niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 28

Z  góry uprzedzam co wrażliwszych czytelników, że ten rozdział zawiera opisy tortur. Chciałam by powiało grozą. Nie lubię przemocy i unikam jej jak mogę, więc do was należy ocena czy mi się udało was choć trochę przestraszyć.
   
   Wieczorem, tuż po dobranocce, wszyscy uczestnicy wyprawy byli już pogrążeni w mocnym śnie. Niestety Belzebub nie miał takiej możliwości. Musiał zająć się jak najszybciej spiskowcami. Nie mógł się jednak oderwać od męża i synka. Tak słodko razem wyglądali, tuląc się do siebie ze splecionymi ściśle ogonkami. Miał ochotę położyć się obok i mocno ich objąć. Niestety wzywały go obowiązki. Trzeba było zakończyć całą aferę, by jego bliscy mogli spokojnie żyć. Z westchnieniem podniósł się z fotela i ruszył do swojego pałacu.
W sali tronowej, tak jak wcześniej rozkazał,  zebrał się już cały dwór i przedstawiciele wszystkich ważniejszych rodów. Nie wiedzieli w jakim celu przybyli, bo cała sprawa była trzymana w ścisłej tajemnicy. Aresztowania odbyły się bardzo dyskretnie, tak, by przestępcy nie mogli się nawzajem powiadomić o niebezpieczeństwie. Czarty cicho szeptały między sobą, próbując się domyślić o co chodzi. Bardzo rzadko władca prosił o tak liczne przybycie.
Bez wszedł cały ubrany na czarno, ze wszystkimi atrybutami władzy i usiadł na tronie. Szkarłatne rubiny na jego czole zamigotały złowrogo, a ostry miecz u boku rzucał błękitne błyski. Wszyscy doskonale znali tę broń i drżeli na sam jej widok. Jednym zamachem władca przecinał nim wroga na pół. Jeszcze bardziej bali się maleńkiego sztyleciku widocznego u drugiego boku. Oznaczał on kres , całkowite unicestwienie bez możliwości powrotu. Taka kara stosowana była tylko w wyjątkowych wypadkach. Czarty były długowieczne i żyły całe tysiąclecia. Dla nich nieistnienie było czymś niewyobrażalnym. Czuły, że będą świadkami czegoś naprawdę okrutnego. Władca powiódł oczami po ich pobladłych twarzach i zmarszczył czarne brwi.
- Myślę, że niektórzy z was wiedzą, co to organizacja Czarny Brzask. Działała na terenie Piekła od kilkudziesięciu lat i miała na celu przejecie władzy – widział jak oczy niektórych zaczynają się szeroko otwierać z przerażenia. – Spiskowcy mają na sumieniu wiele zbrodni, gwałtów i innych pomniejszych przestępstw. Nie przebierali w środkach. Usuwali ze swojej drogi wszystkich niewygodnych i zagrażających im osobników. Odważyli się nawet podnieść ręce na mojego ciężarnego męża – czerwone źrenice Belzebuba zamieniły się w dwa płonące wiry, a po sali przebiegł pełen niedowierzania szmer. Dla mieszkańców Piekła nienarodzone życie było czymś wyjątkowym. W królestwie rodziło się mało dzieci, dlatego zamach na którekolwiek, równał się z podpisaniem na siebie wyroku śmierci.  – Nie mam najmniejszego zamiaru bawić się w sądy, dowody winy są oczywiste do wglądu dla każdego kto będzie chciał je zobaczyć i przeanalizować. Wprowadzić więźniów! – podniósł głos, a wszystkie rozmowy umilkły jak ucięte niewidzialną siekierą. Otwarły się drzwi i królewska straż poprowadziła po czerwonym dywanie sześciu mężczyzn. Szli dumnie, z wysoko podniesionymi głowami. Wszyscy pochodzili z arystokratycznych rodów i nie mieli zamiaru dać satysfakcji znienawidzonemu władcy. Stanęli rzędem przed tronem hardo patrząc na Beza. Nie było w nich nawet cienia skruchy. Z powodu swojego pochodzenia liczyli na długi pobyt w Twierdzy Cierni, gdzie mogliby opracowywać nowy plan.
