niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 28

Z  góry uprzedzam co wrażliwszych czytelników, że ten rozdział zawiera opisy tortur. Chciałam by powiało grozą. Nie lubię przemocy i unikam jej jak mogę, więc do was należy ocena czy mi się udało was choć trochę przestraszyć.
   
   Wieczorem, tuż po dobranocce, wszyscy uczestnicy wyprawy byli już pogrążeni w mocnym śnie. Niestety Belzebub nie miał takiej możliwości. Musiał zająć się jak najszybciej spiskowcami. Nie mógł się jednak oderwać od męża i synka. Tak słodko razem wyglądali, tuląc się do siebie ze splecionymi ściśle ogonkami. Miał ochotę położyć się obok i mocno ich objąć. Niestety wzywały go obowiązki. Trzeba było zakończyć całą aferę, by jego bliscy mogli spokojnie żyć. Z westchnieniem podniósł się z fotela i ruszył do swojego pałacu.
W sali tronowej, tak jak wcześniej rozkazał,  zebrał się już cały dwór i przedstawiciele wszystkich ważniejszych rodów. Nie wiedzieli w jakim celu przybyli, bo cała sprawa była trzymana w ścisłej tajemnicy. Aresztowania odbyły się bardzo dyskretnie, tak, by przestępcy nie mogli się nawzajem powiadomić o niebezpieczeństwie. Czarty cicho szeptały między sobą, próbując się domyślić o co chodzi. Bardzo rzadko władca prosił o tak liczne przybycie.
Bez wszedł cały ubrany na czarno, ze wszystkimi atrybutami władzy i usiadł na tronie. Szkarłatne rubiny na jego czole zamigotały złowrogo, a ostry miecz u boku rzucał błękitne błyski. Wszyscy doskonale znali tę broń i drżeli na sam jej widok. Jednym zamachem władca przecinał nim wroga na pół. Jeszcze bardziej bali się maleńkiego sztyleciku widocznego u drugiego boku. Oznaczał on kres , całkowite unicestwienie bez możliwości powrotu. Taka kara stosowana była tylko w wyjątkowych wypadkach. Czarty były długowieczne i żyły całe tysiąclecia. Dla nich nieistnienie było czymś niewyobrażalnym. Czuły, że będą świadkami czegoś naprawdę okrutnego. Władca powiódł oczami po ich pobladłych twarzach i zmarszczył czarne brwi.
- Myślę, że niektórzy z was wiedzą, co to organizacja Czarny Brzask. Działała na terenie Piekła od kilkudziesięciu lat i miała na celu przejecie władzy – widział jak oczy niektórych zaczynają się szeroko otwierać z przerażenia. – Spiskowcy mają na sumieniu wiele zbrodni, gwałtów i innych pomniejszych przestępstw. Nie przebierali w środkach. Usuwali ze swojej drogi wszystkich niewygodnych i zagrażających im osobników. Odważyli się nawet podnieść ręce na mojego ciężarnego męża – czerwone źrenice Belzebuba zamieniły się w dwa płonące wiry, a po sali przebiegł pełen niedowierzania szmer. Dla mieszkańców Piekła nienarodzone życie było czymś wyjątkowym. W królestwie rodziło się mało dzieci, dlatego zamach na którekolwiek, równał się z podpisaniem na siebie wyroku śmierci.  – Nie mam najmniejszego zamiaru bawić się w sądy, dowody winy są oczywiste do wglądu dla każdego kto będzie chciał je zobaczyć i przeanalizować. Wprowadzić więźniów! – podniósł głos, a wszystkie rozmowy umilkły jak ucięte niewidzialną siekierą. Otwarły się drzwi i królewska straż poprowadziła po czerwonym dywanie sześciu mężczyzn. Szli dumnie, z wysoko podniesionymi głowami. Wszyscy pochodzili z arystokratycznych rodów i nie mieli zamiaru dać satysfakcji znienawidzonemu władcy. Stanęli rzędem przed tronem hardo patrząc na Beza. Nie było w nich nawet cienia skruchy. Z powodu swojego pochodzenia liczyli na długi pobyt w Twierdzy Cierni, gdzie mogliby opracowywać nowy plan.
- Proszę rodziny tych ścierw o wystąpienie do przodu! – głos władcy w głuchej ciszy zabrzmiał wyjątkowo ponuro. – Będziecie mieć okazję ostatni raz zobaczyć swoich bliskich! Tego zabrać stąd! – wskazał na mężczyznę w zaawansowanej ciąży, którego żołnierze natychmiast wyprowadzili ze sali. Zemdlał zanim zdołał dotrzeć do drzwi, posyłając swojemu mężowi pełne rozpaczy i bólu spojrzenie. To dało więźniom do myślenia, nie byli już tacy pewni siebie. Blade twarze ich bliskich zaczęły odbierać im odwagę. – Niech wejdzie kat! – Na te słowa zadrżeli. Wszedł wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna w szkarłatnym kaftanie. Twarz miał zakrytą maską. Za nim służba wtoczyła ze zgrzytem i łomotem znane każdemu Madejowe łoże. Straszono nim zawsze niegrzeczne dzieci. Nikt jednak nigdy nie widział go w użyciu, krążyły o nim straszne legendy. Metalowe ostrza i kolce zalśniły w blasku świec. Strażnicy złapali jednego ze spiskowców i rozciągnęli na łożu, zapinając skórzane klamry. Kat z niewzruszoną miną przystąpił do swojej roboty. Obracając drewniany kołowrót zaczął naciągać kończyny swojej ofiary, aż zaczęły trzeszczeć w stawach.
- Aaaa… - rozległ się przeraźliwy wrzask i większość z obecnych pozieleniała. Wyciągnął mały nożyk, którego ostrze pokryte było małymi zakrzywionymi haczykami i jakąś zielonkawą substancją. Rozerwał koszulę mężczyzny na piersi i zaczął go zagłębiać w najwrażliwsze miejsca, aż zatrzymał się w okolicy podbrzusza. Krew zaczęła cieknąć małymi strumyczkami na marmurową posadzkę. Skazaniec wił się i krzyczał na całe gardło, zupełnie zapominając o rozpierającej go wcześniej dumie. Kat z sadystycznym uśmieszkiem stargał z niego  spodnie wraz z bielizną. Patrząc mu prosto w przerażone oczy ujął w dłonie jego męskość.
- To moja ulubiona część – mruknął oblizując szerokie usta. Zrobił najpierw kilka płytkich nacięć by kwas mógł wniknąć w rany i zwielokrotnić cierpienie. Potem złapał za jądra i obracając nóż, zaczął je powoli wycinać,  upajając się zwierzęcym kwikiem ofiary. W tym momencie kilka osób osunęło się na ziemię. I nie byli to bynajmniej jacyś wrażliwcy. Czarty od wieków walczyły ze sobą i były zaprawione w bojach. Widok krwi nie był dla nich dziwny, ale to co rozgrywało się na ich oczach, przerosło ich oczekiwania. Spodziewali  się szybkiej egzekucji, nie czegoś takiego. Kat odczekał chwilę i teraz zajął się z kolei penisem. Polizał go na całej długości kilka razy, a potem bez ostrzeżenia wbił ostrze we wrażliwą końcówkę i wepchnął go aż po rękojeść. Po udach mężczyzny popłynęła nie tylko posoka, ale również stróżka moczu. Robił się coraz bledszy i widać było, że już długo nie wytrzyma takich tortur.
- Co ty zrobiłeś Symeonie?! A byliśmy tacy szczęśliwi! – jasnowłosa kobieta osunęła się na kolana łkając rozpaczliwie.
- Kończ Ravenie! – wydał niespodziewanie rozkaz władca. – Nie mam zamiaru tracić całej nocy na tych zwyrodnialców! – Kat skinął głową z niezbyt zadowoloną miną. Nie lubił gdy przerywało mu się rozrywkę. Podszedł do łoża i z całej siły oparł się na klatce piersiowej mężczyzny. Rozległ się chrzęst łamanych kości, a krew popłynęła szeroką rzeką. Kolce znajdujące się pod całym ciałem przebiły go na wylot. Oprawca zrobił to jednak tak umiejętnie, że  spiskowiec nadal żył. Nie miał jednak już siły krzyczeć. Belzebub podniósł się z tronu i podszedł do niego. Odwrócił do siebie twarz konającego.
- Byłeś moim doradcą,  traktowałem cię jak brata, a ty podniosłeś rękę na moje dziecko i  Lu! Nie zasługujesz by żyć! Nie wspomnę tu o innych twoich ofiarach! – Władca wyjął sztylet. Zapłonęło rytualne ostrze. Wszyscy włącznie ze spiskowcem dopiero teraz zrozumieli, że to koniec. Belzebub bez cienia litości zamachnął się i wbił go w oko mężczyzny, unicestwiając na zawsze. Zmasakrowane ciało przestępcy rozpadło się w pył w ciągu kilku sekund.
Egzekucja trwała dalej w niezmienionym rytmie. Jeden po drugim spiskowcy tracili życie wyjąc z bólu i wijąc się na łożu tortur. Władca zadał ostateczny cios każdemu z nich. Kiedy ostatni wyzionął ducha powiódł po sali zimnym wzrokiem.

- Mam nadzieję, że nikomu z was nie marzy się w tej chwili krwawy odwet. Nie chciałbym powtarzać tej ceremonii – zatrzymał dłużej oczy na rodzinach skazanych. – Wiem, że trudno wam przyjąć to co się stało, ale oni mieli czas by się z tego wycofać. Nie skorzystali z niego zaślepieni ambicją i żądzą władzy – wstał z tronu i wyszedł, żegnany zaszokowanymi spojrzeniami dworzan i arystokratów. Nawet kiedy zamknęły się za nim drzwi stali nieruchomo spoglądając po sobie i nie mogąc wykrztusić ani słowa. Na środku sali powstało jezioro utworzone z krwi i fekaliów, roztaczające paskudną woń. Czarty w milczeniu zaczęły powoli opuszczać komnatę, omijając je szerokim łukiem.

