piątek, 28 grudnia 2012

Rozdział 1


Dom od wewnątrz wyglądał o wiele lepiej niż się spodziewali. Co prawda umeblowany był antykami, ale wyposażony we wszystkie nowoczesne urządzenia. Miał zamontowaną nawet antenę satelitarną i Internet. Na parterze był duży salon, kuchnia z jadalnią, elegancki gabinet i sypialnia pana domu, którą zajął od razu Dominik. Na piętrze znajdowały się trzy gościnne pokoje. Największy z nich z balkonem objęła w posiadanie Monika. Nie udało im się niestety odnaleźć klucza ani  do strychu, ani do piwnicy. Wszędzie było za to bardzo czysto, jakby ktoś tu często i bardzo dokładnie sprzątał. Lodówka była całkiem pusta. Dominik postanowił iść do wsi i kupić kilka podstawowych rzeczy. Wziął niewielki plecak i pomaszerował ścieżką na skróty przez bagna. Było wczesne popołudnie i panował niezły upał. Dopiero zaczęło się lato, a słońce już dawało z siebie wszystko. Chłopak był ubrany tylko w jeansy i cienki podkoszulek, a i tak po przejściu niecałego kilometra cały się spocił. Bagna o tej porze roku były naprawdę piękne. Bujna zielona roślinność dziko ze sobą splątana pokrywała większość obszaru. Gdzieniegdzie przebłyskiwały maleńkie jeziorka pełne ciemnej, niezbyt ładnie pachnącej wody. Miliony owadów szalały w powietrzu brzęcząc zaciekle. Było niesamowicie parno i duszno. Nad powierzchnią wody unosiła się mgiełka. Dominik maszerował raźnie wąską ścieżką, która wyglądała na często używaną. Nadleciała ważka, największa jaką kiedykolwiek widział. Miała niesamowite szkarłatne, półprzeźroczyste skrzydełka. Chłopak chcąc się jej bliżej przyjrzeć zboczył ze ścieżki i poczuł, że kępka trawy na której stanął zapada się pod nim. Z głośnym chlupotem i piskiem zanurzył się po pas w czarnej brei. Przestraszony szarpał się rozpaczliwie, co spowodowało, że zanurzał się coraz głębiej. Zaczął krzyczeć i nawoływać, ale niestety nikogo nie było w pobliżu. Z początku był nastawiony optymistycznie, ale czas płynął, a na dróżce nie widać było nikogo. Zaczął zapadać zmierzch i robiło się coraz chłodniej. Dominikowi kręciło się w głowie od śmierdzących oparów. Strach zaczął dławić go w gardle. Musiał na chwilę zemdleć, bo jak się ocknął poczuł, że ktoś niesie go na rękach. Zaczął się wyrywać. Otaczały go nieprzeniknione ciemności. Jedynym źródłem światła były robaczki świętojańskie unoszące się w powietrzu. Zobaczył wpatrujące się w niego w kompletnych ciemnościach czarne, błyszczące jak u zwierzęcia oczy.
- Kim jesteś? – wyszeptał.
- To ja powinienem o to zapytać –  Boruta wyszczerzył do niego olśniewająco białe zęby. – Nie bój się, takie płomiennowłose kruszyny mogę wyciągać z bajora codziennie. – Chłopak miał zamiar właśnie odpyskować, ale znowu jego umysł zasnuła mgła. Gdy obudził się leżał w ogromnym, królewskim łożu z baldachimem, a nad nim pochylała się drobna, czarnowłosa dziewczyna.
- Wujku – wrzasnęła – chyba już mu lepiej, otworzył oczy. – Podskoczyła z ekscytacji, po czym pochyliła się i zmieniła mu na głowie okład z jakiś przyjemnie pachnących ziół. – Jaki śliczny! – westchnęła, patrząc z zachwytem w zielone jak leśny mech oczy Dominika.