- Proszę rodziny tych ścierw o wystąpienie do przodu! – głos władcy w głuchej ciszy zabrzmiał wyjątkowo ponuro. – Będziecie mieć okazję ostatni raz zobaczyć swoich bliskich! Tego zabrać stąd! – wskazał na mężczyznę w zaawansowanej ciąży, którego żołnierze natychmiast wyprowadzili ze sali. Zemdlał zanim zdołał dotrzeć do drzwi, posyłając swojemu mężowi pełne rozpaczy i bólu spojrzenie. To dało więźniom do myślenia, nie byli już tacy pewni siebie. Blade twarze ich bliskich zaczęły odbierać im odwagę. – Niech wejdzie kat! – Na te słowa zadrżeli. Wszedł wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna w szkarłatnym kaftanie. Twarz miał zakrytą maską. Za nim służba wtoczyła ze zgrzytem i łomotem znane każdemu Madejowe łoże. Straszono nim zawsze niegrzeczne dzieci. Nikt jednak nigdy nie widział go w użyciu, krążyły o nim straszne legendy. Metalowe ostrza i kolce zalśniły w blasku świec. Strażnicy złapali jednego ze spiskowców i rozciągnęli na łożu, zapinając skórzane klamry. Kat z niewzruszoną miną przystąpił do swojej roboty. Obracając drewniany kołowrót zaczął naciągać kończyny swojej ofiary, aż zaczęły trzeszczeć w stawach.
- Aaaa… - rozległ się przeraźliwy wrzask i większość z obecnych pozieleniała. Wyciągnął mały nożyk, którego ostrze pokryte było małymi zakrzywionymi haczykami i jakąś zielonkawą substancją. Rozerwał koszulę mężczyzny na piersi i zaczął go zagłębiać w najwrażliwsze miejsca, aż zatrzymał się w okolicy podbrzusza. Krew zaczęła cieknąć małymi strumyczkami na marmurową posadzkę. Skazaniec wił się i krzyczał na całe gardło, zupełnie zapominając o rozpierającej go wcześniej dumie. Kat z sadystycznym uśmieszkiem stargał z niego  spodnie wraz z bielizną. Patrząc mu prosto w przerażone oczy ujął w dłonie jego męskość.
- To moja ulubiona część – mruknął oblizując szerokie usta. Zrobił najpierw kilka płytkich nacięć by kwas mógł wniknąć w rany i zwielokrotnić cierpienie. Potem złapał za jądra i obracając nóż, zaczął je powoli wycinać,  upajając się zwierzęcym kwikiem ofiary. W tym momencie kilka osób osunęło się na ziemię. I nie byli to bynajmniej jacyś wrażliwcy. Czarty od wieków walczyły ze sobą i były zaprawione w bojach. Widok krwi nie był dla nich dziwny, ale to co rozgrywało się na ich oczach, przerosło ich oczekiwania. Spodziewali  się szybkiej egzekucji, nie czegoś takiego. Kat odczekał chwilę i teraz zajął się z kolei penisem. Polizał go na całej długości kilka razy, a potem bez ostrzeżenia wbił ostrze we wrażliwą końcówkę i wepchnął go aż po rękojeść. Po udach mężczyzny popłynęła nie tylko posoka, ale również stróżka moczu. Robił się coraz bledszy i widać było, że już długo nie wytrzyma takich tortur.
- Co ty zrobiłeś Symeonie?! A byliśmy tacy szczęśliwi! – jasnowłosa kobieta osunęła się na kolana łkając rozpaczliwie.
- Kończ Ravenie! – wydał niespodziewanie rozkaz władca. – Nie mam zamiaru tracić całej nocy na tych zwyrodnialców! – Kat skinął głową z niezbyt zadowoloną miną. Nie lubił gdy przerywało mu się rozrywkę. Podszedł do łoża i z całej siły oparł się na klatce piersiowej mężczyzny. Rozległ się chrzęst łamanych kości, a krew popłynęła szeroką rzeką. Kolce znajdujące się pod całym ciałem przebiły go na wylot. Oprawca zrobił to jednak tak umiejętnie, że  spiskowiec nadal żył. Nie miał jednak już siły krzyczeć. Belzebub podniósł się z tronu i podszedł do niego. Odwrócił do siebie twarz konającego.
- Byłeś moim doradcą,  traktowałem cię jak brata, a ty podniosłeś rękę na moje dziecko i  Lu! Nie zasługujesz by żyć! Nie wspomnę tu o innych twoich ofiarach! – Władca wyjął sztylet. Zapłonęło rytualne ostrze. Wszyscy włącznie ze spiskowcem dopiero teraz zrozumieli, że to koniec. Belzebub bez cienia litości zamachnął się i wbił go w oko mężczyzny, unicestwiając na zawsze. Zmasakrowane ciało przestępcy rozpadło się w pył w ciągu kilku sekund.
Egzekucja trwała dalej w niezmienionym rytmie. Jeden po drugim spiskowcy tracili życie wyjąc z bólu i wijąc się na łożu tortur. Władca zadał ostateczny cios każdemu z nich. Kiedy ostatni wyzionął ducha powiódł po sali zimnym wzrokiem.

