wtorek, 26 lutego 2013

Rozdział 10


Obaj rozjuszeni mężczyźni wpadli z impetem do łazienki. W pierwszej chwili nie dostrzegli niczego ciekawego. Gęsta mgła unosząca się nad basenem bardzo utrudniała widoczność. Ich uwagę natychmiast przyciągnęły dobiegające z głębi pomieszczenia śmiechy i piski oraz szum rozchlapywanej wody.
Na palcach podeszli bliżej i stanęli oczarowani. Przed sobą mieli scenę jak z  romantycznego filmu o miłości. Dwaj roześmiani pięknisie obrzucali się strugami wody. Ich nagie, mokre ciała lśniły jak wypolerowany marmur. Różowe, rozchylone usta i krągłe, zarumienione od gorąca pośladki spowodowały, że obaj zachwiali się na krawędzi, omal nie wpadając do basenu.
- Zamknij oczy baranie! – warknął Balzebub i zasłonił Borucie wspaniały widok swoją rosłą sylwetką.
- I vice versa – mruknął Julian, złapał za ramię kompana i odwrócił tyłem do kąpiących się chłopaków. – Chyba nie myślałeś, że pozwolę ci się gapić na goły tyłek mojego narzeczonego!
- Puść mnie idioto, trzeba ich stamtąd wyciągnąć! – szarpnął się zdenerwowany władca i zaczął ściągać swoją wierzchnią szatę.
- Nie wejdziesz tam, nie ma mowy! – również zdjął koszulę i został w samym podkoszulku.
- Masz zamiar tak tutaj stać i patrzyć jak się tam obmacują?!
- No coś ty! – Wojewoda nabrał w płuca powietrza i rykną, aż zadzwoniły kryształki na oświetlających łazienkę żyrandolach. - Wyskakiwać z tej wody, ale już! – Wyciągnął do tyłu rękę z ubraniem. Po chwili wahania, to samo zrobił Belzebub.
Rozbawieni chłopcy znieruchomieli. Wcześniej byli tak zajęci zabawą, że nie zauważyli wchodzących intruzów, w których natychmiast rozpoznali swoich partnerów. Dodajmy, bardzo rozgniewanych partnerów, co można było od razu wywnioskować z ich napiętych, sztywno wyprostowanych ciał i kurczowo zaciśniętych dłoni trzymających szaty.
- Lu, co robimy? Chyba są wściekli – szepnął przyjacielowi na ucho Dominik.
- Zignoruj ich. Postaraj się mnie naśladować – uśmiechnął się beztrosko książę. Dumnie podniósł głowę i z wyniosłą miną podszedł do męża. Wziął z jego dłoni szatę i narzucił na siebie. Sięgała mu przed kolana. Mimo, że bardzo się starał, to czerwone policzki zdradzały jego emocje. Zapiął się pod samą szyję i przemaszerował do szatni bez jednego słowa. Za nim wolnym krokiem udał się władca.
Dominik niestety nie miał tyle pewności siebie. Zmieszany podszedł do brzegu, ale nie miał odwagi wyjść. Julian odwrócił się przodem i widząc jego wahanie chwycił go za rękę i wyciągnął z wody. Okrył zawstydzonego chłopaka swoją koszulą i pomógł pozapinać guziczki. Była stanowczo za krótka.
- Ty chyba pretendujesz do nagrody dla najbardziej kłopotliwego narzeczonego na świecie, co? – Nie mógł się powstrzymać i cmoknął go w zarumieniony policzek. Zerknął w dół na smukłe, ładnie umięśnione uda i oblizał się łakomie. Oczy mężczyzny pozostały jednak poważne. Nadal płoną w nich powstrzymywany żelazną wolą gniew. Dominik przestąpił z nogi na nogę i spojrzał na niego niepewnie.
- Nie złość się, to tylko głupia zabawa – zielone ślepka popatrzyły niewinnie na wojewodę. Miał ochotę umknąć za Lu do szatni, ale wiedział, że książę jeszcze stamtąd nie wyszedł. Władca na pewno nie byłby zadowolony, gdyby teraz się tam pojawił. Nie mówiąc już o tym paskudnym zazdrośniku, który stał obok niego. Nagle coś połaskotało go w tyłek. Spojrzał podejrzliwie na Juliana, ale ten stał spokojnie i błądził pożądliwym wzrokiem po jego ciele, a w czarnych źrenicach zaczynały zapalać się szkarłatne iskierki. Ponownie poczuł delikatną pieszczotę i zaczął domyślać się, kto jest tym bezczelnym intruzem. Ogonek Boruty zachwycony miękką skórą chłopaka miział go coraz śmielej, a puszysta kitka próbowała się nawet zagłębić między pośladki.
- Och…! – pisnął i odskoczył do tyłu. – Zabieraj tego kudłatego zboczeńca!
- Nie przesadzaj, on ma po prostu świetny gust i wie co dobre – klepnął go w gołą pupę Julian i popchnął w stronę szatni. – Idź się ubierz, już wyszli. Nie mogę cię w takim stanie zabrać do domu. Porozmawiamy później.

***

Amira miotała się po swojej sypialni jak dzika pantera po klatce. Tęskniła za przyjaciółką i nie miała pojęcia jak wybrnąć z tej sytuacji. Wiedziała, że zachowała się niczym furiatka. Napadła na niczemu niewinną Monikę i wyżyła się na niej za niepowodzenia w szkole. Prawdę mówiąc było jej strasznie wstyd. Już trzy razy była pod domem i za każdym razem uciekła spod drzwi. W dodatku, gdy zobaczyła jak dziewczyna z zacięciem rąbie drzewo i miota wokół siebie przekleństwa, całkiem straciła odwagę. Wieczorem była już tak roztrzęsiona, że nie mogła znaleźć sobie miejsca. Poszła do wioski i w miejscowej kwiaciarni kupiła bukiet czerwonych róż. Były naprawdę piękne, więc uznała, że spodobają się przyjaciółce. Nie zaznajomiona z symbolicznym znaczeniem kwiatów nie miała pojęcia, że ten gest można różnie odebrać. Gdy stanęła pod willą Rokity serce biło jej jak oszalałe. Miała wrażenie, że wyskoczy jej z piersi. Właśnie miała uciec po raz czwarty, kiedy drzwi się otworzyły i zobaczyła w nich Monika z mokrymi włosami, w samym jedwabnym szlafroczku. Spojrzała na Amirę, która stała pobladła z niemądrze otwartymi ustami. Dziewczyna sztywnym gestem podała jej róże.
- Przyszłaś się mi oświadczyć? – zapytała patrząc jej przekornie w oczy. Widząc, że zaskoczona jej wypowiedzią ledwo stoi na nogach, złapała ją za rękę i wciągnęła do środka. Posadziła na kanapie i podała drinka, którego wcześniej zrobiła dla siebie. Wypiła jednym haustem krztusząc się i parskając. – Dobrze się czujesz? – spojrzała na nią zaniepokojona.
- Nie, wcale nie! – Amira poderwała się na nogi, podbiegła do Moniki i rzuciła się jej na szyję głośno szlochając. – Przepraszam – wyksztusiła tuląc się do niej z całej siły. – Powiedz co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?
- Posłuchaj – kobieta głaskała uspokajająco plecy trzęsącej się jak osika dziewczyny. – Mam nadzieję, że to był pierwszy i ostatni raz kiedy podniosłaś na mnie rękę. Jeśli jeszcze kiedyś nad sobą nie zapanujesz, to pożegnamy się na zawsze. – Podniosła delikatnie jej podbródek i spojrzała poważnie w zapuchnięte, czarne oczy, które właśnie zaczęły odzyskiwać swój blask.
- I już się nie gniewasz, i dalej będziemy przyjaciółkami, i wyjdę za ciebie jeśli mnie zechcesz – zaczęła trajkotać jak szalona dziewczyna, wspięła się na palce i przycisnęła niewprawnie swoje usta do różowych warg Moniki, która stała jak wryta z wytrzeszczonymi ze zdumienia błękitnymi ślepkami. – Wwybacz – zaczęła się jąkać Amira – tto zz emocji. Jja… - purpurowa na twarzy odskoczyła do tyłu omal się nie przewracając i rzuciła się do drzwi. Po chwili zniknęła w odmętach nocy.
Monika opadła na fotel i chwyciła się za jasną głowę, w której zapanował niezły zamęt. Przycisnęła dłonie do gorących policzków. Tej małej diablicy udało się ją całkowicie wytrącić z równowagi. Dotknęła swoich ust i uśmiechnęła się. Wyobraziła  sobie jak ta wariatka gna teraz przez bagna, a potem wkłada sobie głowę do lodówki, żeby się uspokoić. Skoro tak sobie z nią pogrywa, to już ona jej pokaże, co warta jest prawdziwa blondynka.
- Ale z niej słodki głuptas – westchnęła i objęła się ramionami – żeby chociaż nie była taka niewinna, kompletnie nie zdaje sobie sprawy co ze mną wyprawia. Eh..., najpierw się do człowieka dobiera, a potem zostawia na pastwę kosmatych myśli.

***

Julian z Dominikiem właśnie wrócili do domu i mieli wejść do saloniku, kiedy przemknęła obok nich rozpędzona Amira z rozwianym włosem i dziwnie czerwoną twarzą. Zaniepokojeni mężczyźni ruszyli za nią do jej pokoju. Dziewczyna ciągle popadała w jakieś tarapaty. Lepiej było od razu sprawdzić co się stało. Zobaczyli, że wpada do łazienki jak bomba i w ubraniu wskakuje pod prysznic. Odkręciła kurek i puściła sobie na głowę strumień lodowatej wody. Po kilku sekundach zaczęła głośno szczękać zębami.
- Myślisz, że zwariowała? – zapytał Dominik, któremu na widok mokrej dziewczyny, aż ciarki wyszły na plecach.
- Wiesz, ona nigdy nie była normalna, to u nich rodzinne – uśmiechnął się do niego wojewoda. – Ami, stało się coś?! – krzyknął do trzęsącej się siostrzenicy.
- Nnic wujku, zzupełnie nic – wymamrotała niesamowicie zawstydzona, a potem nagle podniosła głowę. – A właściwie co wy robicie w mojej sypialni? Wynocha! – wrzasnęła pełną parą. Mężczyźni natychmiast się wycofali. Czerwone błyski w jej oczach świadczyły wymownie o zbliżającej się furii.
Udali się do saloniku i usiedli przed płonącym kominkiem. Dominik poprosił o przygotowanie grzańca, ale napój który po chwili przyniósł mu służący nie nadawał się do picia. W życiu nie miał do czynienia z czymś równie paskudnym.
- Julian, albo twoja służba mnie nie lubi, albo nie umieją tego przyrządzać.
- Pokaż – Boruta wziął od niego pucharek – faktycznie świństwo. Zaraz się tym zajmę – podniósł się z fotela.
- Siadaj – chłopak chwycił go za rękę – kompletnie nie umiesz postępować z tymi leniami. Potem odwiedzę kuchnię i zduszę ten problem w zarodku. Mam pytanie - usiadł na oparciu fotela. Bezczelny ogonek natychmiast zaczął pełznąć wzdłuż jego nogi, złapał drania, zanim dotarł we wrażliwsze rejony.
- Mów, nie chcę by były między nami jakieś niewyjaśnione sprawy – Wojewoda zaczął się wiercić niespokojnie, bo Dominik ściskał co chwilę czarną kitkę, a jego za każdym razem przechodziły dreszcze.
- Idąc korytarzami pałacu słyszałem wiele niepochlebnych i zjadliwych słów na temat Lucyfera. Zupełnie się przy mnie nie krępowali i głośno wyrażali swoje opinie. Właściwie dlaczego tak go nie lubią?
- Po pierwsze oni mu zazdroszczą pozycji, na którą według nich nie musiał zapracować, tylko dostał z racji pochodzenia. Czy jednak wyobrażasz sobie Belzebuba powierzającego ochronę pałacu jakiemuś idiocie? Po drugie zwyczajnie się go boją, bo nie mogą nim manipulować w żaden sposób. Książę jest bogaty, z arystokratycznej rodziny, wykształcony i inteligentny, a co za tym idzie nie potrzebuje od nich niczego i wyraźnie dał im to do zrozumienia.
- Mogą go jakoś skrzywdzić? – Dominik spojrzał na niego zaniepokojony.
- Hm.. na razie uważają, że został królową za karę i jest w niełasce, więc tylko strzępią sobie języki. Sytuacja może się zmienić, kiedy się zorientują co naprawdę jest grane, a prędzej czy później do tego dojdzie.
- Och biedny Lu, nie ma tam ani jednej przyjaznej duszy – westchną współczująco chłopak.
- Przestań się nad nim roztkliwiać, to cwany dworski wyga, da sobie radę – warknął niespodziewanie czart i spojrzał pochmurnie na narzeczonego. – Trzymaj się od niego z daleka, nie podoba mi się ta wasza przyjaźń – złapał chłopaka za ramię i pociągnął na swoje kolana.
- Puść to boli – szarpnął się Dominik. – Julek – przybliżył twarz do niego tak, że niemal stykali się nosami,w zielonych oczach zapaliły się psotne iskierki – jesteś okropnym zazdrośnikiem.
- Ja..? O tego wybladłego bałwana?! – zaperzył się wojewoda. – Nigdy! – W odpowiedzi usłyszał cichy śmiech narzeczonego.