- Zmiataj do siebie niewyżyta pannico! – warknął potężny mężczyzna, który właśnie wszedł do pokoju. Hebanowa, lśniąca, modnie przystrzyżona grzywa opadała mu aż na ramiona. Chłopak natychmiast poznał ten drapieżny uśmiech. Wojewoda podniósł za pasek od spodni dziewczynę i bezceremonialnie wyrzucił ją za drzwi. – Ta młodzież z roku na rok jest coraz bezczelniejsza. Jestem Julian Boruta, a ty chyba jesteś bratankiem Rokity. Słyszałem, że ma przyjechać objąć spadek po tym starym draniu.
- Dominik Rokita, dobrze pan odgadł – zerknął na niego nieśmiało chłopak, siadając na łóżku.
- Lepiej nie wstawaj, te opary na bagnach są trochę trujące. Już zawiadomiłem twoją dziewczynę, że wrócisz rano – ulokował się obok niego, na co młody mężczyzna przezornie cofnął się do tyłu. Nie miał zamiaru prostować pomyłki gospodarza. Jak będzie myślał, że coś go łączy z Moniką, to się nie będzie do niego przystawiał. Dobrze widział jak wygłodniałe, czarne ślepia błądziły po jego sylwetce.
- Wolałbym jednak nie sprawiać panu kłopotu – usiłował wstać, ale nogi się pod nim ugięły i Boruta złapał go w ramiona, chroniąc przed upadkiem.
- Nie bój się dzieciaku – wyszeptał mu niskim głosem wprost do ucha, od którego zjeżyły mu się włosy na karku. - Jesteś dla mnie o wiele za młody, możesz więc spać spokojnie – położył go na posłaniu i nakrył kołdrą. Mężczyzna postawił obok niego tacę z jakimś parującym napojem. – To tylko odtrutka, rano będziesz jak nowy – podał mu szklankę. Dominik wziął ją od niego i powąchał podejrzliwie, zaczął pić małymi łyczkami krzywiąc się paskudnie. Nagle poczuł jak coś skrada się wzdłuż jego prawej nogi delikatnie ją głaszcząc. Spojrzał oskarżycielsko na Borutę, ale on w rękach trzymał tacę. Pisnął przestraszony i upuścił szklankę. Przyjrzał się jeszcze raz dokładnie, bo w pokoju było dość ciemno. Oświetlał go tylko płonący w kominku ogień. Zobaczył długi ogon pokryty lśniącą, czarną sierścią zakończony puszystą kitką. Posuwał się do góry docierając właśnie do jego nagiego uda. Łaskotał i drażnił wrażliwą skórę.
- O cholera, co to takiego?! – krzyknął zaskoczony, nie wierząc własnym oczom.
- Ups, przepraszam – odezwał się nieco zmieszany mężczyzna. – Widzisz, on ma jakby własną wolę i poglądy na różne sprawy. Jest niesforny i zazwyczaj robi co chce – westchnął ciężko i zrzucił intruza z kołdry. – Chyba uznał cię za atrakcyjnego – uśmiechnął się łobuzersko do wytrzeszczającego na niego zielone ślepka Dominika.
- Ty chyba nie chcesz mi powiedzieć, że masz OGON, który w dodatku cię nie słucha! Masz mnie za wariata?! – wybuchnął chłopak.
- Skądże – zerknął na niego Julian z najbardziej niewinną miną na jaką go było stać. – Co masz przeciwko ogonom? Nigdy bym nie pomyślał, że jesteś taki nietolerancyjny – dodał zasmucony, mrużąc błyszczące oczy.
- Ee… - wyjąkał kompletnie zbity z tropy Dominik,  który w pierwszej chwili myślał, że facet zwyczajnie go nabiera. – Nie mogę, przecież to niemożliwe.
- Dlaczego? - Boruta odwrócił się do niego tyłem i podniósł do góry koszulę. – Możesz sprawdzić – przybliżył się do Rokity. Ten z wahaniem wyciągnął rękę, zarumienił się i zaczął obmacywać jego tyłek. Tam gdzie kończą się plecy, u podstawy kręgosłupa wyrastał niewątpliwie najprawdziwszy ogon. – To całkiem przyjemne, nie musisz się śpieszyć – odezwał się rozbawiony mężczyzna.