***
   Belzebub wrócił do willi Rokity nad ranem. Nikt by nie poznał w tym zgarbionym, wlokącym za sobą nogi mężczyźnie dumnego władcy, który przed kwadransem ferował wyroki. Czasem przychodziły takie chwile, że oddałby wszystko, żeby ktoś zastąpił go na tronie. To był właśnie jeden z takich momentów. Wszystkich spiskowców znał od dziecka, a z dwojgiem nich chodził do Akademii. Jadał z ich rodzinami wielokrotnie przy jednym stole. Mimo, że zasłużyli w pełni na swój los było mu ciężko na sercu. Miał też wyrzuty sumienia ze względu na Dominika. Gdyby nie zwlekał tak długo ze względów czysto sentymentalnych, chłopak  nadal nosiłby swoje maleństwo. Wszedł pod prysznic i zrzucił z siebie ubranie. Stał nieruchomo pod strumieniem wody i pozwolił, by zmywała z niego pot i zapach śmierci.
- Bez – usłyszał za sobą ciepły głos Lu, a czułe ramiona objęły go w talii. – Powinieneś odpocząć, dla ciebie to też był ciężki dzień. - Nagie ciało męża przylgnęło do niego, a delikatna ręka zaczęła myć sztywne plecy miękką gąbką. Masowała szerokie barki i zgrabne pośladki, rozluźniała napięte do bólu mięśnie, łagodziła targające duszą emocje. – Odpuść – szeptał mu do ucha – jesteś teraz ze mną i tylko to się liczy. Odwróć się.- Bez spełnił prośbę i spojrzał w niebieskie, pełne jasnych iskierek oczy. Ujął piękną twarz księcia w swoje duże dłonie i ucałował słodkie usta.
- Lu, przysięgnij, że nigdy mnie nie opuścisz. Jeśli kiedykolwiek to zrobisz, to tak ,jakbyś zgasił i słońce, i księżyc. Nastałyby kompletne ciemności, a moja dusza pogrążyłaby się w mroku na zawsze – przytulił uśmiechającego się do niego mężczyznę. – Jesteś dla mnie najważniejszy i nie wyobrażam sobie co by było, gdybym cię stracił – pieszczotliwe przesuwał wargami po smukłej szyi. – Wiesz, wcale nie widać, że niedawno byłeś w ciąży – dotknął jego płaskiego brzucha. – Może dorobimy siostrzyczkę? – wyszczerzył zęby z błyskiem w oku.
- Zabieraj łapy, ty wiecznie napalony paskudzie! – warknął na niego książę. – Jak chcesz córeczkę, to sam sobie urodź – ofuknął Beza, który na taką propozycję otworzył ze zdumienia usta.
- Łup… bum… gruch…  – z pokoju obok dobiegł ich przeraźliwy łomot. Wyskoczyli spod prysznica  w wielkim pośpiechu, po drodze wdziewając szlafroki. Pierwsze ich spojrzenia padły na kołyskę, która stała w kacie zupełnie pusta. Lu złapał się za rozdygotane serce i zaczął rozglądać po sypialni.
- Nie mogę… - usłyszał za plecami chichot Beza. Mały golasek krążył nad stolikiem, na którym stała butelka z mlekiem. 
Kiedy się obudził w pokoju nie było nikogo, a w brzuszku zaczęło mu burczeć. Właśnie miał zamiar wrzasnąć, gdy zauważył pojemnik z tym białym czymś, które mu wczoraj tak bardzo smakowało. Postanowił sam się obsłużyć i przy okazji wypróbować swoje skrzydełka. Niestety miał poważny problem z koordynacją ruchów. Po wielu nieudanych wysiłkach udało mu się wzbić w powietrze, jednak nie potrafił wziąć, do niezgrabnej jeszcze łapki, butelki. Z tego powodu robił wściekłe kółka i obijał się o sprzęty, zrzucając je przy okazji na podłogę. Piszczał przy tym coś do siebie z zawziętą minką. – Pomóc? – zapytał rozbawiony do łez władca i wyciągnął do niego rękę. Maluch na chwilę znieruchomiał, by zaraz potem z radosnym gruchaniem rzucić się w ramiona ojca. Zadowolony Lu, któremu właśnie ciężki kamień spadł z serca, obserwował ze szczęśliwym uśmiechem tą scenkę, z czułością patrząc na obu swoich mężczyzn.

***
    Dominik obudził się bladym świtem. Spał prawie szesnaście godzin i czuł się wypoczęty. Rozejrzał się niezbyt przytomnie po pokoju, w pierwszej chwili nie bardzo wiedząc, gdzie się znajduje. Usiadł gwałtownie na łóżku i silny ból uderzył w niego mdlącą falą. Dotknął brzucha i wspomnienia z poprzedniego dnia zaczęły powracać jak wzburzona rzeka. Rozpaczliwy telefon Lu, zwariowana jazda na przełaj przez bagna, wystrzał i rozpryskująca się czaszka bandyty, ciężka droga w straszliwym upale z rodzącym przyjacielem, ukryta jaskinia, maluszek w jego trzęsących się dłoniach, ciepło spływającej po jego udach krwi i szalony krzyk Juliana, odbijający się w jego duszy zwielokrotnionym echem. Właśnie maluszek…
- Gdzie… jak… - nie mógł zebrać myśli. – Nie ma go… odleciał… ? – zaczął się gwałtownie trząść.  Mignął mu przed oczami obraz kruchej świetlistej istotki. Nie zdążył jej dogonić, zostawił swojego synka samego w ciemnym tunelu.
- Nieee… ! – krzyk chłopaka pełen bólu i rozpaczy rozdarł ciszę poranka. Postawił na równe nogi wszystkich domowników. Sięgnął po ubranie i zaczął się gorączkowo je nakładać. Szło mu opornie, drżące ręce nie chciały go słuchać. Do pokoju wpadł Julian, a za nim Monika z Amirą.
- Dokąd się wybierasz kochanie? – zapytał go łagodnie czart siadając na łóżku.
- Muszę iść… - głos Dominika był urywany. – Wiesz… zabiłem go… zobacz… mam krew na rękach… – zwrócił na narzeczonego szalone oczy. – Próbowałem ją zetrzeć, ale nie schodzi… - poskarżył się płaczliwie.
- Skarbie, niczego tutaj nie ma – Julian ujął jego szczupłe dłonie. Był przerażony jego stanem. Serce nieomal pękało mu z bólu.
- On czeka na mnie… tam jest ciemno… muszę wziąć lampę... – niespodziewanie wstał, złapał za leżącą na stoliku latarkę i rzucił się do okna. Wojewoda złapał go dosłownie w ostatniej chwili, kiedy już przechylił się za parapet.
- Puszczaj! Mój synek się tam zgubi, nie odnajdę go! – wrzeszczał kopiąc i drapiąc trzymającego go czarta.
- Lećcie po chłopaków i przynieście krople, sam mu nie dam rady! – Krzyknął do zaszokowanych dziewcząt Boruta, desperacko przygniatając narzeczonego swoim ciałem do łóżka. Na twarzy miał już krwawe ślady po jego paznokciach. Mimo, że był potężnym mężczyzną ledwo dawał radę utrzymać go na miejscu. Po kilku minutach do sypialni wkroczyła cała czwórka.
- Odsuńcie się – zabrzmiał cichy głos Lu. Siedzący w jego ramionach malec wiercił się na wszystkie strony.
- Nie powinieneś tu z nim przychodzić! – odezwała się z przyganą Monika. – Przecież dopiero co stracił dziecko.
- Odsuńcie się! – powtórzył tym razem już o wiele groźniej książę. Zaskoczeni jego stanowczością zrobili o co prosił. Usiadł na łóżku. A Dominik niespodziewanie przestał się miotać i wpatrywał się w niego wytrzeszczonymi oczami. - Widzisz, to Damon. Nazwałem go tak na twoją cześć  – podał mu niemowlę, które jakby rozumiejąc powagę sytuacji słodko zagruchało do tego smutnego pana, który patrzył na nie wielkimi, zielonymi oczami. – Czujesz jak bije mu serduszko? – ujął jego rękę i położył na drobnej piersi chłopczyka. - Żyje tylko dlatego, że przybiegłeś nam na pomoc, nie bacząc na swój stan. I nie martw się, twoje maleństwo do ciebie wróci, jego duszyczka na pewno nie odleciała daleko. Musisz tylko cierpliwie poczekać – przytulił ich oboje do siebie. – Odpocznij, Julian tak bardzo się o ciebie martwił. My  wszyscy zresztą też. Bardzo cię kochamy – podał mu herbatę z kroplami uspokajającymi. – Śpij spokojnie. Jesteśmy obok tak długo, jak będziesz nas potrzebował. - Gładził jego rude loki, dopóki nie poczuł, że mięknie w jego ramionach.

piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 27

   Przez chwilę wszyscy stali nieruchomo jakby ktoś nagle pozamieniał ich w kamienne posągi. Nie mogli uwierzyć w dramat, który właśnie rozgrywał się na ich oczach. Dopiero, gdy Dominik stracił przytomność, a wojewoda z rozpaczliwym okrzykiem rzucił się obok łóżka na kolana, do ich świadomości dotarło, że to wszystko dzieje się naprawdę. Pierwsza ocknęła się Monika.
- Co wy do cholery wyprawiacie?! – warknęła. – Julek ocknij się i odsuń się od niego, bo zabierasz mu tlen. Zrób lepiej coś do picia, trzeba go napoić, stracił sporo krwi! – wrzasnęła, widząc, że się nie rusza. – Nie gap się, tylko migiem do domu po lód! – Amira zerwała się i po sekundzie już jej nie było. – Na co czekasz?! – rzuciła do Beza. - Po lekarza migiem! Masz pięć minut, jakieś piekielne hokus – pokus, które przyśpieszyłoby przybycie pomocy, bardzo by się przydało! – dyrygowała nimi jak najlepszy dowódca. Sama zamoczyła szal w wodzie i zaczęła nim wycierać spocone czoło przyjaciela, z niepokojem obserwując coraz płytszy oddech.
- Domiś odezwij się, nie waż się iść w stronę światła – drżącą ręką rozpięła mu spodnie. – Pójdę z latarką do tego cholernego tunelu i wyciągnę cię za te rude kudły! – otarła łzy rękawem. Musiała trzymać fason, rozklejać się będzie później. Co te durne czarty tak się wleką? Sekundy ciągły się jak minuty, a minuty jak godziny. Bijące wolno, jakby z ogromnym wysiłkiem serce chłopaka powodowało, że sama miała ochotę zacząć krzyczeć z rozpaczy i strachu. Na szczęście Amira dotarła dosłownie w parę chwil. Rzuciła na podłogę przenośną lodówkę i wyjęła woreczek z lodem.
- Pomóż mi go rozebrać – dziewczyny z trudem ściągnęły mokre spodnie z nieprzytomnego chłopaka. Obłożyły jego brzuch zimnymi okładami i krwawienie zaczęło się powoli zmniejszać, aż zupełnie ustało. Julian przyniósł kubek ziołowej, przestudzonej herbaty i Monika zaczęła po łyżeczce wlewać ją choremu do ust. Nie zdążyła  dać mu nawet połowy, kiedy pojawił się Bez z jakimś nieznanym jej mężczyzną, dźwigającym wielką torbę.
- Jestem zielarzem, zróbcie mi miejsce – usiadł obok chłopca i po szybkim zbadaniu podłączył mu woreczek z krwią do żyły. Podał jakieś napary i krople, po których Dominik zaczął głębiej oddychać, a jego zmęczone serduszko zabiło raźniej. – Zdążyłem w samą porę, świetny pomysł z tym lodem – skinął z uznaniem głową Monice. Krążyła wokół mężczyzny zupełnie jak lwica pilnująca swojego młodego. – Przykro mi – zwrócił się do Boruty – stracił dziecko. Będzie teraz potrzebował czułej opieki i wsparcia. Dałem mu coś na uspokojenie, to bardzo silny lek. Gdyby się obudził i zaczął panikować dajcie mu pięć kropli. Teraz jeszcze sprawdzę, czy z księciem i następcą tronu wszystko w porządku – zwrócił się do władcy, na którego twarzy było widać wyraźną ulgę. Kiedy leciał tu z powrotem nie był pewny czy zastanie Dominika przy życiu. Julian by się załamał, a Rokita wyrwałby mu wątrobę przy najbliższym spotkaniu, za to, że nie dopilnował mu syna. Teraz mógł się skupić na swoich najbliższych i obejrzeć malutki cud, jaki razem stworzyli.
   Lucyfer podczas badania był niesamowicie cichy. Tulił tylko do siebie dziecko, półsłówkami odpowiadając na pytania zielarza. Przerażonymi oczami patrzył na nieruchome ciało Dominika. Nikt nigdy nie zrobił dla niego tyle, co ten delikatny, popędliwy mężczyzna. Poświęcił życie swojego dziecka i niemalże własne, by go uratować. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ma na świecie niczego, czym by mógł wynagrodzić mu taką stratę. Dzięki niemu synek, patrzy na niego teraz swoimi błękitnymi ślepakami. Splótł ciaśniej ogonek z kitką maluszka, jakby się bał, że i jemu może się przytrafić coś złego.
  Po godzinie cała ekipa wróciła do domu Rokity, ponieważ w pałacu mogło być nadal niebezpiecznie. Lu został umieszczony w gościnnym pokoju, a Dominika zaniesiono do jego sypialni. Belzebub otoczył willę potężnymi barierami ochronnymi i zostawił na straży swoich najlepszych ludzi, sam tymczasem udał się do zamku, by rozprawić się ze spiskowcami raz na zawsze.
   Julian i Monika stali po obu stronach łóżka i zerkając na siebie niepewnie. W ich głowach krążyły bardzo podobne myśli. Co powiedzą chłopakowi jak odzyska przytomność? W jaki sposób mają to zrobić, by ból był jak najmniejszy? Bali się jego reakcji na smutną nowinę.
- Trzeba go umyć i przebrać – Dziewczyna poszła do łazienki i wróciła, niosąc miskę z wodą, gąbkę i ręczniki.
- Zostaw, poradzę sobie – Julian stanowczym ruchem wyjął jej akcesoria z rąk. – Odpocznij, na pewno jesteś wykończona. Jestem twoim wiecznym dłużnikiem za to co zrobiłaś dzisiaj – uścisnął jej dłoń. – Chciałbym zostać z nim sam – dodał już szeptem.
- W porządku, jakby coś, to jestem obok – pokiwała głową ze zrozumieniem i wyszła, zostawiając go pogrążonego w ponurych myślach. Usiadł obok narzeczonego i delikatnie ściągnął z niego koszulkę i bokserki. Nagie ciało leżało chłodne i nieruchome, tylko nieznaczne unoszenie klatki piersiowej świadczyło o tym, że nadal tli się w nim życie. Skóra chłopaka była bardzo blada, jakby zupełnie pozbawiona krwi. Wziął do ręki gąbkę. Dłoń tak bardzo zaczęła mu się trząść, że myjka dwa razy wpadła z powrotem do wody. Nabrał odrobinę mydła, ostrożnie zaczął czyścić narzeczonego z krwi i potu. Dominik zajęczał cichutko, kiedy nacisnął nieco mocniej, chcąc usunąć jakąś bardziej upartą smugę.
- Ciśś… ciśś… kochanie, przejdziemy przez to razem – Julian starał się zapanować nad głosem, ale marnie mu to wychodziło. Teraz, gdy sytuacja się już nieco ustabilizowała, zaczął odczuwać skutki szoku. Wewnątrz cały dygotał, a w piersiach zaczął narastać mu szloch. Obmywał ukochanego delikatnie ciepłą wodą , która zaczęła mieszać się ze łzami. Wydawało się, że tych ostatnich było o wiele więcej. Dotknął opuszkami palców płaskiego brzuszka. Wydawał się taki pusty. Tutaj jeszcze rano było ich maleństwo. Słodka kruszynka, która za kilka miesięcy przyszłaby na świat kochana i rozpieszczana. – Szlag, jak to się mogło stać? Nie powinienem cię zostawiać, zanim nie porozmawialiśmy. Miałem się tobą opiekować. Jak ja ci teraz skarbie spojrzę w oczy? Co ze mnie za narzeczony? – zagryzł wargi do krwi, starając się zapanować nad swoim krnąbrnym ciałem, które właśnie zaczęło odmawiać posłuszeństwa. Przed oczami zaczęły mu latać ciemne płatki i poczuł silny zawrót głowy. Pośpiesznie zaczął wycierać chłopaka, nie chcąc, aby się wyziębił. Ubrał go jeszcze w jego ulubioną flanelową piżamkę w baranki i ułożył wygodnie na poduszkach. Leżał teraz spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło. Drzwi, za jego plecami, otworzyły się po cichu i pojawiła się w nich ciemna główka Amiry.
- Wujku, strasznie wyglądasz, idź weź prysznic, zjedz coś, ja tu posiedzę – pogładziła go współczująco po policzku. -  Musisz mieć siłę by się nim zaopiekować – dodała, widząc, że chce zaprotestować. Wojewoda skinął jej głową, wstał i ruszył sztywno przed siebie, sprawiając wrażenie manekina. – Możesz skorzystać z łazienki w pokoju Moniki, ona teraz coś tam pichci w kuchni - popatrzyła za nim zaniepokojona. Był niesamowicie spokojny, zbyt spokojny. Jego twarz wyglądała jak wykuta z marmuru. Będzie musiała go pilnować. Nie podobała jej się reakcja mężczyzny i miała rację, bo po kwadransie od jego wyjścia usłyszała rozdzierający serce, pełen niesamowitego bólu krzyk i jakby łomot. Pobiegła do łazienki, w drzwiach zderzyła się z równie przerażoną przyjaciółką.
- Mam nadzieję, że nie zrobił nic głupiego! – wpadły z impetem do środka. W zaparowanym pomieszczeniu była naprawdę kiepska widoczność. Rozglądały się bezradnie, aby ustalić źródło dźwięku. W końcu go dostrzegły, a ich serca ścisnęły się z żalu. W kabinie, pod strugami gorącej wody siedział skulony Julian i kiwał się jak osierocone dziecko. Uderzał głową w plastikowe ścianki, które wydawały głuchy odgłos. Amira zakręciła prysznic, a Monika okryła go ręcznikiem i zaczęła energicznie wycierać. Dopiero po kilku minutach zaczął reagować na ich obecność. Zamrugał oczami zupełnie oszołomiony. Po raz pierwszy w życiu całkowicie stracił nad sobą kontrolę. Jak przez mgłę pamiętał ból i smutek, które uderzyły w niego z ogromną siłą, zwalając go z nóg. Nadal się trząsł jak w febrze. Dziewczęta pomogły mu ubrać szlafrok.
- Wujku chodź, musisz się położyć – zaprowadziły go do starej sypialni Rokity i położyły do łóżka niczym małe dziecko. Ten potężny mężczyzna wydawał się im w tej chwili taki bezbronny i kruchy jak porcelanowa lalka. – Wypij kropelki – Amira podała mu środek uspokajający. – Nie martw się, zajmiemy się wszystkim – głaskała go po dłoni aż zasnął.