***

Lucyfer siedział na łóżku w sypialni ubrany tylko w szlafrok i suszył długie włosy. Belzebub z groźną miną maszerował tam i z powrotem po komnacie.  Wymachując rękami wygłaszał długie i zawiłe kazanie, na temat jego nieodpowiedzialności i beztroski. Usiłował wtłoczyć do głowy męża jak nieodpowiednie było jego zachowanie. Książę spoglądał na niego nieco znudzony, kręcił się na wszystkie strony i spod materiału wyglądała co chwilę inna część ciała, przyciągając  wzrok władcy i zaburzając tok jego myślenia. Gdy na świat wyjrzał różowy sutek całkiem stracił wątek. Mężczyzna założył ręce na piersi i stanął przed łóżkiem na szeroko rozstawionych nogach.
- Robisz to specjalnie? – popatrzył na niego oskarżycielsko.
- Czyżbyś ostatnio z ksiąg o strategii przerzucił się na Harlequiny? – uśmiechnął się do niego słodko mąż i pochylił głowę. Kaskada platynowych włosów opadła aż do jego stóp. Błyszczące, jedwabiste nitki wabiły wzrok i siały spustoszenie w głowie.
- Lu, chcesz żebym zwariował? – władca usiadł obok nieznośnego żartownisia. – Przez ciebie nie mogę wcale pracować. Dzisiaj podczas narady nie usłyszałem prawie połowy z tego, co do mnie mówili ministrowie, bo cały czas drzemałem. Przez pół nocy śniło mi się, że biegam za tobą, a ty nagi uciekasz korytarzami pałacu. Obudziłem się bardziej zmęczony niż się położyłem, twardy jak skała i nie mogłem wstać, bo nasze ogony się tak zapętliły, że przez godzinę je rozplątywałem. Myślałem, że po ślubie będzie lepiej - przyzwyczaimy się do siebie, dogadamy, opadną emocje. Tymczasem czy we dnie czy w nocy myślę tylko o tobie. Lokaj podaje mi ubranie – ma podobne włosy do Lu, patrzę na nowego rekruta – porusza się tak jak Lu, dotykam kwiatów na stole – pachną jak skóra – Lu. Co ty ze mną zrobiłeś? – jęknął Belzebub i uklęknął na łóżku.
- Po postu kochasz mnie głuptasie – uśmiechnął się rozbawiony książę i pocałował go w czoło. – Nie bój się, od tego się nie umiera.
- Ty chyba nie masz namyśli tego czegoś, opisywanego w książeczkach dla rozhisteryzowanych smarkul? Jestem Władcą Piekła, a nie dzieckiem z chorą wyobraźnią – Spojrzał na zaśmiewającego się księcia z niesmakiem. – Może to jakaś dziwna zagraniczna choroba? Ostatnio byłem w tropikach. Jutro spytam medyków.
- Koniecznie – przytaknął mu z powagą mąż – tylko dokładnie opisz objawy.
- Lu, nie sądzisz, że skoro jestem umierający, to powinieneś mnie lepiej traktować? – ujął go za rękę i przytulił do niej policzek. Całe jego ciało, aż krzyczało z pragnienia, ale nie odważył się na nic więcej. Miał nadzieję, że chłopak kiedyś się przemoże i sam do niego przyjdzie. Nie chciał go naciskać i przymuszać do niczego.
- Wiesz, wyglądasz całkiem żywotnie i jesteś takim upartym osłem, że nie chce mi się z tobą gadać – książę wyrwał swoją dłoń i wyszedł do łazienki. Tam przycisnął do lustra rozpaloną twarz i uderzył się zaciśniętą pięścią w pierś. Ten nieznośny mężczyzna zdobywał nad nim coraz większą władzę. Bardzo się bał. Już kiedyś oddał mu swoje serce i nie skończyło się to dla niego dobrze. Przyrzekł sobie, że nigdy nie popełni ponownie tego błędu. Za swoją miłość i oddanie, otrzymał wtedy tylko cierpienie i upokorzenie. Belzebuba udało mu się unikać przez kilka lat, doskonale pamiętał o losie swego kuzyna Popiełki. Robił co mógł, żeby jak najrzadziej mieć z nim do czynienia. Niespodziewanie zakręciło mu się w głowie. Zobaczył w lustrze swoją pobladłą twarz.

wtorek, 19 lutego 2013

Rozdział 9


Całą drogę powrotną Dominik sprawiał wrażenie nieobecnego. Szedł grzecznie obok Boruty ze spuszczonymi oczami. Wyglądał tak skromnie i niewinnie, że Julian zaczął się zastanawiać co się właściwie dzieje w tej kędzierzawej głowie. Zdążył już się nauczyć, że zamyślony narzeczony, to niebezpieczny narzeczony. Powstają wtedy dziwne pomysły, a to z kolei prowadzi do nowej katastrofy.
- Może napijesz się drinka? – zapytał mężczyzna, kiedy znaleźli się nareszcie w salonie w jego domu.
- A wiesz, że chętnie – chłopak usiadł na kanapie. Zielone źrenice popatrzyły na Juliana tak słodko, aż dostał gęsiej skórki. Podszedł do barku i zaczął przygotowywać napój. Postawił go na ławie i miał zamiar opaść na fotel, gdy zatrzymała go ciepła dłoń chłopaka, który wymownie poklepał miejsce obok siebie.
- Jestem dla ciebie zbyt brzydki? A może pachnę nieodpowiednio? – uśmiechnął się do niego i zmrużył po kociemu oczy.
- Nie rób tak, bo mnie przerażasz – westchnął wojewoda. Spojrzał niepewnie na Dominika, po czym zajął miejsce na drugim końcu kanapy. Niepoprawny rudzielec natychmiast przywarł do jego boku.
- Julek – zarumieniona buzia znalazła się niepokojąco blisko.
- Co? – mężczyzna wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany.
- Masz całkiem ładne usta – delikatnie dotknął jego dolnej wargi i nacisnął. Borucie wymknęło się ciche westchnienie. W tym samym czasie zwinna ręka wślizgnęła się do jego kieszeni i wyjęła stamtąd pilota do obróżki. Mężczyzna miał się jednak na baczności. Złapał złodzieja, ale zrobił to zbyt gwałtownie i urządzono wyślizgnęło się, zatoczyło piękny łuk i wpadło do płonącego kominka. Rozległ się cichy trzask, a dzwonek na szyi Dominika zaczął brzęczeć jak szalony. Zgiął się w pół i zaczął głośno jęczeć.
- Rratuj – udało mu się wystękać.
- Zepsułeś ją – stwierdził Julian, gapiąc się z zafascynowaniem na nabrzmiewające krocze chłopaka. Biedak łapał gwałtownie powietrze i zaciskał uda, rozpaczliwie usiłując się opanować. Pulsujące wibracje mieszały mu w głowie i wprawiały całe ciało w drżenie. Zaczął cicho popiskiwać, nie wiedząc co ze sobą począć.
- Nie gap się idioto! Zrób coś ! – krzyknął zdesperowany i skulił się na kanapie. Wojewoda ocknął się z kosmatych myśli i ruszył na pomoc nieszczęśnikowi. Zaczął ostrożnie rozpinać obróżkę, co wcale nie było łatwe, ponieważ Dominik wlazł mu na kolana i wiercił się na nich, ocierając się o niego jak marcujący kocurek, całym, napiętym jak struna ciałem. Usiłował przytrzymać ramieniem prężącego się łobuza, ale wtedy przywarł do niego jeszcze mocniej.
- Tak nic nie zdziałam. – Mężczyzna wziął chłopaka na ręce i położył na dywanie. Usiadł mu na biodrach, aby go unieruchomić i zaczął manipulować przy obróżce. Trzęsącymi się dłońmi odpiął wreszcie nieposłuszny zameczek. – Już po problemie – pogłaskał narzeczonego po czerwonym policzku. Dominik usiłował wstać, ale zaraz opadł z powrotem na plecy z głuchym jękiem.
- Cholera! – pisnął zażenowany i skrzyżował nogi. – Gdzie jest najbliższa  łazienka?
- Po co ci łazienka? Masz mnie – zamruczał niskim głosem czart i spojrzał mu prosto w zamglone oczy. – Zaufaj mi skarbie, nic ci nie zrobię – położył dłoń na kroczu wijącego się chłopaka. Powoli rozpiął mu spodnie i włożył rękę do środka.
- Och… co wyprawiasz..? – instynktownie rozsunął uda i omal nie zemdlał, gdy silne palce zamknęły się na jego członku.
- Udzielam pierwszej pomocy? – uśmiechnął się do niego drapieżnie wojewoda. – Nie bądź niemądry – musnął rozchylone usta swoimi. – Nie uciekaj - dorzucił widząc, że zawstydzony, próbuje się odsunąć. – Rozluźnij się – ukąsił wygiętą kusząco szyję. Podniecony do granic możliwości Dominik zajęczał głośno i wypchnął biodra do przodu. Wystarczyło kilka ruchów dużej dłoni i doszedł z imieniem narzeczonego na ustach. Na przedzie spodni powstała duża, mokra plama. Leżał nieruchomo, czując w całym udręczonym ciele słodką niemoc. Nie miał odwagi otworzyć oczu i spojrzeć w twarz Boruty. Dzisiejszego dnia strasznie się zbłaźnił na wszystkich frontach.  W dodatku wrzeszczał – Juuliiaan! - niczym oszalała z miłości dziewica. Jeszcze sobie facet coś dziwnego pomyśli.
Mężczyzna leżał obok, ze sporym problemem między nogami, który z całych sił starał się zignorować. Z czułym uśmiechem patrzył na odpoczywającego Dominika. Wyglądał niesamowicie apetycznie z zarumienionymi policzkami, taki uległy i zmieszany. Miał ochotę schrupać go w całości i z trudem się powstrzymywał.
- Chciałem poważnie z tobą porozmawiać, ale jak zwykle, kiedy mam do czynienia z twoją osobą, wszystko poszło nie tak – odezwał się cicho. – Chyba jednak na dzisiaj masz dość wrażeń – usiadł i pomógł podnieść się chłopakowi. – Musimy aktywować przejście między naszymi domami. Nie ma sensu latać tak, tam i z powrotem.

***

Boruta odprowadził narzeczonego do domu. Większość drogi niósł go na własnych plecach. Biedak był taki zmęczony, że słaniał się na nogach. Kilka razy byłby upadł prosto w grząskie błoto. Spadły deszcze i bagno zrobiło się nieprzejezdne. Zanim dotarli na miejsce, czart mimo, że był bardzo silnym mężczyzną, nieźle się zasapał.
Kompletnie wykończony wrócił do willi marząc o gorącym prysznicu i ciepłym łóżku. Niestety już z holu usłyszał szloch Amiry. Jęknął i złapał się za głowę. To był naprawdę straszny dzień. Zaczął się nawet zastanawiać czy ktoś nie rzucił na niego jakiejś klątwy. Jedne kłopoty goniły drugie. Podszedł pod drzwi do sypialni dziewczyny i chwycił za klamkę. Silne zaklęcie strażnicze odrzuciło go do tyłu i rozpłaszczyło na ścianie.
- Jasny szlag! - krzyknął, coraz bardziej zły. – Otwieraj mała piekielnico!
- Znikaj! Nie chcę z tobą gadać! – wrzasnęła Amira, połykając łzy, które płynęły po jej twarzy ciurkiem.
- Zaraz ci złoję skórę, rozpuszczona diablico! – zmęczony wojewoda nie był wzorem cierpliwości.
- Możesz mnie nawet zabić i tak nie mam po co żyć! – zawyła dziewczyna. – Monika mnie nienawidzi, a do szkoły nie mogę wrócić!
- O cholera! Znowu nawywijałaś? – mężczyzna nie miał ochoty użerać się z rozhisteryzowaną smarkulą. – Uspokój się, prześpij, jutro coś wymyślimy – poczłapał do swojego pokoju i padł na materac jak nieżywy. Zasnął w ciągu kilku minut.