- Och – pisnął chłopak i szybko cofnął dłoń. – Przepraszam - zaczerwienił się po same rzęsy. – Czy to jakaś mutacja?
- Nie, w naszej rodzinie to normalne. Mieszkając w Czarcim Jarze będziesz musiał przyzwyczaić się do wielu dziwnych rzeczy. Idź już lepiej spać kruszyno. Jutro odprowadzę cie do domu – Julian wstał i ruszył do drzwi.
- Co on ma z tą kruszyną? Nie jestem przecież znowu takim chucherkiem! – usłyszał oburzony głos Dominika, najwyraźniej mówiącego do siebie.
***
Tymczasem Amira oburzona bezczelnością wuja wyszła na spacer. Wzięła ze sobą mocną latarkę, ale jej nie używała. Doskonale widziała w ciemnościach nocy, a bagna znała jak własną kieszeń. Z daleka zobaczyła, że na polance ktoś pali ognisko. Podeszła bliżej i zauważyła wysoką, jasnowłosą dziewczynę, która najwyraźniej robiła porządki w ogrodzie i teraz paliła powycinane gałęzie i krzewy. Ubrana w dopasowaną tunikę z dużym dekoltem spiętą skórzanym paskiem i spodnie dopasowane do zgrabnych, długich nóg wyglądała jak jakaś pogańska kapłanka odprawiająca w lesie swoje rytuały. Amira pomachała do niej i podeszła bliżej.
- Jestem twoją sąsiadką, mogę się przyłączyć? – zapytała i widząc jak kiwa głową usiadła na trawie. Dziewczyna podała jej puszkę z piwem.
- Jestem Monika, a ty? – wyciągnęła do niej ciepłą dłoń.
- Amira, twój chłopak jest u nas w domu. Trochę się nawdychał oparów z bagien, ale nic mu nie będzie. Julian się nim zajął.
- Dominik to mój przyjaciel, będziemy razem prowadzić firmę Rokity – uśmiechnęła się do niej Monika i usiadła obok na pniaku.
- Zanudzisz się tutaj na śmierć, to zapadła dziura. Żadnych atrakcji, poza moim wujem nie ma tu ani jednego fajnego faceta – westchnęła ciężko.
- A na jakiego grzyba mi faceci, to mocno przereklamowane dranie. Dominik jest wyjątkiem – rozpoczęła nową puszkę Monika.
- Taa…. jakbyś znała mojego byłego narzeczonego, to dopiero był pasożyt.
- Nawijaj mała i napij się na smutki – stuknęły się piwami. Obie w paskudnych humorach, rozżalone na cały świat rozumiały się prawie bez słów. Dwie dziewczyny tak różne, a jednocześnie tak do siebie podobne. Wraz z wypitym alkoholem rozwiązywały się im języki.
- Odkąd pamiętam Selim należał do mnie – podjęła opowieść Amira. – Rodzice zaręczyli nas jak byliśmy małymi dziećmi. Zawsze uprzejmy i elegancki idealnie wszedł w rolę mojego wymarzonego księcia. Nigdy się nie skarżył, trzymał mnie za rękę ani razu nie przekraczając dozwolonej granicy, nawet jak dorośliśmy. A ja idiotka myślałam, że on tak bardzo mnie szanuje i czeka do ślubu z okazywaniem mi głębszych uczuć. Wszystko już było przygotowane, sukienka kupiona, goście zaproszeni, kiedy ktoś uczynny przysłał mi plik zdjęć. Mój wspaniały chłopak w tym samym czasie, gdy spotykał się ze mną miał szereg romansów z dojrzałymi kobietami, dlatego nigdy nie próbował mnie nawet dotknąć. Po prostu nie byłam w jego typie. Pochodzę z bardzo bogatej i wpływowej rodziny, a ten gnojek po prostu chciał się wspiąć po moich plecach wprost do elit, o których zawsze marzył. Naiwniaczka ze mnie i tyle – Amira otworzyła następną puszkę. – Uciekłam z domu przeddzień ślubu. A ty? – skierowała pochmurne, szare oczy na Monikę.
