niedziela, 25 sierpnia 2013

Narzeczona dla Czarta Sequel Część 5

   Avis chyba po raz pierwszy w życiu wstał do szkoły dwie godziny przed czasem. Musiał się przygotować według wskazówek Patryka, a to wcale nie było łatwe, bo nie miał w tym wprawy. Wykąpał się i zaczął suszyć włosy, prostując je szczotką. Wczoraj fryzjer skrócił je do łopatek i ścieniował na całej długości. Spadały złocistą, bujną grzywą i wspaniale się układały. Jeszcze tylko wytuszował rzęsy tak, że przypominały miękkie, zakręcone do góry miotełki i pociągnął usta poziomkowym błyszczykiem. Spojrzał w lustro i aż zarumienił się z zadowolenia. W delikatnej, drobnej buzi widać było duże, błękitne jak niezapominajki oczy i różowe, pełne usta. Okalały ją błyszczące w świetle lampy, długie, jasne pasma włosów, tworząc elegancką ramę, eksponującą piękną twarz, niczym u leśnego elfa.
- Czy to na pewno ja? Może jeszcze śpię – zagapił się na swoje odbicie zaskoczony chłopak. Nigdy by nie przypuszczał, że może tak ładnie wyglądać. Zazwyczaj niezbyt o siebie dbał, stawiając jak większość dzieciaków w jego wieku na wygodę. Jeszcze tylko biała, krótka koszulka z puszystym kociakiem z przodu i niemożliwie obcisłe na pupie, biodrowe jeansy, podkreślające zgrabne nogi. Zarzucił na ramię plecaczek i ruszył do kuchni. Uroda urodą, ale śniadanko święta rzecz!
   
   Na jego widok mamuś Luis przetarł oczy i zatrzymał się w progu sypialni blokując sobą drzwi. Idący za nim Avgar zarył zaspanym nosem w jego kark. Nie bardzo rozumiał, dlaczego małżonek nie pozwala mu wyjść.
- No rusz się – cmoknął gładką szyję – jestem głodny – poskarżył się i złapał wymownie za płaski brzuch.
- Ja też, dlatego natychmiast wracaj do łóżka – pchnął zdumionego demona z powrotem na materac i usiadł mu na biodrach.
- Nie mam pojęcia po co już się ubrałeś? – niezadowolony Luis szarpał się z guzikiem od spodni mężczyzny. Właściwie, to spędzą całkiem przyjemny ranek, dawno takiego nie mieli. W tym czasie ich odmieniony synek, zdąży pójść do szkoły i posiać nieco zamętu, a że tak będzie, nie miał żadnych wątpliwości. – Czyżbyś się miał zamiar opierać? – ukąsił męża w ramię i zarumienił się, kiedy silne dłonie zacisnęły się na jego pośladkach.
- Cokolwiek kombinujesz to i tak się wygadasz – Avgar doskonale znał swoje kochanie i wiedział, że takie akcje przeważnie mają jakiś cel. – Zaczniemy od przystawki – obrócił ich ciała o sto osiemdziesiąt stopni i zawisł nad Luisem. Wystarczyło krótkie warknięcie, aby zawadzające ubrania zniknęły. – No skarbie, liczę na coś ekstra – zacisnął usta na nabrzmiewającym penisie partnera, który tylko cicho pisnął i rozsunął szeroko uda.
***

   Tymczasem Avis zjadł spokojnie kilka tostów z ulubionym dżemem borówkowym i wyszedł z domu. Stanął przed furtką na chodniku i czekał na przyjaciela, który chwilę wcześniej wysłał mu sms’a, że już po niego jedzie. Patryk był trochę od niego starszy i właśnie otrzymał swoje prawko. Rodzice sprawili mu samochód, którym miał dojeżdżać do szkoły. Zaczął odczytywać wszystkie zaległe wiadomości w telefonie, które wcześniej zignorował, rycząc przez dwa dni w poduszkę. Nadal czuł w serduszku wielki żal i ból, ale nie liczył na to, że szybko mu przejdzie. Postanowił jakoś ułożyć sobie życie bez Zoltana i musi mu się to udać. Dla podkreślenia swojej stanowczości tupnął nogą i uniósł dumnie jasną główkę.
   Nie zauważył, że z domu sąsiada ktoś wyszedł i zatrzymał się nieopodal, wytrzeszczając stalowe oczy. Mężczyzna śpieszył się do pracy, ale na widok wspaniałego zjawiska, tuż obok swojego domu, zatrzymał się i gapił bezczelnie, oceniając nieznajomego od stóp do głów. To musiał być chyba jakiś anioł, po przecież zwykły człowiek nie mógł tak wyglądać. Pisał coś pracowicie w telefonie i odwrócił się do niego tyłem. Zolli spojrzał w dół i zrobiło mu się gorąco, ponieważ koszulka chłopaka uniosła się nieco do góry. Tuż nad krągłymi pośladkami, na krzyżu, miał smakowity tatuaż. Czerwone, dojrzałe poziomki ze srebrno zielonymi listkami, wprost zachęcały do konsumpcji kuszących cudów poniżej. Nogi same zaczęły się pod nim uginać, miał ochotę rzucić się na kolana i wbić zęby w ponętne pośladki. Otarł pot z czoła drżącą dłonią. Musiał go poznać, nie mógł pozwolić odejść komuś takiemu.
- Dzień dobry – zaczął grzecznie. – Może cię podwieźć? - nie chcąc go przestraszyć, zaszedł go od przodu i śliczna, niewinna buzia przykuła jego wzrok. Chłopak poprawił drobną dłonią jasne włosy i podniósł na niego błękitne ślepki z niesamowicie długimi rzęsami. Wyciągnął z plecaka paczkę chusteczek i podał mu z ironicznym uśmieszkiem.
- Wytrzyj usta, ślinisz się, to obrzydliwe! – odezwał się wyniośle jego cud. Głos zabrzmiał dziwnie znajomo.
- Avis?! – Zolltan dopiero teraz zorientował się z kim ma do czynienia. – Wpadłeś jakiejś wiedźmie pod różdżkę?! – próbował odzyskać nad sobą kontrolę, niestety z dość mizernym skutkiem. Nadal nie mógł oderwać od niego zachwyconego wzroku. 
Złota brew sąsiada uniosła się bez słowa. Nie raczył mu nawet odpowiedzieć. W mężczyźnie wszystko się zagotowało. Jego mały braciszek, jak go zwykle w myślach nazywał, stał się niesamowicie pociągającym, młodym człowiekiem. Nie mógł dopuścić, żeby te hieny w szkole rzuciły się na niego niczym na świeże mięsko. Zresztą co tam w szkole! Każdy idący ulicą facet, będzie się chciał z nim umówić na randkę. – Nie pójdziesz tak do budy! Oszalałeś? Natychmiast wracaj do domu! – nawet nie wiedział, kiedy zaczął wrzeszczeć i zacisnął kurczowo dłonie. Nie usłyszał, że za jego plecami zatrzymuje się samochód i nie widział wysiadającego z niego Patryka, który obawiał się trochę o przyjaciela i ruszył mu na pomoc.
- Dlaczego on tak na ciebie krzyczy? – wziął za rękę Avisa.
- Nie mam pojęcia, może mi się coś pruje – okręcił się dookoła swojej osi chłopiec, niby szukając jakiejś dziury i eksponując przy okazji  swoją zgrabną sylwetkę. Zwinnie umknął pod ramieniem Zolli do samochodu, zatrzasnął szybko drzwi i pokazał mu przez okno język. Ruszyli z piskiem opon, w lusterku mogli jeszcze zobaczyć machającego na nich zdenerwowanego mężczyznę.
- Świetnie sobie poradziłeś, to da temu tępemu osiłkowi trochę do myślenia – roześmiał się Patryk. – Jego ogłupiała, wściekła mina była bezcenna!
- Ale był strasznie zły i chyba mnie już nie lubi – mina chłopca się wydłużyła. – Strasznie się gniewał - zamrugał rzęsami, chcą zapanować nad cisnącymi mu się do oczu łzami. Był taki szczęśliwy jak wychodził z domu. Po raz pierwszy czuł się równie atrakcyjny jak jego koledzy.  Lata upokorzeń i  bezskutecznej walki o miejsce w zimnym sercu Zolltana spowodowały, że chłopiec był bardzo niepewny siebie i zupełnie nie doceniał swojego potencjału. Wystarczyła chwila z sąsiadem, żeby zupełnie zepsuć mu humor. – Może on ma rację? Wrócę do domu i się przebiorę – zaczął drżącym głosem.
