcia jakie to było trudne. Musiałem sobie włożyć pięść do buzi, żeby nie krzyknąć. W dodatku ten napaleniec cały czas twierdził, że nie może wyjść, bo narobi hałasu. Na drugi dzień siadałem bokiem, a ojciec się pytał co mnie boli, że się tak krzywię.
- Nie zorientował się? – Lu trzymał się za brzuch i usiłował zachować powagę.
- Na szczęście nie, bo ta debilka Monika kwiczała po kątach przez kilka dni, więc skupił uwagę na niej.
- Powiedziałeś jej?
- Coś ty, za kogo mnie masz?  To był jej dzień sprzątania, więc kiedy ojciec wyszedł, a my uciekliśmy, poszła robić porządki i znalazła … yhm… kilka pamiątek – w tym momencie książę nie wytrzymał i dosłownie popłakał się ze  śmiechu.
- Przepraszam Domiś, ale już nie mogłem. W życiu bym nie pomyślał, że dasz się namówić na coś takiego – otarł łzy koronkową chusteczką i poklepał go po plecach. Zauważył, że nastrój przyjaciela nagle się zmienił. Podniósł na niego zielone, pełne lęku i niepewności, oczy.
- Lu – głos chłopaka lekko zadrżał. – Wszystko będzie dobrze, prawda?
- Na pewno słońce, na pewno – przytulił go do siebie. – Już my tego dopilnujemy. A Ksawerym się nie przejmuj, trochę pozrzędzi i będzie się cieszył z wnuka.

***
   Obaj panowie, nieco urażeni takim traktowaniem przez swoich wybranków, wynieśli się do domu Juliana. Skoro ich nie chcieli, nie mieli zamiaru się narzucać. Mieli swoją męską dumę. Wyciągnęli najlepsze wino i oczywiście zajęli się plotkami. Wojewoda żalił się przy tym na Rokitę i jego obsesję na punkcie syna. Nieznośny Ksawery ciągle odkładał termin ślubu i wymyślał tysiące powodów, żeby sprawę przeciągnąć w czasie. Po jakiś dwóch godzinach na stoliku stało już sporo pustych butelek.
- Masz dobrze, rodzina Lu mieszka daleko i nie wtrąca się do waszych spraw – westchnął Julian.
- Uwierz, książę sam, wystarczy za dziesięciu upierdliwych krewnych,  ma swój charakterek i temperamencik – uśmiechnął się Bez.
- Fakt, robi z tobą co chce. Do twarzy ci w roli pantoflarza – zachichotał wojewoda, który miał już dobrze w czubie.
- Zobaczymy jak ty sobie poradzisz w roli męża. Ksawery na pewno chętnie ci we wszystkim doradzi – odpalił złośliwie władca i czknął. Nie był bynajmniej trzeźwiejszy od przyjaciela. – Szkoda, że nie masz syna albo córki. Pobraliby się jakby dorośli i bylibyśmy rodziną - zsunął się z kanapy na dywan, który wydał mu się o wiele stabilniejszym miejscem. Nie wiadomo dlaczego, ten przeklęty mebel, mimo że miał cztery solidne nogi, dziwnie się chwiał.
- A wiesz, że jest nawet taki rytuał. Ojciec mi go kiedyś pokazywał, podobno stosowały go stare rody i zaręczały swoje dzieci jeszcze w kołysce.
- To jakieś brednie, nigdy o tym nie słyszałem. Daj następną butelkę – Bez pociągnął z gwinta spory łyk wina.
- Myślisz, że kłamię? – uniósł się pijackim honorem Julian. – Zaraz ci udowodnię – na czworakach dobrnął do komody i wyciągnął z niej jakieś pożółkłe papiery. – Mam – wybełkotał tryumfalnie. – Trzeba tylko to przeczytać razem i pojawią się pieczęcie.