- Moja historia jest trochę inna i chyba jeszcze bardziej żałosna. Wyszłam za mąż bardzo młodo, jeszcze w czasie studiów. Kochaliśmy się i wydawało nam się, że zawojujemy świat. Po niedługim czasie mąż poważnie zachorował. Wiesz co to schizofrenia? Ona mi go zabrała kawałek po kawałku. Zatracił się w swoich wizjach i urojeniach bezpowrotnie. Leki niewiele pomagały. Zapobiegały jedynie napadom paniki i agresji. Z początku latałam od specjalisty do specjalisty, mając nadzieję, że mu pomogę i wyciągnę go z tego strasznego miejsca w którym utkwił. Z czasem jednak dotarło do mnie, że na próżno się miotam. Nie masz pojęcia jak wyglądało moje życie i lepiej żebyś się nigdy nie dowiedziała. Byłam już taka zmęczona. Momentami wydawało mi się, że oszaleję razem z nim. Nadeszła nawet chwila, kiedy próbowałam targnąć się na swoje życie. Pewnego dnia poznałam kogoś niezwykłego i zakochałam się bez pamięci. To nie było nagłe uczucie. Wiesz jak to jest jak spotkasz bratnią duszę? Coś cię do niej ciągnie, a ty nie potrafisz się oprzeć. Zupełnie jakbyś ty była opiłkami, a ona magnesem. Miałam wrażenie, że rosnę, kwitnę szalałam z radości i nagle bum! Dotarło do mnie, że to wcale nie jest przyjaźń, tylko coś więcej. Przeraziłam się i uciekłam. Nie chciałam go więcej widzieć, nie byłam wolna i nic nie mogłam mu ofiarować. Tak bardzo bałam się go skrzywdzić. Nigdy nie zostawiłabym męża na pastwę losu, oprócz mnie nie miał nikogo. Mój przyjaciel nie wiedział co się dzieje, bombardował mnie listami, telefonami. W końcu jednak odpuścił. Kilka miesięcy później poznał kogoś innego i się z nim związał. Zupełnie o mnie zapomniał i straciłam z nim kontakt. Tak było chyba lepiej dla nas obojga, przecież nie mógł na mnie wiecznie czekać. Mąż umarł pół roku temu, skoczył z mostu i zginął na miejscu. Nie upilnowałam go i nie mogę sobie tego darować. Umarł, a ja w tym czasie siedziałam w łazience i rycząc zaczytywałam się listami od Krzysia. Mam wrażenie, że zabiłam go własnymi rękami - Monika otarła z oczu łzy. – Ta wiocha mi się podoba, odpocznę sobie tutaj. - Wyciągnęła się na ziemi obok Amiry.
- Jak tu uśniemy, zeżrą nas komary – uśmiechnęła się do niej dziewczyna, nie mając wcale ochoty się podnosić. Dobrze się czuła z jasnowłosą sąsiadką, a piwo już mocno namieszało jej w mózgu. Sięgnęła po leżący obok koc i nakryła je obie na głowę. W kilka minut później spały mocnym, niosącym ukojenie snem, tuląc się do siebie nieświadomie w poszukiwaniu ciepła i odrobiny czułości.
***
Lucyfer wpakował się do domu Boruty jak do swojego. Wysłał wystraszoną jego przybyciem służbę na poszukiwanie pana domu. Sam rozsiadł się wygodnie w salonie i zrobił sobie drinka. Nie znosił wojewody i nie miał zamiaru zbyt długo tu pozostać. Z przyjemnością jednak zobaczy jego minę jak przeczyta rozkazy Władcy Piekieł. Rzadko miał okazję poznęcać się nad tym hulaką, który jak wąż wyślizgiwał się z każdej pułapki i sprytnie omijał wszystkie przeszkody.
- Co ty tu robisz? – warknął od drzwi Boruta na widok gościa. Ten wyelegantowany arystokrata doprowadzał go do szału samym wyglądem. – Nie przypominam sobie żebym cię zapraszał!
- Nie gorączkuj się drogi Julianie – odezwał się Lucyfer cedząc słowa. – Mam tu coś dla ciebie od Jego Wysokości – uśmiechnął się do niego wyniośle i podał mu list.