- Głuptasie, wyglądasz ślicznie, a ten dureń był zwyczajnie zazdrosny. Miał cię tyle czasu i nie doceniał, teraz niech ma za swoje - pogłaskał go po policzku. – Nie martw się i ciesz nową erą w twoim życiu.
- Naprawdę?! – poskoczył radośnie na siedzeniu Avis, którego nastój natychmiast się zmienił. – Naprawdę, naprawdę zazdrosny?! – oczy iskrzyły mu się jak gwiazdy.
- A mówiłeś, że go rzucasz!
- Pewnie że tak, ty tylko… hm… taka mała satysfakcja – zadarł do góry nosek, przekonany, że znalazł odpowiednie wytłumaczenie dla ciepłego uczucia w jego serduszku i spojrzał na przyjaciela tryumfalnie.
- Jaasne… satysfakcja… - pokręcił głową rozbawiony Patryk. – Najważniejsze, że wreszcie zauważył w tobie kogoś więcej, niż smarkatego sąsiada zza płotu. Możesz teraz spróbować pospotykać się z kimś innym, a nuż ci się spodoba. 
- A ty mi jeszcze nie opowiedziałeś jak było na zaręczynach – zmienił sprytnie temat Avis. – Nie widzę pierścionka i minę też masz jakąś niewyraźną, więc chyba coś poszło nie tak.
***
   Patryk wrócił myślami do poprzedniego dnia i aż jęknął. Oczywiście opowiedział przyjacielowi ze szczegółami całą historię – o zaręczynach, zniszczonych pierścionkach, awanturze i tym co było potem… No właśnie potem…
   Po powrocie do domu z niesławnej imprezy zamknął się w swoim pokoju i nie dawał znaku życia. Dobrze wiedział, że mu się nie upiecze, ale chciał mieć odrobinę czasu na zastanowienie. Był rozżalony i roztrzęsiony tym co się stało, ale zaczął zdawać sobie sprawę, że zachowanie Damona jest w pewnym sensie jego winą. Niestety miał taki charakter, że długo chował urazy i nie potrafił łatwo zapomnieć wyrządzonych mu krzywd. Powinien jednak lepiej nad sobą panować i nie dawać szmatławcom nowego powodu do plotek o ich burzliwym związku. Westchnął ciężko. Mamuś, będzie strasznie zły, nie mówiąc o innych osobach zamieszanych w tą sprawę. Inna rzecz, że ten durny książę zasługiwał na o wiele większe lanie niż dostał.
- Skarbie, mogę wejść – usłyszał delikatne pukanie do drzwi.
- Proszę – wymamrotał spod kołdry.
- Synku – Dominik usiadł na brzegu łóżka. – Ta cała sytuacja jest dla ciebie trudna, ale pamiętaj, że dla twojego narzeczonego też. Niczego mu nie ułatwiasz robiąc takie awantury. Postąpiłeś strasznie dziecinnie – tłumaczył mu łagodnie.
- Przepraszam – wpełznął spod przykrycia i położył głowę na kolanach mężczyzny. – Ja tylko chciałbym, żeby ktoś mnie kochał – chlipnął mu w koszulę. – Moi koledzy umawiają się na randki, dają sobie liściki i prezenty, całują się w kinie i są tacy szczęśliwi. Też bym tak chciał – rozpłakał się na dobre.
- Wiem maleńki, wiem – Dominik gładził rudą główkę syna, a serce ściskało się w nim z bólu i strachu. Nie miał pojęcia co zrobią jak to małżeństwo, zamieni się w pole bitwy między nienawidzącymi się chłopkami.
***
   Następnego dnia spotkali się z Damonem w pałacu pod gabinetem jego ojca. Obaj przestraszeni popatrzyli sobie niespokojnie w oczy, ponieważ nie mieli pojęcia co wymyślili oburzeni ich wybrykiem dorośli. Obawiali się jakiejś paskudnej kary.
- Nie bój się, cokolwiek wykombinowali jakoś damy radę – szepnął do niego uspokajająco książę, choć sam wyłamywał sobie palce, które jeden po drugim trzaskały w stawach.
- Obyś miał rację – Patryk stanął obok niego. W pobliżu Damona, z nieznanych mu powodów, czuł się jakoś pewniej. – Jesteśmy w tym razem, prawda? – zapytał cichutko. Zrobiło mu się jakoś cieplej na duszy. Narzeczony, mimo, że równie zdenerwowany jak on, próbował go delikatnie pocieszyć. Może faktycznie nie jest aż tak źle, a on przesadza. Skoro w Damonie błąkają się jednak jakieś uczucia, to jest pewna szansa, że się dogadają.
- Wejdźcie – rozległ się władczy głos Belzeuba. Posłusznie wkroczyli do środka, gdzie zebrali się wszyscy rodzice. Stanęli na dywanie ze spuszczonymi głowami i wbili oczy w swoje stopy, nie śmiejąc ich podnieść do góry. – Wczoraj daliście paskudny popis złego wychowania. Nie obchodzą mnie wasze prywatne kłótnie. Mieliście tylko włożyć na palce pierścionki i dać sobie buzi, co okazało się zupełnie przerosło dwóch prawie dorosłych mężczyzn!
- Ale papo… - próbował tłumaczyć się Damon, choć wiedział z doświadczenia, ze to bezcelowe. Ojciec wpadł właśnie w tryb kazania i nic do niego nie docierało.
- Jakie ale?! – grzmiał władca. – Widzieliście dzisiejsze gazety, staliście się bardzo popularni! Swoje problemy macie wyjaśniać na osobności, a nie robić z tego publicznej sprawy!
- Kochanie, weź głęboki oddech – odezwał się spokojnie Lu. – Nie chodzi tylko o niepotrzebną reklamę – podjął dalej temat książę, bojąc się, ze mąż się w końcu zagalopuje. – Zniszczyliście rodzinne artefakty, które przez tysiąclecia przynosiły szczęście. Cała moc z nich uleciała i teraz są tylko zwykłymi kawałkami metalu. Postanowiliśmy, że w waszym wolnym czasie, macie je naprawić, co wcale nie będzie takie łatwe i wizyta u złotnika tego nie załatwi – spojrzał na chłopców i westchnął. . – Chyba nie muszę dodawać, że musicie zrobić to razem i postarajcie się przy tym nie pozabijać.
- Ależ wujku i nie jesteśmy dzikusami! – zaoponował Patryk.
- Dziwne, w gazetach piszą co innego – rzucił złośliwie Lu – mogą się jednak mylić – mrugnął do niego wesoło. – Nie zapomnij, że dzisiaj się do nas przeprowadzasz, Damon pokaże ci twój apartament. Jest dokładnie naprzeciwko jego komnat. Możecie już iść, macie sporo zajęć.
- Chwila, chyba o czymś zapomniałeś! – odezwał dotąd milczący Julian. – Żadnego seksu przed ślubem! To jakby się komuś wyleciało z głowy i zaczął lunatykować w nocy czy coś! Mam nadzieję, że pamiętacie jakie są warunki zaklęcia!
- Tato…! Jak możesz?! – pisnął zażenowany Patryk.
- Będziemy baaardzo grzeczni wujku -  uśmiechnął się do niego pojednawczo Damon na co Boruta skinął mu z zadowoleniem głową. – Wiesz jak szanuję ciebie i twoją rodzinę. – Natomiast Lucyfer spojrzał na swojego syna podejrzliwie. Znał ten diabelski błysk w jego oku i wiedział, że będzie miał sporo kłopotu z upilnowaniem tych dwojga. Może inni tego nie zauważyli, ale on doskonale widział buzujące w chłopakach emocje. Ich taniec w czasie balu dał mu sporo do myślenia. Może jeszcze nie do końca sobie zdawali z tego sprawę, zwłaszcza Patryk, ale na pewno nie byli sobie obojętni.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Narzeczona dla Czarta Sequel Rozdział 4

      Damon stał obok swojego ojca na sali balowej i na widok idącego po czerwonym dywanie w jego stronę Patryka, aż jęknął w duszy z zachwytu. Na szczęście w porę się opanował i nie skompromitował nieprzystojnym dźwiękiem w obecności tylu znamienitych osób. Zarobił jedynie rozbawione spojrzenie mamusia Lu. Przed nim niczego nie umiał ukryć. Zmieszał się lekko i spuścił oczy. Pomieszczenie było pełne arystokracji ze wszystkich stron świata, która bacznie obserwowała, każdy jego gest. Powoli ruszył w stronę swojego upartego, płomiennowłosego utrapienia.