***
    Belzebub wrócił wieczorem i zastał Lu nad kolacją, na którą mężczyzna smętnie patrzył i obwąchiwał bez większego przekonania. Co chwilę poprawiał się na łóżku i znowu zerkał na apetycznie wyglądające kanapki, jakby to była co najmniej wroga armia.
- Otwórz buzię –  usiadł obok niego na łóżku i bezceremonialnie wpakował mu kawałek chleba do ust, które właśnie uchyliły się by gwałtownie zaprotestować.
- Yhy… yhy… Chcesz, żebym się udławił? – posłał mu krzywe spojrzenie książę. Tymczasem ich niesforne ogonki ściśle się ze sobą splotły, zupełnie nic sobie nie robiąc ze sprzeczki właścicieli. Witały się czule, najwyraźniej stęsknione i spragnione swojej bliskości.
- Dobrze wiesz, że musisz jeść. Poród to ogromny wysiłek dla organizmu, więc bądź grzecznym mamusiem i opróżnij ten talerz - W tym momencie ze stojącej w pobliżu  kołyski, rozległo się ciche kwilenie. Władca spojrzał na męża wymownie.
- Nie patrz tak na mnie – zachichotał nieco złośliwie Lu. – Skoro ja mam jeść, to ty zajmij się synkiem.                 Mężczyzna wstał i niepewnie podszedł do zawiniątka, machającego właśnie energicznie rączkami i nóżkami. Maluch radośnie zacmokał, szczęśliwy, że w końcu udało mu się uwolnić z krępującego go kocyka. Leżał golusieńki i szukał wzrokiem mamy. Ten pochylający się nad nim wielkolud wcale jej nie przypominał.
- Aaa…! – krzyknął z zadziwiającą siłą niezadowolony malec. Jasna kitka zaczęła ze świstem przecinać powietrze, w identyczny sposób, jak robił to zdenerwowany Lu.
- Cholera! – Bez, który właśnie brał na ręce niemowlę, o mało go nie upuścił, zaskoczony dzikim wrzaskiem. W jego wielkich dłoniach wyglądało na strasznie maleńkie i delikatne. Przestraszył się, że może mu zrobić krzywdę. – Chyba mnie nie lubi – zwrócił się do śmiejącego się z jego miny męża. Nie zdawał sobie sprawy jak komicznie wygląda z tym speszonym wyrazem twarzy, przebierając niespokojnie nogami i patrząc niepewnie na drącego się wniebogłosy potomka.
- Nie zna cię głuptasie – książę odstawił talerz. – Lepiej mi go podaj, zanim coś napsocicie – synek jak tylko usłyszał jego głos, zwrócił bystre oczka w stronę łóżka. Małe czarty rozwijały się nieco szybciej niż ludzkie dzieci i były o wiele bardziej sprawne fizycznie.
- Aaa…! – zaprotestował ponownie chłopczyk i wyciągnął maleńkie rączki tam, gdzie na pewno była mamusia.
- Jak tak dalej pójdzie, to już nie długo stracę słuch – Bez potrząsnął głową, podając wiercącego się łobuziaka mężowi. Miał wrażenie, że wysoki pisk zrobił mu dziurę w mózgu i poplątał tam kilka zwojów.
- Nie narzekaj, głosik ma po tobie – Lucyfer wziął  od niego golaska i położył sobie na piersi. Głodny maluch natychmiast skorzystał z okazji, że miał rozpiętą koszulę i zaczął poszukiwania. Już po chwili mlaskał zawzięcie, ssając różowy sutek.
- Ale cwaniak, wie co dobre – Bez z fascynacją obserwował jego wyczyny. Lucyfer, widząc błyszczące podejrzanie oczy męża, zarumienił się i rzucił w niego jaśkiem.
- Wiem, co ci chodzi po głowie zboczeńcu jeden i lepiej się nie odzywaj – spojrzał na niego groźnie. – Na dół po mleko, ale już! – Bez grzecznie się wycofał, nie chcąc drażnić zmęczonego małżonka. Wrócił po jakimś kwadransie z butelką w dłoni, którą litościwie pomogła przygotować mu Monika, widząc jak miota się po kuchni. Zastał w sypialni miły dla oka obrazek. Książę spał w najlepsze, a jasne włosy spływały mu jedwabistą falą z ramienia, przykrywając miękką kołderką różowe ciałko synka, który nadal z wielkim zapałem bawił się sutkiem.
- Daj mamusi odpocząć. Chodź do mnie żarłoku, mam tu coś dobrego – Bez dotknął końcem smoczka łakomych usteczek. Kropla mleka spłynęła do ich wnętrza i najwidoczniej zasmakowała chłopczykowi, bo oderwał się od piersi i zwrócił zaciekawione spojrzenie na mężczyznę. Wielkolud miał miły, niski głos, a to białe coś było bardzo dobre. Wyciągnął łapki i słodko zagruchał, wbijając w zaskoczonego jego zachowaniem władcę, błękitne ślepka. – No pięknie, wcześnie zaczynasz, wyrośniesz na okropnego podrywacza – roześmiał się i wziął go na ręce. Synek przytulił się do niego i zaczął pić mleko, nie spuszczał jednak z mężczyzny bacznego spojrzenie. – Chyba się dogadamy co? – maleńkie ciałko w jego ramionach poruszyło w jego sercu całe pokłady czułości i obudziło instynkt opiekuńczy. Czarny ogonek pochwycił puszystą, jasną kitkę i delikatnie ją pogładził w pełnym miłości geście. - Będziemy wspaniałą rodzina, ja ty i Lu - pochylił się i pocałował gładkie czółko.

sobota, 15 czerwca 2013

Ogłoszenie!

Ruszył blog ,,Nasze opka", na którym znajdują się one shoty zarówno moje jak i Hiro. Niektóre z nich pewnie już czytaliście. Jest tam jednak nowe opowiadanie ,,Roszpunek" i serdecznie was zachęcam do jego przeczytania. Zostało napisane pod wpływem znanej baśni o podobnym tytule. To jakby jej uwspółcześniona wersja.

czwartek, 13 czerwca 2013

Rozdział 26

   Monika stanęła na progu domu Rokitów i na chwilę się zamyśliła. Coś nie dawało jej spokoju. Niespodziewanie rozpostarła ramiona i zatrzymała cała wyprawę ratunkową, która aż rwała się do działania. Powiodła po nich zmrużonymi błękitnymi oczami i pokiwała z politowaniem głową.
- Czy przyszło wam do głów, że nie wiemy tak naprawdę gdzie ich szukać? Oczywiście pójdziemy najpierw do tej chatki drwali, ale mogę się założyć, że tam ich już nie ma. Czy ktoś z was ma jakiś pomysł?
- Zastanowimy się po drodze – Julian wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. – Nie ma sensu tutaj stać i debatować. Może w tym domku znajdziemy jakieś ślady, które doprowadzą nas do nich – Cała czwórka ruszyła gęsiego w kierunku najbliższej szczeliny do Piekła, znajdującej się na bagnach. To, co idącym tędy wcześniej chłopcom zajęło dwie męczące godziny, oni przeszli w kwadrans, bynajmniej się nie wysilając. Do domku drwali pierwsza weszła Monika i zaraz po przekroczeniu progu wydała z siebie wysoki pisk.
- Jasny szlag! – zasłoniła dłońmi oczy. – Co to za jatka?!
- Niezły strzał! – odezwał się spokojnie za jej plecami Julian. - Domiś chyba walnął go z dubeltówki ojca.
- Jak możesz o tym mówić tak spokojnie?! Ten facet nie ma głowy! – jęknęła słabym głosem blada jak ściana dziewczyna i wskazała na zakrwawionego trupa leżącego na podłodze.
- Można nawet powiedzieć, że miał drań szczęście – przytaknął kumplowi Bez. Ledwie raczył rzucić okiem na denata.
- Rozejrzyjmy się lepiej – rzuciła milcząca do tej pory Amira. Pomaszerowała wprost do komórki, w której przetrzymywano Lu i po chwili wróciła stamtąd z jego swetrem. Mężczyźni tymczasem przeszukali kuchnię i maleńką sypialnię. Monika została na podwórku i odmówiła wejścia do środka. Zapach krwi przyprawiał ją o mdłości. Nadal nie mogła otrząsnąć się z szoku na widok zmasakrowanego ciała. Po dziesięciu minutach wyszli stamtąd tylko odrobinę mądrzejsi. Dowiedzieli się jedynie, że chłopcy owszem tu byli, ale gdzieś ich poniosło. Zabili jednego z porywaczy, bo ze śladów wynikało, że było ich co najmniej trzech, a potem udali się w nieznanym kierunku. Stanęli przed domkiem nie wiedząc co robić dalej.
- Tutaj blisko jest inna szczelina, sam pokazywałem ją Dominikowi – odezwał się w Julian po krótkim zastanowieniu.
- Masz rację, też wychodzi na bagnach, ale bliżej miasteczka – Bez najwyraźniej również nad czymś myślał. – Chyba wiem gdzie mogą być – ruszył raźno przed siebie. – Mówiłeś, że chłopak ostatnio bardzo interesował się swoim ojcem, przeglądał jego papiery i stare mapy – zwrócił się do Boruty. – Niedaleko, po drugiej stronie jest  spora jaskinia, służąca kiedyś przemytnikom do przechowywania towaru. Może z niej skorzystali? Co o tym myślisz?
- Idziemy, mam złe przeczucia – Julian przyśpieszył kroku. – Nie opuszcza mnie dziwne wrażenie, że każda minuta jest teraz cenna. – Na jego słowa reszta ekipy biegiem rzuciła się za Bezem, który służył im za przewodnika. Wszyscy bali się o księcia, który lada dzień spodziewał się rozwiązania. Męskie porody były zazwyczaj cięższe niż kobiece, z racji budowy tych pierwszych, niezbyt przystosowanych do takiego aktu. Strach zaczął pełzać im po plecach. Młodziutki Rokita mógł sobie nie poradzić w takiej sytuacji. Gdyby doszło do komplikacji zarówno ojciec jak i maleństwo mogliby tego nie przeżyć.

