Monika z
Dominikiem wczesnym rankiem pojechali do miasteczka Torholle. Na ósmą rano byli
umówieni z Pawłem Kusym, który obecnie zarządzał firmą ,,Ropuszka”. Oboje
często robili tutaj zakupy, ale nigdy nie byli w tej części niewielkiej
miejscowości. Stanęli przed okazałą bramą, gdzie zatrzymał ich portier. Gdy
podali swoje nazwiska natychmiast wpuszczono ich do środka i pojawił się sam
dyrektor. Wylewnie ich przywitał i zaproponował zwiedzanie zakładu. Minęli
budynek administracji i zobaczyli rozległy teren, a na nim mnóstwo zabudowań
gospodarczych i ciągnące się w nieskończoność szklarnie. Pomiędzy nimi
połyskiwały oczka kilku stawów.
- Co tu
właściwie produkujecie? – Monika weszła do pierwszego z brzegu oszklonego
pomieszczenia. Zobaczyła ziemię obsianą rdestem i wszędzie miliony maleńkich
ślimaczków.
- To
winniczki, hodujemy je i sprzedajemy świeże, mrożone, w formie konserw. Na
zachodzie dobrze za nie płacą. Ich jajeczka zwane białym kawiorem nie mają
sobie równych w Europie – mężczyzna z dumą oprowadzał ich po firmie. Na koniec
wręczył im pokaźną paczkę i plik dokumentów do przejrzenia. – Kto z państwa
zostanie dyrektorem?
- Chyba ja –
odezwała się niepewnie dziewczyna, z obrzydzeniem obserwując jak dwa małe
ślimaczki pełznął po jej bucie. – Co to takiego? – zapytała zaciekawiona.
- Prezent od
zakładu, spróbujcie naszych wyrobów są naprawdę smaczne. Proszę się nie
martwić, z przyjemnością wprowadzę panią we wszystkie tajniki. ,,Ropuszka”
bardzo dobrze prosperuje. Wystarczy kilka miesięcy i da sobie pani radę sama.
Prowadziła pani kiedyś jakiś biznes? – Kusy nie spuszczał z Moniki ciemnych oczu.
Widać było, że mu się podoba.
- Tak, przez
kilka lat kwiaciarnię – przyspieszyła kroku, starając się trzymać go na
dystans.
- W takim
razie bardzo to nam ułatwi pracę – uśmiechną się do niej mężczyzna i na
pożegnanie elegancko cmoknął ją w rękę.
Kiedy
wrócili do domu Monika położyła paczkę na stole w kuchni. Zerwała z niej
papier, ostrożnie zerknęła do środka i lekko pozieleniała. Stanowczym ruchem
osunęła od siebie pudełko i ciężko usiadła na krześle.
- Napakował
tam pijawek, co masz taką dziwną minę?- Dominik z rozbawieniem obserwował
zdegustowaną przyjaciółkę. Spojrzał na
jej włosy i zaczął chichotać.
- Z czego
rżysz? – warknęła na niego.
- Tak tylko
– wyciągnął rękę i zdjął z jej warkocza maleńkiego ślimaczka.
- W co ty
mnie wplątałeś? Nawet patrzyć na to nie mogę, a co dopiero spróbować tego
paskudztwa – jęknęła i pociągła go za ucho. – Powiedz, jak mam sprzedawać coś,
czego się brzydzę?
- Zajmiemy
się tym wieczorem, teraz muszę się śpieszyć do szkoły – chłopak poderwał się i
ruszył do garażu. Miał nadzieję, że Monika przemyśli sprawę. Firma przynosiła
naprawdę imponujące dochody. Przyjaciółka w krótkim czasie stałaby się dość
zamożną osobą, a on miałby z głowy przynajmniej jeden problem. Przypomniał
sobie kontrakt narzeczeński i chaos w domu Juliana. Złapał się za głowę i
jęknął. Czuł zbliżającą się migrenę.
***
Amira, jak
tylko wróciła ze szkoły zaczęła szukać Boruty. Pewna sprawa nie dawała jej
spokoju. Wuj był doświadczonym mężczyzną, a w całym Piekle wszyscy wiedzieli o jego
licznych romansach. Uznała więc, że jest naprawdę wiarygodnym źródłem
informacji. Znalazła go w gabinecie zakopanego w papierach. Usiadła na blacie
biurka, by zwrócić jego uwagę.
- Wujeczku,
mam pytanie? – zaczęła przymilnie.
- Czego mały
potworze? – mruknął Julian, nawet nie
podnosząc oczu znad dokumentów.
- Tak się
zastanawiałam… wiesz…- zarumieniona dziewczyna, wyraźnie miała problem ze
sformułowaniem pytania.