Następnego dnia sypialnia dziewczyny była nadal zapieczętowana. Boruta przeklinając swoje miękkie serce ruszył na pielgrzymkę. Najpierw udał się do szkoły, gdzie po rozmowie z dyrektorką dostał migreny. W sumie udało mu się załatwić sprawę polubownie. Solidny datek na nową salę gimnastyczną bardzo w tym pomógł. Amira dostała naganę i miała za karę przepracować społecznie dwieście godzin w miejscowej bibliotece. Teraz musiał jeszcze wyjaśnić sprawę z Moniką. Miała na małą dobry wpływ szkoda, żeby się rozstały. Długo pukał do domu Rokity, ale nikt mu nie odpowiadał. Z ogrodu dobiegły go gniewne okrzyki. Zastał blondynkę jak atakowała siekierą jakiś nieposłuszny korzeń z uporem godnym lepszej sprawy.
- Zdychaj pieprzony gnoju! – usłyszał wściekły głos dziewczyny. Rozległ się suchy trzask pękającego drewna. – Mam cię! – Najwyraźniej humorek jej nie dopisywał, co nie wróżyło dobrze jego pokojowej misji.
- Chciałbym cię o coś zapytać – zaczął łagodnie wojewoda.

- Jeśli przychodzisz tu w sprawie swojej siostrzenicy, to niepotrzebnie się fatygowałeś – wyprostowała się Monika i spojrzała mu chłodno prosto w oczy. – Ona wyraźnie pokazała mi wczoraj kim dla niej jestem. W szkole znajdzie sobie wielu nowych przyjaciół, którzy będą koło niej skakać na paluszkach.

- Słabo znasz Amirę, ona jest bardzo zamknięta w sobie, nie rozmawia z nieznajomymi. No chyba, że chce im dać w pysk. Jakimś cudem jesteś jedyną osobą przed którą się otworzyła. W szkole tak wczoraj narozrabiała, że omal ją nie wyrzucili. Proszę cię, porozmawiaj z nią chociaż, to strasznie trudny dzieciak i wiele w życiu przeszedł.

- Ty mi tu nie agituj. Ona ma już osiemnaście lat i powinna wiedzieć co ma zrobić – dziewczyna wzięła siekierę i wróciła do przerwanej pracy. Julian widząc, że to koniec rozmowy udał się w drogę powrotną do domu. Czarno widział przyszłość tej przyjaźni. Mała była najbardziej porywczą, upartą osobą jaką znał zaraz po Władcy Piekieł, który nawiasem mówiąc był jej wujem. Jakoś nie mógł sobie jej wyobrazić przepraszającej Monikę, która z pewnością tego właśnie oczekiwała.

Zastał  bladą jak ściana Amirę siedzącą z ponurą miną przed kominkiem. Położył jej uspokajająco rękę na ramieniu. Była niesamowicie spięta. Miał wrażenie, że dotknął kawałka marmuru, a nie żywego ciała.

- W szkole wszystko zał….- zaczął ostrożnie.

- Widziałeś się z Moniką? – przerwała mu niecierpliwie dziewczyna.

- Tak, ale tą sprawę tylko ty sama możesz załatwić – poklepał ją po plecach i zostawił pogrążoną w myślach. Najwyższy czas, żeby wreszcie wydoroślała i zaczęła ponosić konsekwencje swoich czynów.


***


Następnego dnia Lucyfer od rana niesamowicie się nudził, kiedy otworzył oczy był już sam, w wielkim, zimnym łożu. Nawet zamarznięta kitka wpełzła pod poduszkę w poszukiwaniu ciepełka.
- A gdzie ,,dzień dobry kochanie”, a gdzie poranne, tradycyjne rozplątywanie ogonków? – mruczał do siebie niezadowolony książę i wydął usta. Został porzucony o świcie bez jednego słowa. Wstał lekko się krzywiąc, nadal czuł w tyłku ból. Postanowił się spytać zielarza dlaczego to tak długo trwa. Minął już przecież prawie tydzień. Zadzwonił do Dominika i umówił się z nim na spotkanie. Najwyższa pora zacząć działać. Jakaś porządna nauczka dla tych dwóch drani, Boruty i Belzebuba, byłaby wskazana. Postanowił się ogrzać i zrelaksować. W tym celu udał się do ogromnej łazienki męża, która tak naprawdę była płytkim basenem połączonym z oranżerią. Woda pochodziła z naturalnych mineralnych źródeł, czyli coś w sam raz dla księcia, który zawsze uważał, że jego ciału należy się wszystko co najlepsze. Z błogim uśmiechem, nagi wszedł do basenu i zanurzył się po szyję.

Dominik miał wolny dzień i początkowo chciał pomóc przyjaciółce w ogrodzie, ale widząc, z jakim zapałem i ogniem w oczach rąbie korzenie, zrezygnował z tego zamiaru. Monika była łagodną osobą, ale jak miała zły humor, to lepiej było nie wchodzić jej w drogę. Zwłaszcza, że chyba posprzeczała się z Amirą, za którą wodziła ostatnio zachwyconymi oczami, kiedy myślała, że nikt jej nie widzi. Telefon od Lucjusza okazał się jego wybawieniem. Mógł bez wyrzutów sumienia ulotnić się z domu. Natychmiast udał się do pałacu przez portal w domu Boruty, którego minął w pędzie ledwie skinąwszy mu głową.


Gdy znalazł się w holu podszedł do niego służący i zaprowadził do łazienki. Chłopak wszedł do środka i dosłownie oniemiał. Nigdy nie widział takiego przepychu nawet na filmach. Ogromny basen z czarnego, pięknie zdobionego płaskorzeźbami kamienia wypełniała parująca i bulgocząca woda o przyjemnym, lawendowym zapachu. Wylewała się z otwartych paszczy kilku złotych lwów. Pod marmurowymi ścianami rosły krzewy róż, tak gęste, że mur był prawie niewidoczny. Ciemnozielone liście i szkarłatne kwiaty w pełnym rozkwicie tworzyły przepiękną, żywą tapetę.
- Niesamowite – westchnął zachwycony. Widoczność była naprawdę słaba, wszystko spowijała para.
- Nie marudź, tylko zrzucaj łaszki i właź – usłyszał głos przyjaciela. Dopiero, gdy podszedł bliżej zauważył uśmiechniętą psotnie twarz Lucjusza. Szybko rozebrał się do bokserek. – Wszystko – skrzywił się mężczyzna widząc jego wahanie.
- Wiesz co będzie, jak nas tutaj dorwie twój mąż?! – odezwał się nieśmiało Dominik.
- A co, to już nawet umyć się nie wolno? On chodzi z kumplami do łaźni, więc dlaczego ja mam być gorszy – mrugnął do niego zawadiacko. Chłopak wsunął się w majtkach do basenu i ściągnął je dopiero pod wodą. – Umyjesz mi plecy? – Lu rzucił mu mięciutką, białą gąbkę.
- No pewnie – Rokita siadł za jego plecami. Namydlił mocno i zaczął wprawnie ugniatać  spięte mięśnie księcia, który już po chwili zaczął głośno mruczeć. – Aż tak się nie wczuwaj – roześmiał się i zaczął energiczniej naciskać wrażliwe punkty na jego ciele. Poczuł jak się odpręża i rozluźnia. Dawno nie widział go w takim dobrym nastroju.
- Jesteś czarodziejem – westchnął z przyjemności mężczyzna, dawno nie był taki zrelaksowany. – Teraz ja, odwróć się, umyję ci włosy. Zwinne palce wsunęły się w ciężkie, rude sploty. Zaczęły masować skórę głowy leniwymi ruchami.
- Och – jęknął zaskoczony chłopak i przymknął oczy. Nigdy by nie pomyślał, że dotyk w tym miejscu może tak podziałać. Zarumienił się i rozchylił bezwiednie usta. Nawet nie widział, kiedy zaczął kocią piosenkę.
- Nie rób takiej miny, bo zaczyna mi się robić gorąco – książę ochlapał go znienacka i odskoczył na bezpieczną odległość. Szampon dostał się Dominikowi pod powieki i oczy zaczęły go piec. Takiej zniewagi nie miał zamiaru darować.
- Oż ty diable! – wrzasnął i ruszył do ataku. Już po chwili dwóch golasów, z zaróżowioną od ciepła skórą zrzucało sobie na głowy potoki wody. Piszcząc gonili się po całym basenie. Co chwilę migały wynurzające się nad powierzchnię jasne pośladki. Przeźroczyste krople lśniły na ich smukłych, pięknie zbudowanych ciałach dodając im niesamowitego uroku. Tworzyli razem naprawdę wspaniały obrazek, godny ręki mistrza.
***

Boruta oczywiście poszedł śladem narzeczonego. Trochę się bał co mu znowu przyszło do głowy. Nie chciał, by sam plątał się po pałacu, jeszcze znowu wpakuje się w jakieś tarapaty. Niestety zgubił go w plątaninie korytarzy. Na schodach spotkał Belzebuba wracającego z jakiejś narady.
- Co cię tu przywiało przyjacielu? Gdzie się podział twój narwany chłopak? – zapytał go władca.
- Zapodział się i zaczynam się martwić – westchnął wojewoda.
- Wybrałeś sobie strasznie gorący towar  – poklepał go po ramieniu – lepiej dobrze pilnuj tego pięknisia. Gdyby nie Lu sam byłbym zainteresowany – roześmiał się, widząc spochmurniałą minę Juliana. – Spokojnie, zaraz kogoś zapytamy – skinął na przechodzącego sługę. – Widziałeś pana Rokitę?
- Ta jest Wasza Wysokość – ukłonił się nisko – jest w dużej łaźni z księciem małżonkiem. Chyba razem się kąpią – dodał z uśmieszkiem.
- Co takiego?! – krzyknęli obaj mężczyźni i pognali przed siebie. Wszyscy dworzanie oglądali się za nimi, zastanawiając się co takiego się stało. Belzebub zwykle nawet wyprowadzony z równowagi poruszał się z królewską godnością. Plotki z szybkością błyskawicy rozeszły się po pałacu. Nikt nie znał przyczyny takiego zachowania władcy, a nagabywany sługa milczał jak zaklęty.



