Ruszyło nowe
opowiadanie pt.,, Połknij mnie”. Link macie na panelu po prawej stronie. To
absurdalna komedia, dlatego wszystkich czytelników proszę o wyrozumiałość i
nieprzysyłanie mi adresów najbliższych psychiatrów. Michał popełnia kilka
wykroczeń i zdenerwowany ojciec zmusza go, aby został jednym z zawodników
znanej drużyny siatkówki. Ma nadzieję, że panująca wśród sportowców dyscyplina
dobrze zrobi jego porywczemu synowi. Chłopak ma naprawdę szczery zamiar
popracowania nad swoim charakterem. Niestety, kiedy na drodze staje mu Grizzzli
i COSIK wszystko zaczyna się sypać…
niedziela, 28 kwietnia 2013
sobota, 27 kwietnia 2013
Rozdział 19
Monika
prawie całą drogę biegła. Nie zauważyła, że jest prawie ciemno, nie czuła
zimnego wiatru chłostającego jej ramiona. Kolejna osoba, której zaufała zakpiła
sobie z niej. Gdy pytała przyjaciółkę o rodzinę, ona zawsze się jakoś sprytnie
wykręcała od odpowiedzi i odpowiadała wymijająco. Nie naciskała, czekając
cierpliwie, aż sama się przed nią w końcu otworzy. Teraz jednak okazało się, że
robiła to, bo miała wiele do ukrycia. Monika była prostolinijną osobą i nie
znosiła takiego zachowania. Miała zamiar przycisnąć Amirę tak, aby wszystko
wyśpiewała. Wiedziała, gdzie obecnie się znajduje. Ostatnio spędzała sporo
czasu w pobliskiej kafejce z dwiema nowo poznanymi w szkole koleżankami. Wpadła
do środka lokalu jak furia, z rozczochranymi, jasnymi włosami i zarumienioną od
biegu twarzą. Niebieskie oczy rzucały błyskawice. Już od drzwi wypatrzyła swoją
ofiarę. Siedziała w kąciku i nawet jej nie zauważyła, tak była pochłonięta
rozmową. Ruszyła w stronę stolika. Niestety natknęła się na grupkę swoich
pracowników objadających się wyśmienitymi lodami, z których słynęło to miejsce.
- Pani
dyrektor, prosimy do nas – chłopcy, znani jej dobrze z firmy ,,Ropuszka"
zaczęli do niej entuzjastycznie machać, bezczelnie gapiąc się na jej biust.
- Postawimy
pani ciacho – odezwał się śmielszy z nich. Kobieta tylko spiorunowała ich
wzrokiem, potem podeszła do Amiry i złapała ją za rękę.
- Mmonika? –
wyjąkała zaskoczona dziewczyna, a wielka gula utknęła jej w gardle na widok
roziskrzonych oczu przyjaciółki. Zaczęła szybko się zastanawiać, czym mogła
podpaść. Było tego jednak sporo i nie mogła się zdecydować. Milczała więc na
wszelki wypadek i mrugała długimi rzęsami, robiąc niewinną minkę.
- Idziemy!
Mamy do pogadania!
- Napijesz
się z herbatki? – zaproponowała. – Mają tu duży wybór. Może jakąś z
melisą?
- Tak łatwo
mnie nie uspokoisz, zbieraj się! – warknęła Monika.
- Nie
skończyłam deseru – zaoponowała słabo, spuściła głowę chowając się za kurtyną
czarnych włosów. Kobieta pochyliła się nad nią i wysyczała wprost do ucha.
- Jeśli natychmiast ze mną nie pójdziesz do domu, to cię tu pocałuję przy
wszystkich gościach. Wieś będzie miała o czym gadać co najmniej przez miesiąc –
siedzące przy stoliku koleżanki nie spuszczały z nich oczu, szepcząc sobie coś
do ucha z uśmiechem. Rozsiadły się wygodnie, jakby właśnie oglądały fascynujący
serial.
- Ale ja jestem w towarzystwie. Zresztą jest już późno i wujek już pewnie
na mnie czeka – tłumaczyła się nieporadnie Amira. Nie podobały się jej groźne
błyski w oczach dziewczyny. Wstała i dyskretnie zaczęła szukać wzrokiem drogi
ucieczki. Niestety jej manewry zostały natychmiast odkryte.
- Bardzo kiepskie tłumaczenie– Monika zastąpiła jej drogę, złapała w
wąskiej talii i przyciągnęła do siebie.- Sama tego chciałaś- drapieżnie wpiła się w usta osłupiałej z
zaskoczenia przyjaciółki. Miała miękkie i słodkie usta. Natychmiast się
otworzyły i wpuściły ją do środka, a smukłe ciało przylgnęło do niej ochoczo.
Rozległy się gwizdy i ciche śmieszki. Ami ocknęła się z chwilowego zamroczenia,
zamrugała długimi rzęsami, poczerwieniała i wyrwała się z otaczających ją
ciepłych ramion. Policzki paliły ją żywym ogniem. Pognała do drzwi nie
oglądając się za siebie.
- Ale dostała powera – zachichotały koleżanki. - Zupełnie jakby ktoś
podłączył ją do prądu. – Monika nie słuchała dalej ich wywodów, tylko pobiegła
za uciekinierką. Dogoniła ją na ścieżce prowadzącej przez bagna. Ujęła za rękę
i bez słowa pociągnęła w stronę swojego domu. W kapciach zaczęło jej chlupotać.
Ziemia była rozmiękła po niedawnym deszczu. Zrobiło się bardzo chłodno. Gwiazdy nie
dawały zbyt wiele światła. Gdy dotarły do domu, kobieta cała trzęsła się już
z zimna.
- Idź się przebierz, zrobię coś ciepłego do picia – Amira nieśmiało
pogłaskała ją po policzku i poszła do kuchni. Zaparzyła malinową herbatkę.
Dodała łyżkę miodu i cytrynę. Zaniosła tacę do salonu. Rozpaliła ogień w
kominku. Od razu zrobiło się cieplej i jakby weselej. Usiadła zastanawiając
się, co też tak mogło zdenerwować zwykle zrównoważoną przyjaciółkę.
Monika wzięła gorący prysznic i przebrała się w dresy.
Zajęło jej to najwyżej kwadrans. Kiedy weszła do pokoju zastała tam głęboko
zamyśloną Amirę. Gdy ta ją spostrzegała na jej buzi zakwitł niepewny uśmiech.
Zrobiła jej miejsce na kanapie i podała filiżankę z herbatą.
- Najpierw się napij, potem możesz wrzeszczeć dalej – bezwiednie dotknęła
swoich ust i zarumieniła się pod wzrokiem dziewczyny, wpatrującej się z dziwnym
wyrazem twarzy w jej tyłek. – Mam tam plamę? – zapytała zmieszana.
- Nie, skąd. Pokaż go – wyciągnęła rękę i pieszczotliwym gestem przejechała
po jej pośladkach. – Nic tu nie widzę – w jej głosie słychać było
rozczarowanie.
- Tego szukasz? – w zamkniętych dłoniach Ami nagle pojawiło się coś ciemnego
i puszystego. Nieśmiałym gestem je rozchyliła i pokazała niewielką kitkę, o
aksamitnych czarnych włosach. – Ja… ja … bałam się, że nie zrozumiesz i uznasz
mnie za odmieńca – wyjąkała bezradnie, a w kącikach jej oczu pojawiły się
łzy. – Bardzo cię lubię i nie wiem jak bym zniosła, gdybyś już nie chciała ze
mną rozmawiać – zarzuciła jej ręce na szyję i rozpłakała się. – Nnie gniewaj
się… proszę… - wycisnęła na policzku Moniki mokrego całusa.
- Głuptasku, zdenerwowałam się, bo nie powiedziałaś mi prawdy. Tyle razy
mnie w życiu oszukano, że jestem wyjątkowo uczulona na kłamstwa – zaczęła
scałowywać słone kropelki jedną po drugiej. – Twój ogonek jest śliczny. Mogę go
dotknąć? – Ami skinęła tylko głową. Kobieta ujęła go ostrożnie, oglądając
z wielkim zafascynowaniem dosłownie każdy lśniący włosek. Przesuwała ręką w
górę aż dotarła do pośladków.
- Yhm… mmoże wystarczy…? – wymamrotała drżącym głosem, kręcąc niespokojnie
pupą. Miała wrażenie, że zaczyna przypominać rozgrzany wosk i zaraz zacznie się
przelewać przez ramiona przyjaciółki.
- A więc tak to działa? Niesamowite – zachwycona Monika, ani myślała
wypuścić z ręki swojej kosmatej zdobyczy. . Już widziała oczami wyobraźni wszystkie
idące z tego korzyści i uśmiechnęła się szeroko.
- Puść… - fale gorąca napływały jedna po drugiej. Jej byłemu narzeczonemu
nigdy nie udało jej się doprowadzić do takiego stanu. – Ach… - sapnęła, kiedy
zwinne palce zaczęły ją miziać pod włos. W jej głowie zaczęła właśnie świtać
myśl, że zrobiła coś bardzo głupiego i nie ma już odwrotu. – Pprzestań…
- No coś ty! Właśnie dostałam pilota do małego, słodkiego stworzonka. Muszę
wypróbować wszystkie funkcje skarbie – pocałowała kitkę i połaskotała się nią
po odsłoniętym brzuchu. Bluzka od dresu była za krótka i ciągle podjeżdżała jej
do góry. – Mioodzio... jaka milutka.