- Mam nadzieję, że nikomu z was nie marzy się w tej chwili krwawy odwet. Nie chciałbym powtarzać tej ceremonii – zatrzymał dłużej oczy na rodzinach skazanych. – Wiem, że trudno wam przyjąć to co się stało, ale oni mieli czas by się z tego wycofać. Nie skorzystali z niego zaślepieni ambicją i żądzą władzy – wstał z tronu i wyszedł, żegnany zaszokowanymi spojrzeniami dworzan i arystokratów. Nawet kiedy zamknęły się za nim drzwi stali nieruchomo spoglądając po sobie i nie mogąc wykrztusić ani słowa. Na środku sali powstało jezioro utworzone z krwi i fekaliów, roztaczające paskudną woń. Czarty w milczeniu zaczęły powoli opuszczać komnatę, omijając je szerokim łukiem.

***
   Belzebub wrócił do willi Rokity nad ranem. Nikt by nie poznał w tym zgarbionym, wlokącym za sobą nogi mężczyźnie dumnego władcy, który przed kwadransem ferował wyroki. Czasem przychodziły takie chwile, że oddałby wszystko, żeby ktoś zastąpił go na tronie. To był właśnie jeden z takich momentów. Wszystkich spiskowców znał od dziecka, a z dwojgiem nich chodził do Akademii. Jadał z ich rodzinami wielokrotnie przy jednym stole. Mimo, że zasłużyli w pełni na swój los było mu ciężko na sercu. Miał też wyrzuty sumienia ze względu na Dominika. Gdyby nie zwlekał tak długo ze względów czysto sentymentalnych, chłopak  nadal nosiłby swoje maleństwo. Wszedł pod prysznic i zrzucił z siebie ubranie. Stał nieruchomo pod strumieniem wody i pozwolił, by zmywała z niego pot i zapach śmierci.
- Bez – usłyszał za sobą ciepły głos Lu, a czułe ramiona objęły go w talii. – Powinieneś odpocząć, dla ciebie to też był ciężki dzień. - Nagie ciało męża przylgnęło do niego, a delikatna ręka zaczęła myć sztywne plecy miękką gąbką. Masowała szerokie barki i zgrabne pośladki, rozluźniała napięte do bólu mięśnie, łagodziła targające duszą emocje. – Odpuść – szeptał mu do ucha – jesteś teraz ze mną i tylko to się liczy. Odwróć się.- Bez spełnił prośbę i spojrzał w niebieskie, pełne jasnych iskierek oczy. Ujął piękną twarz księcia w swoje duże dłonie i ucałował słodkie usta.
- Lu, przysięgnij, że nigdy mnie nie opuścisz. Jeśli kiedykolwiek to zrobisz, to tak ,jakbyś zgasił i słońce, i księżyc. Nastałyby kompletne ciemności, a moja dusza pogrążyłaby się w mroku na zawsze – przytulił uśmiechającego się do niego mężczyznę. – Jesteś dla mnie najważniejszy i nie wyobrażam sobie co by było, gdybym cię stracił – pieszczotliwe przesuwał wargami po smukłej szyi. – Wiesz, wcale nie widać, że niedawno byłeś w ciąży – dotknął jego płaskiego brzucha. – Może dorobimy siostrzyczkę? – wyszczerzył zęby z błyskiem w oku.
- Zabieraj łapy, ty wiecznie napalony paskudzie! – warknął na niego książę. – Jak chcesz córeczkę, to sam sobie urodź – ofuknął Beza, który na taką propozycję otworzył ze zdumienia usta.
- Łup… bum… gruch…  – z pokoju obok dobiegł ich przeraźliwy łomot. Wyskoczyli spod prysznica  w wielkim pośpiechu, po drodze wdziewając szlafroki. Pierwsze ich spojrzenia padły na kołyskę, która stała w kacie zupełnie pusta. Lu złapał się za rozdygotane serce i zaczął rozglądać po sypialni.
- Nie mogę… - usłyszał za plecami chichot Beza. Mały golasek krążył nad stolikiem, na którym stała butelka z mlekiem. 
Kiedy się obudził w pokoju nie było nikogo, a w brzuszku zaczęło mu burczeć. Właśnie miał zamiar wrzasnąć, gdy zauważył pojemnik z tym białym czymś, które mu wczoraj tak bardzo smakowało. Postanowił sam się obsłużyć i przy okazji wypróbować swoje skrzydełka. Niestety miał poważny problem z koordynacją ruchów. Po wielu nieudanych wysiłkach udało mu się wzbić w powietrze, jednak nie potrafił wziąć, do niezgrabnej jeszcze łapki, butelki. Z tego powodu robił wściekłe kółka i obijał się o sprzęty, zrzucając je przy okazji na podłogę. Piszczał przy tym coś do siebie z zawziętą minką. – Pomóc? – zapytał rozbawiony do łez władca i wyciągnął do niego rękę. Maluch na chwilę znieruchomiał, by zaraz potem z radosnym gruchaniem rzucić się w ramiona ojca. Zadowolony Lu, któremu właśnie ciężki kamień spadł z serca, obserwował ze szczęśliwym uśmiechem tą scenkę, z czułością patrząc na obu swoich mężczyzn.