środa, 13 lutego 2013

Rozdział 8


Lucyfer zerknął na Belzebuba. Widział jak zaciska zęby, aby nie wydać z siebie żadnego upokarzającego dźwięku. Uparty i dumny do samego końca, nigdy nie okazywał najmniejszej słabości.  Doskonale wiedział jak bardzo musi teraz cierpieć. Ogon u czarta był bardzo wrażliwy. Diabły pozwalały go dotknąć tylko osobie, której ufały i pozostawały z nią w intymnych stosunkach. Książę udał się do łazienki i wrócił stamtąd po chwili z niewielką apteczką. Usiadł na łóżku obok męża, który przyglądał mu się z niepewną miną. Trzymał w ręce ogon z którego kapała krew.
- Pokaż, trzeba to opatrzyć – Ujął delikatnie jego kitkę i rozwarł zaciśnięte na niej palce. Rana rzeczywiście była dość głęboka. Dominikowi udało się wyszarpać też sporo czarnej sierści. Widać było, że wie co robi i nie pierwszy raz zakłada opatrunek. Gdy skończył, związał końcówki bandaża na fantazyjną kokardę. –Za parę dni nie będzie śladu. – Zmieszał się pod wpływem uważnego spojrzenia mężczyzny. Był zły na siebie za miękkie serce. Nie powinien temu draniowi okazywać ani odrobiny współczucia.
- Dziękuję Lu – Belzebub złapał go za rękę. Pochylił się i wtulił w nią usta w czułym pocałunku. Była taka drobna i krucha w porównaniu z jego dużą dłonią. – Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz to co zrobiłem. Nie chcę byś się mnie bał. Za każdym razem jak wzdrygasz się na mój widok zaczyna mnie coś kłuć w piersiach.
- Och, może to już koniec? Czy jest jakaś szansa, że umrzesz, a ja zostanę młodym wdowcem? – zapytał złośliwie Lucyfer, mierząc go lodowatym wzrokiem.
- Na razie całkiem rześko się czuję. Za to mam ogromną ochotę dorwać tego małego rudzielca i sprawić mu porządne lanie. Skąd Boruta wytrzasnął takiego narwańca? – mężczyzna nie miał najmniejszej ochoty wypuścić ciepłej łapki. Wodził po niej łakomymi ustami. Niestety trochę go poniosło i ukąsił miękką skórę, która wyglądała tak apetycznie. W tym momencie Lucyfer mocno się zaczerwienił i wyrwał mu rękę.
- Jak śmiesz! – prychnął na niego wyniośle. – I nie waż się skrzywdzić Dominika, on tylko stanął w mojej obronie! Za to twój kumpel ruszył się dopiero jak na niego wrzasnąłeś – dodał z satysfakcją. Miał zamiar wyjść z pokoju, ale poczuł, że coś nadal go trzyma. Obejrzał się za siebie i spłonął ciemnym rumieńcem. Niepoprawna jasna kitka okręciła się wokół czarnego ogonka i czule go gładziła. Dobrze, że nie miała ust, bo na pewno by go podmuchała i pocałowała, żeby przestało boleć.
- Ty wredny zdrajco – burknął zawstydzony książę i zaczął odplątywać małego łobuza. Władca przyglądał się temu coraz bardziej rozbawiony. Nie kiwnął ani jednym palcem, aby mu pomoc. Mimo cierpienia, dotyk męża sprawił mu ogromną przyjemność, a do jego serca nieśmiało zawitała nadzieją, że może wszystko się jeszcze ułoży.
Lu w końcu udało się wykonać swoje niełatwe zadanie i ściskając w rękach swoją kitkę wyszedł z pokoju, mrucząc pod nosem coś o nielojalnych, kudłatych potworkach.
***

Boruta dotarł do swojego zamku cały brudny i spocony. Pod pachą niósł wierzgającego i klnącego jak szewc Dominika, który jak tylko wyszedł z komnaty Lucyfera zaraz za drzwiami zmienił zdanie i chciał tam wrócić, by dokończyć dzieła. Wojewoda musiał go mocno trzymać i przy okazji zatkać rozwrzeszczany pyszczek. Lepiej żeby nikt nie usłyszał co wygadywał na temat Władcy Piekieł. Całą drogę zastanawiał się co zrobić z tym utrapieńcem. Musiał go nauczyć dobrych manier, bo mogło się to dla niego źle skończyć. Nie wszyscy na dworze byli wyrozumiali. Belzebub też nie słynął z tolerancyjności. Na pewno nie pozwoli chłopakowi na podważanie jego autorytetu. Zatargał awanturnika do swojej sypialni i zamknął go tam na klucz. Przyszedł mu do głowy pewien niecny pomysł. Ostatnio dostarczono mu szereg najnowszych wynalazków z dziedziny erotyki. Lubił takie gadżety i miał ich spory zbiorek. Uśmiechnął się pod nosem i udał do swojego gabinetu. Ze skrytki w ścianie wyciągnął śliczną skórzaną obróżkę nabijaną srebrem. Z przodu miała maleńki dzwoneczek.
Dominik siedział na łóżku wściekły jak osa. Nie mógł zapomnieć bladej twarzy Lucjusza i smutku w jego oczach. Ogromnie żałował, że nie udało mu się urwać tego cholernego ogona. Miałby cham pamiątkę na całe życie. Obszedł pokój dookoła sprawdził okna i drzwi. Niestety nie było szans na ucieczkę. Stanął na środku komnaty zgrzytając zębami.
Julian wrócił do sypialni w świetnym humorze. Miał nadzieję, że nauczy porywczego narzeczonego kilku zasad i w dodatku, będzie miał gratisowo niezłą rozrywkę.
- Jak mogłeś mnie tu zamknąć?! – wydarł się Dominik. – To teraz nie tylko za narzeczoną, ale też za niewolnika będę robił?!
- Ależ skąd – Julian posłał mu czarujący uśmiech – mam nawet dla ciebie prezent. Pozwól, że ci przymierzę – zanim zdążył otworzyć buzię zapiął mu na szyi obróżkę.
- Co to takiego? Smycz też masz? – szarpnął za ozdobę, ale nie udało mu się jej zerwać. Zaczął nerwowo majstrować przy zameczku. – Natychmiast mi to zdejmij!
- Nie złość się tak, bardzo ładna prawda? Tylko ja mogę ją odpiąć, więc się nie wysilaj. To nie jest zwykłe świecidełko. Musisz nauczyć się nad sobą panować oraz poznać etykietę panującą na dworze. Masz paskudny charakterek i już narobiłeś sobie poważnych kłopotów. Nie pozwolę by stała  ci się krzywda – tłumaczył spokojnie czart. – Obiecuję, że użyję tego tylko wtedy, gdy mnie nie posłuchasz.
- Juleczku – zaczął Dominik, robiąc słodką minkę – żartujesz sobie? Zabierz to, będę grzeczny jak aniołek – zbliżył się do zaskoczonego jego zachowaniem czarta i delikatnie pogładził po policzku. Ponętne usta  chłopaka znalazły się tak blisko, a zielone oczy patrzyły tak błagalnie, że wojewoda omal się nie załamał. W porę jednak odsunął się i odetchnął głęboko.
- Chcesz zobaczyć jak to działa? – zerknął szelmowsko na narzeczonego.
- Co ty kombinujesz? – zapytał zaniepokojony chłopak i w tym momencie usłyszał cichy brzęk dzwoneczka. Poczuł najpierw delikatną, a potem coraz silniejszą wibrację w dolnych partiach ciała. Miał wrażenie, że czyjeś drżące palce dotykają jego penisa i wprawnie go masują. Stwardniał w ciągu kilkunastu sekund. – Szlag! Przestań – jęknął cały czerwony i zasłonił rękami krocze. Stojący na baczność członek wyraźnie odznaczał się w cienkich, materiałowych spodniach.
- Jutro są urodziny Belzebuba. Musimy na nie iść. Masz się zachowywać bez zarzutu, bo jak nie, to będziesz cały wieczór prezentował broń i wydawał kompromitujące odgłosy. Uwierz mi, goście będą zachwyceni – Boruta otworzył drzwi. – Odprowadzę cię, już późno. - Ruszył przodem nie czekając na odpowiedź narzeczonego. Widok zarumienionego chłopaka mocno podziałał na jego wyobraźnię, nie mówiąc już o wrażliwych częściach ciała. Czuł, że gdyby usłyszał jeszcze kilka tych podniecających dźwięków, to nie wiadomo jak by się to skończyło. Nie miał zamiaru iść w ślady władcy i rzucić się na Dominika. Spacer po świeżym powietrzu powinien go nieco ostudzić i rozwiązać pewien nabrzmiały problem.
Szli w milczeniu. Naburmuszony Rokita dreptał obok i posyłał czartowi złe spojrzenia. Na razie nie miał wyjścia. Musiał tańczyć jak zagra mu ten spryciarz. Zastanawiał się, kto może mu pomóc pozbyć się tego paskudztwa. Ze wszystkich znajomych jedynie Lucjusz przyszedł mu do głowy. Koniecznie będzie musiał z nim porozmawiać na osobności.
***
Amira była załamana, siedziała w ostatniej ławce i z rozpaczą rozglądała się po klasie. Miała wrażenie, że jest na innej planecie. Wszyscy gapili się na nią jak na kosmitkę. Wyglądała jak zwykle i nie mogła pojąć o co im chodzi. Długie włosy upięła w wysoki kucyk. Oczy podkreśliła ciemną kredką. Czarne jeansy opinały długie nogi. Do tego glany, koszulka z zakrwawionymi wampirzymi kłami z przodu i skórzana kurtka. Co w tym było takie dziwnego? Dziewczyny szeptały między sobą, a chłopcy mierzyli ją taksującym wzrokiem. Lekcja organizacyjna była straszliwie nudna. Jak tylko nauczycielka wyszła Amira została otoczona ze wszystkich stron przez ciekawskich. Pytania padały jedne po drugich, a ona zaczęła doświadczać lekkiego ataku paniki.
- Mieszkasz w Czarcim Jarze?
- Czy to prawda, że Boruta ma w piwnicy skrzynię ze złotem?
- Zaprosisz nas na którąś ze słynnych imprez jakie organizuje twój wujek?
- Pijecie na śniadanie krew dziewic?
- Fajne cycki, który to rozmiar? – wysoki brunet wyciągnął rękę. Dziewczyna zwinnie się odchyliła i poczerwieniała. Napięcie zaczęło w niej narastać, a wzburzona krew uderzyła do głowy. Lęk minął jak ręką odjął zastąpiony wściekłością na tą bandę chamskich dzieciaków, które najwyraźniej bawiły się jej kosztem.
-  Pewnie masz niezłe doświadczenie? Umów się ze mną chętnie się czegoś od ciebie nauczę – odezwał się bezczelnie rosły blondyn, kapitan miejscowej drużyny koszykówki i bożyszcze szkoły. W Amirze aż się zagotowało, wzięła zamach i trafiła chłopaka podkutym butem prosto w roześmianą gębę.
- Aa… ! - zapiszczał niezbyt męsko. – Wariatka!- Jego policzek natychmiast zaczął puchnąć w zastraszającym tempie.
- Do dyrektorki, natychmiast! – nauczycielka od biologii już z daleka słyszała odgłosy awantury. Podeszła bliżej, widząc co się dzieje chwyciła dziewczynę za ucho i mocno pociągnęła.
- Nie ma sprawy, tylko mnie puść jędzo! – warknęła Amira.
- Widzę, że mamy nowy, ciężki przypadek – kobieta pokręciła tylko głową. – Ciekawe z ilu szkół już cię wyrzucili.
Dziewczyna obrzuciła ją nienawistnym wzrokiem i bez słowa udała się do łazienki. Tam doprowadziła się do porządku i trzęsącymi rękami poprawiła makijaż. Kiedy już wpadła w gniew niełatwo jej się było opanować. Czasem nosiło ją godzinami zanim emocje opadły. Szybko odnalazła gabinet, ale nikogo w nim nie było. Sekretarka kazała jej zaczekać pod drzwiami. Stanęła w oknie i wyciągnęła papierosa. Zaciągnęła się kilka razy.
- Tu nie wolno palić – usłyszała za sobą cienki głosik. Odwróciła się i zobaczyła niewysoką, drobną blondyneczkę.
- A ty co, miejscowy strażnik? – pchnęła smarkulę na ścianę. Ta poleciała do tyłu bezwładnie i upadła na podłogę, uderzając głową o metalową skrzynkę wiszącą obok na ścianie.
- Amira! – rozległ się za nią chłodny głos dyrektorki. – Idź do domu i wróć tu jutro ze swoim opiekunem! – pochyliła się nad jęczącą uczennicą, której z rozciętego łuku brwiowego płynęła krew.
Dziewczyna nie zastanawiając się dłużej chwyciła za plecak i pognała korytarzem. Nie czekała na busa. Biegła jak szalona przez las kopiąc wszystko co napotkała na drodze. Pierwszy dzień w szkole okazał się prawdziwą katastrofą. Wiedziała, że tak będzie. Nigdy nie umiała się dogadać z rówieśnikami. Gdy dotarła na bagna zatrzymała się dopiero na niewielkiej polance, na której po raz pierwszy spotkała Monikę, swoją pierwszą i jedyną przyjaciółkę. Rzuciła się na trawę wyjąc z wściekłości. Okładała pięściami ziemię aż opadła z sił. W pewnym momencie usłyszała znajome kroki i poczuła na głowie ciepłą dłoń.
- Ami, co się stało? – usiadła i zobaczyła klęczącą obok siebie przyjaciółkę. Błękitne oczy patrzyły na nią z troską. Łagodny to podziałał na nią jak balsam. Poczuła jak napięcie ją opuszcza. – Chodź i opowiedz mi o tym! – Monika wzięła ją za rękę i pociągnęła, stawiając ją do pionu. – Trochę sobie ważysz mała – mrugnęła do niej.
- Ty chyba nie sugerujesz, że przytyłam? – burknęła Amira.
- Jakbym śmiała? – uśmiechnęła się niewinnie dziewczyna. – Gadaj co narozrabiałaś! – usiadły razem na zwalonym pniu drzewa. Słuchała słów przyjaciółki i z każdym słowem pochmurniała coraz bardziej. Nie mogła uwierzyć, że ta słodka istota potrafiła być tak agresywna. Znały się już trochę i zdawała sobie sprawę z jej wad - z wybuchowego, gwałtownego usposobienia, nieustępliwości i złośliwości. Z drugiej strony potrafiła być miłą, inteligentną towarzyszką. Nigdy się razem nie nudziły, lubiła spędzać z nią czas. Miały podobne poczucie humoru i zainteresowania. Potrafiła się tulić do niej jak mały szczeniaczek spragniony czułości. Jaka naprawdę była Amira? Czy możliwe by tak bardzo pomyliła się w ocenie jej charakteru? W jej głowie powstał niezły zamęt. W oczach pojawił się chłód i nawet sobie nie zdając z tego sprawy odsunęła się nieco do tyłu.
Dziewczyna natychmiast wyczuła zmianę jej nastawienia. Przestała mówić i wbiła w nią uważne spojrzenie. Zauważyła rezerwę w zachowaniu.
- Też uważasz, ze jestem zimną suką bez serca, prawda?!
- Myślę, że przesadziłaś i dobrze o tym wiesz. Gówniarze zachowali się paskudnie, zwyczajnie chcieli cię przetestować. Trzeba było ich po prostu wyśmiać, a potem ignorować durne zaczepki. Ty zachowałaś się jak bezrozumne stwór! Zaatakowałaś, raniąc dookoła wszystkich czy na to zasłużyli czy nie! – ostre, mocne słowa przeszyły na wskroś serce Amiry.
- Jesteś taka jak oni! – krzyknęła i zerwała się z pnia. Pchnęła zaskoczoną Monikę, która zsunęła się na trawę tłukąc sobie tyłek. Patrzyła na nią nie próbując się bronić. Szok i ból na jej twarzy ugodził dziewczynę mocniej, niżby jej oddała z pięści. Złapała plecak i uciekła najszybciej jak potrafiła od tych smutnych oczu z których właśnie uciekło całe ciepło. Zamknęła się w swoim pokoju i wyła jak zranione zwierzę. Właśnie skrzywdziła jedyną osobę, na której naprawdę jej zależało. Na pewno nie będzie chciała już się z nią zadawać. Nie miała po co żyć.