- Witaj – ujął jego drobną dłoń i ucałował końce palców – wyglądasz zjawiskowo.- Powoli przesunął spojrzenie z zarumienionej twarzy na jego zgrabną sylwetkę.
- Witaj – chłopak ukłonił mu się oficjalnie. – Nie gap się na mnie jak na soczysty stek zboczeńcu – szepnął mu do ucha. – Z czego ty się tak cieszysz?
- Boisz się, że cię skonsumuję? – odpowiedział tym samym tonem książę, patrząc mu prosto w oczy swoimi szkarłatnymi źrenicami. – Dzisiaj dostanę te wszystkie zaległe całusy – uśmiechnął się do poczerwieniałego nagle narzeczonego i wymownie zawiesił wzrok na jego ustach. – Pięć, które mi jesteś winien i jeden zaręczynowy, więc to musi być coś ekstra – pociągnął go na parkiet. Zgodnie z tradycją, bal musiał rozpocząć ktoś z rodziny królewskiej. Objął lekko opierającego się Patryka w smukłej talii i przygarnął do siebie. Pachniał oszałamiająco i Damon przyciągany magiczną siłą wtulił twarz w jego rude loki.
- Nie klej się tak! – Patryk usiłował zachować przyzwoity dystans, kiedy zaczęli wirować w walcu wokół sali, ale po chwili poddał się słodkiej melodii. Uwielbiał tańczyć, a ten książę choć wredny, był wspaniałym partnerem. Prowadził go lekko i pewnie, przytulał delikatnie, a w jego oczach mignęło coś, czego nie spodziewał się tam zobaczyć. Na pewno mu się przewidziało, niemożliwe by ten zarozumialec miał jakieś uczucia. Nie potrafił się jednak do końca zatracić w tańcu, w głowie kołatała mu ciągle myśl o tym co za chwilę miało się stać. Przerażał go zwłaszcza ten pocałunek.
   Prawdę mówiąc Damon był nie mniej zdenerwowany od Patryka, a może nawet bardziej, tym co miało się stać. Miał zupełnie inne przemyślenia do których za nic w świecie nie przyznałby się nikomu. Na początku ten złocisty pączek nie zrobił na nim najlepszego wrażenia i może dlatego zaczął go obserwować. Skoro dorośli uważali, że nadaje się na jego królową, to coś w nim musiało być i on postanowił odkryć co. Nawet nie zauważył, kiedy się zakochał. Bronił się i buntował przeciwko temu uczuciu, ponieważ zdawał sobie sprawę, że jest nieodwzajemnione. Jako dziecko nie rozumiał co się z nim dzieje i próbował się niezręcznie zbliżyć do narzeczonego. W efekcie, pogrążał się w jego oczach coraz bardziej i bardziej. Potem, jako nastolatek, postanowił pozbyć się dręczącej go dniem nocą tęsknoty, za czymś, czego nie mógł mieć. Rzucił się w wir zabaw, poznawał coraz to nowych mężczyzn, niestety żaden, nie zajął ani odrobiny przestrzeni w jego dumnym sercu, bo przecież nie było tam już miejsca dla nikogo. Miało ono od dawna swojego niepodzielnego władcę, który nie zdawał siebie z tego zupełnie sprawy. Damon wolałby umrzeć, niż przyznać się do tego komukolwiek. Cierpiał w milczeniu i dzielnie udawał, że chłód i ostre słowa Patryka wcale go nie dotykają. Odgryzał się, drażniąc z nim i robiąc niemądre aluzje. Dla niego przebywanie tak blisko narzeczonego było niełatwe, musiał się cały czas pilnować, by nie zdradzić się jakimś gestem lub nie powiedzieć zbyt wiele. Dzisiaj dopiero uzmysłowił sobie, jak trudne będzie teraz jego życie, ponieważ narzeczony będzie się musiał przeprowadzić do pałacu, żeby nauczyć się wielu, potrzebnych przyszłej władczyni, rzeczy. Będą się widywali codziennie, jedli razem śniadanie, pracowali, to prawdziwe tortury. Damon na myśl o tym, miał ochotę uciec na koniec świata. Ten śliczny rudzielec go wykończy i to w krótkim czasie. Już w tej chwili wszystkie jego zmysły szalały, kiedy tak przytulał go w walcu.
   Muzyka umilkła, chłopcy zatrzymali się na środku sali balowej. Patryk rozejrzał się dookoła, otaczały ich uśmiechnięte twarze, wszyscy jakby na coś czekali. Wcześniej niczego dokładnie nie ustalali i tak naprawdę nie wiedział, jak przebiegną zaręczyny. Ze zdumieniem zobaczył, że Damon wyciąga z kieszeni maleńkie, aksamitne pudełeczko. Ujął go delikatnie za rękę i uśmiechnął się uspokajająco.
- Patryk - włożył mu na palec piękny pierścionek z diamencikami w kształcie gwiazd – one są symbolem naszego, wspólnego życia. Mam nadzieję, że będzie równie piękne i pełne światła jak one. – Drugi klejnot podał mu na otwartej dłoni. Chłopak wziął go niepewnie, drżącą dłonią wsunął na palec księcia i powtórzył formułę. – Chodź – pociągnął go za sobą na taras Damon, a tłum posłusznie się przed nimi rozstąpił. – Ta chwila należy tylko do nas – szepnął do zmieszanego narzeczonego łagodnie. Już wcześniej doszedł do wniosku, że nie pozwoli, aby ten moment zepsuli im natrętni gapie. Mogli tutaj zerkać przez przysłaniające wejście długie firanki, usłyszeć ani zobaczyć niczego dokładnie nie mieli szans.
   Ciepła, letnia noc sprzyjała romantycznemu nastrojowi. Na niebie migotały miliony gwiazd, a delikatny wietrzyk przynosił z pałacowego ogrodu cudowną woń kwitnących kwiatów. Książę objął narzeczonego i spojrzał na jego śliczną twarz. Miał zamknięte oczy i stał wyprężony jak struna, najwyraźniej trochę się go bał i nie bardzo wiedział czego się może spodziewać.
- Patryk… Patryk… - wyszeptał cicho i pogładził zarumieniony policzek. Chłopak zaskoczony aksamitnym tonem głosu otworzył czekoladowe oczy i w tym momencie książę wziął w posiadanie jego usta. Z początku muskał je ostrożnie w łagodnej pieszczocie, jakby chciał poznać dokładnie wszystkie skrywane przez nie tajemnice. Potem, widząc, że się nie opiera coraz namiętniej, a ciekawska dłoń zaczęła błądzić po smukłych plecach, schodziła coraz niżej, aż dotarła do krągłych pośladków. Druga w tym czasie masowała kark, oszołomionego pocałunkami Patryka.
Na początku chłopak poddał się urokowi chwili, zatonął w silnych ramionach narzeczonego i zupełnie zapomniał o wszystkim, co ich dzieliło w przeszłości. Liczyło się tylko tu i teraz. Czułe wargi Damona wyczyniały cuda z jego ciałem i duszą. Drżał pod wpływem nieznanych mu emocji.
Niestety, kiedy kierowana tłumionym przez tak długi czas pożądaniem ręka, zacisnęła się na jego tyłku, poczuł jakby ktoś wylał na niego wiadro zimnej wody. Przecież ta wstrętna łapa jeszcze wczoraj, obmacywała nagich tancerzy w jakiejś podejrzanej knajpie. Nie wiadomo co tam jeszcze wyrabiała.