- Zabijesz mnie – wychrypiała. Wredny ogonek tulił się do dłoni Moniki nic
sobie nie robiąc z zażenowania właścicielki. Prężył pod jej najlżejszym
dotykiem jak zadowolony kocurek. Gdyby miał usta z pewnością by mruczał.
- Wiem, ale to będzie piękna śmierć. A jeśli jeszcze usłyszę twój łabędzi
śpiew to skonam razem z tobą - szepnęła jej gorąco do ucha.
***
Belzebub obudził się z bardzo podniecającego snu i wyciągnął rękę by
przygarnąć do siebie męża. Niestety natrafił tylko na pustą poduszkę, a sądząc
z jej temperatury Lu wstał dzisiaj bardzo wcześnie. Ostatnio źle sypiał i
ciągle chodził rozdrażniony. Miewał też bardzo dziwne zachcianki i pomysły.
Zastał go w garderobie w samych obcisłych spodniach, które próbował na siłę
dopiąć. Obracał się przy tym na wszystkie strony i rzucał w lustro mordercze
spojrzenia. Władca zaczął się po cichu wycofywać, starając się zniknąć z pola
rażenia. Niestety potrącił stojącą na stoliku wazę i narobił hałasu.
- Nawet na
mnie nie spojrzałeś! – z różowych warg natychmiast padło oskarżenie. – Teraz,
kiedy jestem gruby i brzydki zaczynasz mnie unikać! Pewnie już zacząłeś sobie
szukać kochanka!
- Ależ
kochanie , co ci przyszło do głowy? – Bez spojrzał na niego zaskoczony.
Podszedł bliżej i objął go w talii. Pocałował pachnący, ciepły kark. – Może
wrócisz do łóżka? Pokażę ci co mi się śniło – zamruczał mu do ucha.
- Ja tu
cierpię, a myślisz tylko o sobie! – ofuknął go z wyniosła miną i wyrwał się z
jego objęć. Ogonek miotał się nerwowo i ze świstem przecinał powietrze.
- Lu chodź
do mnie – wyciągnął do niego ramiona. – Zostaw już te spodnie, przetniesz się
nimi na pół. Przecież to naturalne, że w ciąży rośnie brzuszek – próbował
załagodzić sprawę, ale szybko się zorientował, że znowu palnął głupstwo. Pełne
przerażenia oczy męża patrzącego na swoją talię w szklanej tafli lustra,
wybitnie o tym świadczyły.
- Będę
wielorybem! – załkał histerycznie. Łzy zaczęły ciurkiem płynąć mu po twarzy.
Drżącymi dłońmi zaczął ścierać je z policzków. Bez podał mu chusteczki. Stał
przed nim z niepewną miną, nie wiedząc co robić. Nawet nie zauważył, ze humor
mężczyzny znowu diametralnie się zmienił. Odwrócił się do niego przodem. W jego
oczach błyszczała furia. –Ty! – warknął, patrząc gdzieś poniżej pasa. – A może
by tak załatwić winowajcę! – złapał za widelec, leżący na talerzyku i zamierzył
się nim na rodzinne klejnoty Belzebuba. Władca cofnął się przezornie i zasłonił
dłońmi krocze.
- Jeśli go
uszkodzisz – zerknął na swojego penisa. – To kto będzie ci codziennie robił
dobrze?
- Znajdę
sobie kogoś! Na pewno są w tym pałacu jacyś chętni i dobrze wyposażeni faceci!
– zadarł nos Lu.
- Coś ty
powiedział! – wysyczał Bez. Szkarłatne źrenice rozgorzały natychmiast gniewnym
płomieniem.
-
Przepraszam – rzucił mu się na szyję mąż – nie chciałem na ciebie krzyczeć.
Przez te hormony wariuję… – rozryczał się na dobre mocząc mu koszulę.
- To jest
nas dwóch – władca przytulił go do siebie. – Do końca ciąży ja też na pewno
oszaleję. Odłóż ten widelec – wyjął mu z ręki narzędzie zagłady i usiadł na
fotelu, sadzając sobie rozkapryszonego męża na kolanach. Ogonki natychmiast
zgodnie się ze sobą splotły.
- Bez…
powinieneś ją ściągnąć jest mokra – wyszeptał miękko książę, a jego zwinne
palce zaczęły rozpinać koszulę obmacując przy okazji potężny tors – Chyba nie
śpieszysz się aż tak bardzo, co…? – ugryzł go w ucho.
- Właściwie
to miałem ważną naradę – mruknął władca. – Ale są przecież rzeczy ważne i
ważniejsze – przyciągnął go do siebie i natychmiast odnalazł chętne usta.
Zatonął w nich bezpowrotnie. Zanurzył się tak głęboko jak tylko się dało. Lu
poddał mu się ulegle, cały drżąc z ogarniającego go pożądania. Zapomniał
całkowicie o wszystkich swoich rozterkach. Teraz liczyły się tylko duże,
niecierpliwe dłonie na jego spragnionym ciele.
***
Dominik wczesnym rankiem przyszedł do domu Juliana i przemocą wyciągnął
go z łóżka. Prawie całą noc nie mógł spać rozmyślając o swoim ojcu. Chciał się
dowiedzieć w końcu całej prawdy. Czarty były przecież właściwie prawie nieśmiertelne. Co wiec
tak naprawdę stało się z Rokitą? Skoro Władca Piekieł wie coś na ten temat, to
on zamierzał to z niego wyciągnąć choćby siłą. Zdarł kołdrę z Boruty i
pociągnął go za ucho.
- Wyłaź
leniu! Idziemy do pałacu!
- Daj
pospać, jeszcze nawet koguty nie piały – wojewoda wypiął do góry tyłek w
jedwabnych bokserkach. Kitka pełzła po łóżku w poszukiwaniu ciepełka. Chłopak
tymczasem przełknął ślinę na widok wspaniale umięśnionych pleców i jędrnych
pośladków czarta. Jego ogonek oczarowany tym widokiem powędrował w górę wzdłuż
nogi mężczyzny. Zatrzymał się dopiero na wysokości pasa, gdzie został schwytany
przez swojego towarzysza. – Domiś – wymruczał śpiewnie Julian. – A może
położysz się obok.
- Przestań mnie kusić! – ocknął się chłopak i wymierzył mu solidnego klapsa
w tyłek. – Muszę coś załatwić, a ty mi w tym pomożesz. – Po godzinie byli już w
pałacu. Zaspany wojewoda wlókł się smętnie za narzeczonym. Zanim dotarli do
holu humor nieco mu się poprawił. Całą drogę miał przed sobą naprawdę królewski
widok. Pośladki Dominika pięknie się kołysały w rytm kroków, a nad nimi
powiewała niczym flaga śliczna, ruda kitka. Mężczyzna nie odrywał od niej
roziskrzonego wzroku. Zresztą nie tylko on; nie było osoby w zamku, która by
się za nią nie obejrzała. Kiedy jednak dotarli na miejsce, okazało się, że
władca jeszcze nie przyszedł do swojego gabinetu. Widać coś go zatrzymało. Na
pewno jakieś sprawy wagi państwowej, jak poinformował ich jego lokaj. Miał
jednak ciemne rumieńce na policzkach i dziwnie rozbiegany wzrok, gdy
przekazywał wojewodzie tę informację.
- W takim razie zaczekamy – chłopak pociągnął narzeczonego do małego
saloniku. Tam rozsiadł się wygodnie na kanapie z pełną uporu miną.
- Ale Domiś, to może długo potrwać – próbował oponować Boruta.
- Nie marudź, tylko wyciągaj karty. Zagramy w pokera dla zabicia czasu –
zaproponował z uśmieszkiem.
- A o co? Tak na bez nagrody to nudne – zaoponował Julian.
- Dobra, ten kto wygra zażąda spełnienia jakiegoś życzenia. Nie szczerz się
tak, to ma być coś wykonalnego – w głowie chłopaka powstała kusząca wizja i za
nic nie chciała jej opuścić.
- Wchodzę w to – zatarł ręce czart, który
nie jedną noc spędził na hazardzie. On też zobaczył oczyma wyobraźni kilka
ekscytujących obrazków i był zupełnie pewien wygranej.
piątek, 19 kwietnia 2013
Rozdział 18
Dominik przez cały tydzień opiekował się
Julianem, jak najlepsza pielęgniarka. Podawał leki, parzył ziółka na gorączkę, gotował
lekkie posiłki i pilnował, żeby czart zbyt wcześnie nie uciekł z łóżka. Gdy temperatura i kaszel ustąpiły, przeniósł się z powrotem do swojego domu. Miał
sporo zaległości w pracy, zarówno w szkole jak i w firmie Ropuszka, w której
aktywnie pomagał Monice. Trochę obawiał się zostawić wojewodę bez nadzoru, ale przecież nie mógł go wiecznie niańczyć.