Drogi wojewodo!
Nieustannie dochodzą mnie skargi na twoją osobę i mam już dość ich wysłuchiwania. Najwyższy czas byś się ustatkował i przestał kawalerzyć. Moją wolą jest żebyś się jak najszybciej ożenił. Daję ci rok na znalezienie odpowiedniej osoby. Po tym czasie zwiążę cię z kimkolwiek i nie będzie odwrotu.
 Belzebub I

Boruta pobladł jak ściana i osunął się na pobliski fotel. Przeczytał list jeszcze dwa razy i podniósł przerażone oczy na uśmiechniętego złośliwie kapitana. Przez chwilę siedział bez ruchu i gwałtownie oddychał próbując zebrać myśli. Musiał przyznać, że Władca Piekieł robił się z każdym wiekiem coraz bardziej pomysłowy i zgryźliwy.
- Jak to twoja sprawka to jeszcze mnie popamiętasz! – mruknął i spojrzał groźnie na Lucyfera. Walnął pięścią w stół rozwalając go na kawałki. – Niech to jasny szlag! Żegnaj słodka wolności!












piątek, 21 grudnia 2012

Prolog


Opowiadanie powstało pod wpływem legend o polskich czartach. Dominik otrzymuje pokaźny spadek po swoim wuju Rokicie. Chłopak, którego marzeniem było posiadanie własnego ogrodu dziedziczy spory kawałek ziemi. Mądrzy ludzie mówią- ,, Uważaj czego pragniesz, bo może się to spełnić”. Nasz bohater jednak w nosie ma stare przysłowia i wraz z przyjaciółką Moniką wyrusza, by zamieszkać w starym domu na bagnach.
Uwaga! W późniejszych rozdziałach przewidywany m-preg.

Na ulicy Złotej w Krakowie była maleńka, świetnie zaopatrzona kwiaciarnia. Właścicielka ogromnie dbała o swój sklepik. Klienci często pytali ją żartobliwie jakich czarów używa, że zrobione przez nią bukiety wyglądają tak świeżo i pachną tak upajająco. Uśmiechała się tylko i twierdziła, że to nie jej zasługa. Niestety, od kilku miesięcy kupujących było coraz mniej. W pobliżu otwarto ogromne centrum ogrodnicze. Rośliny były tam kiepskiej jakości za to bardzo tanie. Ona niestety nie mogła sobie pozwolić na takie ceny. Żeby utrzymać się na rynku i zrobić podstawowe opłaty będzie musiała zwolnić swojego jedynego pracownika. Z Dominikiem poznała się na studiach i od razu się z nim zaprzyjaźniła. Ten wesoły rudzielec od pierwszej chwili zdobył jej serce. Nie miała pojęcia jak mu przekazać tą nieprzyjemną wiadomość tym bardziej, że praca u niej była jego jedynym źródłem utrzymania. Zerknęła przez okno i zobaczyła idącego chłopaka. Z daleka było widać jego bujną czuprynę, której pozazdrościłaby mu nie jedna dziewczyna. Wspaniałe, długie do pasa włosy miał spięte niedbale jakimś rzemykiem i tak co drugi przechodzień się za nim oglądał. Dominik jak zwykle nic sobie z tego nie robił, prawdopodobnie nawet nie zauważał posyłanych mu pełnych podziwu spojrzeń. Monika z westchnieniem otworzyła mu drzwi.
- Hej dziewczyno, co tak na mnie sapiesz– uśmiechnął się do przyjaciółki. – Zjadłaś paskudne śniadanie?
- Gorzej, muszę ci coś powiedzieć. Może lepiej usiądź – zaczęła niepewnie.
- A wiesz, że ja też mam przy sobie małą niespodziankę – wyciągnął z kieszeni grubą kopertę. – Nie miałem odwagi sam do niej zajrzeć. To od notariusza, w dodatku najlepszego w Krakowie. Sprawdziłem w Internecie.
- Rzeczywiście ciekawe, przecież ty nie masz żadnych krewnych. Kto mógłby mieć do ciebie jakąś sprawę? Mówiłeś, że twój jedyny wujek zaginął bez wieści przed kilkoma laty w Afryce – Monika obracała w dłoniach list. – Otwieraj tchórzu! – rzuciła mu kopertę.
-  A masz sole trzeźwiące? Jak to będzie jakiś spadek, to mogę ci tu zemdleć – wyszczerzył ząbki do dziewczyny i wyciągnął pismo. – Hm ,wygląda na to, że wuj Rokita coś mi jednak zostawił. Był pijakiem i awanturnikiem, więc nie ma co liczyć na grubszą kasę. Pojedziesz ze mną do tej kancelarii? Zadzwonię tam.
- Nie ma sprawy. Pomyśl, on mieszkał na wsi o jakiejś dziwnej nazwie Czarci Jar czy jakoś tak, może zostawił ci kawałek ziemi. Zawsze marzyłeś o czymś takim.
- Jeśli nawet masz rację, to gdzie bym tam mieszkał? Pod namiotem? – Dominik wyciągnął komórkę i już po chwili był umówiony na spotkanie.
Dwie godziny później siedzieli razem w eleganckim gabinecie. Słuchali z otwartymi ustami i bardzo niemądrym wyrazem twarzy tego, co miał im do powiedzenia adwokat.