***

Lucyfer obudził się wczesnym rankiem. Poruszył się na próbę i z zadowoleniem stwierdził, że tyłek coraz mniej go bolał. Dzisiaj były urodziny Belzebuba i z racji tego święta, odbywał się w pałacu wielki bal, na którym niestety musiał być obecny. Miał zamiar wymigać się chorobą i uciec stamtąd najszybciej jak się dało. Spojrzał na śpiącego męża. Kłótnia kłótnią, ale w sprawie wspólnej sypialni ten drań nie ustąpił nawet odrobinę. Od pamiętnej nocy trzymał ręce przy sobie, ale sypiali w jednym łóżku. Oczywiście książę na samym kraju, starając się nawet go nie dotknąć. Niestety jego ogonek miał na ten temat odmienne zdanie. Drzemał sobie wygodnie, spleciony z czarną kitką, mając w nosie kwasy swojego pana. Rozzłoszczony mężczyzna przystąpił do delikatnej akcji odzyskania swojej własności, ze wszystkich sił starał się nie obudzić władcy. Nie miał ochoty patrzeć na jego tryumfującą minę.
- Ty przewrotna, włochata cholero – mruczał pod nosem – chcesz mnie wykończyć? Wstydu nie masz tak się mizdrzyć do tego kudłacza.
- Lu, z kim ty rozmawiasz? – Belzebub szeroko ziewnął i spojrzał na męża rozbawiony.
- Nie patrz tak na mnie, tylko zabieraj ode mnie tego oskubanego brzydala! – burknął niegrzecznie.
- Chyba się lubią – mężczyzna z satysfakcją wskazał na tulące się do siebie ogonki.
- Też coś, kitce pewnie coś się pomyliło we śnie! – udało mu się w końcu wstać. Obrzucił zaśmiewającego się męża wyniosłym wzrokiem i dumnym krokiem wyszedł z pokoju.

***

Dominik wlókł się za Julianem z markotną miną. Prawdę mówiąc bał się tego całego balu. Przeczytał nawet grubą książkę o etykiecie, którą mu dał wojewoda. Starał się zapamiętać jak najwięcej tych durnych zasad. W dodatku ciekawska Monika łaziła za nim i dopytywała się o dziwną ozdobę na jego szyi. Za wszelką cenę chciała ją przymierzyć i nie mogła zrozumieć dlaczego nie chce jej na to pozwolić. Wystrojony i wyperfumowany czuł się niepewnie.
- Julian, gdzie się tak śpieszysz! – krzyknął wreszcie za narzeczonym, kiedy zatrzymali się w pałacowym holu. Nerwowym gestem poprawił włosy, spinka zaczęła się zsuwać z ciężkich, rdzawych loków.
- Pozwól – mężczyzna pieszczotliwym gestem ujął w dłonie jego włosy i zapiął nieposłuszną ozdobę. – Wszystko będzie dobrze – szepnął mu do ucha prawie dotykając go ustami. Ciepły oddech owionął wrażliwą małżowinę. Zmieszany Dominik zarumienił się i odsunął. – Nie uciekaj – wojewoda, słysząc wypowiadane przez majordomusa swoje nazwisko podał mu ramię. Weszli na ogromną salę wypełnioną po brzegi  bawiącymi się gośćmi. Wiele głów odwróciło się w ich stronę. Boruta przedstawiał narzeczonego po kolei swoim znajomym. Dominik stał obok niego z miną aniołka i nieśmiało odpowiadał na pytania. Stał cały czas blisko Juliana i nie odstępował go na krok. Wszyscy byli zachwyceni ślicznym chłopakiem takim oddanym swojemu narzeczonemu. Ścigało ich wiele zazdrosnych oczu. Wszystko toczyło się idealnie, zbyt idealnie. Belzebub siedział na tronie, mając po prawej stronie młodego małżonka, który najwyraźniej mocno się nudził. Ożywił się dopiero na widok podchodzącej do nich znajomej pary. Julian ukłonił się nisko wypowiadając ciepłe życzenia do władcy z którym przyjaźnił się prywatnie od wielu lat. Zerknął z podziwem na Lucyfera, który wyglądał naprawdę olśniewająco. Tymczasem Dominik tchórzliwie chował się za jego plecami. Bystre oczy władcy natychmiast go dostrzegły.
- Twój narzeczony jakiś strasznie nieśmiały się zrobił. Ostatnio był znacznie bardziej odważny – zwrócił się  z uśmieszkiem do wojewody i przywołał chłopaka gestem dłoni. Gdy uklęknął podał mu do ucałowania dłoń. Nie miał wyjścia musiał ją musnąć ustami, chociaż tak naprawdę miał ochotę ugryźć do krwi. – Pięknie go wytresowałeś, aż miło popatrzyć – rzucił złośliwie Belzebub, patrząc jak zielone oczy zwężają się ze złości. W tym momencie dostrzegł obróżkę, która wysunęła się spod koszuli w czasie ukłonu. Wiedział co to jest, bo dzielił z przyjacielem zamiłowanie do tego rodzaju gadżetów. – Chyba jesteś mi coś winien młody człowieku? – odezwał się wyniośle.
- Spier… - wyrwało się Dominikowi, ale nie dokończył, bo rozległ się cichy brzęk dzwoneczka. Poczerwieniał na twarzy i zagryzł usta. Mimo tego wydobył się z nich cichy jęk. – Pprzepraszam – wymamrotał pod nosem.
- Strasznie niewyraźnie mówisz, zupełnie nie zrozumiałem o co ci chodzi.
- Proszę o wybaczenie mojego zachowania – wypalił chłopak, wiercąc się niespokojnie. Belzebub pewnie poznęcałby się nad nim dłużej, gdyby wypielęgnowana dłoń małżonka nie zacisnęła się mocno na jego przedramieniu.
- Wasza wysokość – odezwał się chłodno Lucyfer, wbijając w niego roziskrzone szare oczy. Boruta korzystając z okazji złapał narzeczonego za rękę i szybko wyprowadził na taras. Zimne, nocne powietrze nieco ostudziło, dygoczącego ze złości i z innych powodów, chłopaka.
- Co ty chciałeś powiedzieć głuptasie? Wiesz jaka kara grozi za obrazę władcy?! – warknął do niego wściekły wojewoda.
- Niech cię jasny szlag!- wrzasnął na niego Dominik, zasłaniając rękami krocze.