Boruta wytrzymał sam w domu tylko jeden
dzień. Na każdym kroku brakowało mu jednak narzeczonego. Jego ciepłego
uśmiechu, jasnego głosu, a nawet groźnej miny z jaką na niego burczał, kiedy
nie chciał brać leków i marudził jak dziecko. Nikt na
dobranoc nie pogłaskał go po policzku i nie otulił kołdrą. Dotrwał do następnego wieczora,
wmawiając sobie, że przecież był dorosłym mężczyzną i do tej pory jakoś sobie
radził. Ogonek, zazwyczaj wijący się za nim energicznie, teraz zwisał jakoś
niemrawo, jakby uszła z niego cała chęć do życia. Koło osiemnastej doszedł
jednak do wniosku, że dłużej nie wytrzyma. Musi go natychmiast zobaczyć. Przecież
wypadałoby podziękować Dominikowi za opiekę, prawda? Udał się do sklepu w
poszukiwaniu odpowiedniej czekolady. Wyszedł z niego, niosąc tryumfalnie Milkę z
karmelem, największą, jaką udało mu się znaleźć na półkach. Wiedział, że to
ulubiony przysmak chłopaka. Zastał go drzemiącego przed kominkiem na kanapie.
Nie zareagował na jego wejście, więc stanął mu za głową i potrzymał przez
chwilę nad jego pogrążoną we śnie buzią czekoladę. Mały nosek natychmiast zmarszczył się,
wciągnął kilka razy powietrze, ręka złapała słodko pachnący łup, zanim jeszcze otwarły się zielone oczy.
- Jesteś
niemożliwy – zachichotał wojewoda. – Wyczuwasz ją nawet przez sen.
- Julian? Mówiłeś,
że będziesz bardzo zajęty – Dominik usiadł i się przeciągnął, prostując smukłe
ciało i przyciągając wzrok mężczyzny.
- Jakoś nie
mogłem się na niczym skupić – mruknął niewyraźnie. Zajął miejsce obok chłopaka,
a ich ogonki natychmiast splotły się w ścisły węzeł.
- Nie możesz
go powstrzymać? – zaczerwienił się Dominik, którego przeszył właśnie przyjemny
dreszcz i wydawało mu się, że w pokoju podskoczyła nagle temperatura. – Przystawia się do mnie, jak
tylko znajdę się w jego zasięgu.
- A twój niby
lepszy? – Julian wskazał na rudą kitkę, która właśnie miziała swojego
towarzysza pod włos z wielkim entuzjazmem, a rumieńce na opalonej twarzy
wojewody stawały się coraz ciemniejsze.
- Co tutaj
robisz o tej porze? Po zmroku robi się chłodno. Zażyłeś syrop? – zapytał troskliwie chłopak.
- Oczywiście,
że tak. Przyszedłem ci podziękować – objął go w szczupłej talii i posadził na kolanach twarzą do siebie. Ujął go pod brodę i złączył ich usta w
delikatnym, pełnym czułości pocałunku. Druga ręka zjechała niżej i objęła
pośladki. Zaczęła je
powoli głaskać, wyrywając z ust chłopaka krótkie sapnięcia.
- Strasznie
entuzjastyczne te podziękowania – wydyszał Dominik, kiedy ich wargi się
rozłączyły.
- Prawda, że
nieźle mi wyszły? – Julian spojrzał mu w oczy z psotnym uśmieszkiem. – A pamiętasz
co mi obiecałeś? Skoro Moniki nie ma w domu, to może mógłbym dostać swoją
nagrodę za bohaterską postawę?
- Nie wiem o
czym mówisz! – zaczerwienił się chłopak i chciał odsunąć, ale jego własny
ogonek mu na to nie pozwolił. Trzymał swojego towarzysza w objęciach i
najwyraźniej było mu bardzo dobrze.
- Nawet tak
nie żartuj! Zobacz na kitkę, ona wie co to honor! – mężczyzna wtulił się w
narzeczonego i wciągnął w nozdrza jego upajający zapach. – No Domiś – szepnął mu
gorąco do ucha – przecież obiecałeś.
- Ale tylko
buziaki – upewnił się zmieszany chłopak.
- Tak, ale
ja miałem wybrać miejsce – mężczyzna położył się na wznak na kanapie i
pociągnął go na siebie.
- Ej…! Co ty
wprawiasz?
- Odbieram
mój słodki prezent – wyszczerzył się do niego wojewoda. – Najpierw tu – wskazał
na policzek – potem tutaj - na linię szczęki. Otrzymał w zamian
dwa szybkie cmoknięcia. – Oszukujesz! – spojrzał na chłopaka oburzony.
- No dobra –
mruknął zawstydzony – ale przestań się gapić na mnie jak na przekąskę. Julian przymknął
grzecznie oczy i spod długich rzęs obserwował jego wysiłki.
- Teraz tu –
wskazał na szyję i Dominik posłusznie zaczął składać na niej pocałunki. Robiło
mu się coraz przyjemniej. Ciepła skóra narzeczonego przyjemnie pachniała,
jakimiś orientalnymi perfumami. Kilka razy zassał się na niej, chcąc spróbować jej
smaku. Zjechał aż do jej podstawy. Zerknął niżej. Koszula mężczyzny była rozpięta
i jego oczom ukazał się pięknie umięśniony, opalony tors. Westchnął i
zaczął pieścić ustami ramiona i barki. Nawet nie spostrzegł się, kiedy dotarł do sutków
mężczyzny. Polizał jeden na próbę. Natychmiast nabrzmiał i stwardniał.
Zachwycony reakcją zaczął go intensywnie pocierać językiem.
- Domiś…! –
wyjęczał zaskoczony jego odwagą Julian. – Ach…!
Tymczasem ogonki też nie
próżnowały. Rozplotły się i każdy udał się na podniecającą wycieczkę krajoznawczą. Zwiedzały
z zapałem interesujące je rejony, miziając miękkimi włosami wszystko co
napotkały po drodze. Wzbudzały
rozkoszne dreszcze i pozostawiały ogniste ślady pożądania na wrażliwej skórze.
- Oo… mhm…
mrr... – mruczał miękko chłopak. Czarna
kitka zaczęła głaskać jego pośladki przez cienkie spodnie, co chwilę
zagłębiając się w szparze między nimi. Julian był szczęśliwy. Właściwie, to miał wrażenie, że przebywa w jakimś czarcim niebie. Uwielbiał takie leniwe, powolne pieszczoty, a jego zielonooki
skarb był taki słodki i namiętny. Tak bardzo chciał, żeby z nim zamieszkał.
Tylko jak przekonać tego uparciucha?
Obaj panowie
byli tak zajęci sobą, że zupełnie nie zauważyli wchodzącej do pokoju dziewczyny,
która natychmiast podparła się pod boki i przyjęła bojową postawę.
- A co się
tutaj do cholery wyprawia?! – usłyszeli nagle wściekły ryk Moniki. – Spieprzać zboczuchy
z kanapy, jeszcze mi ją zapaskudzicie! Nie macie łóżka?! – zaczęła
okładać ich przyniesioną z kuchni ścierką. – Niech mnie licho, co to takiego?! –
złapała za ogon Juliana, który właśnie
pełznął po pośladku Dominika. Udało jej się dopaść też rudą kitkę.
- To boli! –
pisnął chłopak i gwałtownie usiadł. Zabrał z rąk przyjaciółki oba ogonki i
czule na nie podmuchał. – Kobieta powinna być delikatniejsza! Jak mogłaś nie zapukać!
– popatrzył na nią z urazą. Jego twarz była tak czerwona, że przypominała kolorem dojrzałego pomidora. Zaczął
nerwowo poprawiać na sobie ubranie, które nie wiadomo kiedy porozpinały sprytne
ręce Juliana.Wojewoda usiadł obok niego i uśmiechnął się pojednawczo.
- Gadać, co
macie na sumieniu, albo poszukam sobie lepszej broni – zamachnęła się na nich
groźnie.
- Domiś,
powiedz jej, myślę, że potrafi dochować tajemnicy – zamknął jego szczupłą rękę
w swojej dużej, ciepłej dłoni.
- To może
naleję nam jakiegoś wina? – szepnął chłopak i niepewnie spojrzał na przyjaciółkę.
– Przepraszam, że wcześniej nic nie mówiłem, ale dla mnie, to także nowość. Nie
zdążyłem się jeszcze przyzwyczaić.
- Zacznij od
początku, nie podoba mi się, że masz przede mną jakieś tajemnice – Monika poszła
do kuchni i wróciła z miseczką ciasteczek cynamonowych. Boruta tymczasem
otworzył butelkę dobrego wina i rozpalił w kominku.
- Nie
gniewaj się na niego, to w dużej mierze moja wina. Popełniłem mnóstwo głupstw.
Na szczęście mam wyrozumiałego narzeczonego i mi wybaczył – objął Dominika i
przytulił go do swojego boku. Rokita z
początku nieśmiało, a potem coraz pewniejszym głosem zaczął opowiadać wszystko co
się wydarzyło, począwszy od tego niezamierzonego kontraktu. Kiedy skończył
butelka wina była już pusta, a Monika tylko kręciła z politowaniem głową.
- Eh młody,
tylko tobie mogą przytrafiać się takie dziwne przygody. Zawsze rzucasz się
głową naprzód, zamiast choć odrobinę się zastanowić. Wasze ogonki są śliczne –
zachwycała się dziewczyna. Nagle gwałtownie się poderwała na równe nogi i stanęła
przed Julianem ze zmarszczonymi brwiami. Widać było, że coś nieoczekiwanego
przyszło jej do głowy.
- Amira jest
twoją krewną prawda?
- No tak, to
moja siostrzenica – odpowiedział ostrożnie wojewoda, nie wiedząc do czego
zmierza.