- Puszczaj! – warknął gniewnie i szarpnął się gwałtownie do tyłu. Zamiast przeżywać swój pierwszy pocałunek z wymarzonym rycerzem na białym koniu, lizał się z paskudnym podrywaczem, który pewnie sypiał z połową dworu. – Ohyda! – wytarł wierzchem dłoni usta i skrzywił się z obrzydzenia. – Nienawidzę cię! NIENAWIDZĘ! – krzyknął pobladłemu księciu prosto w twarz. Damon w pierwszej chwili zastygł niczym marmurowy posąg, ostre słowa narzeczonego ugodziły go głęboko w serce i przeszyły niemal na wylot. Ból był tak silny, że lekko się zachwiał. Wbił paznokcie w lewą dłoń aż pociekła z niej krew. Zareagował instynktownie, chcąc zranić Patryka równie mocno.
- Droga królewna się sfochała? – rzucił złośliwie. – Lubisz czy nie, w noc poślubną i tak grzecznie nastawisz mi ten tyłek, którego teraz tak zaciekle bronisz!
- Nidy w życiu! Prędzej zostanę pustelnikiem, albo się zabiję! – krzyknął czerwony ze złości chłopak ze łzami w oczach i rzucił się na niego z pięściami. Potoczyli się na stojącą na postumencie dużą donicę z kwiatami. Upadli na marmurową posadzkę, a ona spadła z hukiem, przygniatając ich splecione dłonie.
- Aach… ! – wrzasnęli zgodnie i wyszarpnęli posiniaczone palce.
- Pokaż – Damon ujął delikatnie dłoń narzeczonego, podmuchał i szybko ściągnął z niej pierścionek. Puchła w zastraszającym tempie. To samo zrobił ze swoim. Obrączki lekko się pogniotły, a gwiaździste diamenciki powypadały. Starożytna moc, którą na początku można była wyczuć w klejnotach, gdzieś wyparowała. Teraz wyglądały jak zwykła biżuteria i nie było w niej nic magicznego.
***
   Biedny Avis miał niesamowitego pecha, nie tylko musiał patrzeć jak jego ukochany całuje się z jakąś nieznaną mu laską, to jeszcze przyjaciel, którego tak bardzo potrzebował był przez cały czas praktycznie niedostępny. Wiedział, że to dla niego ważny dzień i nie chciał przeszkadzać. Rodzicom nawet nie próbował się zwierzyć ze swoich rozterek, bo bał się, że tym razem dojdzie do awantury. Ojciec i tak był już wściekły na Zolliego, za to jak traktuje jego maleństwo. W tym momencie chłopak oczywiście prychnął sam do siebie. Za nic nie chciał przyjąć do wiadomości, że jest już prawie dorosły i sam poradzi sobie ze swoimi problemami. Zamknął się więc w swoim pokoju i ryczał do poduszki, aż cały spuchnął i jego zadarty nosek, zaczął przypominać dorodnego kartofla. Dzięki temu nikt mu nie przeszkadzał i Avis miał sporo czasu na przemyślenia. Po dobie dramatycznych jęków i szlochów nad swoim ciężkim losem, doszedł do zadziwiających i całkiem rozsądnych wniosków, być może pierwszy raz w życiu. Wyciągnął kartkę i zapisał wszystko, co mu przyszło do skołatanej główki.
·        Zolli go nie kocha, nie podoba się mu i nie ma u niego szans
·        Czas skończyć z tą dziecinną miłością i zacząć żyć własnym życiem
·        Na świecie musi być ktoś, kto go pokocha z wzajemnością
·        Może powinien zadbać trochę o siebie, bo ostatnio był ciągle przygnębiony i zupełnie tego zaniechał

   Z tą poplamioną, zmiętą listą w drżącej ręce, rozczochranego i buzią noszącą ślady łez, zastał go następnego dnia Patryk. Sam w paskudnym humorze bez słowa usiadł na łóżku i przytulił mocno przyjaciela. Przeczytał co tam naskrobał i westchnął.
- Od lat próbuję ci to wytłumaczyć i miło, że w końcu coś do ciebie dotarło – pociągnął go lekko za ucho. – Powiedz najpierw co się stało. – Usłyszał natychmiast streszczenie wczorajszej historii, oczywiście odpowiednio udramatyzowane i ubarwione. – No dobra, teraz wyłaź z tego łoża boleści i weź prysznic – mruknął do chłopaka. – Różami, to ty nie pachniesz.
- Noo… nie myłem się ze dwa dni – pokazał Patrykowi język i umknął do łazienki. Po kwadransie wyszedł odświeżony i w nieco lepszym humorze. – Pomożesz mi?
- Ale w czym? – chłopak nie mógł czasem nadążyć, za tą małą błyskawicą. Poskakiwał właśnie na fotelu w samych bokserkach i rozczesywał splątane włosy. Sięgały mu do pasa i tworzyły nieprzebyty gąszcz.
- Jak to w czym? Chcę ładnie wyglądać, ty zawsze jesteś taki na topie – wyszczerzył ząbki. Jednak w jego zielonych oczach widać było smutek, nadrabiał miną, ale przyjaciela nie nabrał.
- Susz ten bajzel, idziemy do fryzjera, a potem na zakupy – zakomenderował. – I przestań się smutać, zobaczysz, ani się obejrzysz i będziesz miał całą szkołę u stóp – pogłaskał go po jasnej główce. – Wtedy wybierzesz sobie tego jedynego, który będzie cię nosił na rękach!
- Właśnie! – pisnął energicznie Avis, włożył pierwsze z brzegu, nieco workowate jeansy i ruszył do drzwi. – Mam dużo kasy do wydania, kilka tygodni temu tatuś założył mi własne konto w banku. Możemy zaszaleć!  Myślisz, że mogę choć w przybliżeniu wyglądać jak on? – pokazał Patrykowi zdjęcie swojego ulubionego modela.
- Uwierz mi, że o wiele lepiej. Sam się dzisiaj przekonasz i rano zrobimy test. Zobaczymy czy sąsiad cię pozna – uśmiechnął się złośliwie pod nosem. Wpadł na pewien pomysł i był przekonany, że się na pewno uda go zrealizować. Zolliego czekają ciężkie chwile. Odrobina pokuty za te wszystkie lata, kiedy odpychał i dręczył Avisa z pewnością mu się należy.
   Wrócili  dopiero wieczorem zupełnie wykończeni, ale zadowoleni z efektów. Przytaszczyli kilkanaście reklamówek nowych ciuchów, butów i kosmetyków. Mamuś Luis wytrzeszczył oczy na widok swojego jedynaka, ale niczego nie skomentował. Podsłuchał jak chłopcy umawiali się na następny dzień do szkoły i zaczął się zastanawiać, jak zatrzymać porywczego małżonka w pokoju, żeby nie zobaczył przed wyjściem swojego aniołka.  Mógłby dostać jeszcze zawału, w końcu biedak ma już swoje lata, coś z pięć tysięcy jak nic.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Narzeczona dla Czarta Sequel Rozdział 3

     Mijały lata, chłopcy dorastali i nawet się nie obejrzeli kiedy stuknęła im osiemnastka. Patryk z Avisem niewiele się zmienili, nadal chodzili razem do ludzkiej szkoły, tyle, że do pobliskiego liceum. Wyrośli i zmężnieli, stali się przystojnymi młodymi mężczyznami. Obaj smukli, drobnej budowy i średniego wzrostu na macho bynajmniej nie wyglądali. Za to mieli delikatne, śliczne buzie i duże, lśniące oczy. Było sporo chętnych, by poznać ich bliżej, ale oni z uporem wszystkich odpychali, zasłaniając się swoimi ,,chłopakami”.
Zawsze widywano płomienną czuprynkę obok jasnego warkocza. Nadal się przyjaźnili i zwierzali ze wszystkich sekretów. Teraz siedzieli na podwórku szkoły, na niewielkim ceglanym murku i buzie dosłownie im się nie zamykały. Lekcje już się skończyły i czekali na swoich kierowców, którzy najwyraźniej zbytnio się nie śpieszyli.
Po Patryka miał przyjechać Damon, jako, że to był dzień ich oficjalnych zaręczyn. Książę kończył właśnie dziewiętnaście lat i za rok wyznaczono datę ślubu. Chłopak w wyjątkowo złym humorze od rana, wymachiwał trzymaną w ręku gazetą i patrzył ponuro przed siebie.