***
   Tymczasem zarówno  Lucyfer jak i Dominik przeżywali naprawdę dramatyczne chwile. Dla obu był to pierwszy raz, żaden z nich nie miał pojęcia o rodzeniu dzieci. Co innego czytać o tym w książkach, a co innego w tym uczestniczyć. Przerażeni mężczyźni patrzyli sobie w oczy, trzymając się mocno za ręce.
- Będzie dobrze prawda? – zapytał niepewnie Lu, a głos mu lekko zadrżał.
- Na pewno – uśmiechnął się do niego blado Dominik, którego coraz bardziej zaczął boleć brzuch. – Odpoczywaj, zaraz będziesz potrzebował sporo siły – pogładził przyjaciela uspokajająco po policzku.
- Dziękuję – książę miał w oczach łzy – cieszę się, że to właśnie ty jesteś tutaj ze mną.
- Nie ma za co, ty też nie zostawiłbyś mnie w takiej sytuacji – chłopak pochylił się, by rodzący nie widział wyrazu jego twarzy. Jego drobne ciało coraz bardziej protestowało. Też zachciało mu się płakać, ponieważ przeczuwał, że zapłaci za tą pomoc wysoką cenę. Potrząsnął głową, pozbywając się w ten sposób ponurych myśli. Nie miał teraz czasu na rozczulanie się nad sobą. Dzielnie podniósł oczy na przyjaciela i klepnął go w udo.
- No mamusiu, chyba się zaczyna – wyczuł dłonią jak mięśnie mężczyzny się napinają.
- Niech to cholera! – krzyknął Lu i zagryzł usta do krwi.
- Oddychaj i przyj! Co robisz kretynie?! – warczał na niego chłopak, widząc, że wstrzymuje powietrze w ustach zamiast je wypuścić. – Dziecko potrzebuje tlenu!
- Łatwo ci gadać, zobaczymy co zrobisz jak kiedyś zajmiesz moje miejsce! – fala  bólu przeszła i opadł na dno basenu. – Jak się Bez jeszcze raz do mnie zbliży, wykastruję go najtępszym nożem jaki znajdę w zamku – dodał z sadystycznym błyskiem w szarych oczach.
- No nie mogę – roześmiał się na widok jego miny Dominik – założę się, że zanim upłyną dwa miesiące sam go zaprosisz do łóżka!
- Precz z penisami! Poucinać cholerstwo … ! – wrzasnął Lu i na świecie pojawiła się jasna główka maleństwa.
- No dalej, nie przestawaj mój ty pogromco penisów! – Reszta delikatnego ciałka wskoczyła wprost w ręce Dominika jakby wystrzelona z armaty. Złapał je dosłownie w ostatniej chwili.
- Mam go, mam! – krzyknął zachwycony. - Najpierw zajmę się dzidziusiem. - Wyszedł z basenu. Wytarł dokładnie pokrytego śluzem i krwią dzidziusia, który cichutko zakwilił.
- Aaa….! – teraz już o wiele głośniejszy pisk maleństwa rozległ się w jaskini, oznajmując przyjście na świat nowego życia i płosząc śpiące między stalaktytami nietoperze. Chłopak odciął szybko pępowinę i przewiązał sznurówką od buta. Położył go na pryczy i skierował się do Lu.
- Wszystko z nim w porządku? – zapytał niespokojnie świeżo upieczony mamuś.
- Jest śliczny, nie martw się. Teraz musimy się zająć tobą – pomasował brzuch księcia, który skrzywił się z bólu – łożysko wysunęło się z niego gładko i wpadło do wody, zabarwiając ją na czerwono. – Musisz się przenieść na łóżko, ubrać i wysuszyć – Dominik pomógł przyjacielowi stanąć na nogach. Osłabiony Lu oparł się na nim całym ciężarem. Dużo drobniejszy chłopak podparł go ostatkiem sił, nie pozwalając upaść. – Jeszcze tylko kilka kroków – doprowadził go z wielkim trudem do posłania. Kiedy książę był już suchy, ubrany w miękką koszulę i spodnie, podał mu jego maluszka. Lu rozwinął go natychmiast, oglądając z zachwytem to miniaturowe cudeńko, które przed chwilą wyszło z jego ciała. Chłopczyk był idealny. Miał tyciuteńkie paluszki, zaciśnięte mocno piąstki, a różowe usteczka poruszały się jakby czegoś szukały. Położył go sobie na nagiej piersi i delikatnie przytulił. W oczach miał łzy szczęścia.
- Domiś, nie wiem jak ci się odwdzięczę za to co zrobiłeś – uśmiechnął się radośnie do przyjaciela. – To będzie największy przystojniak w Piekle – z dumą spojrzał na synka. W tym momencie poczuł mocne uszczypnięcie. Czarcik właśnie dorwał się do jego sutka i energicznie go miętosił. Ssał z zapałem wygłodniałej pijawki. Ogonek Lu złapał maleńką, jasną kitkę i splótł się z nią w pełnym miłości geście.
-  Ale żarłok, zupełnie jak Bez – Dominik nie mógł się napatrzeć na tą rodzinną scenkę. Był to najwspanialszy obrazek jaki widział w swoim życiu. To było coś, za czym zawsze tęsknił i czego pragnął ze wszystkich sił. Dla niego nie było na świecie niczego piękniejszego, niż to kruche maleństwo ufnie wtulone w ramiona kochającej matki. Sam nigdy nie zaznał takiej czułości, może dlatego wydała mu się cenniejsza od każdego skarbu jaki mógł otrzymać od losu. To było jego najskrytsze marzenie – mały domek z ogródkiem, a w nim kochający mężczyzna trzymający na kolanach ich dziecko. Julian na pewno chciałby mieć takiego słodziaka.

***

    Boruta gnał na samym przedzie, pchany irracjonalnym strachem. Coś szeptało mu do ucha, że ma mało czasu, coś dotykało zimnymi palcami jego karku. Nie miał powodu do aż takiej paniki, to nie jego partner mógł w każdej chwili urodzić. Poza tym o jaskini wiedział tylko Bez i Rokita. Niemożliwe, by bandyci dotarli tam przed nimi. Chłopcy bardzo uważali i nie zostawili za sobą śladów. Gdyby nie władca, nigdy by ich nie znaleźli. Strwożone serce nie słuchało jednak rozsądku i biło na alarm. Instynkt nigdy wcześniej go nie zawiódł, a on nauczył się już dawno, że powinien mu ufać. Wiele razy uratowało mu to życie.
   Kiedy dotarli do jaskini weszli do środka, skradając się na palcach. Nie chcieli ryzykować, gdyby porywacze jednak jakimś cudem odnaleźli chłopców. Widok jaki zobaczyli zaparł im dech w piersiach i wycisnął z oczu łzy ulgi. Pośrodku dużej, oświetlonej pochodniami groty płonęło ognisko. Dominik ze zmęczoną, poszarzałą twarzą pochylał się nad paleniskiem i mieszał coś w garnku. Lu, z przymkniętymi oczami leżał na łóżku i głaskał po pleckach owiniętego w niebieską koszulę maluszka. Mocno ze sobą splecione jasne kitki świadczyły o silnym uczuciu, łączącym dziecko z matką.
- Kochanie – Bez podszedł do nich i usiadł na pryczy. Ostrożnie wziął w ramiona dwie swoje największe miłości. – Dziękuję najdroższy – czule ucałował usta męża. – Nigdy sobie nie daruję, że musiałeś przez to przechodzić w takich warunkach. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
- To Dominik mnie uratował, gdyby nie on, na pewno już bym nie żył – skinął w kierunku przyjaciela, który stał z boku na trzęsących się nogach.
- Zabierzemy was do domu Rokitów, tam będziecie bezpieczni. Uruchomię wszystkie bariery ochronne. Odpoczniecie, a dziewczęta się wami zajmą. My tymczasem uporamy się z problemem - głos władcy stał się twardy jak żelazo i chłodniejszy od arktycznych lodów.
- Załatw to szybko i skutecznie - Lu wziął go za rękę – nasz synek musi mieć prawdziwe dzieciństwo – drapieżne iskierki zapaliły się w szarych oczach, a kitka najeżyła groźnie.
- W takim razie idziemy – wziął męża razem z niemowlęciem na ręce i odwrócił się do młodego Rokity. Ten stał nieruchomo jak posąg i robił się coraz bledszy i bledszy jakby cala krew odpłynęła z jego twarzy, pozostawiając tylko pobielałą maskę. Palce rozpostarły się i wygięły niczym drapieżne szpony, jakby chciały złapać się powietrza. Oddech przyśpieszył i stał się chrapliwy. Fala gorąca przetoczyła się przez jego ciało i skumulowała w dole brzucha. Otwierał i zamykał usta i nie mógł wydobyć ani słowa. Chciał to zatrzymać, cały drżał, siłą woli próbując ratować swoją kruszynkę. Tak bardzo pragnął ją zatrzymać na świecie. Wiedział czym ryzykuje pomagając Lu. Nie mógłby jednak już nigdy zasnąć spokojnie, jeśli przyjacielowi coś by się stało. To by go zabiło skuteczniej niż nóż wbity prosto serce. Ale teraz… teraz, gdy już jest praktycznie po wszystkim był przerażony.
- Proszę… proszę… - wyszeptał posiniałymi wargami. – Julian… - zaczął się osuwać na ziemię, niczym opadający jesienią martwy liść. Czart odwrócił się gwałtownie do niego, słysząc ten pełen trwogi szept.
- Co ci jest skarbie? – Z przerażeniem zobaczył jak po udach chłopaka silnym strumieniem zaczyna płynąć krew. Serce dosłownie w nim zamarło. Poczuł jakby ktoś wyrywał z niego cząstkę duszy. Złapał mdlejącego narzeczonego w ramiona i ułożył go na kocach. – Czy ty nie jesteś czasem w ciąży? – zapytał łagodnie, choć znał już odpowiedź. Ten głuptas, zawsze taki bezinteresowny i dzielny rzucił się na pomoc Lu, nie bacząc na swój stan. Nie znał nikogo o równie złotym sercu. Ale dlaczego on jest taki wiotki, a śliczne usta, które tyle razy z  zapałem całował zrobiły się zupełnie granatowe? W tym momencie dotarło do niego, że ten młodziutki mężczyzna właśnie umierał na jego oczach.
- Nie byłem pewny. Wybacz mi… wybacz… - cichy szloch wstrząsnął piersią chłopaka. W głowie zaczęło mu się kręcić, a serce do tej pory trzepoczące niespokojnie biło coraz wolniej i wolniej. Zaczął pogrążać się w mroku. Gdzieś przed nim wirowała w ciemnym tunelu maleńka świetlista istotka. Wydawało mu się, że dostrzega drobne ciałko. – Idę...  Mamusia idzie do ciebie, nie zostawi cię… - wyciągnął ręce.
- Nie…! Domiś, nie możesz… błagam… ! – w ciszy jaskini zabrzmiał rozdzierający, rozpaczliwy krzyk Juliana. – Wracaj…!

piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział 25

   Szli powoli przez gęsty las. Potworny upał odbierał im siły. Obaj przerażeni, u kresu wytrzymałości psychicznej i fizycznej, ledwo trzymali się na nogach. Wspierali się nawzajem ukrywając przed sobą swoje słabości i pocieszając jeden drugiego. Musieli się trzymać z daleka od głównego szlaku i znaleźć dobrą kryjówkę. Ścieżka była wąska, nogi ślizgały się po omszałych kamieniach. Po obu jej stronach rosły kolczyste krzewy. Po godzinie marszu mieli poranione do krwi dłonie i ramiona. Letnie koszulki, stanowiły marną osłonę. Wcześniej po krótkiej sprzeczce ustalili, że nie mogą wrócić ani do pałacu, ani do domu Rokity. Wrogowie zdawali się być wszędzie.
   Książę doszedł do wniosku, że skoro bandyci tak dobrze znali jego przyzwyczajenia, nawyki i wiedzieli o przyjaźni z chłopakiem na pewno go od dawna obserwowali. Na zamku musiał być niejeden szpieg, donoszący spiskowcom o wszystkim.  Gdyby się tam pojawili, mogliby zostać od razu pojmani. Porywacze nie mieli teraz nic do stracenia, a jeśli  nie będą mieć poważnej karty przetargowej, czekała ich śmierć z rąk władcy, któremu z pewnością nie wystarczy zwykła egzekucja.
   Natomiast Dominika zastanowiło co innego. Skoro żaden czart nie mógł wejść do jego willi bez pozwolenia, to skąd wzięła się w pokoju komórka. Teraz, gdy się na tym zastanowił, to przypomniał sobie, że przecież zostawił ją w ogrodzie na parapecie okiennym. Ktoś z niej skorzystał, aby zwabić Lu w zasadzkę i podrzucił z powrotem. Najwyraźniej bandytom pomagał też jakiś człowiek z miasteczka. Na szczęście mężczyzna był sprytniejszy niż myśleli i pokrzyżował ich plany.
   Chłopak z coraz większym niepokojem patrzył na Lu. Wyglądał bardzo źle, był blady spocony i co jakiś czas zaciskał mocno zęby. Oddychał głośno przez usta, najwyraźniej bardzo zmęczony mozolną wędrówką. Znał upór i dumę przyjaciela. Nigdy nie przyznałby się, że cierpi.
- Dokąd ty mnie właściwie prowadzisz? – zapytał książę, zatrzymując się na chwilę odpoczynku i opierając obolałymi plecami o drzewo.
- Tutaj, zaraz za zakrętem jest dzika szczelina do naszego świata. Julian pokazał mi ją kiedyś podczas spaceru. Stamtąd już tylko kilka kroków do jaskini przemytników. Może to nie będzie kwatera godna waszej wysokości, ale możemy tam pomieszkać spokojnie przez kilka dni – próbował zażartować i rozluźnić ciężką atmosferę. -Wiem o niej z listów mojego ojca, więc sądzę, że będziemy tam bezpieczni.
- Jest jedna mała luka w twoim pomyśle – stęknął Lu i ruszył do przodu. – Skoro nikt o niej nie wie, jak nas tam znajdą?
- Julian na pewno sobie poradzi – powiedział z przekonaniem chłopak. Wiara w jego głosie nieco zdziwiła kapitana. Już miał zamiar zadać następne pytanie, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Mały był już wystarczająco przestraszony. Nie było sensu go dobijać, tym bardziej, że wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że będzie go jeszcze dzisiaj bardzo potrzebował. – O widzisz, to tutaj – chwycił mężczyznę za rękę i pociągnął w kłąb gęstej mgły. Po kilku sekundach dziwnego wirowania znaleźli się na bagnach.
   Zapadał zmierzch i zaczynało się robić coraz chłodniej. Widać już było pierwsze błędne ogniki zapalające swoje latarenki. Nad oczkami wodnymi, porośniętymi gęstą trzciną, unosiły się obłoczki pary. Owady uwijały się jak szalone, a żaby przygotowywały do wieczornego koncertu. Zmęczeni mężczyźni, kuśtykając jak stuletni dziadkowie, w końcu dotarli do celu. Zatrzymali się przed niewielkim wzgórzem. Dominik odgarnął rękami zarośla i ich oczom ukazało się wejście do groty. Włączył wyciągniętą z plecaka przezornej Moniki latarkę. Przeszli kilkanaście kroków w dół i korytarzyk się rozszerzył.  Pomieszczenie było ogromne, sufit niknął gdzieś w mroku. Na skalnych ścianach ktoś rozmieścił pochodnie. Chłopak zapalił kilka z nich i światło zalało jaskinię. Po lewej stronie widać było stertę jakiś skrzyń i paczek, najwyraźniej bardzo dawno tu porzuconych. Po prawej stały trzy proste prycze, a na nich leżała sterta zakurzonych, brudnych koców. Pośrodku umieszczono zgrabne, kamienne palenisko z zawieszonym nad nim miedzianym kociołkiem.
- Możemy nawet zrobić kolację – zawołał entuzjastycznie Dominik, chcąc odciągnąć Lu od ponurych myśli.
- Całkiem tu wygodnie, to prawie pięć gwiazdek. Mamy nawet basen – Mężczyzna uśmiechnął się blado do niego. Rzeczywiście w najciemniejszym zakątku biło ciepłe źródło.  Zagłębienie terenu tworzyło niewielki, naturalny zbiornik wodny. Miękki piasek na jego dnie zachęcał do kąpieli.
- Więc ty sobie usiądź, a ja tu trochę ogarnę – Chłopak zabrał się energicznie do sprzątania. Rozpalił ognisko i wrzucił tam brudne pledy. Wyczyścił jak umiał najlepiej jedno z łóżek, nakrył kocem, który ze sobą przyniósł i ulokował na nim Lu. – Widzisz, zbieram plusy na tytuł hrabiowski – wyszczerzył się do przyjaciela.
- Obawiam się tylko, że ciężko na niego zapracujesz – Lu jęknął głośno i złapał się za brzuch. – Przepraszam, ale chyba rodzę – wbił w przyjaciela rozszerzone ze strachu źrenice i zwinął się w kłębek na pryczy.
- Cholera wiedziałem, że ta wędrówka w upale ci zaszkodzi! – usiadł na skraju materaca i otarł twarz mężczyzny zamoczonym w wodzie ręcznikiem. – Ale wiesz, damy radę! – odezwał się do niego z pewnością, której wcale nie czuł. Dusza usiadła mu na ramieniu i zaczęła się trząść. Odetchnął kilka razy głęboko, opanowując atak paniki. Nie mógł sobie na niego pozwolić. Najważniejszy był teraz Lu i jego maluszek. Przymknął na chwilę oczy, usiłując przypomnieć sobie wszystko co wiedział. - Ostatnio dużo czytałem na temat ciąży i porodów. Mamy nawet znieczulacz - wskazał na źródełko. – Podobno świetnie łagodzi ból! Rozbieraj się – pomógł usiąść mężczyźnie. Ten zarumienił się i spełnił jego polecenie. – Chodź, zanim zacznie się następny skurcz! – doprowadził go do basenu i pomógł się w nim ułożyć, pod plecy podłożył mu znaleziony w jednej z paczek w miarę czysty pled. Nalał do kociołka wody i zagotował ją, wrzucił trochę liści herbaty, by miał co dać się napić spragnionemu księciu.
- Zawołaj mnie jak będę potrzebny. Muszę znaleźć coś, w co owiniemy maluszka – zaczął rozkopywać paczki i skrzynie. Był równie spocony i blady jak jego przyjaciel. Co chwilę ocierał czoło. W głowie zaczynało mu się kręcić, a w dole brzucha  pojawił się mdlący ból. Zdawał siebie sprawę co oznacza, ale podjął już decyzję. Książę był w dziewiątym miesiącu. Jego dziecko było już dojrzałe i zdolne do życia. Na kilka strasznych sekund jego serce ścisnęło się żałośnie. Machnął ręką, niecierpliwie odganiając  kotłujące się w nim niespokojne myśli. Miał nadzieję, że pomoc zdąży na czas. Ufał Julianowi jak samemu sobie. Ukradkiem zażył znalezione w plecaku dwie tabletki Pyralginy. Przywołał na poszarzałą twarz beztroski uśmiech.  – Mam! – tryumfalnie pod niósł do góry kilka męskich koszul i spodni z miękkiej bawełny. – Idealne!
- Dominik! Aaa…! – rozległ się nagle przeraźliwy krzyk.
- O kurcze, szybko ci idzie! – pędem ruszył do przyjaciela. Zaczął mu masować krzyże tak, jak to opisywali w książce.  – Spokojnie, głęboko oddychaj, rozłóż szeroko nogi! – wydawał instrukcje. – Czujesz główkę?
- Tak, przesuwa się! O szlag! – ciało mężczyzny wygięło się w drżący z bólu łuk. – Następne dziecko rodzi Bez!
- Nie drzyj się, tylko daj spojrzeć! – Dominik uklęknął wodzie między jego udami.
- Ty chyba nie masz zamiaru tam zaglądać?! – Książę mimo odczuwanego cierpienia strasznie się zmieszał. Nie miał ochoty, by ktoś oglądał go w tak intymnej sytuacji.
- Zamknij się idioto! Jak inaczej mam wyciągnąć dzidziusia! Chyba nie sądzisz, że zdołam to zrobić z zamkniętymi oczami! – złapał go bezceremonialnie za nogi i rozsunął je jeszcze bardziej na boki. – Jak przyjdzie skurcz to przyj! Chyba widzę jasną główkę, będzie blondaskiem jak ty!