środa, 6 lutego 2013

Rozdział 7


Dominik koło południa wrócił ze szkoły. Nie mógł się skontaktować z Lucjuszem, za każdym razem odzywała się automatyczna sekretarka. Zaczął coraz bardziej się o niego niepokoić. Nie było go na rozpoczęciu roku i nie dawał już drugi dzień znaku życia. Zdenerwowana dyrektorka też o niego wypytywała. W końcu postanowił wybadać w tej sprawie Borutę. Udał się do jego domu, a mężczyzna na jego widok zerwał się od suto zastawionego stołu.
- Skoro jesteś może pokażę ci zamek? – zaproponował czart, szarmancko całując go w rękę. Chłopak skrzywił się paskudnie i natychmiast mu ją wyrwał. Od razu udał się do łazienki i ostentacyjnie ją umył jakby dotknął przez przypadek czegoś wyjątkowo paskudnego.
- Chodźmy – Dominik ruszył za nim, mając nadzieję dowiedzieć się czegoś o przyjacielu. Po przekroczeniu lustrzanego portalu szli niekończącym się korytarzem, a chłopak z każdą chwilą pochmurniał coraz bardziej. Wszędzie w oczy rzucał się bałagan i niedbalstwo. Liczna służba plątała się bez sensu nic prawie nie robiąc. Wreszcie weszli do ogromnej sali, która była jedyną czystą komnatą jaką do tej pory napotkali. Na półkach i stolikach stały piękne wazy, dzbany z porcelany, gliny i szkła. Najwyraźniej była to jakaś kolekcja pana domu. – Musiałeś to zbierać latami – chłopak wziął do ręki delikatną miseczkę bogato zdobioną wizerunkami chińskich smoków.
- Uważaj, to bardzo rzadki i cenny okaz – upomniał go mężczyzna i dopiero w tym momencie zorientował się, że niepotrzebnie się odezwał. Chłopak stał ze zmrużonymi po kociemu oczami, które właśnie zaczęły rzucać iskry.
- Zatłukę cię przewrotny skurczybyku! Trzęsiesz się nad jakimś badziewiem, a mnie masz kompletnie w dupie! Ulitowałem się nad tobą, a ty w podzięce wywinąłeś mi paskudny numer z kontraktem!  – wrzasnął czartowi koło ucha. Popatrzył mu prosto w oczy i uśmiechnął się złośliwie. Rzucił trzymanym w ręce naczyniem o ścianę, rozbijając je w drobny mak. Rude włosy wymknęły się spod rzemyka i  falowały wokół niego jak naelektryzowane, a  oczy ciskały błyskawice. Z minuty na minutę jego wściekłość rosła. Wziął z półki dzbanek i zrobił z nim to samo. Kopnął z rozmachem najbliższą wazę, ale Julian rzucił się jej na pomoc i udało się mu uratować naczynie.
- Przestań ! – jęknął wojewoda ryjąc nosem w posadzce.
- O kochanie, ja dopiero zaczynam! Giń oszuście! – Dominik jak tornado szedł przez pokój siejąc pogrom i spustoszenie. Zdesperowany Boruta ratował co się da, własnym ciałem zasłaniając co cenniejsze okazy. Niestety okazało się, że chłopak dysponuje niespożytą energią i ma naprawdę niezłą kondycję. Dopiero po godzinie się zasapał i stanął nieruchomo pośrodku komnaty. Z dziką satysfakcją rozejrzał się dookoła. Podłogę zaścielała gruba warstwa skorup. – A teraz powiedz mi, co się dziej z Lucjuszem! – rzucił rozkazująco do załamanego wojewody siedzącego smętnie pośrodku bałaganu i kręcącego z niedowierzaniem głową. Jego słodka kruszyna miała iście diabelski temperament. Szkoda tylko, że zamiast okazywać go w łożu wyładowała się na antykach.
- Jak mogłeś? – jęknął mężczyzna. – Zbierałem je od kilkuset lat.
- Gadaj, bo jak nie, to przejdziemy do biblioteki lub twojego gabinetu! – warknął chłopak.
- Wiem tylko, że podobno doszło do awantury i Pan zmusił księcia do ślubu. Pójdziemy wieczorem do pałacu, bo muszę cię oficjalnie przedstawić. Możesz wtedy go odwiedzić i sam sprawdzić o co chodzi. Następnym razem jak wpadniesz w furię, to może lepiej porzucaj w jadalni zastawą? – zaproponował ugodowo czart.
- Wtedy nie miałbym takiej frajdy! – pokazał mu język Dominik. Zadarł do góry nos i kręcąc tyłeczkiem ruszył do drzwi. Rdzawe loki podskakiwały przy każdym kroku, opadając splątaną falą aż do pośladków. Julian nie mógł się na niego napatrzyć. Wyglądał jak psotny leśny chochlik robiący kawały zbłąkanym nocnym wędrowcom. Wyżył się i najwyraźniej humor mu powrócił.
***
W Piekle sprawy wyglądały o wiele gorzej. Belzebub o dziewiątej przerwał ważną naradę i wrócił do sypialni, ponieważ przybył nadworny medyk, ciągnąc ze sobą jakiegoś starszego zielarza. Lucyfer nadal spał, ale jego twarz wyglądała już nieco lepiej. Policzki mu się zaróżowiły, przestał się rzucać przez sen i oddychał spokojnie. Mężczyzna usiadł na łóżku i delikatnie dotknął jego ramienia.
- Lu, obudź się, musisz wziąć le… – nie dokończył, bo jego małżonek otwarł oczy i na jego widok rzucił się gwałtownie do tyłu, tłukąc sobie głowę o wezgłowie. Przez chwilę łapał spazmatycznie powietrze i zacisnął dłonie w pięści tak mocno aż pobielały. Władcy na widok jego reakcji zadrżało serce. Coś złapało go za gardło i nie chciało puścić. Dławiło tak, że z trudem przełknął ślinę.
- Czego chcesz? – usłyszał niewyraźny szept. W tym momencie do komnaty wszedł medyk razem ze swoim towarzyszem. Zatrzymali się w przepisowej odległości nisko pochylając głowy.
- Podejdźcie i zróbcie co tylko możecie, aby jak najszybciej wrócił do zdrowia – odezwał się do nich władczo.
- Zbadamy cię Panie i założymy lekarstwo – zwrócił się łagodnie do Lucyfera lekarz. – Musisz obrócić się na brzuch. – Ten jednak siedział nieruchomo patrząc wymownie na swojego małżonka. Twarz  jak zwykle miał zimną i nieruchomą. Jednak na dnie błękitnych oczu można było dojrzeć, starannie ukrywany, tlący się ból.
 - Wasza wysokość, czy mógłbyś opuścić komnatę? Chory wyraźnie nie życzy sobie twojego towarzystwa – rzucił twardo zielarz. Belzebub spojrzał na niego i bez słowa protestu wyszedł. Oparł się o drzwi po drugiej stronie i wbił głęboko szpony w twarde drewno. Jego wrażliwy słuch wychwytywał każdy, najmniejszy szelest dochodzący z sypialni.
- Chyba sam nie dam rady, może pan… - dobiegł go głos Lucyfera. – Och..! – jęknął przeciągle.
- Wypnij więcej pośladki, sprawdzimy co się stało i założymy głęboko maść. Nabierz powietrza i powoli wypuszczaj, bo to może być bardzo nieprzyjemne – spokojnie tłumaczył medyk.
- Aach..! – przeraźliwy krzyk, pełen niesamowitego cierpienia rozdarł powietrze. Władcy zjeżyły się włosy na głowie. Zaczął drżeć jakby to właśnie jemu aplikowano teraz lekarstwo.
- Nie szarp się Panie, zaraz będzie po wszystkim.
- Nieee…! Dość! – protestował coraz ciszej Lucyfer, a narastający ból powodował, że jego słowa stawały się coraz mniej wyraźne.
Belzebub był już cały spocony, gdyby nie to, że opierał się o drzwi na pewno by upadł. Nogi zrobiły mu się miękkie i za nic nie chciały utrzymać jego ciężaru. Każdy dochodzący go szmer świadczący o męce małżonka powodował, że dosłownie ciemniało mu w oczach. Każdy spazm bólu w jego ciele odbijał się zwielokrotnionym echem w ciele Władcy Piekieł. Nie ma na tym świecie niczego gorszego niż patrzenie na udrękę najbliższej osoby. Bezsilność w obliczu cierpienia i poczucie winy potrafią powalić na kolana najsilniejszego. Żadne najwymyślniejsze tortury nie mogą się z tym równać.
Wreszcie wszystko umilkło. Nastała przerażająca cisza.
- Możesz już wejść Wasza Wysokość – usłyszał głos medyka.
Belzebub odetchnął głęboko, usiłując się uspokoić. Na trzęsących się nadal nogach wszedł do środka. Zerknął niepewnie na bladego jak duch męża, który leżał z zamkniętymi oczami. Wyglądał jakby spał.
- Co z nim? – wydusił z siebie z trudem.
- Zemdlał, ale już dochodzi do siebie. Prawdę mówiąc rany są o wiele poważniejsze niż początkowo myślałem. Książę musi przez trzy najbliższe dni leżeć w łóżku. Może wstawać tylko za potrzebą. Dwa tygodnie ma się oszczędzać i nie wolno mu siedzieć. Trzeba będzie go pilnować, bo nie wygląda na posłusznego pacjenta. Proszę przestrzegać zaleceń, bo od tego może zależeć możliwość posiadania przez was potomstwa. Poza tym właśnie zafundowałeś sobie Panie miesiąc bez seksu. A i jeszcze jedno. Powinien się wykąpać i trzeba zmienić pościel. Leki już zaczynają działać i ból znacznie się zmniejszy, ale ktoś będzie musiał mu pomóc – medyk ukłonił się nisko, mamrocząc  pod nosem coś o ignorantach.
- Kompletnie nie rozumiem co chciałeś osiągnąć Panie, wdzierając się tak brutalnie w dziewicze ciało swojego męża. Nie przyszło ci do głowy, że mając takie wyposażenie powinieneś go choć trochę przygotować? – zapytał oburzony zielarz, mierząc go wyjątkowo wrogim spojrzeniem. – Myślę, że się jeszcze nie raz zobaczymy – obrzucił księcia zagadkowym wzrokiem i wyszedł z komnaty.
Belzebub westchnął głęboko i podszedł do łóżka. W mózgu miał kompletny mętlik. Zupełnie jakby ktoś zrzucił tam bombę. Tego się nie spodziewał. Zaczął się zastanawiać ile jeszcze błędnych informacji zebrał na temat męża, w ilu sprawach się mylił. Ostrożnie dotknął jego dłoni. Mężczyzna otworzył srebrzyste oczy, ale na jego widok odwrócił głowę w drugą stronę. Usiadł i spuścił nogi.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? Rozłożyłeś przede mną nogi, a ja rzuciłem się na ciebie jak dzikie zwierzę. Jak ja teraz spojrzę na siebie w lustrze? – głos mu lekko drżał.
- Próbowałem, ale nie chciałeś słuchać.
- Jestem potworem prawda? – władca uklęknął przed nim i położył mu lodowate dłonie na kolanach. – Czy możesz mi wybaczyć? – podał mu szlafrok.
- Zostaw mnie w spokoju. Słyszałeś chyba, że z seksu nici, więc po co się wysilasz? – książę ubrał się i próbował wstać, ale pociemniało mu w oczach i byłby upadł, gdyby nie silne ramię, które go podtrzymało.
- Lu, chodź, zaniosę cię do łazienki. Nie wygłupiaj się, zrobisz sobie krzywdę – Władca wziął opierającego się męża na ręce.
- Większą czy mniejszą niż udało się tobie? – warknął i objął go za szyję. Belzebub nie odezwał się już ani jednym słowem. Wszedł z nim do kabiny prysznicowej, rozebrał go i puścił ciepłą wodę. Namydlił gąbkę i delikatnie zaczął myć piękne ciało, które pod wpływem jego dotyku zamieniło się w kawałek marmuru. Lucyfer trzymał się kurczowo barierki i zaciskał mocno powieki. Widać było, że walczy z atakiem paniki.
- Spokojnie Lu, już kończę – otulił go ciepłym, puszystym ręcznikiem i z powrotem zaniósł do łóżka. Podał mu kubek z parującym naparem przygotowanym przez zielarza. – Odpoczywaj, zobaczymy się wieczorem.
- O tak, już nie mogę się doczekać – rzucił złośliwie mężczyzna i przymknął oczy.
***
Boruta po południu z impetem wpadł do domu Dominika i dosłownie porwał go do swojego zamku na oczach ogłupiałej Moniki, niczego mu nie tłumacząc. Prychającego chłopaka przerzucił sobie przez ramię i po kwadransie byli już na miejscu. Dopiero, gdy ten się zaparł w drzwiach komnaty do której go właśnie ciągnął, odzyskał rozsądek.
- Oszalałeś? Nigdy nie byłeś zbyt mądry, ale to już przesada!
- Uspokój się, mamy tylko godzinę na przygotowanie się do audiencji u Władcy Piekieł. Jakbym zaczął z tobą dyskutować, to byśmy nie zdążyli nawet na koniec – wojewoda klepną go w tyłek i wepchnął do środka. Pokój cały był wypełniony ogromnymi szafami pełnymi ubrań na każdą okazję. – Musimy się pośpieszyć. Przyślę ci tu garderobianą. Pomoże ci wybrać coś stosownego – wyszedł w pośpiechu nawet nie zamykając za sobą drzwi.
- Czy on nie powinien mnie zapytać najpierw,  czy ja tam w ogóle chcę iść? – rzucił rozeźlony Dominik do swojego odbicia w wielkim, kryształowym lustrze. Po chwili do pokoju weszła starsza kobieta i obejrzała go dokładnie od stóp do głów.
- Wojewoda dobrze wybrał, ładny z ciebie chłopak. Niejeden mu dzisiaj pozazdrości. Ściągaj te beznadziejne łachy. Zamienimy cię w księcia z bajki –nawet nie wiedział kiedy został rozebrany do majtek i zaczęła do niego przymierzać kolejne zestawy. – Zdecydowanie czarne spodnie, biała koszula z koronkowymi mankietami i dopasowana marynarka w kolorze butelkowej zieleni ozdobiona złotym haftem. – Sprawnie pomogła chłopakowi się ubrać i posadziła go przed małym lusterkiem. – Jeszcze tylko włosy, są naprawdę wyjątkowo piękne. Niejedna kobieta na dworze zazgrzyta zębami z zawiści na widok tych rudych loków. – Związała je luźno i przerzuciła mu przez lewe ramię. Na koniec wpięła w jego uszy maleńkie szmaragdowe kółeczka i aż westchnęła z zachwytu. – Teraz jesteś godny ręki samego króla – uśmiechnęła się do niego i postawiła go przed wielkim zwierciadłem, aby mógł podziwiać jej dzieło.
- Łał…! – wyrwało się Dominikowi, który sam siebie nie mógł poznać. – Jest pani czarodziejką – pocałował kobietę entuzjastycznie w policzek. - Czuję się jak Kopciuszek przed swoim pierwszym balem. – Ledwie się skończył to mówić pojawił się Boruta, złapał go za rękę i bezceremonialnie pociągnął za sobą. Przeszli przez następne dziwne zwierciadło i trafili wprost do pałacu. Stanęli pod rzeźbionymi w maszkarony drzwiami i czekali na swoją kolejkę. Co chwilę lokaj wyczytywał czyjeś nazwisko i kolejna para wchodziła do środka. Julian położył mu dłoń na plecach i uraczył go długim, nudnym kazaniem jak ma się zachować w obecności władcy. Chłopak słuchał tego jednym uchem ciekawie rozglądając się po holu. W końcu ich wywołano i weszli do ogromnej komnaty z sufitem tak wysoko, że ledwo go było widać. Julian podał mu ramię. Szli czerwonym dywanem w kierunku widocznego w oddali tronu obserwowani przez setki oczu. Ze wszystkich stron dochodziły ich aprobujące szepty. Wojewoda był ogólnie lubiany na dworze i miał tu wielu przyjaciół i krewnych. Dominik najwyraźniej przypadł im do gustu. Oboje uklękli przed Belzebubem. Chłopak spuścił skromnie oczy i wyglądał jak wcielenie niewinności co w tym miejscu wyglądało nieco dziwnie.
- Teraz rozumiem o co chodziło Lucyferowi. Twój narzeczony jest naprawdę słodki – Władca uśmiechnął się na widok rumieńców na twarzy swojego nowego poddanego. – Podoba mi się i daję wam pozwolenie na ślub. Mam nadzieję, że ściśle wypełnicie wszystkie warunki kontraktu. Dominik nie ośmielił się podnieść oczu. Zastanawiał się czy wolno mu się odezwać. Nigdzie nie widział przyjaciela co oznaczało, że musiało się coś stać. - Chcesz mi coś powiedzieć? – odezwał się uprzejmie. Nie widział dokładnie twarzy pochylonego chłopaka, dlatego nie rozpoznał w nim swojego napastnika z miotłą w ręku. Tamtej nocy było bardzo ciemno i wszystko wydarzyło się niesamowicie szybko.
- Martwię się o swojego przyjaciela. Czy mógłbym go zobaczyć? – wyszeptał nieśmiało.
- Myślę, że twoja wizyta dobrze mu zrobi. Ten oficer zaprowadzi cię do niego – skinął na stojącego nieopodal Kusego. Dominik ukłonił się z wdziękiem poszedł za czartem, w którym z przerażeniem rozpoznał nocnego gościa potraktowanego sprayem. Swoją drogą był ciekawy kim był ten drugi, ale jak na razie nigdzie go nie zauważył.
- To tutaj – mężczyzna skinął mu głową i zostawił go pod drzwiami do sypialni Lucjusza. Chłopak zapukał i po usłyszeniu cichego proszę wszedł do środka. Zobaczył staroświeckie łoże z baldachimem, a na niej wymizerowanego przyjaciela. Widać było, że jest w dość kiepskiej kondycji.
- Nie wyglądasz jak szczęśliwy małżonek – usiadł obok niego i dotknął bladego policzka. W szarych oczach mężczyzny było tyle smutku, aż się wzdrygnął. Przysunął się do niego, objął mocno ramionami i przytulił do siebie. – Kto cię skrzywdził? – Książę ukrył twarz na jego piersi, a grymas bólu kiedy się poruszył nie umknął uwadze Dominika. – Co się stało? – łagodnie pogładził rozsypane na poduszce jasne włosy. Lucyfer dobrze się czuł w jego towarzystwie. Miał wrażenie, że właśnie zawinął do bezpiecznego portu. Z początku powoli, potem coraz śmielej zaczął snuć swoją historię. Po raz pierwszy w życiu odrzucił na bok dumę i otworzył przed kimś swoje serce. Chłopak słuchał spokojnie, ale w jego duszy szalała burza. Oczy zaczęły lśnić mu jak u dzikiego kota. Usta uśmiechały się krzywo pokazując ostre, białe ząbki. Jakim pozbawionym uczuć egoistą trzeba być, by tak mocno kogoś skrzywdzić? Jego koszula zrobiła się z przodu wilgotna od łez przyjaciela. Ten właśnie moment wybrał sobie Belzebub z Borutą, aby wejść do sypialni. Nawet nie wiedzieli w którym momencie wystartowała płomiennowłosa  błyskawica. Władca w jednej chwili stał, a drugiej już leżał na dywanie, a drobne pięści okładały go ze wszystkich sił.
- Już ja cię tak urządzę, że się przez tydzień nie będziesz mógł pokazać! – warczał Dominik siedząc na mężczyźnie i masakrując jego twarz. Zanim ten się zorientował o co chodzi miał już rozciętą wargę i rozbity nos.
- Julek, zabierz ze mnie tego małego czorta! – krzyknął na kompana, który stał jak wmurowany w podłogę z niesamowicie głupią miną. – Skąd ja cię znam? A pamiętam, miotła! No to teraz dostaniesz za swoje! – Złapał chłopaka i przełożył sobie przez uda. Właśnie miał zamiar wymierzyć mu solidnego klapsa, kiedy poczuł silny ból w swoim królewskim ogonie. Ktoś śmiał maltretował jego kitkę.
- Oż, ty cholero! – wrzasnął, kiedy ostre zęby zacisnęły się z całej siły na jego najwspanialszej ozdobie. Ten okrzyk przywrócił Juliana do życia. Złapał narzeczonego za szczękę i usiłował oderwać od władcy. Ten jednak trzymał mocno, a jego usta pełne były krwi i wyrwanej sierści. – Pośpiesz się, zaraz mi go odgryzie! – szamotanina trwała w najlepsze. Trzy ciała kłębiły się na dywanie prychając i parskając ze złości. Nikt nie zauważył kiedy Lucyfer wstał z łóżka. Poczuli natomiast doskonale strumień lodowatej wody. Mieli wrażenie jakby właśnie poraził ich prąd. Spocona skóra zareagowała natychmiast serią niekontrolowanych dreszczy. Mężczyzna stał nad nimi z kubłem w ręce z wyniosłą miną.
- Ty – wskazał na Belzebuba – na łóżko. Wy dwaj do domu. Migiem! – padały krótkie rozkazy, a oni o dziwo bez szemrania się im podporządkowali. Władca jak to władca, próbował mimo wszystko zaprotestować, ale napotkał chłodne spojrzenie małżonka i grzecznie usiadł na wskazanym miejscu ściskając zakrwawiony ogon.