- Dałbyś już spokój – uśmiechnął się do niego Avis. – Wiedziałeś, że to nastąpi prawie od urodzenia – poklepał go uspokajająco po ramieniu.
- Niby tak – westchnął ciężko – ale widziałeś co te dupki piszą?
- Nie powinieneś się tym przejmować, pewnie połowa to bujdy!
- Chciałbym mieć twój optymizm, zabiję drania jak tylko się zjawi – warknął Patryk, a jego brązowe oczy zaiskrzyły się niebezpiecznie.
- Jak zrobisz rozróbę na balu, rodzice znowu dostaną piany. Lepiej odpuść – wziął go za rękę, próbując dodać mu otuchy. Wiercił się i kręcił, nie mogąc usiedzieć z ekscytacji na miejscu. Dla niego to też był wyjątkowy dzień.
- Kompletnie nie pojmuję z czego się tak cieszysz, Zolli tylko odwiezie cię do domu – pokręcił głową  na widok szczęśliwej miny przyjaciela.
- Ale na motorze – westchnął Avis z maślanym wyrazem twarzy – będę mógł się przytulić do jego pleców i objąć go w pasie – wbił rozmarzony wzrok w szkolny mur.
- Jak możesz tyle lat szaleć za kimś, kto cię kompletnie ignoruje? Przejrzałbyś wreszcie na oczy! – odezwał się po raz milionowy Patryk, chociaż doskonale wiedział, że do jasnej główki chłopaka i tak nic nie dociera.
- Och, już jest – Avis dramatycznym gestem złapał się za pierś. – Może nawet dostanę buzi? – zaczął się nakręcać jak zawsze na widok Zolliego. Przyjaciel tylko wzniósł oczy do nieba w wymownym geście, ale tak naprawdę ścisnęło się w nim serce. Było mu strasznie żal małego głuptasa, który tak radośnie pobiegł na spotkanie, prawdopodobnie kolejnej katastrofy.
   Tymczasem Avis na widok swojego ukochanego, aż podskoczył i rzucił się prosto w jego ramiona. Oczywiście w ostatniej chwili, zanim zdążył mu się uwiesić na szyi, został brutalnie powstrzymany. Silne dłonie złapały go jak kociaka i wrzuciły na motor.
- Żadnego spoufalania! – burknęło jego ciemnowłose bóstwo, a smoki na jego ramionach błysnęły w słońcu. – Trzymaj się mocno, żeby znowu nie było, że cię nie dopilnowałem – mężczyzna usiadł przed nim i założył kask.
- Oczywiście generale – pisnął Avis, ale nie umiał się uspokoić. Mościł się na siedzeniu jak kura, przytulając z całej siły do muskularnych pleców. Zolli nigdy nie pozwalał mu się dotykać, więc teraz był niemal w siódmym niebie.
- Nie ruszaj się smarkaczu, bo ci sporę tyłek! – warknął mężczyzna, odpalił motor i ruszyli w powrotną drogę do domu. Ojciec zmusił go do przyjazdu po tego małego drania, a on miał umówiona wspaniałą randkę. Poznał kogoś wyjątkowego, jak zresztą co miesiąc i miał nadzieję na upojne chwile sam na sam. Tymczasem musiał niańczyć tego nieznośnego gnojka, który lepił się do niego niczym mucha do mięsa. Najchętniej wrzuciłby go do jakiegoś rowu, może by go coś w końcu zeżarło. Nie miał już cierpliwości znosić jego zalotów. Traktował go jak upierdliwego, młodszego braciszka. Lubił Avisa, zawsze bronił i często pomagał, gdy wpadł w tarapaty, a ojciec chciał obedrzeć go ze skóry. Nie wyobrażał sobie jednak, żeby pomiędzy nimi mogło coś zaiskrzyć. Przyśpieszył, by jak najprędzej znaleźć się w domu i pozbyć balastu.
   Natomiast Avis był zachwycony przejażdżką, lubił prędkość, a skórzana kurtka, rozgrzana potężnym ciałem, pachniała tak upojnie. Pocierał o nią co chwilę policzkiem i czuł się jak w raju, to była jedna z tych niezapomnianych chwil, o których potem śnił nocami. Potrafił się zadowalać tymi niewielkimi okruchami, które od czasu do czasu dostawał. Wielokrotnie żałował, że nie jest przystojniakiem jak Patryk, tylko taką szarą, mizerną myszką. Chłopiec nie miał o sobie zbyt dobrego zdania, bo skoro Zolli go nie kochał, chociaż tak bardzo się starał, to znaczy, że coś z nim było nie w porządku. W swojej naiwności nie pomyślał, że mężczyzna niekoniecznie musi mieć rację. Dla niego każde słowo sąsiada było jak wyrocznia. Dzisiaj poświecił swojemu wyglądowi sporo czasu, wykąpał się w pachnącym olejku mamusia i wyjątkowo porządnie zaplótł włosy.
   Kiedy tylko się zatrzymali przed bramką, zsiadł szybko i podbiegł do mężczyzny, żeby podziękować za pomoc. Serduszko mu mocno biło, bo miał zamiar pocałować go w policzek. Myślał o tym całą noc i starał się nabrać odwagi.  To byłby dopiero drugi buziak w jego życiu, tamtego właściwie ukradł, więc za bardzo się nie liczył. Wspiął się na palce i…
- Co robisz bałwanie? Zjeżdżaj! – zimny głos Zolliego, przywrócił go do przytomności i ściągnął brutalnie z różowych obłoków, na których beztrosko szybował, odkąd wyjechali ze szkoły. Mężczyzna niecierpliwie odsunął go od siebie, by złapać za rękę uśmiechniętą szeroko brunetkę w mini, która szczerzyła do niego zęby. Od godziny czekała na mężczyznę pod bramą jego domu. Nie miała zamiaru wypuścić takiej zdobyczy z rączek, a już na pewno dla jakiegoś smarkacza.
- Misiaczku! – pisnęła, minęła struchlałego chłopaka  i rzuciła się w ramiona jego ukochanego, jakby znała go całe życie. Po kilku sekundach zupełnie o nim zapomnieli, całując się namiętnie na środku drogi. Zajęci sobą nie widzieli, jak umyka do domu, łykając gorzkie łzy. Wpadł do środka niczym mała bomba, minął zaskoczonego ojca i zamknął się w swoim pokoju. Wpełznął pod kołdrę i rozszlochał się na dobre. Miał ochotę umrzeć, a przynajmniej zakopać się w jakiejś jamie i zapaść w zimowy sen. Nie wyszedł ani na obiad, ani na kolację i zaniepokojeni rodzice zadzwonili wreszcie po Patryka. Nie chcieli wdzierać się na siłę w prywatne sprawy jedynaka, ale cała ta sytuacja z sąsiadem, coraz mniej im się podobała. Tak jak przyjaciel Avisa, tysiące razy tłumaczyli mu, że nie można nikogo zmusić do uczuć, ale nic nie wskórali. Niemądry dzieciak był niesamowicie uparty i przekonany, że miłość może czynić cuda.
***
   W pałacu władcy Piekła sprawy nie miały się wiele lepiej.  Damon nieco się spóźnił, czym jeszcze bardziej zdenerwował i tak już nieźle nakręconego Patryka. Każdy wychodzący ze szkoły uczeń pytał chłopaka z udawanym współczuciem, gdzie ten jego facet i dlaczego go porzucił. Wszyscy bowiem od lat  nim słyszeli, a nikt go tak naprawdę nie widział. Większość myślała, że Patryk zwyczajnie zmyśla. Sporo osób zostało, by przekonać się na własne oczy, że kłamie. Po pół godzinie, miał dość słuchania ich gorączkowych szeptów i złośliwych uwag. Wziął z murku torbę, ruszył w stronę wyjścia i wtedy usłyszał pisk opon. Książę zajechał z fasonem przed samą bramę, swoim nowym, sportowym samochodem, wzbudzając mała sensację. Grupki dziewcząt i chłopców gapiły się na niego wprost nieprzyzwoicie, paplając do siebie jak nakręceni.