***
   Amira po zaskakującym telefonie Moniki przybyła do willi Rokitów dosłownie w kilka minut. Zastała przerażoną przyjaciółkę, miotającą się po kuchni z nożem do ryb w ręce. Z rozwianym warkoczem i pałającymi oczyma wyglądała bardzo dramatycznie. Jeszcze nigdy nie widziała jej w takim stanie.
- Co my teraz zrobimy?! Masz namiar na Beza i Juliana? – chwyciła ją za ramię, ścisnęła boleśnie, nawet nie zdając sobie sprawy ze swojej siły. – Obawiam się, że po pomoc do pałacu, to raczej nie możemy się udać!
- Masz rację, nie wiemy komu można zaufać. Ktoś musiał uknuć paskudny spisek! Po drodze ich zawiadomiłam, będą tu w ciągu godziny. Szybciej się niestety nie da, ale widzę inny problem – Amira zsunęła jej dłoń ze swojego ramienia.
- Kurcze, przepraszam, będziesz mieć siniaka. Chyba trochę mnie poniosło – pociągnęła dziewczynę na kanapę. – Jaki problem?
- Masz chociaż blade pojęcie gdzie chłopcy się podziali? Musimy ich odszukać jak najprędzej. Lucyfer może w każdej chwili zacząć rodzić. Znasz jakieś ulubione miejsca Dominika, coś co by się nadawało na kryjówkę ?
- Niestety nie, nie marnujmy czasu, może w jego pokoju coś znajdziemy – dziewczęta poszły na górę i zaczęły przekopywać się przez biurko chłopaka.
- Skoro w Piekle jest teraz niebezpiecznie, pewnie wrócili tutaj. Czarty rzadko się tu zapuszczają, niezbyt lubią ludzki świat. Zwłaszcza zdobycze techniczne je przerażają. Spójrz, tu mam jakieś listy i garść map. To chyba bagna i okolice miasteczka! – pochyliła się nad dokumentami i wzięła lupę. Nagle dobiegło ich gwałtowne łomotanie do drzwi, jakby ktoś chciał je wyrwać razem z futrynami. Zbiegły na dół i o mało nie rozpłakały się z radości na widok Belzebuba i Juliana. Obaj wyglądali jeszcze gorzej niż one. Rozbiegane oczy, blade twarze, dziki wzrok, pozapinane krzywo koszule. Widać było, że przybyli w wielkim pośpiechu.
- Wiecie, co się właściwie stało? – Głos Boruty był ochrypły od targających nim emocji. Jego narwany narzeczony jak zwykle ruszył do ataku, nie bacząc na niebezpieczeństwo. Na myśl o tym, że może leży tam bezbronny wydany na łaskę spiskowców, serce podeszło mu do gardła. Czarna kitka miotała się nerwowo z boku na bok. Straszne obrazy zaczęły atakować go ze wszystkich stron, niemal pozbawiając tchu  - rudy ogonek w kałuży krwi ze zmierzwioną sierścią, zielone oczy pozbawione życia patrzące w dal, rozchylone w bezgłośnym krzyku sine usta. – Kurwa! Pośpieszmy się!
- Nie. Wiemy tylko to, że Lu coś grozi.  Ktoś najwyraźniej go porwał i Dominik ruszył mu na ratunek. Powiedział, że jest w chatce drwali! – Monika zabrała plecak i stanęła w drzwiach gotowa do wymarszu. Amira stanęła u jej boku zdecydowana przyjść krewniakowi z pomocą.
- Może lepiej zostańcie, nie wiadomo co nas tam czeka! – Belzebub usiłował zawrócić dziewczęta. Nigdy w swoim długim życiu nie był tak przerażony. Nieraz brał udział w walce i zaglądał śmierci w kościstą twarz. Śmiał się, patrząc jej prosto w wyłupiaste oczy. Ale tym razem nie chodziło o niego, tylko o najważniejszą dla niego osobę. Nie wyobrażał sobie już swojego świata bez Lu. Każdego ranka witał go z zawstydzonym uśmiechem, cierpliwie odplatając ich splatane ogonki. Tulił się do niego każdej nocy i oddawał ufnie, mimo tego co się między nimi wcześniej wydarzyło. W tym momencie zrozumiał, że jeśli straci męża, nie będzie już miał po co żyć. Ten uparty, dumny mężczyzna zapuścił w nim swoje korzenie tak głęboko, że gdyby ktoś próbował go stamtąd wyrwać, to jego ciało i dusza rozpadną się w pył. Stanowili jedność na zawsze.
- Nie powinieneś tam iść i dobrze o tym wiesz. Masz obowiązki w pałacu. Nie martw się, ja się tym zajmę – Boruta powstrzymał przyjaciela za rękę. – Co będzie, jeśli się coś stanie także tobie? Piekło pogrąży się w chaosie!
- Niech się pierdolą! Całe życie poświęciłem dla nich i tak mi się odpłacają! Podnieśli  rękę na mojego małżonka i syna! Najpierw Lu, nimi zajmę się potem, już mogą się uważać za zmarłych! – oczy Władcy Piekieł ciskały gromy. Jego twarz stężała w groźną maskę, ostre jak diamenty szpony wysunęły się, a na plecach pojawiły wielkie, czarne jak noc skrzydła, których jedno machnięcie mogło zabić człowieka. Boruta już nic się nie odezwał. Wiedział, że jak Belzebub znajduje się w tym stanie, nie ma sensu z nim dyskutować. Zachowanie przyjaciela nieco go zaskoczyło. Zawsze przedkładał dobro państwa nad życie osobiste. Wyglądało jednak na to, że tym razem zupełnie zmienił front. Najwidoczniej jasnowłosy, niepokorny książę zapadł mu w serce i duszę bardziej niż skłonny był się przyznać.
   

sobota, 1 czerwca 2013

Rozdział 24

   Julian siedział w sypialni przy małym stoliczku i popijał aromatyczną kawę. Obserwował gramolącego się z łóżka zaspanego narzeczonego. Za każdym razem , kiedy spędzali razem noc, wyskakiwał pierwszy spod kołdry i oglądał ten zabawny spektakl. Dominika ledwo było widać w gąszczu rdzawych loków. Raz po raz migał mu to nagi tyłeczek, to kawałek uda. Powoli w komnacie zaczynało robić się bardzo gorąco. Chłopak po omacku chciał dosięgnąć szlafroka i z hukiem spadł na podłogę. Rozejrzał się dookoła niezbyt przytomnymi, zielonymi ślepkami.
- Chyba czas na ratunek! – mężczyzna wstał, podniósł biedaka do pionu i otulił szlafrokiem. Pchnął na najbliższy fotel i podał mu filiżankę. Zadarty nos natychmiast zaczął węszyć. Domiś upił łyk ciemnego płynu, zamruczał z przyjemności, a na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech. W oczach pojawił się pierwszy, przytomny błysk.
- Kocham cię, wiesz – posłał mu dłonią całusa – ale będę cię kochał bardziej, jak mi dolejesz śmietanki. - Czart natychmiast spełnił prośbę, przy okazji kradnąc małego buziaka.
- Jeśli już się obudziłeś, to mam do ciebie prośbę. Wiesz, że wyjeżdżamy z Bezem i nie będzie nas kilka dni. Masz teraz wakacje, więc mógłbyś dotrzymać towarzystwa Lu. Prawdę mówiąc, zwracam się z tym do ciebie niechętnie, bo obu wam brak rozsądku i stanowicie razem bardzo wybuchową mieszankę. Niestety nasz książę bardzo się nudzi i wymyśla coraz to nowe głupoty. Bez bardzo się o niego martwi. Postaraj się zatrzymać go w obrębie pałacu. Nigdzie nie ruszajcie się bez eskorty. Zrobisz to dla mnie?
- Zrobię to przede wszystkim dla Lu. Twój wiecznie zapracowany przyjaciel powinien być teraz z nim, a nie włóczyć się po świecie. Postarajcie się szybko wrócić. Mamy kilka ważnych rzeczy do omówienia – spojrzał na mężczyznę jakoś nieśmiało i niespodziewanie się zarumienił.
- Domiś, powiedz co przeskrobałeś, bo całą drogę będę się nad tym zastanawiał – zaciekawiony i jednocześnie zaniepokojony czart przysunął się bliżej ze swoim fotelem.
- Nie dzisiaj – chłopak wycofał się ze swoim krzesłem. – Zresztą i tak nie masz już czasu – poderwał się, zebrał swoje ubrania porozrzucane po całym pokoju i umknął do łazienki. Julian, widząc jak bardzo jest zmieszany, poczuł jakiś nieokreślony lęk. Nie miał pojęcia co się tam wylęgło w tej rudej głowie. Poznał już na tyle Dominika, żeby się zorientować, że ma prawdopodobnie poważny, niecodzienny problem, ale brak mu odwagi się o nim porozmawiać. Obiecał sobie, że po powrocie wyciągnie to z niego choćby siłą. Zerknął na zegar, który właśnie wybijał dziesiątą rano. Rzeczywiście musiał już udać się do pałacu. Nie zdawał sobie sprawy, jak wielki popełnia błąd. Gdyby  w tym momencie przyparł do muru narzeczonego i zmusił do mówienia, być może cała historia potoczyłaby się zupełnie inaczej.

***
   Dominik wrócił do swojego domu. Zjadł w pośpiechu śniadanie i zabrał się za intensywne prace w ogródku. Od rana miotało nim na wszystkie strony. Od wyjazdu Juliana nie mógł znaleźć sobie miejsca, żałował, że jednak z nim nie porozmawiał. Zadzwonił do Lu i umówił się z nim na popołudniowy spacer. Odłożył telefon na parapet okienny, aby nie przeszkadzał mu w jego zajęciach. Zresztą i tak nie mógłby go odebrać z powodu grubych rękawic, jakie miał na dłoniach. Chroniły go przed kolczastymi krzewami, które właśnie przycinał. Zamyślony atakował z ogromną zaciekłością chwasty, które z powodu pięknej pogody bujnie się ostatnio rozrosły. Panował piekielny upał i koło południa był już cały spocony i brudny jak nieboskie stworzenie. Na duszy jednak zrobiło mu się jakoś lżej. Kontakt z roślinami zawsze go uspokajał. Stanął, podparł się grabiami i otarł pot z czoła. Nagle poczuł się strasznie zmęczony. Doszedł do wniosku, że chyba przesadził z przebywaniem na słońcu i udał się pod prysznic. Zmył z siebie brud i nieco się ochłodził. W samych bokserkach usiadł na łóżku i urwał mu się film. Zapadł w kamienny sen, z którego późnym popołudniem obudziła go Monika.
- Może byś w końcu wstał i coś zjadł? Jest już szesnasta. Dla kogo ja gotuję ten cholerny obiad – potrząsała nim gwałtownie za ramię. Ostatnio trochę martwiła się o przyjaciela. Był jakiś nieobecny duchem, często się zamyślał i gapił w przestrzeń. Dominik jeśli chodzi o emocje był bardzo skrytą osobą. Swoje lęki i obawy trzymał głęboko w środki i nie lubił się nimi dzielić. Światu pokazywał zawsze pogodną twarz, nawet jeśli wewnątrz szalała prawdziwa burza.
- To już tyle godzin?! Co ja zrobiłem z telefonem? Nastawiłem przecież alarm! Lu się wścieknie, aż dziwne, że do tej pory nie zadzwonił z awanturą.
- Leży na stoliku gapo – podała mu komórkę. Chłopak zaskoczony podrapał się po głowie.
- Wiesz, przysiągłbym, że zostawiłem ją gdzie indziej. Chyba ten upał zaszkodził mi bardziej niż myślałem – wzruszył ramionami. – Nie mam czasu na jedzenie.
- Nie przesadzaj! Twój kumpel czekał tyle, to kwadrans dłużej go nie zbawi – zaciągnęła opierającego się Dominika do kuchni. Postawiła przed nim parujący talerz z żurkiem. Pływała w nim biała kiełbaska, jajeczko i grzybki. Chłopak zaczął zabawnie węszyć, po czym rzucił się na posiłek jak wygłodniały wilk. W ciągu minuty talerz był pusty. Potem wziął sobie jeszcze dwie dokładki. Monika z szeroko otwartymi oczami obserwowała to obżarstwo. Młody zjadł prawie cały garnek zupy.
- Smacznego, ale to chyba już przesada – wyrwała mu z ręki chochelkę, kiedy zamierzał sobie dołożyć kolejną porcję. Poklepał się po brzuchu i pokazał jej język. Ogarnęło go słodkie rozleniwienie, tak naprawdę nie miał już ochoty nigdzie wychodzić. Z otwartego okna lał się nadal żar, cykały głośno świerszcze. Oszałamiająco pachniały posadzone pod murem magnolie. Miał ochotę na kolejną drzemkę. Ostatnio był ciągle śpiący. Nagle rozległ się dźwięk telefonu. W leniwej ciszy letniego popołudnia zabrzmiał jakoś wyjątkowo ostro i niepokojąco. Na wyświetlaczy zobaczył numer Lu.
- Dominik… musisz mi pomóc…  jestem w leśnej chatce…ufam tylko tobie... boję się… – usłyszał przerażony głos przyjaciela. Potem doszły go już tylko trzaski odgłosy gwałtownej kłótni.
- Oddawaj tą cudaczną maszynkę! – Z pewnością nie znał tej osoby. Jeszcze kilka łomotów, zgrzyt i wszystko umilkło. Chłopak zerwał się z krzesła, ściągnął znad kominka strzelbę, pas z nabojami i ruszył do drzwi. Od progu odwrócił się jeszcze do skamieniałej Moniki.
- Zawiadom Amirę, będzie wiedziała co robić! Lu jest w niebezpieczeństwie!
- Zaczekaj – wymamrotała z trudem. Odwróciła się do szafy i wyjęła z niej plecak. Podała mu go trzęsącymi się ze zdenerwowania rękami. – To taki mój zestaw leśnego wędrowca. Może ci się przydać. Uważaj na siebie! Nie ryzykujcie żadnych akcji! Ukryjcie się gdzieś i czekajcie na nas!
Wsiadł na motor dziewczyny i pognał na złamanie karku. Zupełnie zapomniał o swoich rozterkach. Teraz najważniejszy był Lu i jego maleństwo. Kąpany w gorącej wodzie chłopak, nawet nie pomyślał, że mógłby zostać w domu i po prostu zawiadomić ochronę i wojsko. Zresztą tak naprawdę, nie wiedział co się stało i kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Przez portal na bagnach, który kiedyś pokazał mu Julian, przedostał się do Piekła. Tutaj musiał zostawić swój pojazd, ponieważ był zbyt głośny. Ostrożnie się skradając wkroczył do gęstego lasu, porastającego tereny wokół zamku władcy. Wiedział, gdzie jest chatka drwali, kilka razy robili sobie tam razem z księciem grilla.