***
    Dominik obudził się bladym świtem. Spał prawie szesnaście godzin i czuł się wypoczęty. Rozejrzał się niezbyt przytomnie po pokoju, w pierwszej chwili nie bardzo wiedząc, gdzie się znajduje. Usiadł gwałtownie na łóżku i silny ból uderzył w niego mdlącą falą. Dotknął brzucha i wspomnienia z poprzedniego dnia zaczęły powracać jak wzburzona rzeka. Rozpaczliwy telefon Lu, zwariowana jazda na przełaj przez bagna, wystrzał i rozpryskująca się czaszka bandyty, ciężka droga w straszliwym upale z rodzącym przyjacielem, ukryta jaskinia, maluszek w jego trzęsących się dłoniach, ciepło spływającej po jego udach krwi i szalony krzyk Juliana, odbijający się w jego duszy zwielokrotnionym echem. Właśnie maluszek…
- Gdzie… jak… - nie mógł zebrać myśli. – Nie ma go… odleciał… ? – zaczął się gwałtownie trząść.  Mignął mu przed oczami obraz kruchej świetlistej istotki. Nie zdążył jej dogonić, zostawił swojego synka samego w ciemnym tunelu.
- Nieee… ! – krzyk chłopaka pełen bólu i rozpaczy rozdarł ciszę poranka. Postawił na równe nogi wszystkich domowników. Sięgnął po ubranie i zaczął się gorączkowo je nakładać. Szło mu opornie, drżące ręce nie chciały go słuchać. Do pokoju wpadł Julian, a za nim Monika z Amirą.
- Dokąd się wybierasz kochanie? – zapytał go łagodnie czart siadając na łóżku.
- Muszę iść… - głos Dominika był urywany. – Wiesz… zabiłem go… zobacz… mam krew na rękach… – zwrócił na narzeczonego szalone oczy. – Próbowałem ją zetrzeć, ale nie schodzi… - poskarżył się płaczliwie.
- Skarbie, niczego tutaj nie ma – Julian ujął jego szczupłe dłonie. Był przerażony jego stanem. Serce nieomal pękało mu z bólu.
- On czeka na mnie… tam jest ciemno… muszę wziąć lampę... – niespodziewanie wstał, złapał za leżącą na stoliku latarkę i rzucił się do okna. Wojewoda złapał go dosłownie w ostatniej chwili, kiedy już przechylił się za parapet.
- Puszczaj! Mój synek się tam zgubi, nie odnajdę go! – wrzeszczał kopiąc i drapiąc trzymającego go czarta.
- Lećcie po chłopaków i przynieście krople, sam mu nie dam rady! – Krzyknął do zaszokowanych dziewcząt Boruta, desperacko przygniatając narzeczonego swoim ciałem do łóżka. Na twarzy miał już krwawe ślady po jego paznokciach. Mimo, że był potężnym mężczyzną ledwo dawał radę utrzymać go na miejscu. Po kilku minutach do sypialni wkroczyła cała czwórka.