- Też ma
taką puchatą kitkę?
-
Oczywiście, można je ukrywać przed oczami ciekawskich. Pewnie bała się, jak
zareagujesz na jej odmienność. Amira jest jeszcze bardzo młoda i
niedoświadczona – tłumaczył jej cierpliwie Boruta, ale ona już go nie słuchała.
W samej sukience i kapciach pognała na poszukiwanie przyjaciółki.
- No proszę,
teraz to w nią pewnie będę musiał wmuszać syropy. Przeziębi się na pewno –
załamał ręce Dominik. – A mnie przed chwilą wmawiała, że jestem w gorącej
wodzie kąpany! – prychnął wyniośle, poślizgnął się i uderzył plecami o
kominek.
Coś
zazgrzytało, załomotało i ściana po lewej stronie odsunęła się z łoskotem. – Co my
tu mamy? – chłopak usiłował przeniknąć wzrokiem ciemności. – Trzeba znaleźć jakieś światełko!
- Może
lepiej odpuść sobie, to pewnie tylko jakaś zatęchła piwnica pełna szczurów i pająków – Julian miał
jakieś złe przeczucia. Niezbyt dobrze znał starego Rokitę, ale wiedział, że
miał mnóstwo tajemnic.
- Coś ty
taki drętwy? Nie jesteś ciekawy? – chłopak znalazł mocną latarkę. – Bez wahania ruszył długim korytarzem. Pełno w nim było pajęczyn i kurzu.
Kichał i prychał, ale uparcie parł do przodu, a za nim oczywiście Boruta. Po
chwili dotarli do kamiennej ściany, na której wyryta była jakaś pieczęć. Pośrodku
widać było skorpiona z wystawionym do ataku, niesamowicie ostrym kolcem
jadowym, który zalśnił w sztucznym świetle, mimo pokrywającej wszystko grubej
warstwy pyłu. Zawiłe wzory układały się
w napis w nieznanym chłopakowi języku.
- Chyba
dawno tu nikogo nie było. Wracamy? – zapytał Julian i pociągnął Dominika do
tyłu.
- Umiesz to
przetłumaczyć? – chłopak spojrzał na niego z nadzieją w zielonych oczach.
Mężczyzna wiedział, że powinien odmówić, ale nie umiał się oprzeć niemej
prośbie zawartej w jego wzroku.
- Czuję, że
tego pożałuję – mruknął pod nosem. – Tego języka się już dawno się nie używa. Spróbuję.
,, Wrota otworzy tylko członek rodu skorpiona
Jego krew jest kluczem do wielu tajemnic”
To jakaś
zagadka. Pewnie Rokita trzymał tam jakieś spróchniałe księgi i
odczynniki. Był utalentowanym alchemikiem – usiłował skierować uwagę Dominika
na inne tory. Ten jednak nie mógł oderwać wzroku od pieczęci. Zanim Julian
zdążył zareagować ostrożnie położył rękę pośrodku kręgu i natychmiast ją cofnął, ponieważ ukuł się boleśnie w dłoń.
- Kurczę, może nie dostanę tężca… - syknął. Nie zdążył
dokończyć zdania, bo ściana odsunęła się z cichym szelestem i weszli do niewielkiej
windy. Drzwi same się za nimi zamknęły i pomknęli w dół z ogromną szybkością.
Kiedy się zatrzymali ich oczom ukazała się ogromna biblioteka. Tutaj w
przeciwieństwie do korytarza było bardzo czysto, żadnej wilgoci ani kurzu. Gdy tylko przekroczyli próg, zabłysły kryształowe żyrandole. Sufit ginął w
mroku, był prawdopodobnie kilka metrów ponad nimi. Regały z książkami zdawały
się ciągnąć bez końca. – Ciekawe, kto tu sprząta? – Chłopak podszedł do
postumentu na środku komnaty. Stała na nim spora, rzeźbiona szkatułka, gdy tylko wziął ją
do ręki otworzyła się, jakby właśnie na niego czekała. – Tutaj są jakieś
dokumenty – wysypał na stół jej zawartość. – Dziwne. Zobacz, to jest mój akt urodzenia. Skąd on się
tu wziął i do czego był potrzebny wujowi? Widzę go raz pierwszy. Kiedyś pytałem
o niego matkę, ale powiedziała, że zaginął przy przeprowadzce.
- Pokaż – wojewoda zaglądał mu przez ramię.
- Cholera! To niemożliwe – Dominik gwałtownie pobladł. – Wuj nazywał się Ksawery Rokita, więc dlaczego to jego imię,
widnieje na tym papierze? Nie rozumiem.
- Czy ty pamiętasz swojego ojca? Cokolwiek? – Wojewoda podprowadził
do fotela słaniającego się na nogach chłopaka.
- Ja… ja… - zaczął się jąkać zdenerwowany Dominik – byłem bardzo mały kiedy odszedł od nas. Jedynie jego głos brzmi czasem w moich uszach, kiedy śpię. Twarz jednak
jest całkowicie zamazana. Wuja widziałem tylko ze trzy razy i to z daleka. Matka
nigdy nie pozwoliła mi się z nim spotkać i wyganiała mnie do mojego pokoju, jak
tylko przychodził.
- Nie wiesz, jak miał na imię twój ojciec?
- Wiem, że to głupio brzmi, ale nie chciałem nic o nim
wiedzieć. Podobno nie chciał nas znać i odszedł do innej kobiety. Matka go
nienawidziła i nie chciała rozmawiać na jego temat. Nigdy w żaden sposób się ze
mną nie skontaktował nawet po jej śmierci, kiedy zostałem zupełnie sam, bezbronny i przerażony. Miałem wtedy zaledwie osiemnaście lat. Kiedy
zapytałem co to za mężczyzna nas odwiedza, powiedziała, że to brat mojego
ojca. Mówiła, że cała rodzina Rokitów, to sami wykolejeńcy. Nawet na mnie
czasami patrzyła tak podejrzliwie, jak na kogoś obcego. Julian, ja mam w głowie kompletny chaos. Nie mam pojęcia o co tu chodzi - przytulił się do mężczyzny.
- Nie martw się kochanie, wydaje mi się, że znam kogoś, kto może ci wszystko wytłumaczyć - pogłaskał go czule po plecach. - Jutro pójdziemy do pałacu i wszystko wyjaśnimy. Obawiam się tylko, że to nie będzie przyjemna rozmowa. Przykro mi to mówić, ale twoja matka była naprawdę niemądrą kobietą. Pełną średniowiecznych przesądów, porywczą i bardzo upartą. Znam tylko podstawowe fakty i nie chcę niczego pokręcić. Twój akt urodzenia również dla mnie był niespodzianką. Wynika z niego, że jesteś synem Ksawerego Rokity i nie było, żadnego brata.
czwartek, 11 kwietnia 2013
Rozdział 17
Rozdział stanowczo tylko dla dorosłych, zwłaszcza końcówka. Jeśli są tu
więc jakieś wrażliwe duszyczki, to niech lepiej nie czytają.
Julian klęczał wtulony w Dominika, a w głowie kłębiły mu się niepokojące myśli. Wyglądało na to, że chłopak kolejny raz mu wybaczył, a on przecież wcale na to nie zasługiwał. Popełniał wciąż te same błędy. Od początku nie zachował się tak jak należy. Popędzany przez Belzebuba, zachwycony ślicznym sąsiadem postąpił jak zniecierpliwiony smarkacz i wkręcił go w przymusowe narzeczeństwo. Zamiast jak przystało na porządnego czarta starać się o jego rękę i najpierw skłonić ku sobie jego dumne serce. Westchnął głęboko, ujął szczupłą dłoń i czule ucałował.
- Pójdę już,
powinienem doprowadzić się do porządku – spojrzał w górę i napotkał pełne
ciepła spojrzenie. – Nie zasługuję na kogoś takiego jak ty – podniósł się i
uśmiechnął smutno do Dominika. – Z kimś innym byłbyś o wiele szczęśliwszy.
Kiedy odszedł, chłopak stał jeszcze chwilę
przed domem w strugach deszczu. Reakcja Boruty była dość nieoczekiwana, zamiast
jak zwykle przyczepić się do niego jak
rzep, odszedł z bardzo markotną miną i podkulonym ogonem. Po dłuższym
zastanowieniu nad filiżanką lipowej herbatki Dominik doszedł do wniosku, że
czart się chyba rozmyślił co do ich związku. Postanowił dać mu trochę czasu na
zastanowienie się nad cała sprawą. Ruda kitka popełzła wzdłuż jego nogi i
wtuliła mu się w dłoń, jakby pytając co ma zamiar teraz zrobić. Była równie
zasmucona jak jej właściciel.
Tak minął
jeden dzień i drugi, a wojewoda się nie pojawił. Chłopak zaczął podejrzewać, że
to chyba koniec ich narzeczeństwa. Być
może czart znalazł jakiś sposób, by wymigać się od kontraktu. Nadeszła sobota.
Należało wykonać wiele zaległych prac w domu i ogrodzie. Tymczasem Rokita, zamiast wziąć się do roboty,
od rana miotał się po domu i denerwował Monikę. Co chwilę zerkał na komórkę, potem
na drogę, znowu na komórkę jakby na coś czekał. Kiedy w końcu rozbił trzecią
filiżankę z nowego kompletu, dziewczyna nie wytrzymała i trzasnęła go gazetą w
łepetynę.