Testament

Ja, Ksawery Rokit,a przekazuję moją ostatnią wolę. Wszystko co mam zostawiam swojemu jedynemu krewnemu Dominikowi Rokicie. W skład mojego majątku wchodzą :
Dom w Czarcim Jarze wraz z ziemią, która go otacza.
       Pieniądze zdeponowane w banku PKO SA w kwocie dwa miliony pięćset tysięcy złotych polskich.
       Zawartość skrytki nr 12457853 znajdującej się banku Ricco w Rzymie.

Wszystko to będzie należeć do wyżej wymienionego pod jednym warunkiem. Musi zamieszkać w moim domu i podjąć się prowadzenia firmy Ropuszka, której w tej chwili dogląda mój pełnomocnik Paweł Kusy.

Baw się dobrze drogi chrześniaku. Twój ojciec był strasznym nudziarzem, ale myślę, że ty bardzo się od niego różnisz. Ta stara chałupa jest pełna tajemnic, więc bądź ostrożny w ich odkrywaniu. Ciekawość to pierwszy stopień do PIEKŁA.

Ksawery Rokita
Dominik trzymał Monikę za rękę i ściskał ją  trochę zbyt mocno. Zdawało mu się, że śni. Całe życie klepał biedę. Chorowita matka żyła z renty, a ojciec umarł, gdy jeszcze był dzieckiem. Pracował jako marynarz i pewnego dnia po prostu nie powrócił z rejsu. Zanim skończył dwadzieścia lat odeszła także jego matka. Został na świecie sam. Na studiach musiał zarabiać na swoje utrzymanie, więc kiedy jego koledzy jeździli na wakacje, on zbierał truskawki w Szwecji, żeby potem miał za co opłacić czynsz. Z wrażenia zakręciło mu się w głowie, nawet nie umiał sobie wyobrazić takiej ilości pieniędzy.
- Monika, zamykaj interes, jedziemy na wycieczkę – wziął klucze z rąk mecenasa i ruszył do drzwi.
- No dobra, a gdzie właściwie jest ta wieś?
- Podobno niedaleko Łęczycy.
- Fajnie, jak będziemy mieć czas, to poszukamy skarbu Boruty – roześmiała się dziewczyna i wsiadła do wysłużonej nysy.
- Po cholerę ci skarb. Założymy centrum ogrodnicze, lepsze niż ci frajerzy z naprzeciwka – Dominik prawie podskakiwał z radości.
- Nie ciesz się tak, nie wiadomo jaka tam jest ziemia. Może się okazać, że się do niczego nie nadaje – zawsze rozsądna Monika starała się ostudzić nieco entuzjazm chłopaka.
- Nie nudź, jedziemy tam, remontujemy ruderę i zakładamy interes. Wchodzisz w to czy nie?- pstryknął przyjaciółkę w zadarty nos.
Następnego dnia spakowali cały swój niewielki dobytek i ruszyli na spotkanie z przygodą. Całe szczęście, że był już czerwiec, bo stary samochód Moniki ledwo się trzymał drogi. Przekrzykując się nawzajem śpiewali piosenki disco polo, które akurat leciały w radiu. Humory im dopisywały. Byli młodzi, wolni, a w Krakowie przecież nic ich już nie zatrzymywało. Koło południa dotarli do Łęczycy i wypytali się o drogę do Czarciego Jaru. Jakaś starsza pani sprzedająca lody w parku dokładnie wyjaśniła im jak tam dojechać, a kiedy mieli już odejść kobieta złapała Dominika za rękę.
- Ta wieś, to niezbyt przyjemne miejsce, taki miły chłopak jak ty nie ma tam czego szukać. Bagna wywierają na niektórych ludzi bardzo zły wpływ. Opary szkodzą na mózg i wywołują omamy. Wiele osób widziało tam dziwne rzeczy.
- Pewnie popili miejscowego bimbru – roześmiał się Dominik i poklepał staruszkę po ręce.
- Eh, ta dzisiejsza młodzież, wierzy tyko w komputery i telewizję. Będziecie się mieli okazję przekonać, że oprócz tego co znacie i możecie na co dzień dotknąć istnieje jeszcze inna rzeczywistość – zarechotała babina i popchała swój wózek dalej. Szczerze mówiąc chłopakowi zrobiło się jakoś nieswojo. Coś zimnego i śliskiego dotknęło jego pleców. Ludzie mówią w takim wypadku, że duch ich przeleciał. Wsiedli do samochodu i ruszyli w dalszą drogę. Po kilku epizodach, kiedy to zabłądzili na polnych dróżkach znaleźli się w końcu przed bramą swojego nowego domu. Ogromne żelazne wrota były zapraszająco otwarte. Jechali wyłożonym kamienną kostką podjazdem, a ogród po obu stronach przypominał brazylijską dżunglę. Wszystko zarośnięte, splątane ze sobą, tworzące nieprzebyty, mroczny gąszcz. Potężne stare drzewa zdawały się sięgać nieba.
- Coś takiego – jęknęła z podziwem Monika wysiadając z samochodu. – Ten ogród wygląda jakby nikt nigdy nie tknął go nawet palcem. Tam jest ciemno jak na cmentarzu o północy. Trzeba będzie się tym zająć, przed nami straszna harówka.
- Mam nadzieję, że dom jest w lepszym stanie – westchnął ciężko Dominik patrząc na duży, kamienny budynek w stylu gotyckim. - Życia nam nie starczy żeby to ogarnąć. Kto buduje coś podobnego na takim odludziu? Popieprzyło tego wujka Rokitę!
- Może był fanem ,, Rodziny Adamsów" – zachichotała niepoprawna Monika. - Co się grajdasz, wchodzisz pierwszy, to ty jesteś właścicielem tego …hm… czegoś.
…………………………………………………………………