- Przepraszam, ale się nie wyrobiłem w czasie – uśmiechnął się ugodowo do patrzącego na niego spode łba narzeczonego. Nie chciał zaczynać tego spotkania od sprzeczki. To był ważny dzień dla nich obu i pragnął, żeby przeszedł w miłej atmosferze. Nie miał pojęcia o tym co wypisują w gazetach, bo zwyczajnie był zbyt zajęty, żeby do nich zajrzeć.
- Nareszcie – burknął chłopak i odgarnął z czoła rudy lok. – Myślałem, że punktualność jest cechą dobrego władcy – rzucił złośliwie i wsiadł do samochodu.
 - No nie przesadzaj – Damon odpalił silnik – nie czekałeś aż tak długo. Postaram się pośpieszyć, musisz się przygotować – obrzucił pełnym pogardy wzrokiem szkolny mundurek chłopaka.
- Coś ze mną nie tak? – zapytał Patryk, mrużąc niebezpiecznie oczy i ściskając w ręce nieszczęsne pismo. Zastanawiał się, co by mu zrobił Belzebub, jak by udusił jego jedynaka. Książę patrzył na drogę i nie zauważył rumieńców gniewu na jego policzkach.
- Wyglądasz jak jakiś menel z samego dna Piekła – zażartował. – To wdzianko ma kształt worka na kartofle.
- Ja ci dam menela! A co powiesz o idiocie co się daje sfotografować w knajpie, obściskiwany przez nagich tancerzy na dzień przed zaręczynami! Pawie pióra w ich tyłkach jakoś ci nie przeszkadzały! I ty śmiesz mi zarzucać zły gust?! – walnął go gazetą w głowę, wskutek czego Damon o mało nie wjechał do rowu.
- Aa…ch….! Zwariowałeś?! – zahamował w ostatniej chwili. – To był wieczór kawalerski mojego kumpla! Ale to miło, że jesteś zazdrosny – posłał mu szelmowski uśmieszek.
- Chciałbyś! – nadął się Patryk i przymknął oczy. Nie miał zamiaru przegadywać się z tym głąbem. Robił się ostatnio coraz bystrzejszy i wymyślał niestworzone rzeczy. To, że dostawał piany na widok jego kolejnych kochanków, przecież o niczym nie świadczyło. Zwyczajnie dbał o honor rodziny i tyle. Udawał, że drzemie, nie chcąc dać się sprowokować.
   Damon zerkał na niego co chwilę, zadowolony ze swoich obserwacji. Mimo, że chłopak ostro zaprzeczał, to jednak nie był mu taki zupełnie obojętny. Będzie musiał jakoś nakłonić go do uległości, tak długo już czekał na jakąś okazję, by upomnieć się o zaległe buziaki. A usta ten uparty słodziak miał bardzo kuszące, górną wargę lekko zaokrągloną, a dolną bardziej wypukłą. Od czasu do czasu zwilżał je bezwiednie różowym języczkiem. Książę nieraz się na nie zapatrzył, tym razem tak bardzo, że o mało po raz drugi nie zaliczył rowu. Miał straszną ochotę spróbować jak smakują, ale bał się, że pójdzie na dzisiejszy bal, z odbitą na policzku małą łapką. Dawno już nie był prawiczkiem i miał w łożu niejednego przystojnego mężczyznę, ale nie wiadomo dlaczego, to ten dumny rudzielec od wielu lat królował niepodzielnie w jego snach.
   Na szczęście Patryk nie miał pojęcia co chodzi po głowie Damonowi, rzeczywiście zasnął i obudził się dopiero wtedy, gdy się zatrzymali na pałacowym dziedzińcu. Umknął z samochodu zanim książę zdążył uprzejmie otworzyć przed nim drzwi. Miał tylko godzinę, by zrobić się na bóstwo. Nie chciał, by potem plotkowano, że wyglądał niechlujnie. Mamusiowi byłoby przykro, a tego oragnął uniknąć za wszelką cenę. Wziął szybka kąpiel w wonnym olejku, wysuszył włosy i pozwolił ułożyć je doświadczonej służącej. Ubrał się w białą koszulę z koronkowymi mankietami i obcisły ciemnozielony kaftan, pięknie podkreślający walory jego zgrabnej figury. Do tego czarne spodnie i długie buty z cholewami. Moda w Piekle, bardzo różniła się od tej na zewnątrz. Czarty ubierały się o wiele bardziej wystawnie, nie stroniły też od biżuterii. Wpiął, więc w uszy szmaragdowe kolczyki i spojrzał w lustro i aż się wzdrygnął na swój widok. Naprzeciwko niego stał zupełnie obcy, nieznany mu, młody mężczyzna - atrakcyjny, pewny siebie, z wysoko uniesioną głową. Kilka dobrze dobranych szmatek zrobiły z niego prawdziwie królewski kąsek… Potrząsnął głową, na te zuchwałe myśli, które przez moment opanowały jego wyobraźnię. Zobaczył Damona, który zasiada do stołu, a on leży nagi na talerzu, przybrany tylko duszonymi warzywami…
- Wariuję ze zdenerwowania – westchnął i złapał w dłonie swoją kitkę. Szczotkował ją delikatnie, aż każdy rdzawy włosek zaczął na niej lśnić jak podłączony do prądu.
- Nie martw się synku – Dominik podszedł z tyłu i cmoknął go w ucho – z pewnością nie będzie na sali nikogo ładniejszego od ciebie. Książę zupełnie oszaleje na twój widok.
- I tego właśnie się boję – mruknął pod nosem Patryk. – Myślisz, że z racji zaręczyn będzie chciał czegoś więcej niż taniec? – zapytał spłoszony.
- Ależ skarbie, masz już osiemnaście lat, chyba jeden, mały całus nie jest w stanie wystraszyć cię na śmierć? – zachichotał rozbawiony mężczyzna.
- Na śmierć może nie, ale co będzie jak go zaślinię, albo zemdleję? – zapytał zarumieniony chłopak, którego zazwyczaj dzielna duszyczka, uciekła właśnie do pięt. Miał ogromną ochotę wyskoczyć przez okno i skompromitować całą rodzinę na kilka wieków naprzód. Nie było zbyt wysoko i gdyby biegł najszybciej jak potrafił, to może straży nie udało by się go pochwycić.
- Zapomnij o tym! – Dominik z uśmiechem zamknął drzwi balkonowe.
- Skąd wiedziałeś, co mam zamiar zrobić? – zapytał całkowicie zaskoczony domyślnością mężczyzny.
- To ja cię urodziłem i bardzo dobrze znam – pocałował go w czoło mamuś – wszystko będzie dobrze kochanie, zobaczysz – szepnął mu łagodnie do ucha.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Narzeczona dla Czarta Seqel Rozdział 2

   Dzisiaj jeszcze odrobina dzieciństwa chłopców. W następnym rozdziale będą już nastolatkami. Niektórzy bohaterowi są tutaj przeniesieni z Krasnej Góry, kto nie czytał, może się poczuć lekko zagubiony.

   Patryk po cichutku wsunął się do saloniku, gdzie bawili się dorośli. Usiadł grzecznie w kąciku na kanapie przez nikogo nie zauważony. Szybko poczuł jednak głód i długo się wahał zanim sięgnął po kanapeczkę. Nie chciał zwracać na siebie uwagi dorosłych, bo przeczuwał, że wybuchnie awantura.
Dominik przerwał dyskusję z Lu i odwrócił się do synka.
- Kochanie zjedz coś wreszcie, bo twój brzuszek wydaje jakieś rozpaczliwe jęki – podał mu ciasteczko.
- Dziękuję mamusiu – odezwał się chłopczyk, ale nie zbliżył nawet o centymetr, a ponieważ zazwyczaj z byle powodu się przytulał, mężczyznę to nieco zaniepokoiło. Rozejrzał się po komnacie.
- Skarbie, a gdzie Damon?
- W swoim pokoju – odpowiedział zgodnie z prawdą chłopczyk, ale zaraz zdradził swoim zachowaniem, że coś jest nie w porządku, bo szybko wstał i schował się za Lu.
- Chodź tu natychmiast – zdenerwował się Dominik. – Znowu narozrabiałeś?
- Wujeczku! – pisnął przestraszony groźną miną mamusia.