sobota, 2 lutego 2013

Rozdział 6



Julian trochę wystraszył się gwałtowną reakcją Dominika. Doszedł do wniosku, że trochę przesadził. Chłopak był bardzo wrażliwy i powinien być wobec niego delikatniejszy. Zamiast dawkować powoli informacje on po prostu zrzucił mu wszystko na głowę z siła huraganu. Przyrzekł sobie, że na przyszłość bardziej się postara. Musi jakoś ułagodzić narzeczonego, w domu chciał mieć spokój i słodkiego mężczyznę do którego z przyjemnością by wracał. Kilku rozdokazywanych malców też by nie zaszkodziło. Wojewoda wziął na ręce omdlałego mężczyznę i postanowił odnieść go domu. W znajomym otoczeniu na pewno szybciej przyjdzie do siebie. Po drodze rozmarzył się, widział już oczyma wyobraźni leżącego w jego sypialni, nagiego chłopaka przywołującego go gestem dłoni. Jego rude włosy rozsypałyby się na poduszce, a zielone oczy błyszczały z pożądania. Boruta aż westchnął głośno na taką wizję, a w spodniach coś drgnęło i podniosło główkę. Zrobienie kilku małych diabełków powinno być bardzo przyjemne, tylko jak nakłonić do tego opornego Dominika. Przyśpieszył kroku, odganiając od siebie niemądre myśli.
Monika na ich widok strasznie się zdenerwowała. Otworzyła drzwi i załamała ręce. Nie miała pojęcia co znowu zmalował Dominik, bała się, że miał jakiś wypadek. Poprowadziła Juliana prosto do sypialni. Ułożyli chłopaka wygodnie na poduszkach, przykryli kołderką. Wyglądał jakby spał, bo mruczał do siebie coś niewyraźnie. Dziewczyna cały czas wrogo spoglądała na mężczyznę.
- Co zrobiłeś mojemu przyjacielowi?! Tłumacz się, bo nie ręczę za siebie – warknęła na niego i zaczęła się rozglądać za jakąś bronią, którą by go mogła walnąć.
- Spokojnie – Boruta wziął jej z ręki karafkę na wodę – szkoda takiego antyku. Mam wobec niego poważne zamiary. Właśnie się zaręczyliśmy i podpisaliśmy kontrakt. Biedaczek chyba zbyt mocno to przeżył - westchnął czart, patrząc niewinnie na dziewczynę.
- Co ty bredzisz, przecież on lubi tego wypłowiałego blondyna! Sam mi to powiedział, ale… - w tym momencie zamyśliła się na chwilę – Myślisz, że mnie okłamał, bo zbyt naciskałam? A ty mi tu nie rób psich min. Gadaj dlaczego on jest w takim stanie. – Julian po krótkim wahaniu wyciągnął z kieszeni kontrakt i podał rozjuszonej dziewczynie. – O cholera! – wyrwało się jej, kiedy dotarła do końca dokumentu. – Nigdy nie uwierzę, że podpisał coś takiego! Wy przecież ledwo się znacie. Jak się dowiem, że go skrzywdziłeś, to już po tobie. Pewnie dowiedziałeś się o spadku i czyhasz na jego forsę.
- Przysięgam, że do niczego go nie zmuszałem. Zgodził się dobrowolnie – mężczyzna cofnął się kilka kroków do tyłu pod ciskającym pioruny wzrokiem Moniki. – Może zejdźmy do kuchni, niech sobie odpocznie – wskazał na leżącego bez ruchu chłopaka. Dziewczyna skinęła głową i poszła za nim. Tam na przy stole zastali Lucjusza czytającego najnowsze gazety.
- Ty nie w pałacu? – zdziwił się wojewoda. - Pan już wczoraj cię szukał, będziesz miał kłopoty. Wiesz jaki jest porywczy i niepotrzebnie go prowokujesz.
- Odwal się Julek, to moja sprawa. Nie masz swoich problemów?
- Mam i to spore, ale poradzę sobie – podniósł dumnie głowę Boruta.
- Jeśli masz na myśli Dominika, to ja na twoim miejscu nie byłbym tego taki pewien – uśmiechnął się złośliwie kapitan. Zaraz jednak zbladł, bo przez okno zobaczył czekającego na niego Kusego. – Monika, dziękuję za wszystko. Nie wiem czy jeszcze będę mógł tutaj zajrzeć. Opiekuj się Rokitą, żeby ten palant go nie skrzywdził – wskazał na Borutę i wyszedł na spotkanie posłańca.

***

Lucjusz został odprowadzony prosto do głównej sali, gdzie siedzący na tronie władca omawiał sprawy państwowe ze swoimi doradcami. Na jego widok podniósł głowę i zmarszczył brwi, a tłum dworaków rozstąpił się przed nim jak morze. Jak prawdziwe hieny natychmiast wyczuli, że nielubiany przez nich kapitan popadł w niełaskę. Mieli nadzieję na niezłe przedstawienie. Mężczyzna wyprostował się, rzucając wyniosłe spojrzenia podszedł do Belzebuba i uklęknął. Nie miał zamiaru dać im satysfakcji. Starał się opanować, ale bardzo się bał. Wściekły Pan nie znał żadnych granic, a tutaj z pewnością nikt nie przyjdzie mu z pomocą.
- Chyba zbyt długo ci pobłażałem – usłyszał zimny głos. – Najwyższy czas skierować cię na właściwą drogę, to był twój ostatni wybryk. Od dzisiaj będziesz zbyt zajęty, by myśleć o głupstwach. – Władca wstał i złapał go za ramię stawiając do pionu. Patrząc mu prosto w oczy gorejącymi, szkarłatnymi źrenicami wymówił głośno słowa przysięgi.
- Ja Belzebub władca Piekieł biorę sobie ciebie Lucyferze za małżonkę. Będziesz trwał na wieczność u mojego boku i wspierał mnie we wszystkim – ujął pod brodę zaszokowanego kapitana i wycisnął na jego ustach brutalny pocałunek. Po czym jak bezwolną kukiełkę odwrócił twarzą do poddanych. – Oto wasza królowa, przysięgnijcie jej wierność! – wszyscy zgodnie padli na twarz, nie spodziewając się takiego obrotu sprawy. Nie byli zadowoleni, nikt jednak nie ośmieliłby się sprzeciwić władcy. Będą mieli dobrą zabawę obserwując jak Lucyfer podporządkowuje się i pełni rolę przykładnej małżonki. Niejeden chętnie zamieniłby się w muchę, by zobaczyć co będzie się działo w sypialni. Władca skinął na służących i już po chwili przyniesiono mu bogato zdobioną kasetkę. Wyciągnął z niej dwa pierścienie, jeden włożył na palec wyglądającego jak duch księcia, a drugi wcisnął mu do ręki. – Przysięgnij! Natychmiast! - dodał widząc błysk uporu w twarzy wystraszonego mężczyzny.
- Ja Lucyfer – zaczął drżącym głosem – biorę sobie ciebie Belzebubie za małżonka. Przysięgam trwać u twego boku i wspierać cię we wszystkim – przycisnął dłońmi serce, szarpiące się w jego piersi jak ptak na uwięzi. Najchętniej by stąd uciekł, ale prędzej czy później zostałby złapany i dotkliwie ukarany. Nie mógł uwierzyć, że władca zrobił coś tak nieodwracalnego. Prędzej spodziewałby gwałtu i przemocy. Wiedział, że jest do tego zdolny.
- Chyba o czymś zapomniałeś? – warknął do niego groźnie mężczyzna. Położył mu rękę na ramieniu i zmusił do ponownego uklęknięcia. – Powtarzaj, bo nie ręczę za siebie – syknął do niego. – Będę ci posłuszny, wierny i zaopiekuję się dziećmi, które narodzą się z naszego związku. – Lucyfer nie miał wyjścia, powtórzył słowo w słowo tekst przysięgi, a po jego twarzy popłynęły łzy z których nawet nie zdawał sobie sprawy. Właśnie został niewolnikiem, co z tego, że w koronie o której tylu marzyło. Nie miał już prawa decydować o niczym sam. Życie przestało mieć dla niego jakąkolwiek wartość. – A teraz idź do sypialni i przygotuj się do naszej nocy poślubnej, jak na wzorową małżonkę przystało. Musisz przecież dawać naszym poddanym dobry przykład – uśmiechnął się do niego złośliwie Belzebub.
- Nie zrobię tego! – prychnął rozgniewany Lucyfer, patrząc hardo na swojego Pana.
- Nie? W takim razie rozbieraj się, zrobimy to tutaj! Dworzanie na pewno chętnie popatrzą jak rozkładasz dla mnie nogi! – szarpnął za przód szaty swojej nowo poślubionego małżonka, a perłowe guziczki rozsypały się dookoła. Na widok jasnej skóry na pięknie zbudowanym torsie oblizał pożądliwie usta. Przerażony już na całego kapitan ukłonił się nisko i wyszeptał z trudem.
- Czekam na ciebie Panie zgodnie z twoim życzeniem – wyszedł z sali z dumnie podniesioną głową, mimo paskudnych, pełnych satysfakcji uśmieszków otaczających go dworzan. W duchu cały się trząsł, ale na zewnątrz nikt by tego nie zauważył. Twarz miał chłodną i nieruchomą, wyglądała zupełnie jak wykuta w lodzie piękna maska. Nie było na niej żadnego śladu po targających nim uczuciach. Należał do tych osób, których emocje bardzo trudno jest odczytać. W końcu był księciem Piekieł i musiał dbać o swoją reputację. Nie miał zamiaru dać tym żałosnym padlinożercom powodu do radości.