***
   Rankiem przy śniadaniu obaj narzeczeni mieli bardzo markotne miny. Julian cierpiał z powodu potwornego kaca i niewiele pamiętał z poprzedniego wieczoru. Miał wrażenie, że jego głowa waży przynajmniej tonę, a żołądek wsiadł do windy, żeby pojeździć sobie tam i z powrotem między piętrami, tak z czystej złośliwości.
   Tymczasem Dominikowi, jajecznica na boczku, którą tak zawsze lubił, zwyczajnie śmierdziała. Patrzył na talerz jak na wroga, którego trzeba pokonać i zastanawiał się, w jaki sposób oznajmić najbliższym swoją nowinę. W związku z tym, prawie wcale się nie odzywał, choć zazwyczaj buzia mu się nie zamykała. Natychmiast zwróciło to na niego uwagę całej trójki,
- Robiliście wczoraj z Lu coś dziwnego, bo jakoś niewyraźnie wyglądasz? – zapytał podejrzliwie Julian, doskonale wiedząc, że ci dwaj są zdolni do wszystkiego.
- Rozmawialiśmy, jedliśmy lody. Nic nadzwyczajnego – wzruszył ramionami i zmieszany spuścił oczy na obrus, który natychmiast odpowiednio mu się skojarzył i zarumienił się po same uszy.
- Nie masz czasem gorączki? – Ksawery położył mu rękę na czole. - Jesteś strasznie czerwony.
- Nic mu nie będzie, po prostu lubi ten wzorek – zarechotała domyślnie niepoprawna Monika. – Słońce, nie musisz go tak dokładnie oglądać, wyprałam go na sześćdziesiąt stopni, więc wszystkie plamy zniknęły.
- Jesteś okropną jedzą, nie wiem jak ta Amira z tobą wytrzymuje – wystawił jej język zawstydzony chłopak.
- Może śledzika? – Julian w dobrej wierze, podsunął mu pod nos słoik z rybkami w occie. Dominik natychmiast widowiskowo pozieleniał i chwycił się za brzuch, a potem puścił, tak zwanego pawia, prosto na stół. Na szczęście wszyscy biesiadnicy zdołali umknąć z pola rażenia.
- No pięknie, ten okropny Lucyfer napchał mojego skarbeńka jakimś świństwem. Już ja sobie z nim pogadam – warknął Rokita i pomógł wstać słaniającemu się na nogach synowi.
- Tato, przecież nie umieram – fuknął na niego Dominik, który najwyraźniej poczuł się nieco lepiej i zwinnie umknął do łazienki, starannie unikając wzroku Juliana. Zamarudził tam dość długo. Miał nadzieję, że mężczyzna pójdzie do pracy i jeszcze dzisiaj się mu upiecze. Kiedy jednak wrócił do swojej sypialni zastał narzeczonego siedzącego na jego łóżku z poważną miną.
- Masz mi chyba coś do powiedzenia kochanie? – zapytał łagodnie, a na policzkach Dominika wykwitły ogniste rumieńce. Usiadł obok niego, mnąc w rękach rudą kitkę.

***
   Tego samego dnia wieczorem, Bez jak zwykle asystował przy kąpieli Damona. Maluch już dobrze wiedział, że jak ubiorą mu piżamkę, to będzie musiał iść spać na co wcale nie miał ochoty. Rozrabiał więc niemiłosiernie, bawiąc się w wodolot i rozchlapując wodę po całej łazience. Skrzydła służyły mu za śmigła, a ogonek za ster. Obaj tatusiowie byli już mokrzy od stóp do głów i mieli tego naprawdę dość. Popatrzyli sobie w oczy i jednocześnie rzucili się na rozbrykanego synka. Został złapany przez Beza, a mamuś Lu zaczął go szorować miękką gąbką. Niezadowolony łobuziak piszczał przy tym i wił się jak mała, śliska rybka.
- A co to takiego? – książę zauważył jakąś dziwną plamkę na lewej łopatce synka. Usiłował ją zmyć, ale nie schodziła. – Zobacz, wygląda zupełnie jak kwiat niezapominajki.
- Pewnie się czymś umazał, zniknie prędzej czy później – w pierwszej chwili mężczyzna całkowicie go zlekceważył, wiedząc jaki potrafi być nadopiekuńczy.
- Nie, to przypomina tatuaż, ale jeszcze wczoraj go nie było – Lu uważnie oglądał skórę dziecka.
- Pokaż – władca dla świętego spokoju rzucił okiem i zrobiło mu się gorąco. – Szlag, jasny szlag, niech to ciężka cholera i inne zarazy – klął w duchu jak stary menel. – Nie martw się, jutro zapytam o to jakiegoś uczonego – uśmiechnął się niewinnie do zaniepokojonego męża, choć w jego duszy szalało właśnie tornado. Kiedy tylko uporali się z dzieckiem wymknął się po cichu do gabinetu. Wyciągnął telefon i wykręcił numer Juliana.
- Musimy porozmawiać, to naprawdę ważne! Stało się coś nieoczekiwanego!
- Właściwie ja też mam ci coś do zakomunikowania! – usłyszał radosny głos kumpla. – Już za sześć miesięcy zostanę ojcem, musisz mi pomóc ugłaskać Ksawerego.
- Teraz zaczynam rozumieć. Obawiam się, ze twój przyszły teść nie jest teraz największym problemem. Wygląda na to, że umrzemy młodo – westchnął ciężko Bez. – Oni nam tego nie darują!
- Ja cię proszę nie strasz mnie i przestań mówić zagadkami – jęknął wojewoda. – Co się znowu stało?