- Przestań
zachowywać się jak kretyn! Idź sprawdzić co się stało! – wrzasnęła na
przyjaciela. –Zamartwiasz się, w nocy nie śpisz, jaki to ma sens? Wynocha! –
siłą wypchnęła go za drzwi. Postał chwilę na progu, nie mogąc się zdecydować.
Czuł jednak jakiś niepokój. Ruszył do domu Juliana z początku powoli i
niepewnie, ale czym był bliżej, tym bardziej przyśpieszał kroku. Musiał
przyznać rację Monice. Przedłużające się milczenie wojewody wydawało mu się
coraz dziwniejsze. Mężczyzna miał swoje wady, ale był honorowy. Nie wierzył, aby
zostawił go tak bez słowa wyjaśnienia. Szybko dotarł na miejsce. Wszedł do
środka, w holu było niesamowicie cicho, zbyt cicho. Zazwyczaj wszędzie kręciła
się służba. Skierował się prosto do sypialni Boruty. Niestety drzwi były
zamknięte na klucz.
- Julian –
zawołał, ale nikt się nie odezwał. Ruszył na poszukiwanie służby. W kuchni
dorwał jednego z leniwych pokojowych. – Gdzie jest wojewoda i dlaczego jego
komnata jest zamknięta?
Ten aż pobladł
na widok Rokity, poznał już trochę narzeczonego swego pana i wiedział, że nie
jest zbyt pobłażliwy jeśli chodziło o zaniedbywanie obowiązków. Kręcił się niespokojnie,
nie wiedząc co odpowiedzieć. Cały czas zerkał na drzwi, zastanawiając się jak
umknąć.
- Nawet o
tym nie myśl – Dominik złapał go za ucho i boleśnie pociągnął. – Mów co z
Borutą.
- Jest
chory. Wczoraj rano był medyk i stwierdził zapalenie płuc. Przyniósł leki, ale
wojewoda nas wypędził i kazał się nie pokazywać na oczy – pisnął żałośnie.
- Chyba nie
chcesz mi powiedzieć, że twój pan już dwa dni leży tam sam, bez żadnej pomocy,
a nikt z was nie pofatygował się zobaczyć, czy czegoś nie potrzebuje?! – ryknął
na niego chłopak i potrząsnął przerażonym czartem.
- Ale to był
rozkaz – wymamrotał.
- Milcz!
Natychmiast znajdź klucz do sypialni, masz na to kwadrans. Potem zaparz
malinową herbatę i przynieś na górę. Za godzinę ma być gotowy rosół, a jak
będzie paskudny, to nie chciałbym być w twojej skórze, ty karykaturo służącego!
- Mężczyzna pośpieszył na piętro. Po chwili zjawił się czart z kluczem w ręce.
Otworzyli drzwi i Dominik ledwo wszedł do środka, zaczął głośno zgrzytać zębami
ze złości. W pokoju było ciemno i duszno. Boruta leżał na łóżku rozpalony
gorączką cały spocony. Nie miał pod ręką nawet szklanki wody. Lekarstwa były
rozsypane na podłodze, widocznie upadły, a chory nie miał siły ich podnieść. Rozsunął
zasłony, uchylił nieco górą okno, by wpuścić trochę świeżego powietrza. Znalazł
tabletki na gorączkę i usiadł na łóżku obok śpiącego mężczyzny. Potrząsnął nim,
chcąc go przywrócić do świadomości. Napotkał niezupełnie przytomne spojrzenie.
- Och Julian,
dlaczego nic nie powiedziałeś – pogładził go po rozpalonym policzku. Podał mu
leki i herbatę, które chory przyjął z westchnieniem ulgi. Potem pomógł mu się
umyć i przebrać w czystą piżamę. Na koniec zmienił pościel i podał mu miseczkę
rosołu. Gdy chory zasnął, sam zrobił sobie kubek mocnej kawy by móc przy nim
czuwać. Zadzwonił jeszcze do Moniki, informując ją, że zostaje na noc oraz
poprosić o przyniesienie baniek, które rano chciał postawić wojewodzie. Miał w
tym niezłą wprawę. Stawiał je dzieciom wszystkich sąsiadów. Kilka razy musiał
wstawać w nocy, by podać leki. Nad ranem był tak zmęczony, że wpakował się do
łóżka obok mężczyzny i zasnął z uśmiechem na ustach, wyobrażając sobie minę
czarta na widok przygotowanego sprzętu.
Borutę obudziły wczesnym rankiem,
zaglądające do pokoju promienie słońca. Nie miał ochoty otwierać oczu, czuł już
się dużo lepiej i miał taki piękny sen. Widział pochylającego się nad nim
Dominika, szepczącego coś do niego łagodnym głosem. Czuł na policzku dotyk
delikatnej dłoni, nawet teraz docierał do niego upojny zapach jego perfum. - Może jednak jest z nim bardzo źle i ma
halucynacje? - Jednym ruchem odkrył kołdrę i zobaczył śpiącego kamiennym
snem, zarumienionego narzeczonego. Na twarzy miał odciśnięte guziki od
poduszki. Kitki tymczasem splatały się i rozplatały, głaszcząc się i
przytulając. Stąd te przyjemne odczucia i miłe przebudzenie.
- Julian –
zielone oczy otwarły się i patrzyły tak słodko, że wojewodzie zrobiło się
niesamowicie ciepło na sercu. – Boli cię coś? Wszystko w porządku? – dobiegły
go troskliwe słowa Dominika. Nie mógł uwierzyć, że po tym wszystkim co
narozrabiał jest tutaj i się o niego martwi. – Co one u licha wyprawiają? –
chłopak spojrzał na pieszczące się beztrosko ogonki i cały się zaczerwienił.
- No cóż –
uśmiechnął się do niego wojewoda – chyba się po prostu cieszą ze spotkania.
- To może ja
lepiej wstanę i śniadanie zrobię? – spróbował wstać, ale ruda kitka ani myślała
się rozstać ze swoim dopiero co odzyskanym towarzyszem. Mocno się go trzymała,
wskutek czego opadł bezsilnie na
pościel. – Puszczaj paskudo, albo wezmę nożyczki i zrobię ci fryzurę ,,a la rekrut” – warknął zmieszany
właściciel. Chyba trochę wzięła sobie do futra tą groźbę, bo posłusznie do
niego wróciła. Usłyszał za sobą cichy chichot narzeczonego. – A ty – rzucił do
niego ze złośliwym uśmieszkiem, przygotuj się – zaraz wrócę i postawimy bańki.
- Domiś, ty
chyba nie mówisz o tych płonących bombkach, które przykłada się na plecy? –
przerażony Julian usiadł gwałtownie na łóżku. Widać było po jego rozbieganych
oczach, że szuka drogi ucieczki. Jak większość tzw. prawdziwych mężczyzn,
panicznie bał się tego rodzaju zabiegów. – Chcesz mnie dobić? Kiedyś to
widziałem i wyglądało jak średniowieczne tortury. Moje serce tego nie wytrzyma
i zejdę ci tutaj wskutek szoku! – zajęczał płaczliwie. – Będę łykał te
wszystkie paskudne tabletki, tylko mi odpuść! – złożył ręce i spojrzał na niego
błagalnie.
- Nie bądź
dzieckiem, to wypróbowana i skuteczna metoda na zapalenie płuc – Dominik zawrócił,
widząc podejrzane manewry mężczyzny. – Ściągaj koszulę i kładź się na brzuchu!
- Ale
skarbeńku, mi już nic nie jest – jakby na złość w tym momencie chwycił wojewodę
gwałtowny atak kaszlu. Posłusznie się położył, ale obrzucił narzeczonego
wzrokiem skrzywdzonej niewinności. – Jesteś okrutny!
- Taa,
właśnie widzę tą pełnię zdrowia – chłopak klepną go w tyłek. Spiął mu długie do
ramion włosy spinką, by nie zawadzały. – Przygotuj się dzielny rycerzu, oto
nadchodzę – roześmiał się, widząc jego spanikowaną minę i od stojącej na
stoliku świecy zapalił pierwszą bańkę.
- Ratuuunku…!
– wrzasnął Boruta na widok płonącej niebieskawym ogniem szklanej bombki. –
Mordeeerca….! – byłby zwiał, gdyby ruda kitka nie owinęła się zwinnie wokół
zjeżonego ze strachu ogonka, który natychmiast ulegle się jej podporządkował. –
Zdrajca! – syknął do niego mężczyzna.
- Juleczku –
szepnął mu do ucha słodko Dominik – jak będziesz grzeczny, czeka cię nagroda.
Dostaniesz tyle buziaków, ile będziesz chciał – czarna kitka na te słowa
wyraźnie się ożywiła.
- Naprawdę?
Nie oszukujesz? – zapytał zbolałym głosem wojewoda, ale widać było, że humor mu
się poprawił. Już widział oczami wyobraźni te delikatne wargi pieczące jego
szyję, składające czułe pocałunki na piersi. – Ale ja wybiorę miejsce!
- Dobrze –
machnął ręką dla świętego spokoju chłopak, zadowolony, że jego pacjent przestał
się wreszcie wiercić jak nadziewana na haczyk glista.