- Dajże mu spokój – odezwał się łagodnie książę. – Co się stało śliczny? – uklęknął obok chłopca i pogłaskał go po policzku.
- No właśnie, my też się chętnie dowiemy – odezwał się ponownie Rokita.
- Nie strasz synka.
- Ja… no… - zaczął jąkać się maluch i poczerwieniał jak wisienka. – Powiem do ucha – stwierdził nieśmiało ogromnie zawstydzony. Książę rozbawiony jego tajemniczością nachylił się posłusznie, tak żeby mógł dosięgnąć. – Damon mi kupił prezent, a potem powiedział,  że mam … że… - nie mógł wydusić z siebie Patryk.
- Nie denerwuj się, powiedz co ci zrobił mój niemądry syn.
- Chciał buzi… - dramatycznie wyszeptał chłopczyk – a to jest ohydne, więc wepchnąłem go do szafy.
- Chyba powinienem go wypuścić, nie może tam nocować – zachichotał Lu. – Nie martw się porozmawiam z nim, a co do buziaków, to jeszcze zmienisz zdanie.
- Na pewno nie! – mruknął z uporem chłopczyk, buńczucznie założył rączki na piersiach i zadarł do góry mały nosek.
   
   Księciu nie pozostało nic innego jak udać się do sypialni i uwolnić nieszczęsnego więźnia. Z daleka już usłyszał nawoływanie i bębnienie w drzwi. Kiedy je otworzył z szafy wypadł wściekły Damon, cały czerwony i potargany z rękami zaciśniętymi w pięści.
- Gdzie ta podła Marchewka?! – zaczął rozglądać się po pokoju.
- Dlaczego go przezywasz? Dobrze wiesz, że to nieładnie – zapytał Lu, z całej siły próbując zachować powagę.
- Jest niewdzięcznym skąpiradłem! – warknął chłopiec. – Przez trzy dni szukałem dla niego prezentu, nawet mi nie podziękował i nie dał całusa – poskarżył się mamusiowi i wdrapał się mu na kolana. Nadal był dzieckiem, a to było najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Zaczął z przejęciem opowiadać co zaszło.
- Trochę źle się do tego zabrałeś, trzeba było ładnie poprosić, a nie wydawać rozkazu – mężczyzna pogładził malucha po jasnej główce.
- Przecież jestem księciem korony i wszyscy muszą mnie słuchać – zaskoczony Damon spojrzał na niego i wzruszył ramionami. Widać było, że kompletnie nie rozumie, gdzie popełnił błąd.
- Księciem korony, to ty jesteś oficjalnie, a w domu naszym synkiem i narzeczonym Patryka. Kochanej osobie nie wydaje się poleceń, przecież tego nie robisz w stosunku do mnie ani do taty – tłumaczył mu cierpliwie Lu.
- Aha… - mruknął zamyślony Damon – chyba wiem o co chodzi. Ale i tak ten cwany Wiewiór jest mi winny buziaka – dosłownie było widać jak w jego główce zaczynają obracać się trybiki.
- Ja cię proszę nie rozrabiaj – jęknął mężczyzna na widok jego zaciętej miny. Znał swojego upartego, dumnego synka i wiedział, że nie odpuści dopóki nie zrealizuje niemądrego planu, który najwyraźniej właśnie wymyślił.
***


   Damon nie musiał długo czekać na okazję do zemsty. W Piekle nadal trwał rok szkolny, ale ludzkie dzieci cieszyły się już wakacjami. Chłopiec miał dzisiaj szczęście i lekcje wcześniej się skończyły, wracał więc dobrze znanym parkiem do domu. Ochrona, jak im przykazano, miała trzymać się z daleka i nie przeszkadzać księciu w jego zabawach. Między drzewami, w małym oczku wodnym zauważył chlapiących się w samych bokserkach Patryka i Avisa. Ukrył się za dużym pniem i zobaczył, że kolega narzeczonego wychodzi na brzeg i macha mu ręką na pożegnanie. W krzakach nieopodal coś strasznie szeleściło, jakby szalało w nich jakieś duże zwierzę, ale Damon zajęty realizacją swojego pomysłu zupełnie nie zwrócił na to uwagi. 
Patryk został sam i próbował złapać uciekającą przed nim w popłochu żabę. Damon nie namyślał się zbyt długo, umiejętnie, czołgając się po wysokiej trawie podkradł się bliżej, zabrał leżące na brzegu ubranie i ukrył je pośród liści wysokiego dębu. Potem swobodnym krokiem z cwanym uśmieszkiem na buzi podszedł do stawku.
- Hej Marchewko, ładnie ci w tych majtach – pomachał do narzeczonego, który natychmiast poczerwieniał i zanurzył się po szyję.
- Wynoś się, nikt cię tu nie zapraszał – Patryk pokazał mu język.
- Mogę iść – przytaknął mu łaskawie Damon – ale jak ty w tym stanie wrócisz do domu? Poddani będą mieć niezły widok.
- Gdzie jest moje ubranie?! - chłopiec dopiero teraz skojarzył o co mu chodzi i rozejrzał się dookoła. - Ty wstrętny głupolu, oddawaj!
- Pewnie ze oddam, ale nie za darmo. Jeden buziak za każdą część - dwa buty, spodnie i koszulka - policzył szybko. - To razem cztery - zachichotał tryumfalnie. - Aha…, jeszcze jeden zaległy za wczoraj.
- Ty zboczeńcu! Nie dotknę cię nawet jednym palcem - zaperzył się chłopak i wydął usta.
- Proszę bardzo, to wracaj do domu w mokrych majtasach – Damon bawił się coraz lepiej. Narzeczony z płonącymi gniewem ślepkami i rozwianymi czerwonymi włosami wyglądał strasznie słodko. Żaden chłopiec mu się tak wcześniej nie podobał. – I jak będzie z tymi całuskami? – za jego plecami znowu coś zaszeleściło, ale nawet nie spojrzał w tamtą stronę, zafascynowany widokiem. Tymczasem Patryk jednak dojrzał w krzakach coś interesującego, bo uśmiechnął się szeroko.
- Chyba masz rację – zmienił niespodziewanie zdanie i zaczął się zbliżać do zaskoczonego chłopaka, który wpatrywał się w niego z otwartą buzią. Czyżby miał zamiar dać mu tego buziaka? – Nie chcę, żeby znowu śmiali się ze mnie w gazetach – manewrował tak, by Damon odwrócił się tyłem do znajdującej się obok śmierdzącej, pełnej mułu sadzawki.
- Nie dam ci się tam wepchnąć, jeśli to chodzi ci po głowie – pogroził narzeczonemu.
- Nie mam takiego zamiaru – uśmiechnął się promiennie chłopiec. W tym momencie, z głośnym łopotem  i piskiem zaatakowały dwie ciemnowłose błyskawice. Maluchy unosząc się na swoich błoniastych skrzydełkach złapały księcia za spodnie i wciągnęły do bajorka. Pacnął na pupę i skrzywił się z obrzydzeniem.
- Zostaw naszego braciszka bledziuchu jeden! – wrzasnął jeden z nich.
- Zjedzą cię pijawki mutanci! – drugi wskazał na wodę, w której coś zaczęło się kotłować.
- Aaa…! – krzyknął spanikowany Damon i wyskoczył na brzeg niczym wystrzelony z procy. Pognał przed siebie piszcząc ze strachu, a na jego łydkach widać było wijące się, śliskie stworzonka. Wysoki ochroniarz natychmiast złapał go i wziął na ręce, starając się nie roześmiać.
- Spokojnie wasza wysokość, zaraz będziemy w domu i medyk się tym zajmie – mężczyzna miał bardzo filozoficzne podejście do swojej pracy i interweniował tylko wtedy, gdy małemu naprawdę coś groziło. Uważał, że w potyczkach z rówieśnikami powinien radzić sobie sam inaczej wyrośnie na ciamajdę zamiast na władcę.