Belzebub, władca Piekła wracał właśnie z jakiegoś nudnego zebrania. Zupełnie zapomniał, że kilka godzin wcześniej kazał przybyć do swojego gabinetu Lucyferowi. Uchylił drzwi i zerknął do środka. Wyniosły książę i kapitan jego pałacowej gwardii w jednej osobie, spacerował nerwowo tam i z powrotem wyraźnie zniecierpliwiony. Piękne usta miał mocno zaciśnięte, a błękitne oczy skrzyły się niebezpiecznie. Długie, jasne włosy zaplótł w ścisły warkocz. Chodząc kręcił kusząco zgrabnymi pośladkami. Tak, podwładny Jego Wysokości był naprawdę niezłym kąskiem. Niestety charakter młodego mężczyzny pozostawiał sporo do życzenia o czym wiedzieli wszyscy mieszkańcy Piekła i unikali go jak zarazy.
- Długo czekałeś? – Belzebub wszedł do komnaty i rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu.
- Skądże znowu, tylko trzy godziny – Lucyfer ukłonił się głęboko, po czym uklęknął jak kazał obyczaj przed swoim panem, nie omieszkał się jednak prychnąć z irytacji pod nosem.
- Chciałeś coś dodać mości książę? – zapytał chłodno władca. Ostrym szponem podniósł podbródek niepokornego sługi do góry i obrysował nim pełne usta. Mężczyzna zadrżał i w pierwszym odruchu chciał się odsunąć, ale nie śmiał się sprzeciwić – Mam dla ciebie zadanie. Ostatnio w Polsce źle się dzieje. Boruta kompletnie zaniedbuje swoje obowiązki i wymiguje się od pracy. Twierdzi, że brak mu personelu i musi nadzorować przede wszystkim swoje dobra, bo nie ma mu w tym kto pomóc.
- To zwyczajny leń i hulaka wasza wysokość. Trzeba go ukarać dla przykładu – odezwał się mściwie Lucyfer, który nie znosił Pana na Łęczycy.
- Już tak robiłem wiele razy i nic to nie dało. Tym razem mam inny pomysł. Powiedz, że daję mu rok na znalezienie sobie odpowiedniej żony. Mam dość jego wiecznych narzekań. Ona zajmie się posiadłością, a on swoją pracą dla mnie – Ręka władcy zsunęła się niby przypadkiem niżej i pazury muskały teraz szyję kapitana w nader wrażliwym miejscu. Mężczyzna walczył ze sobą usiłując się nie zarumienić, ale przegrał ten pojedynek z kretesem.
- Panie… - zmieszany spuścił wzrok.
- Możesz już odejść i nie marudź tam długo, jesteś mi potrzebny w zamku – usłyszał jeszcze rozbawiony głos Belzebuba. – Jakie dorodne rumieńce – dodał złośliwie mężczyzna, obserwując jak twarz księcia czerwienieje jeszcze bardziej. Kapitan bezzwłocznie poderwał się na równe nogi, jak tylko wyszedł za drzwi oparł się o ścianę w korytarzu i przyłożył swoje chłodne dłonie do rozpalonych policzków. – Ten stary drań robi to specjalnie, uwielbia mnie zawstydzać i świetnie się przy tym bawi. Powinienem się trzymać od niego z daleka. – wściekał się w myślach mężczyzna. Nie miał pojęcia dlaczego władca tak na niego działa. W jego obecności zawsze tracił panowanie nad sobą. -To pewno jego majestat powoduje te dziwne sensacje w brzuchu.
………………………………………………………………