***
Lucyfera z
początku bardzo bawiły szaleństwa Belzebuba, który z radości kompletnie stracił
głowę. Najpierw
doszedł do wniosku, że mąż jest strasznie blady i na pewno ma anemię, choć
żadne badania tego nie potwierdziły. Zielarz więc ustalił dla księcia specjalną
dietę, a władca towarzyszył mu podczas wszystkich posiłków i pilnował, by
dobrze się odżywiał. Nadal miewał nudności i zawroty głowy. Władca wpadł więc
na pomysł, że to na pewno wina jego mocno dopasowanych ubrań, które uciskają
brzuch i dolne partie ciała. Cała garderoba została wymieniona, a przyszły
tatuś zaczął zgrzytać zębami za każdym razem kiedy spojrzał w lustro. Ukochaną
przez siebie jazdę konną musiał zamienić na spacery, w czasie których czterech
ochroniarzy dosłownie deptało mu po piętach. Wystarczyło, że kichnął natychmiast
wzywano medyka. Gdy szedł
korytarzem miał wrażenie, że oczy dworzan przewiercają go na wylot. Z zapałem
komentowano każdy centymetr, który przybywał mu w talii. Żadne tłumaczenia, że
jest już dużym chłopcem, potrafi się sobą zająć i nie potrzebuje nianiek nie docierały do
Beza. Starał się usunąć z drogi męża każdą przeszkodę, a wszystko co go
otaczało musiało być w najlepszym gatunku. Po dwóch tygodniach tego rodzaju
rozpieszczania książę miał już dość. Miarka się przebrała, kiedy w czasie jego
pracy w gabinecie, przyszło dwóch stolarzy i dosłownie wyrwało mu spod pośladków
jego ulubiony fotel, twierdząc, że ma nieodpowiednią wysokość i krzywi sobie
przez niego niepotrzebnie kręgosłup. W Lucyferze zagotowała się krew. Z wyrazem
zimnej furii na twarzy ruszył do kancelarii męża. Wszyscy przezornie usuwali mu
się z drogi. Gdy wszedł
do środka Belzebub właśnie odbywał naradę ze swoimi sekretarzami. Na jego widok
czule się uśmiechnął.
- Co cie tu
sprowadza kochanie? – chciał dotknął ręką policzka męża, ale szybko ją cofną
kiedy zobaczył wściekłość w jego oczach.
-
Natychmiast każ im oddać moje krzesło! Przestań robić ze mnie inwalidę! Ciąża
to nie choroba do jasnej cholery! – wysyczał gniewnie.
- Ależ Lu,
ja tylko dbam o twoje zdrowie –bronił się władca. Do jego upartej głowy nie
docierały ostatnio żadne argumenty.
- Może
jeszcze powiedz, aby usunęli progi, a nuż przez któryś przepadnę – tupnął nogą
książę. Jasna kitka miotała się na wszystkie strony. Sierść na niej była nastroszona
ze złości.
- A wiesz,
że nawet o tym myślałem – przytaknął mu natychmiast Bez.
- Zaraz
oszaleję – jęknął książę i odwrócił się na pięcie. Zrozumiał,
że w ten sposób się z mężem nie dogada. Popadł w jakiś dziwny tryb ciążowy i
trzeba nim porządnie wstrząsnąć, bo go zadręczy. Wyszedł z gabinetu zamyślony.
Nie miał zbyt wiele czasu na snucie planów, bo już następnego dnia rozpoczynały
się doroczne Manewry. To było hucznie obchodzone święto żołnierzy, które trwało
przez dwa dni. Władca uczestniczył w nim z pełnym zaangażowaniem. Interesował
się ogromnie wojskowością i zawsze ze specjalnie przygotowanego balkonu oglądał
parady poszczególnych jednostek. Ze
wszystkich stron świata przybywały tłumnie czarty, aby uczestniczyć w
uroczystościach i zaprezentować swoje siły i najnowsze wynalazki. Nie było ani
jednej rodziny w Piekle, która by nie wysłała na nie swojego przedstawiciela.
***
Następnego
dnia była piękna, słoneczna pogoda. Główną ulicę stolicy wspaniale przystrojono girlandami z żywych kwiatów. Na balkonach zgromadziła się już cała śmietanka
towarzyska. Mieli z góry oglądać rozgrywające się na ich oczach widowisko.
Lucyfer z Belzebubem mieli oczywiście najlepsze miejsca. Byli na tarasie
zupełnie sami, stali razem przy kamiennej barierce, która sięgała im do pasa. Z
daleka słychać było już odgłosy bębnów. Zbliżał się pierwszy oddział.
- Obejdzie
się – książę faktycznie nie miał najlepszego humoru. Wszyscy oczywiście gapili się na
niego, jak na jakieś osobliwe zjawisko. Plotka o jego ciąży rozniosła się w
mgnieniu oka. Natomiast dla niego, to była dość intymna sprawa. Dowód na to, że uprawiali
z Bezem seks. Czuł się niezręcznie pod tymi obmacującymi go spojrzeniami.
Oczywiście mąż, nie widział w tym żadnego problemu i najchętniej chwaliłby się
jego brzuszkiem całemu światu. - Ależ oni są natrętni, mogliby chociaż robić to
ukradkiem – mruknął cicho zażenowany.
- Powinieneś
być dumny. Pięknie wyglądasz i nosisz w sobie przyszłego władcę – Bez nieświadomie
dolewał oliwy do ognia. – Zupełnie nie rozumiem co cię tak krępuje.
- A więc ty,
w takiej publicznej demonstracji swoich sypialnianych wyczynów, nie widzisz żadnego
problemu?- zdenerwował się książę.
-
Absolutnie, to nawet miłe widzieć jak mi ciebie zazdroszczą. Poza tym, nie
jestem jakąś płochliwą nastoletnią dziewicą. Nie tak łatwo mnie zawstydzić.
- Nie?! Zaraz
zobaczymy! – Lu uśmiechnął się przebiegle. Wpadł właśnie na bardzo ryzykowny i
niemądry pomysł, ale zemsta bywa taka słodka, a mąż już od dłuższego czasu aż prosił się o jakąś karę. Przysunął się bliżej tak,
że oparł się o niego bokiem. – Bez –
zamruczał aksamitnym głosem. – Skoro nie masz nic przeciwko publicznemu
okazywaniu uczuć – zacisnął dłoń na jego pośladkach. – Właśnie odszedłem do
wniosku, że mam ochotę na małe co nieco. Nie będę czekać do wieczora,
aż będziemy sami. - Zaczął głaskać krągłe półkule, od czasu do czasu zaciskając
na nich mocniej smukłe palce. Z minuty na
minutę ta zabawa coraz bardziej mu się podobała. Bez w łóżku zawsze był
dominantem i nie pozwalał mu na zbyt wiele. Teraz miał okazję się odegrać.
- Nie
wygłupiaj się, jeszcze ktoś się zorientuje co robisz – władca oddychał coraz
szybciej, a na jego śniadych policzkach pojawiły się ciemne rumieńce.
- Jak
będziesz cicho i nie zrobisz żadnego gwałtownego ruchu, to może uda ci się nie
zrobić z siebie widowiska – książę szeptał mu do ucha pełnym rozbawienia głosem,
można w nim było jednak usłyszeć nutki pożądania.
- Zwariowałeś?
– jęknął cicho mężczyzna, bo poczuł jak jasna kitka zakrada się do jego spodni
i sunie wzdłuż szpary między pośladkami. – Ty chyba nie masz zamiaru?! –
wytrzeszczył oczy na uśmiechniętego szeroko męża, a nogi zaczęły się pod nim
uginać. Rozejrzał się dookoła speszony, mając nadzieję, że nikt się niczego nie
domyśla.
- Mam – Lu połaskotał
zaciśniętą dziurkę i powoli zaczął wsuwać w nią kitkę. – Przyjemnie prawda? –
zerknął na Beza, który zaciskał dłonie z całej siły na barierce i gwałtownie
łapał powietrze. – Pomyśl co będzie jeśli teraz uderzę w prostatę – stwierdził ogromnie z siebie zadowolony.
- Nie waż
się! Tutaj jest pełno ludzi i wszyscy cały czas nas obserwują! – wychrypiał mężczyzna
i w tym samym momencie zdał sobie sprawę, że właśnie tego nie powinien był
mówić. Jasnowłosy drań ze słodkim uśmieszkiem wsunął ogon głębiej i zaczął raz
po raz ocierać o wrażliwy splot nerwów. Sam zarumieniony i podniecony nie spuszczał
z niego płonącego wzroku. Przyśpieszył tempo i wzmocnił siłę uderzeń.
- Chciałeś
coś powiedzieć? – zapytał przekornie.
- Nnie… Ach…
- wymruczał władca przez zaciśnięte zęby. – Niech cię szlag… - jęknął, a całe
jego ciało ogarnęła fala gorąca. Nie było mowy o żadnym opanowaniu. Spuścił się
w spodnie, nawet nie dotykając swojego penisa. Orgazm był tak silny, że o mało
się nie przewrócił. Lu wyciągnął kitkę i spojrzał na niego tryumfalnie.