- Odsuńcie się – zabrzmiał cichy głos Lu. Siedzący w jego ramionach malec wiercił się na wszystkie strony.
- Nie powinieneś tu z nim przychodzić! – odezwała się z przyganą Monika. – Przecież dopiero co stracił dziecko.
- Odsuńcie się! – powtórzył tym razem już o wiele groźniej książę. Zaskoczeni jego stanowczością zrobili o co prosił. Usiadł na łóżku. A Dominik niespodziewanie przestał się miotać i wpatrywał się w niego wytrzeszczonymi oczami. - Widzisz, to Damon. Nazwałem go tak na twoją cześć  – podał mu niemowlę, które jakby rozumiejąc powagę sytuacji słodko zagruchało do tego smutnego pana, który patrzył na nie wielkimi, zielonymi oczami. – Czujesz jak bije mu serduszko? – ujął jego rękę i położył na drobnej piersi chłopczyka. - Żyje tylko dlatego, że przybiegłeś nam na pomoc, nie bacząc na swój stan. I nie martw się, twoje maleństwo do ciebie wróci, jego duszyczka na pewno nie odleciała daleko. Musisz tylko cierpliwie poczekać – przytulił ich oboje do siebie. – Odpocznij, Julian tak bardzo się o ciebie martwił. My  wszyscy zresztą też. Bardzo cię kochamy – podał mu herbatę z kroplami uspokajającymi. – Śpij spokojnie. Jesteśmy obok tak długo, jak będziesz nas potrzebował. - Gładził jego rude loki, dopóki nie poczuł, że mięknie w jego ramionach.

13 komentarzy:

  1. Biedny Dominik.Mam nadzieje, że uwierzy Lu i tym bardziej będzie chciał teraz dziecka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Należało się tym oprawcą! Lecz uważam że Bez powinien poznęcać się nad nimi dłużej i mocniej. A jak Dominik przypominał sobie to wszystko to aż mi łezka spłynęła. Z niecierpliwością czekam na dalsze losy Juliana i Domisia. Weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak już mówiłam, mnie to szczególnie nie rusza. Mało mi i za krótko i w ogóle, ale ty wiesz, że ja mam szczególnie chore zapędy w kierunku sadyzmu. Ale cieszę się, że w ogóle się zdobyłaś na opisy, zważywszy jak trudno ci takie rzeczy przychodzą.
    Szkoda mi Domisia bardzo, ale to bardzo, lecz wierzę, że on oraz Julian poradzą sobie nawet w takiej trudnej sytuacji i wszystko dobrze się skończy. Smutna scena. Lu za to jest po prostu kochany. Wspaniały zarówno partner, jak i przyjaciel. Weny! Albo i nie, zawsze cię mogę zacząć zapędzać do roboty, w ramach zemsty... xD"