Tymczasem na zamku Boruty zabawa trwała w najlepsze. W wielkiej sali zebrało się całe doborowe towarzystwo. Wojewoda miał dzisiaj urodziny i zamierzał je hucznie świętować. Ze wszystkich stron Polski przybyli jego kamraci niosąc ze sobą bogate podarki. Słudzy wtoczyli beczki z piwem i stuletnim miodem. Już po chwili biesiada rozpoczęła się na całego. Kapela grała mazura, a dziewczęta piszczały i ciągnęły swoich partnerów do tańca. Pan domu właśnie złapał w objęcia przystojnego młodziana, kiedy podbiegł do niego jeden z dworzan i zaczął mu coś szeptać na ucho.
- Panie, przybyła twoja chrześniaczka Amira. Czeka w głównym holu.
- A to miła niespodzianka, dlaczego jej tu nie przyprowadziłeś?- pociągnął go za nos Boruta. – Biedna dziewczyna jeszcze tam się przeziębi.
- Sam zobaczysz panie, wolałem nie robić tutaj przedstawienia – Wojewoda niechętnie wypuścił z ramion chłopaka i poszedł za mężczyzną. Na ławie w sieni siedziała drobna, czarnowłosa panienka i szlochała rozpaczliwie w rękaw swetra. Obok niej stała ogromna torba podróżna.
- Dziecino, co ci się stało? – Boruta usiadł przy niej i pogłaskał ją delikatnie po głowie.
- Wujku ratuj! – dziewczyna rzuciła mu się w ramiona – Mama chce zmusić mnie do ślubu z tym zdrajcą Selimem. Zaplanowała już całe wesele.
- Jeszcze niedawno byłaś nim zachwycona. Widzę jednak, że zmieniłaś o nim zdanie.
- Nie znałam go, nie chcę go więcej widzieć. Mogę tutaj zostać? – wbiła w nieco oszołomionego mężczyznę pełne nadziei szczenięce, czarne oczka.  
– Kwiatuszku, twoja rodzicielka wyrwie mi flaki jeśli udzielę ci azylu – próbował się wykręcić wojewoda, który dobrze znał charakterek swojej chrześniaczki. Wiedział, że nie mnie kilka dni i przewróci do góry nogami jego spokojne życie.
- Wujaszkuuu… – załkało dziewczę, wstało i widowiskowo omdlało prosto w ramiona wystraszonego mężczyzny. Co miał biedak zrobić? Wziął ją na ręce i zaniósł do najbliższej, wolnej komnaty. Boruta był potężnie zbudowanym mężczyzną z barami jak u niedźwiedzia, więc nawet nie poczuł ciężaru takiego chucherka. Nie tylko jego dumna sylwetka, ale też gorejące czarne oczy wzbudzały u każdego postrach i szacunek. Rzadko znajdował się ktoś, kto choćby próbował mu się sprzeciwić. Większość jego kamratów, podobnie jak Amira, uzyskiwała coś od niego sprytem i uległością. Co nie znaczy, że Boruta był głupi i łatwo go było do czegoś przekonać. Teraz jednak doszedł do wniosku, że jutro się zastanowi co począć z nieproszonym gościem. Postanowił zejść do biesiadników i wychylić z nimi parę garnców przedniego miodu. Antałki były już otwarte i napitek nie powinien się marnować. Miał nadzieję, że uda mu się odnaleźć tego gorącego młodziana, którego wcześniej ułowił. Na to wspomnienie powrócił mu dobry humor, poprawił kontusz i dostojnie zszedł po schodach na dół, jak przystało na wielkiego pana.
Nie wiedział jednak biedak, że nad jego głową zaczynają się zbierać czarne chmury i wesołe, kawalerskie życie niestety się kończy. Lucyfer zbliżał się właśnie do granicy między Piekłem, a Ziemią. Brama na zewnątrz znajdowała się w Czarcim Jarze.
……………………………………………………………