- Jak tam
wrażenia z publicznego występu? – zapytał złośliwie. – Dobrze, że ubrałeś ten
długi kontusz, nie będzie widać plamy. Muszę skorzystać z łazienki – machnął na
niego ogonem i dumnie wyprostowany wszedł do budynku. Miał podobny problem jak
mąż, ale on przecież nie musiał o tym wiedzieć. W duszy trochę się bał odwetu,
ale oszołomiona mina zawstydzonego Beza była warta każdej ceny.
piątek, 5 kwietnia 2013
Rozdział 16
Julian wyciągnął z
półki album ze zdjęciami. Usiadł na dywanie przed płonącym kominkiem i gestem
zaprosił naburmuszonego Dominika, by zajął miejsce obok niego. Zrobił to bardzo niechętnie, nie wypuszczając z ręki bicza. Wojewoda westchną, widząc jego
zaciętą minę, ale postanowił kontynuować. Miał w planie zagadać chłopaka i
wyrzucić do ognia niebezpieczne narzędzie, które zostało skonstruowane tak, by
ślady po nim długo jeszcze paliły uderzonego nim nieszczęśnika żywym ogniem. Na
szczęście narzeczony o tym nic nie wiedział. Rozłożył książkę na kolanach
i zaczął mu pokazywać śliczne fotografie maleńkiej Amiry. Ubrana w najróżniejsze
modne stroje wyglądała wyjątkowo uroczo. W drobnych rączkach mięła puszystą, czarną kitkę. Z poważną minką i wydętymi
usteczkami wpatrywała się w obiektyw. Pozowała jak prawdziwa modelka. Wyglądała
tak słodko, że można by ją było zjeść żywcem. Dominik wpatrywał się w maleńką
dziewczynkę naprawdę oczarowany. Wiele by dał za taką córeczkę.
- Niesamowite, była
strasznie milutka – chłopak nie mógł oderwać oczu od fotografii. Tymczasem
Boruta przysuwał się coraz bliżej. Ostrożnie manipulując zaczął wyciągać bicz z
zaciśniętej dłoni towarzysza. – Czy nasze dziecko też by tak wyglądało?
- Na pewno byłoby
jeszcze ładniejsze po takim tatusiu jak ty – czarował go miękkim głosem mężczyzna.
Tak naprawdę jemu też spodobała się wizja małego diabełka z zielonymi oczkami i
rudymi włoskami. Tak bardzo się zadumał, że nie zauważył, jak Dominik coraz mocniej marszczy brwi.
- A co to takiego?! – krzyknął ogromnie
zaskoczony. Na niebieskim kocyku siedziała Amira, miała może kilka miesięcy, była
golusieńka, pulchna, różowiutka i słodka. Na główce kłębiła się burza czarnych
loczków, a szare ślepka patrzyły bystro na świat. Natomiast z plecków oprócz
kitki, wystawało coś, czego chłopak nie spodziewał się tam absolutnie zobaczyć.
Małe, czarne skrzydełka, przypominające nieco nietoperze były na wpół rozłożone.
Pokrywała je krótka, lśniąca sierść. – O ilu rzeczach mi jeszcze nie powiedziałeś
ty paskudny czarcie?! – wrzasnął zdenerwowany chłopak i zaczął okładać Juliana
z całek siły po plecach biczem. – Zatłukę cię i każdy sąd w Piekle mnie uniewinni!
- Kochanie, nie denerwuj się! – wojewoda zerwał się z podłogi, usiłował umknąć jak najdalej od palących razów. Zaczęła się
gonitwa dookoła stołu. Dominik tym razem nie miał zamiaru mu odpuścić. Miał szczery
zamiar zatłuc drania. Jeśli ten stary krętacz myślał, że będzie go wodził za
nos jak małe dziecko, to się grubo pomylił. Nawet jego naiwność miała swoje granice.
- Już po
tobie! – rzucił się w pogoń za wrednym cwaniakiem, a wojewoda mógłby przysiąc,
że wyglądał zupełnie jak mały, szkarłatny smok. Tylko czekać, aż zacznie zionąć ogniem.
Bat świstał w powietrzu, co chwilę trafiając do celu. Boruta , którego paliły
już całe plecy, dopadł wreszcie okna i nie namyślając się nawet wyskoczył przez
niego jednym susem. Pognał przed siebie jak spłoszony jeleń. W duchu pomstując
na swoją głupotę i bezmyślność. Mógł mieć
pretensje jedynie do samego siebie. Nie tylko nie załagodził sprawy, ale jeszcze
rozwścieczył swojego narzeczonego na amen. Teraz to tylko cud mógł go uratować.
- Ależ ten
Dominik ma ciężką rękę – jęknął głośno i skierował się prosto do pałacu
przyjaciela. Wiedział, że Bez go pożałuje. Jego mąż był równie kłopotliwy i
uparty. Miał ochotę na szklaneczkę wina na złagodzenie bólu i niewielką
nadzieję, że może władca coś mu doradzi. Ułagodzenie chłopaka nie będzie
łatwe. Niestety nie
zastał go w domu, tak przynajmniej stwierdził jego osobisty kamerdyner. Powlókł
się więc smętnie do pobliskiego baru, gdzie zaszył się kąciku i w kuflu z piwem
topił swoje smutki.
***
W pałacu od
rana wrzało jak w
ulu. Krążyły dziwne plotki, jedna fantastyczniejsza od drugiej. Do księcia
Lucyfera został wezwany nadworny medyk oraz najlepszy w kraju zielarz.
Dworzanie się zastanawiali, co się wydarzyło za zamkniętymi drzwiami komnaty.
Czyżby między małżonkami znowu doszło do ostrej kłótni? Niejeden z nich chętnie
zamieniłby się w muchę, aby dowiedzieć się co tam się dzieje.
W królewskiej sypialni na wielkim łożu z baldachimem leżał książę, nadal ubrany w piżamę. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego. Usta miał zaciśnięte w wąską kreskę, znamionującą upór.
- Wasza
wysokość, proszę się rozebrać – zwrócił się do niego lekarz.
- Nie będę
się przy nim wypinał – naburmuszony mężczyzna wskazał na małżonka, przyglądającego
się wszystkiemu z niepokojem.
- Ależ Lu,
mam takie samo prawo wiedzieć jak ty – Belzebub próbował załagodzić sytuację.
Został jednak stanowczo wyrzucony z sypialni. Chodził nerwowym krokiem po
salonie nie mogąc się doczekać końca badania. Po jakiejś
pół godzinie został wpuszczony do środka. Popatrzył wyczekująco na medyka.
- To już drugi
miesiąc, maleństwo i matka są silni i zdrowi. Wszystko powinno przebiegać bez
problemów – mężczyzna szczerze mu pogratulował. – Oczywiście będziemy się
opiekować księciem, aż do szczęśliwego rozwiązania. Czy mogę ogłosić radosną
nowinę?
- Oczywiście
– władca usiadł na łóżku i uśmiechnął się do zarumienionego męża. – Powiedz proszę,
że się cieszysz tak jak ja – delikatnie pogładził jego policzek. – Może to dla
ciebie zbyt wcześnie na takie obowiązki? Odezwij się kochanie – coraz bardziej
zaniepokojony patrzył na milczącego księcia. Bardzo się
bał, że jest niezadowolony z tej ciąży. Ich pierwszy raz był właściwie gwałtem.
Wiedział, że matki często odrzucały dzieci pochodzące z przemocy. Dopiero teraz
zdał sobie sprawę, że skrzywdził nie tylko Lu. Konsekwencje jego porywczości
może ponieść także to niewinne maleństwo.
Lucyfer
doskonale widział co dzieje się z mężem. Wpatrzone w niego szkarłatne oczy były
pełne smutku i lęku. Wiedział, że ogromnie cieszy się z przyszłego potomka. Być
może powinien potrzymać go jeszcze w niepewności i trochę podręczyć. Z
pewnością zasłużył na odrobinę cierpienia. Nie miał jednak do tego serca. W
jego brzuchu rosło nowe życie, które zasługiwało na dwoje kochających się rodziców.
Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Chodź do
mnie, wyciągnął do niego rękę – mężczyzna natychmiast skorzystał z tego
zaproszenia. Położył się obok, wziął go w ramiona i przytulił do piersi z
pełnym ulgi westchnieniem. – Myślałeś jak mu damy na imię? – książę umościł się
wygodnie na jego torsie. Było mu niesamowicie ciepło i przyjemnie. Nie miał
najmniejszej ochoty się ruszać. Przez kilka minut żaden z nich się nie odezwał. Ich ogonki ściśle się ze sobą splotły, a serca biły jednym rytmem. To była jedna z tych magicznych chwil, jakie potem wspomina się po latach z uśmiechem na ustach i łezką w oku.
- Wiesz, ja
właściwie nic nie wiem o dzieciach – Bez ocknął się pierwszy i usiadł
gwałtownie na łóżku. Widać było, że jakaś myśl nie daje mu spokoju – Byłem jedynakiem.
Najwyższy czas coś z tym zrobić – powiedział stanowczo. – Ty tu sobie
odpoczywaj, mam ważną sprawę do załatwienia – zdumiony książę zobaczył jak jego
zaaferowany małżonek wybiega z sypialni. Nie dostał nawet buziaka na
dowidzenia. Nie miał pojęcia co mu strzeliło do głowy, ale na pewno nie było to
nic mądrego.