***
   Dwie godziny wcześniej znudzony i zniecierpliwiony upałem Lu miotał się po swojej komnacie. Umówił się wcześnie j z Dominikiem, ale ten mały drań spóźniał się już godzinę. Od rana miał zły humor i wszystko go denerwowało. Nie pożegnał się nawet z mężem. Zamknął się przed nim w łazience dąsając się jak dziecko. Wiedział, że Bez ma swoje obowiązki, ale uważał że tym razem przesadził. Termin porodu zbliżał się wielkimi krokami, a on był coraz bardziej przerażony. Im więcej czytał na ten temat, tym większy miał w głowie chaos. Chciał, by ktoś przez cały czas trzymał go za rękę i zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Rozległ się sygnał telefonu. Dostał go od przyjaciela na urodziny i nie bardzo jeszcze umiał obsługiwać. Ludzkie wynalazki bardzo go fascynowały.
-,, Czekam na ciebie. Jestem na polance i piekę dla nas mięsko” – udało mu się przeczytać wiadomość od Dominika. Wcześniej odesłał służbę, pod pretekstem, że chce zostać z chłopkiem sam. Pałac znał jak własną kieszeń. Zatrudniona przez Beza ochrona nie miała z nim szans. Wymknął się przez nikogo nie zauważony na miejsce spotkania, znajdujące się blisko zamkowych murów. Można je było zobaczyć z okien wieży zegarowej, o czym jednak wiedziało niewiele osób. Nie widział w tym nic złego. Bardzo potrzebował chwili odpoczynku od dworskich intryg w towarzystwie życzliwej mu osoby. Miał zamiar poprosić Dominika, aby z nim został przez te kilka dni. Szedł powoli zacienionymi alejkami. Wkrótce dotarł na miejsce. Na polance paliło się ognisko i stał rozłożony grill. W cieniu rozłożystego kasztana na trawie leżał miękki koc i kilka małych poduszek. Wydawały się zachęcać do słodkiego leniuchowania. Nigdzie jednak nie było śladu przyjaciela.
- ,, Poszedłem po drzewo, zaraz wracam. Usiądź i odpocznij”- dostał następną wiadomość. Rozlokował się więc wygodnie, wkładając sobie pod obolałe plecy wszystkie puchate jaśki. Coś jednak nie dawało mu spokoju. Trochę dziwne dla niego było, że chłopak zamiast po niego przyjść wezwał go przez komórkę. Ostatnio strasznie się nad nim trząsł, zupełnie jak Bez. W dodatku pod krzakiem zobaczył koszyk z kilkoma butelkami wina. Zaintrygowany zaczął się baczniej rozglądać. Obok pledu na którym siedział, leżał zmurszały pień jakiegoś drzewa. Zerknął do niewielkiej dziupli i jego serce ścisnęło przerażenie. W środku rosły znane mu od dawna grzybki, działające swoim zapachem usypiająco i bardzo trujące. Nie trzeba było ich jeść. Wystarczył sam aromat do wywołania silnych halucynacji i bolesnych skurczów mięśni brzucha. Zerwał się na równe nogi i zatkał nos. To musiała być pułapka. Ktoś dobrał się do telefonu Rokity i wywiódł go w pole. Przycisnął dłonie do piersi, chcąc uspokoić rozszalałe serce. Musi zachować rozsądek inaczej zginie nie tylko on, ale i maleństwo. Zaczął szybko oddalać się między drzewa. Niestety było już za późno. Usłyszał za sobą tupot ciężkich kroków. Trzy pary brutalnych rąk schwytały go i uniosły. Przytknięto mu coś śmierdzącego pleśnią do twarzy i osunął się w ciemność. Obudził się w jakiejś ciasnej komórce. Pod sobą namacał wiązkę siana. Było zupełnie ciemno. Cuchnęło wilgocią i mysimi odchodami. Coś pomiziało go po policzku. Dotknął palcami wielkiej, lepkiej pajęczyny i skrzywił się z obrzydzenia. Cały obiad podszedł mu do gardła. Odetchnął kilka razy głęboko, starając się opanować. Nastawił uszu, mając nadzieję, że usłyszy coś co może mu pomóc.
- Ty kretynie, zepsułeś cały nasz plan! – usłyszał czyjś wściekły głos.
- Skąd mogłem wiedzieć, że ten paniczyk zna się na grzybach! Zresztą starannie je ukryłem! – pisnął ktoś cieniutko.
- Widać nie dość dobrze, bo zaraz się zorientował i zaczął uciekać! Teraz będziemy musieli go zabić!
- Gdzie widzisz problem, ukatrupimy go i tak pochowamy, że nigdy nie znajdą ciała!
- Zamknijcie się kretyni! Mieliśmy sprawić, by władca sam pozbył się męża. Lucyfer miał się spić z tym młodym Rokitą, zatruć niby przez przypadek i stracić przez swoją głupotę i lekkomyślność dziecko. Wtedy Belzebub musiałby wydać na nich wyrok. W ten bezproblemowy sposób pozbylibyśmy się obu kłopotliwych gówniarzy. Wiecie co stanie się potem?! Będziemy musieli chyba wystrzelić się w kosmos. Niełatwo się ukryć przed gniewem króla. Trzeba tak załatwić się to ścierwo, żeby nie zostawić żadnych śladów! Idźcie najpierw zatrzeć ślady na polance, tylko pośpieszcie się, nie mamy zbyt wiele czasu. – Książę usłyszał odgłos zamykanych drzwi i tupot oddalających się kroków. W głowie mu się przestało kręcić i zaczął jaśniej myśleć. Teraz miał okazję  wezwać pomoc. Te tumany zapomniały mu zabrać telefon. Bał się, że to porywacze mają komórkę przyjaciela, ale to była jego ostatnia deska ratunku. Drżącymi rękami próbował kilkakrotnie połączyć się z Dominikiem, ale najwyraźniej miał kłopoty z zasięgiem. W końcu mu się udało, z ulgą usłyszał znajomy głos i łzy pociekły mu po twarzy.
- Hallo, to ty Lu? Okropnie niewyraźnie cię słyszę!
- Dominik… musisz mi pomóc…  ufam tylko tobie… jestem w leśnej chatce… boję się… - starał się mówić jak najciszej.
- Oddawaj tą cudaczną maszynkę! – rozległ się wściekły ryk porywacza i drzwi do komórki się otwarły. – Co za kretyni, niczego nie można im powierzyć! – wyrwał mu z ręki telefon i wrzucił do wiadra z wodą. Tymczasem Lu przytomnie złapał z kąta miotłę i skutecznie się przy jej pomocy zabarykadował się w składziku. Miał cichą nadzieję, że przyjacielowi uda się zdążyć, zanim  się do niego dobiorą. – Szlag jasny, otwieraj – mężczyzna zaczął szarpać za drzwi, które okazały się solidniejsze niż wyglądały. – I tak cię dopadnę! – zaczął rozglądać się za czymś, czym by mógł je wyważyć.
   Rokita nadszedł w chwili, kiedy bandyta niewielkim toporkiem, znalezionym w piwnicy, zaczął rąbać twarde drewno. Nie widział chłopaka, ponieważ stał do niego tyłem i zaciekle walił w drzwi. W okienku komórki widział bladą, przerażoną twarz Lu. Niewiele myśląc zamierzył się i wystrzelił. To była broń na grubego zwierza. Głowa mężczyzny rozprysła się jak strzaskany dzban. Krew, strzępy mózgu i kości obryzgały podłogę, ściany, jakiś kawałek tkanki przylepił się nawet do sufitu. Porywacz padł na ziemię, wijąc się w przedśmiertnych drgawkach. Po sekundzie znieruchomiał. Mdlący, metaliczny zapach spowodował, że chłopakowi zakręciło się w głowie.
- Wychodź, musimy uciekać! Nie damy im wszystkim rady! – zawołał słabym głosem i chwycił się oparcia krzesła, aby nie upaść.