***

Belzebub dopiero po dwóch godzinach był wolny. Zakończył wszystkie sprawy i mógł udać się do sypialni. Nie żałował tego co zrobił. Nadal był wściekły na Lucyfera, ale wiedział, że będzie godną go małżonką. Patrzył jak wychodzi, poruszając się z wdziękiem i godnością, jakby scena, która rozegrała się przed chwilą na oczach kilkudziesięciu świadków, nie miała miejsca. Piekło w jego osobie zyskało wspaniałą, dumną królową. Był o wiele mniej naiwny niż Boruta i lepiej znał swojego towarzysza, doskonale zdawał sobie sprawę, że na spokojne życie małżeńskie nie ma co liczyć w najbliższym czasie. Na pocieszenie miał kuszący tyłek małżonka do swojej wyłącznej dyspozycji, przynajmniej taką miał nadzieję. Gdy wszedł do komnaty zobaczył leżącego na łóżku Lucyfera nakrytego pod szyję kołdrą. Oparty o wezgłowie miął  nerwowo w rękach jasną kitkę. Piękne oczy pochmurne jak burzowe niebo były bardzo smutne. Na ten widok we władcy ścisnęło się serce. Bez słowa ruszył do łazienki. Wziął szybki prysznic i ubrany już tylko w czarny szlafrok wrócił do sypialni. Położył się obok niego i złapał za brzeg pościeli, ale mężczyzna trzymał ją równie mocno. Przez chwilę się siłowali z takim samym uporem.
- Przestań zgrywać niedostępną dziewicę – warknął w końcu zniecierpliwiony Belzebub.
- Skąd wiesz, że nią nie jestem – odparł cicho, a na jego blade policzki wpełznął rumieniec.
- Nie rozśmieszaj mnie, znam chyba ze setkę twoich kochanków – gniew władcy rozgorzał od nowa. Przypomniał sobie ile razy ten nieznośny facet umknął przed nim, by rzucić się w ramiona jakiegoś przystojniaka. Rozdawał szczodrze swoje wdzięki wszystkim dookoła jemu skąpiąc nawet marnych buziaków. Jednym ruchem zerwał z niego nakrycie. Widok kremowego, wspaniale wyrzeźbionego ciała na chwilę odebrał mu mowę. Dotknął jego płaskiego brzucha i poczuł jak bardzo jest spięty. Odwrócił twarz chłopaka do siebie i musnął ustami jego wargi. Nie pozwolił mu się wedrzeć do środka. Przymknął oczy i leżał nieruchomo jak plastikowa lalka. – A więc tak to chcesz rozegrać? Twoja wola. Rozłóż tylko szeroko nogi, to mi wystarczy – stwierdził Belzebub, gładząc mocno zaciśnięte, smukłe uda. Sam był tak twardy, że miał ochotę od razu się zagłębić w jego wnętrzu.
- Oczywiście Panie – mężczyzna zrobił o co mu kazano. Zawstydzony zaróżowił się nawet na szyi. Starał się oddychać powoli i uspokoić na tyle, na ile to było możliwe w takiej sytuacji. Nie okaże przy nim słabości, nie pozwoli by się zorientował jak bardzo się boi.
Władca tymczasem podziwiał skarby swojego małżonka. Pierwszy raz mógł je oglądać z tak bliska. Widać było, że mimo okazywanej niechęci też jest podniecony. Jądra miał już mocno napięte, a sztywny członek sterczał do góry.
- Lu, odpuść i rozluźnij się, to nie seria tortur – zaczął łakomie całować wrażliwą szyję mężczyzny, mając nadzieję, że w końcu da za wygraną i się podda. Dłonią masował jego penisa zagłębiając się od czasu do czasu między pośladki. Ustami zjeżdżał coraz niżej aż dotarł do różowych sutków. Delikatnie kąsał je na zmianę, dopóki nie usłyszał jak oddech mężczyzny przyspiesza. Wtedy ułożył się miedzy jego drżącymi udami i zsunął się tak, by jego spragnione wargi mogły zacisnąć się na gładkim członku sączącym pierwsze krople. Zlizał je łapczywie, włożył język do maleńkiej dziurki i wyrwał z ust kochanka głośne sapnięcie. Próbował mu uciec z biodrami, ale zatrzymał go w żelaznym uścisku. Podniósł jego nogi i zarzucił sobie na ramiona. Nasmarował swojego członka olejkiem.
- Puść! – szarpnął się wystraszony Lucyfer, widząc do czego zmierza. Nigdy nie spotkał równie wielkiego członka. Czymś takim mężczyzna rozerwie go na pół.
- Innym jakoś nie skąpiłeś swoich wdzięków, więc przestań się krygować – rozgniewał się władca, niewłaściwie odczytując jego zachowanie. Pchnął z całej siły, zanurzając się aż po same jądra w tą wilgotną ciasnotę. Nie spodziewał się, że mąż jest taki wąski. Zupełnie jakby to był jego pierwszy raz. Gdyby o tym wiedział, toby go choć trochę przygotował.
- Aa…! – zawył mężczyzna, a z oczu pociekły mu obficie łzy. Nawet jeśli wcześniej był podniecony teraz wszystko się skończyło. Penis oklapł mu całkowicie. Ból był straszny, jego opanowanie prysnęło jak bańka mydlana. Wił się pod mężem, usiłując  uciec, przysparzając sobie takim postępowaniem jedynie cierpienia, za to podniecając i tak już mocno nakręconego władcę.
- Przestań się wiercić! – odezwał się ochryple Belzebub, ale niestety nie spotkało się to z żadnym odzewem ze strony małżonka. Natomiast jemu oczy zasłoniła czerwona mgła pożądania, kompletnie odbierając rozum. Od tylu lat pragną tego mężczyzny, a teraz miał go pod sobą zdanego na jego łaskę. Biodra same szarpnęły się do tyłu, by ponownie zagłębić się w tym gorącym ciele.
- Proszę przestań! – krzyknął jeszcze raz desperacko Lucyfer, ale on już tego nie słyszał. Doznania zupełnie go oszołomiły, odebrały resztki rozsądku. Ujeżdżał go mocno, zagłębiając się coraz bardziej i bardziej w aksamitne wnętrze. Jego śniada skóra lśniła od potu, a potężne mięśnie napinały się jak stalowe liny. Mężczyzna pod nim już dawno przestał krzyczeć, kwilił już tylko jak skrzywdzone dziecko z trudem łapiąc oddech, a w pewnym momencie umilkł zupełnie. Belzebub jednak nawet tego nie zauważył. Płonął jak pochodnia od spalającej go namiętności. Wreszcie przyszło wyzwolenie. Targnął nim potężny orgazm, wprawiając w spazmy chyba wszystkie komórki w jego ciele. Strumień ciepłej spermy uderzył w zaciśnięte ścianki odbytu męża. Jeszcze kilka pchnięć i wysunął się, opadając na materac prawie bez sił. Żaden z jego kochanków nie dostarczył mu takich wrażeń. Sięgnął do ciała obok i delikatnie je pogłaskał. Zupełna cisza i bezruch odrobinę go zaniepokoiły.
- Lu, dobrze się czujesz? – zapytał, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Spojrzał na mężczyznę, jego policzki były śnieżnobiałe, a spomiędzy posiniaczonych ud płynęła stróżka krwi. Najwyraźniej zemdlał, albo był w szoku. Przykrył go po szyję i zerwał się z łóżka. Narzucił szlafrok i trzęsącą się dłonią zadzwonił na służbę. Po kwadransie przybył zdyszany medyk. Ostrożnie zbadał pacjenta. Przyłożył mu lód na dolne partie ciała i zaaplikował jakąś maść. Jak tylko otworzył oczy podał mu do picia jakąś miksturę po której natychmiast zasnął. Po czym odwrócił się do władcy i zmierzył go nieprzyjaznym spojrzeniem. Widząc jednak, że jest równie blady jak leżący na łóżku mężczyzna trochę złagodniał.
- Wszystko już w porządku, krwawienie ustało. Będzie teraz spał przez kilkanaście godzin. Proszę mnie zawiadomić jak się obudzi, obejrzę go ponownie i podam leki. Na przyszłość jednak radzę uważać i skończyć z takimi brutalnymi zabawami, bo inaczej będziesz musiał Panie zapomnieć o potomstwie – lekarz ukłonił się i wyszedł, mrucząc pod nosem coś o niewyżytych ogierach bez mózgu.
Po jego wizycie Belzebub siedział przez chwilę nieruchomo, a potem położył się obok Lucyfera. Ujął jego zimną dłoń i przycisnął do niej usta. Nigdy mu się nie zdarzyło, nawet na polu bitwy w czasie zaciętej walki, do tego stopnia zapomnieć. Zawsze był dumny ze swojego zdrowego rozsądku, a dzisiaj zachował się jak jakiś szaleniec i to wobec poślubionego mu małżonka. Skrzywdził go i okaleczył. Nie miał pojęcia jak teraz spojrzy w te piękne, szare oczy. Zazdrość i pożądanie całkowicie go ogłupiły.
- Lu, kochanie, wynagrodzę ci to zobaczysz – przygarnął śpiącego do siebie i przytulił go do swojego ciepłego torsu. Głaskał go po plecach i przeczesywał palcami jedwabiste platynowe pasma zastanawiając się jak sprawić, by ten śliczny mężczyzna wybaczył mu jego porywczość. Miał przed sobą ciężkie zadanie, może najtrudniejsze w swoim życiu. Na nikim mu nigdy tak nie zależało. Przedtem przeskakiwał z jednego pięknego ciała na inne, zapominając o nich jak tylko zamknęły się za nimi drzwi. Nie miał pojęcia dlaczego właśnie książę zapadł mu w duszę tak mocno. Nie rozumiał kierujących nim uczuć. Wiedział tylko, że właśnie trzyma w ramionach swój największy skarb i nie pozwoli mu już odejść. Nie umiałby bez niego żyć, a tęsknota bardzo szybko doprowadziłaby go do szaleństwa.