    OdpowiedzUsuń
  4. Piszę że skutkiem ale opko powoli traci to coś.
    Eryk (że smutkiem)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie sie tam podobalo. Cos malo sadyzmu ale reszta byla super :-) mam nadzieje ze dominik szyblo wroci do siebie

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozumiem okrucieństwo Beza. jest władcą a tutaj nagle okazuje się, iż jego "przyjaciele" chcą go zabić i jego męża z nienarodzonym dzieckiem!

    Cieszę się z powodu Lu, Beza i Damona. A jednocześnie jest taka smutna z powodu Dominika i Juliana! ;((

    Rozdział naprawdę cudowny, sprawił, że zaczęłam płakać! ;((

    WENY!!!!!:)

    OdpowiedzUsuń
  7. No i jak już się cieszyłam że Bez zaczął myśleć to on spierniczył. Nie reformowany z niego demon i go nie polubię bo też nie ma za co. Chociaż muszę przyznać że powiało grozą na tych torturach i dało się wyczuć że jest prawdziwym władcą. W końcu, trzeba było tragedii żeby coś zrobił.
    Dalej nie poważnie traktuje męża z tym komentarzem o robieniu siostrzyczki. Chociaż nie powiem na pewno była by słodka. Damon jest za to wspaniałym szkrabem. Aż by się chciało widzieć jak dorośnie. Tylko żeby jego ojciec jeszcze zmądrzał.
    Julian za to musi być teraz ogromnym oparciem dla Dominika bo to jak się obudził było tak smutne że aż ścisnęło za serce. Prawdziwa strata ale trzymam kciuki żeby jakoś sobie z tym poradzili. Mimo że na pewno nie będzie łatwo. Scena jak Lu pokazał mu dziecko. Wspaniała.
    Dużo dużo weny i chęci:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Buuu...
    Biedny Domiś i Biedny Julian:(
    Stracili dziecko, a Julek mógł też stracić Dominika...
    Nie niszcz ich!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej,
    rozdział bardzo mi się podobał, te „tortury”, pokazały zapewne innym, że z władcą nie należy igrać.... Haha odpowiedź Lu na to, że może by się postarali o dziewczynkę świetna.... już ich mały synek nieźle sobie radzi... biedny Dominik, och bardzo przeżywa stratę swojego maleństwa....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  10. nie współczułam, yo na bank! Ale muszę przyznać że przestraszyć też się nie przestraszyłam, jednak śniadanie mi się dźwigało ;/ na szczęście udało mi się je zatrzymać w żołądku XD
    Bez dobrze zrobił, niech wiedzą co się stanie jak mu podskoczą. Damon jest taki rozkoszny, i coś czuję że imię jest adekwatne dla malca XD W końcu to syn Belzebuba i Lucyfera :P
    Martwe się jednak o Dominika, obecność Lu i maluszka może nie wystarczyć żeby chłopak się pozbierał. W końcu to on stracił swojego maluszka, a on tak bardzo chciał mieć swoją rodzinę :(
    Weny Weny Weny i daj już kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Znowu przez ciebie płakałam ,,,oczywiście egzekucja była wspaniała i należała im się, świetnie to wszystko wymyśliłaś....
    Ale Domiś,,, T_T aż po prostu brak słów, siedzę w kawiarni gdzie mam w kocu dostęp do neta a ludzie gapią się na mnie jak na wariata xD
    Pozdrawiam i bardzo tęsknie ;3 Jestem zabiegana,,, ale w niedziele mam wolne więc zapraszam wtedy do siebie ;3
    Twoja Maru;3

    OdpowiedzUsuń
  12. Ryczałam jak bóbr. Masakra

    OdpowiedzUsuń
  13. ... tym chujom należało się więcej. Ta kara była zdecydowanie za małą.

    OdpowiedzUsuń