***
      Luis po urodzeniu Avisa wymógł na mężu, postawienie zwyczajnego, ludzkiego domu, by chłopiec mógł się zintegrować z otoczeniem. Uważał, że mieszkanie w podziemnym pałacu nie wpłynie na niego zbyt dobrze. Chciał by synek miał zwyczajne, szczęśliwe dzieciństwo. Demon z początku burczał i marudził, ale tak naprawdę dla swojego ukochanego gotów był na wiele ustępstw. Na skraju wsi zbudowano więc nowoczesny budynek z drewnianych bali, otoczony pięknym ogrodem i w nim właśnie wychował się chłopiec.
   Tuż obok, po sąsiedzku, w pięknej zabytkowej willi mieszkał Samuel Ostrowski  razem ze swoim mężem Arturem Futrzarskim. Wspólnie opiekowali się Zoltanem, który był synem Sama. Prawdę mówiąc chłopak był bardziej podobny do swojego ojczyma, niż do ojca, zarówno z wyglądu jak i charakteru. Obaj wysocy, ciemnowłosi, atletycznie zbudowani i opaleni na złocisty brąz, gdziekolwiek się pojawili zwracali uwagę każdej kobiety, od pierwszoklasistek po staruszki. Uwielbiali tatuaże i nieraz zdenerwowany Ostrowski prawił kazanie, zarówno mężowi jak i synowi, inaczej nie byłoby już na nich ani kawałka gładkiej skóry. Kochali też motory i w garażu spędzali całe, długie godziny, budując kolejne, coraz to bardziej skomplikowane maszyny. Wspaniale się dogadywali ku ogromnemu zadowoleniu Samuela. Mężczyzna z początku bardzo się obawiał, jak jedynak zareaguje na jeszcze jedną osobę w domu, która w dodatku sypia z tatusiem w tym samym  łóżku. Szybko się jednak przekonał, że Artur zawojował malucha całkowicie i bez najmniejszego trudu.
   Avis znał Zoltana praktycznie od zawsze. Był dla niego niedoścignionym wzorem, na miarę co najmniej Supermena. Kochał go odkąd pamiętał, całym swoim gorącym serduszkiem. Niczym mała, jasnowłosa pszczółka uwijał się wokół niego od rana do wieczora, niejednokrotnie doprowadzając młodego mężczyznę do szewskiej pasji. Pełen najlepszych chęci starał mu się pomagać we wszystkim, doprowadzając często do katastrof. Dwoił się i troił, by jego wymarzony książę choć raz na niego spojrzał. Nigdy nie ustawał, nigdy się nie zniechęcał, nawet kiedy doprowadzony do ostateczności Zolli wrzeszczał na niego przez kwadrans i choć każde słowo ukochanego było jak ostry kolec, wbity w jego czułe serduszko. Czasem tylko, kiedy było mu naprawdę smutno, zwierzał się Patrykowi ze swoich małych trosk, płacząc cichutko z buzią ukrytą na jego ramieniu.
***
      Avis dzień wcześniej obiecał mamusiowi, że się poprawi i będzie bardzo grzeczny. Miał na koncie naprawdę sporo psot i jeszcze lufę z matematyki na koniec roku, do której przyznał się dopiero w ostatniej chwili. Nie chcąc jeszcze bardziej podpaść rodzicom, poszedł więc punktualnie na obiad, zostawiając przyjaciela samego w parku. Dotarł więc do domu na czas, ogromnie z siebie zadowolony.
   Niestety pokusy czyhały wszędzie i jak zwykle, skończyło się tylko na dobrych chęciach, a zaczęło naprawdę niewinnie. Tego dnia, kiedy Avis wszedł do swojego ogrodu i u sąsiada za płotem zobaczył stojący na podwórku motor, a przed nim kucających Zoltana i Futrzarskiego. Zaczaił się w krzakach i obserwował całą akcję, uważnie słuchając instrukcji jak i co naprawić. Wydawało mu się to dość proste i nie rozumiał, dlaczego oni tam tak długo grzebią. Wzdychając jak zakochana pasterka gapił się na Zolli, którego potężne mięśnie raz po raz prężyły się pod kusą koszulką na ramiączkach. Smoki otwierały i zamykały skrzydła, w miarę jak unosiły się ramiona jego idola.
- Chodźcie na obiad – rozległo się wołanie Sama i mężczyźni ruszyli do domu. Chłopiec przez chwilę walczył z pokusą, ale szybko z nią przegrał. Z natury ciekawski jak sroka przelazł przez płot i zaczął przyglądać się motorowi. Wszystkie potrzebne narzędzia i śruby leżały obok.
- A gdybym tak sam go naprawił? – przyszło mu do głowy. – Zolli na pewno by mnie pochwalił – Wziął pierwszy z brzegu śrubokręt i zaczął odkręcać, coś co wydawało się tu nie pasować i odstawało. Pracował w pocie czoła, mażąc się przy tym po buzi smarem i robiąc kilka dziur w nowym podkoszulku. I kiedy już wszystko wydawało się być na miejscu i zwycięstwo było tak blisko, wielka maszyna ze zgrzytem i łoskotem zwaliła się na malucha, przygniatając go do ziemi.
- Aa…! – rozległ się żałosny pisk, kiedy ostry metal wbił mu się w rękę.
- Zatłukę gówniarza! – z takim bojowym okrzykiem Zolli wbiegł na podwórko, mając w palnie stłuc sąsiada na kwaśnie jabłko. Z rozwianymi czarnymi włosami i iskrzącymi się z gniewu oczami wyglądał bardzo groźnie. Nad tym motorem pracowali od miesięcy i miało to być dzieło jego życia. – Co ty wyprawiasz gówniarzu?! – podniósł motor do góry, wyciągnął spod niego chłopca i już miał urzeczywistnić swój zamiar, kiedy zauważył spływającą po szczupłej rączce stróżkę krwi. – Boli cię?
- Nie – odpowiedział dzielnie maluch łykając łzy. Nikt przecież przed ukochanym nie chce wyjść na mazgaja i przedszkolaka. Mężczyzna wziął go na ręce, zaniósł do kuchni i posadził na stole.
- Co się stało kochanie? – zapytał od progu Sam, czując słodki, metaliczny zapach. Wziął do ręki wiszącą na ścianie apteczkę. – Trzeba to opatrzyć – podszedł do malucha i podniósł rękawek koszulki. Aż pobladł kiedy zobaczył rozległą ranę z której wystawał kawałek metalu. – Musimy to wyciągnąć, zawołam Artura – mruknął, patrząc znacząco w oczy syna. Okazało się to jednak trudniejsze niż przewidywał, ponieważ jak tylko złapał chłopca, ten zaczął wrzeszczeć z bólu i wić jak oszalały. Miał sporo siły jak na taką kruszynę, a jego rodziców jak na złość nie było w domu. Godzinę temu napisali do Ostrowskiego sms'a, że zamarudzą trochę na zakupach. Dwóch silnych mężczyzn nie mogło sobie z nim dać rady.
- Może ja go potrzymam – zaproponował w końcu cicho Zolli. Nie mógł patrzeć na cierpiącego chłopca, który cały się trząsł i pocił ze strachu. - Już dobrze Nietoperku – przezywał go tak, odkąd zobaczył jak lata nad lasem. Wziął Avisa i ostrożnie posadził na swoich kolanach. Maluch, czując bijące od niego ciepło i niepowtarzalny zapach, który tak bardzo lubił, pomimo szoku, natychmiast przestał się szarpać. Mężczyzna przytulił go do muskularnego torsu i głaskał drżące plecki. – Złap się mnie za szyję – dmuchnął mu w uszko. - Udusisz mnie, nie tak mocno siłaczu – pocałował go w umazany smarem policzek, skutecznie odwracając jego uwagę od manewrów ojca i Artura.
- Oo…! – załkał Avis, kiedy Sam wyciągnął mu metal z rany, zdezynfekował spirytusem i zacisnął na niej specjalny opatrunek. Krew natychmiast przestała płynąć.
- Już koniec – uśmiechnął się do zapłakanej kruszyny Zolli. – Byłeś strasznie odważny!
- Naprawdę? – Chłopiec spojrzał mu w oczy i rozjaśnił się niczym słoneczko. Broda nadal mu zdradziecko drżała, a śliczne oczy miał pełne łez, ale poczuł się jakby urosła mu nagle druga para skrzydeł. To nic, że tak bolało, dla takiej chwili chętnie by sobie dał przebić jeszcze drugą rękę.