***
Belzebub
spotkał się na dziedzińcu ze smętnym Borutą. Ucieszył się kiedy go zobaczył i
od razu wprowadził w sprawę. Po czym obaj zgodnie udali się do miasta. W stolicy
Piekła wszyscy już dawno przyzwyczaili się do przechadzającego się ulicami
władcy. W przeciwieństwie do swojego ojca żywo interesował się sprawami swoich
poddanych. Znał wszystkie ich problemy i starał się je na bieżąco rozwiązywać. Był
bardzo lubiany i szanowany. Znano też jego porywczą naturę, dlatego nikt nie
ośmielił się go zaczepić. Wszyscy tylko przyglądali mu się z ciekawością i
śledzili każdy jego krok.
- Co ty
kuśtykasz jak jakiś kaleka? – zapytał postękującego kompana, wlekącego się za nim
z niewyraźną miną.
- To nic
takiego – machnął ręką zmieszany Boruta. – Dominik dowiedział się o ciąży,
ogonach, a nawet skrzydełkach i trochę się zdenerwował.
- Nieźle cię
urządził – Belzebub odchylił kołnierz w koszuli przyjaciela i podniósł brwi na
widok sinych pręg na jego plecach. – Ale ma charakterek! A wygląda na taką milutką
kruszynę – pokręcił głową. – Ma strasznie mylący wygląd.
- I jest
milutki – westchną cierpiętniczo wojewoda – dopóki się nie wkurzy. Na szczęście
udało mi się w porę uciec. Miałem wrażenie, że za chwilę plunie ogniem i spali mnie
na popiół.
- Nie
narzekaj, zawsze lubiłeś takich zadziornych chłopaków, a jak będzie równie temperamentny
w łożu, to ci zrekompensuje inne niedogodności – roześmiał się władca. – Tylko ja
na twoim miejscu, pochowałbym raczej wszystkie ostre narzędzie w domu.
- Bardzo
śmieszne – żachnął się Boruta. – Ale właściwie dokąd my idziemy?
- Do
księgarni, mam braki w wykształceniu. Muszę je natychmiast uzupełnić – pociągnął
zdumionego przyjaciela do sklepu. – Mają tu całkiem niezły wybór – Bez zagłębił
się między półki z książkami. – Może powinniśmy częściej tu bywać? W mojej bibliotece
mam same starocie.
***
Gdy Lucyfer
wrócił wieczorem do sypialni, zastał męża leżącego w łóżku pośród sterty książek.
Stanął zdumiony na środku pokoju i obserwował dziwne miny jakie robił Bez. Tak
naprawdę, to pierwszy raz w życiu widział, żeby czytał coś innego niż gazety,
albo te swoje starożytne woluminy o strategii. Podszedł bliżej, by zobaczyć
jakie lektury tak go zainteresowały, że nawet nie spostrzegł wejścia swojego bezcennego skarbu.
Zaczął przyglądać się tytułom i oniemiał. Z całej siły postarał
się zdusić napad histerycznego śmiechu, który zaczął go ogarniać – ,,Genetyka dla zuchwałych”, ,,Od plemnika do najemnika”, ,,Ciąża i inne problemy” itd. …
W końcu mężczyzna go zauważył, natychmiast złapał za rękę i pociągnął na łóżko. Ułożył
zaskoczonego Lucyfera na plecach i rozpiął mu koszulę. Pocałował płaski
brzuszek i przyłożył do niego ucho, a potem zaczął mruczeć coś pod nosem.
W końcu mężczyzna go zauważył, natychmiast złapał za rękę i pociągnął na łóżko.
- Co ty
właściwie robisz? – odezwał się książę, usiłując zachować powagę.
- Jak to co,
rozmawiam z komórkami! – Bez wrócił do swojego zajęcia, cokolwiek to było, bardzo go fascynowało.
- Ee…? – wyrwało
się mało inteligentnie Lu.
- No wiesz,
namawiam je do współpracy. Chciałbym, aby maluszek miał twoje piękne włosy i
oczy, do tego moją posturę i inteligencję. Byłby władcą idealnym. Prawda, że to
dobry pomysł? – uśmiechnął się do oniemiałego męża, który zaczął się krztusić i
zasłonił usta rękami. – Podobno w pierwszych miesiącach wszystko się
kształtuje. Myślisz, że mnie posłuchają? Powinny, w końcu jestem królem! –
odpowiedział sam sobie na pytanie.
-
Przepraszam… yy… nie mogę… - Lucyfer zaczął najpierw cicho chichotać, a potem rechotać na całego. Zwijał się na materacu i miotał na wszystkie
strony, nie mogąc się uspokoić. Na koniec spadł na podłogę i to trochę go
otrzeźwiło. – Kocham cię Bez, nigdy się nie zmieniaj – zaczął wycierać łzy,
które ze śmiechu popłynęły mu po policzkach.
- Nie mam
pojęcia, co cie tak rozbawiło? – burknął, nadymając się mężczyzna. – To naukowe,
sprawdzone teorie!
***
Od kilku dni
trwała prawdziwa wojna. Julian rozbił obóz na podwórku Dominika i nie
odpuszczał. Atakował, wymyślając coraz to nowe sposoby na przeproszenie
narzeczonego. Mimo swojej wytrwałości i uporu nie został ani razu wpuszczony do
środka. Próbował już prawie wszystkiego. Posyłał mu najpiękniejsze kwiaty,
najlepsze słodycze, wspaniałe luksusowe prezenty, a wszystko to lądowało potem
na jego głowie, wyrzucane oknem przez rozwścieczonego chłopaka. Namalował na
wszystkich oknach piękne wzory, które układały się w słowo ,,wybacz mi”. Błagał, prosił, żebrał i nic nie wskórał. Czwartego dnia usiadł na progu willi i owinął
się kocem. Jesienne wieczory zrobiły się bardzo chłodne. Było mu smutno, powoli
tracił już nadzieję. Wiedział, że to jego wina. Zamiast szczerze wszystko
wyjaśnić zachował się jak tchórz. Chłopak dał mu szansę, a on ją kolejny raz
zaprzepaścił. Ogonek zwisał smętnie cały przemoczony na deszczu. Julian
wyciągnął gitarę i zaczął zawodzić miłosne pieśni. Fałszował wprost
makabrycznie, a na dokładkę miał bardzo donośny głos. Robił to jednak tak
żałośnie, że wszystkie psy w okolicy zaczęły wyć. Towarzyszyły mu z wielkim
zapałem i zaangażowaniem, a okoliczni mieszkańcy chwytali się za głowy i
zatykali uszy, nie mając pojęcia co się dzieje.
Pierwsza
załamała się Monika. Miała bardzo dobry słuch i nie mogła znieść tych
strasznych dźwięków. Miała lekkie wyrzuty sumienia, że niepotrzebnie się wtrąca,
ale jeszcze chwila i na pewno oszaleje. Podreptała na górę i siłą wyciągnęła z
pokoju Dominika. Wyglądał nieszczególnie. Potargany, niechlujnie ubrany, oczy miał
czerwone jakby płakał. Dziewczyna
posadziła go na krześle, wręczyła kubek z gorącym kakaem i postawiła przed nim
talerz z ciasteczkami.
- Domiś, ja
cię proszę, zrób z tym cokolwiek. Julian nie odpuści dopóki z nim nie porozmawiasz.
Obaj zachowujecie się strasznie dziecinnie – zaczęła rozczesywać splątane loki
przyjaciela. – Jak nie chcesz z nim gadać, to go może z kropnij – wręczyła mu
tłuczek do mięsa – po co ma się chłopina męczyć, a ja razem z nim.
- Łatwo ci mówić – pociągnął nosem. – Oszukał mnie tyle razy, nie uwierzę już w nic co
powie.
- To z nim
zerwij i tyle – Monika wyjrzała przez okno i do głowy przyszedł jej niecny
pomysł. Dominik co prawda był jej kumplem, ale najwyższy czas skończyć z tym dramatem.
Widać było, że czart wcale nie jest mu taki obojętny jak to chciał jej weprzeć.
- Biedak wygląda strasznie żałośnie, od
rana pada i chyba się przeziębił. Nawet ten jego, pożal się boże śpiew, brzmi
jakoś ochryple. Chyba dam mu malinowej herbaty. Nie masz nic przeciwko co?
- Zaraz go
wywalę – chłopak nagle zerwał się od stołu – niech sobie pije herbatki w swoim
domu! – otwarł z impetem drzwi i stanął w nich jak wryty. Naprzeciwko niego
stał Julian. Mokry, zziębnięty,
załamany, cały się trząsł. W niczym nie przypominał dumnego wojewody, patrzącego na wszystkich nieco z góry. Zielone oczy zetknęły się z czarnymi.
- Proszę,
proszę… wybacz… - usłyszał drżący szept.
– Zrób ze mną co chcesz, tylko mnie nie opuszczaj… błagam … – uklęknął w błocie. – Zasłużyłem… wiem… -
zanim chłopak zdążył odpowiedzieć, ruda kitka wystrzeliła do przodu i ściśle splotła
się z czarnym ogonkiem. Przylgnęła do niego mocno, starając się mu przekazać trochę
swojego ciepła.
- Wstań,
jeszcze mi tu zamarzniesz… - Dominik wyciągnął do niego rękę. Julian jednak się
nie podniósł, tylko objął go w talii i ukrył twarz w jego bluzie.
- Tak mi wstyd,
miałem się tobą opiekować, nie chcę żebyś przeze mnie płakał – wymamrotał cicho w
miękki materiał. Drobna dłoń zanurzyła się w jego czarnych włosach i
pieszczotliwie je przeczesała.
Subskrybuj:
Posty (Atom)