- Wystękaj
coś wreszcie – wojewoda nigdy nie był wzorem cierpliwości.
- Jeśli
pocałowałam kogoś i ta osoba mnie nie odtrąciła, to chyba dobrze prawda? Jak
się dowiedzieć, czy to działa w obie strony? – wbiła w Borutę czarne oczy.
- Ty chyba
jesteś podrzutkiem co? Niemożliwe, żeby w mojej rodzinie była ktoś tak tępy! –
popatrzył na nią i pokręcił głową. – A słyszałaś, ty diabliczko od siedmiu
boleści o kuszeniu? Kto by się oparł takiej ślicznej dziewczynie – dodał
wojewoda nie całkiem przytomnie, bo znowu zagłębił się w papierach.
-
Czyli mam użyć swoich atutów, a dowiem się czy mnie naprawdę lubi? – cmoknęła Juliana
w policzek. – Dziękuję wujaszku! – zerwała się i wybiegła z gabinety. Dopiero głośne
trzaśnięcie drzwiami przywróciło Borucie rozsądek.
- Ej, wracaj!
– wrzasnął za dziewczyną. – Nie waż się nikogo uwodzić! – wyszedł na korytarz,
ale po Amirze nie zostało już ani śladu. Nie miał zamiaru latać za nią po całej
okolicy, ale jak wróci to będzie się musiał z nią poważnie rozmówić i dowiedzieć
w kim się zakochała ta smarkula. Doskonale
wiedział, że siostra powiesi go na suchej gałęzi, jak się małej coś stanie.
***
Amira
stroiła się przez dwie godziny. Nie mogła się zdecydować co włożyć. Nie miała
żadnego doświadczenia w uwodzeniu. W końcu wyszła z domu ubrana w obcisłą,
bawełnianą, ciemnoniebieską sukienkę z kapturkiem. Sięgała
tylko do pół uda i z przodu miała zameczek, odrobinę go rozsunęła, by było
widać interesujące krągłości i aksamitną, śniadą skórę. Rozpuściła długie,
czarne włosy i związała je luźno z tyłu
srebrną zapinką. Pobiegła do domu Moniki i weszła do holu. Przywitała ją cisza.
Po chwili jednak usłyszała szum odkręcanej do wanny wody. Dziewczyna poszła do salonu i grzecznie usiadała na kanapie. Zapadał zmierzch, na kominku
trzaskał wesoło ogień. Włączyła telewizor, właśnie na Vivie nadawali listę przebojów.
Monika wykąpała się, wysuszyła włosy, narzuciła szlafrok na nagie ciało i zeszła na dół. Usłyszała muzykę i domyśliła się, że to pewnie Amira przyszła wizytą. Widocznie przyjaciółka nieco się ośmieliła i nie zamierzała nadal jej unikać. Weszła po cichu do salonu i stanęła oczarowana. Smukła, drobna sylwetka klęczała na kanapie i wyjadała z miseczki chipsy. Dopasowana sukienka ściśle opinała kuszące kształty. Nie zauważyła jej, podśpiewywała jasnym, czystym głosem najnowszą piosenkę Adele.
- Nie jedz
tego świństwa – Monika usiadła obok niej i
zabrała z rąk talerzyk.
- Wiesz, że
masz coś na włosach?- dziewczyna odwróciła do niej ciemną głowę.
- Fuj! –
jęknęła. – Wyciągnęłam ich już kilka, smakuję chyba tym oślizgłym potworkom.
Dominik nie miał ani jednego, a też był ze mną w szklarni. Mogłabyś mi
pomóc? – odwróciła się w jej kierunku. Nie
spodziewała się wcale tego co nastąpiło potem. Amira wstała i usiadła jej
okrakiem na kolanach. Nachyliła się i zaczęła muskać końcami palców jedwabiste pasma. Usta dziewczyny znajdowały się dosłownie centymetry od niej. Były
czerwone, pełne i niesamowicie nęcące. Monika bezwiednie się oblizała. Ramiona
same wystrzeliły do przodu i przytuliły smukłe, ciepłe ciało. Dotknęła miękkiego
policzka i zobaczyła jak źrenice przyjaciółki się rozszerzają. Musnęła delikatnie
wargami jej usta, rozchyliły się zapraszająco. Były słodkie, o wiele słodsze
niż się spodziewała. Oszołomiona niesamowitym doznaniem wsunęła powoli do środka
język. – Ami – czy ten ochrypły, pełen pożądania szept, to był na pewno jej
głos? Czuła, że tonie, kręciło się jej w głowie od nadmiaru wrażeń. Zanurzała
się coraz głębiej i spadała w rozkoszną otchłań zapomnienia.
- Dość – pierwsza
o dziwo ocknęła się Amira. Eksperyment właśnie wymykał się jej spod kontroli.
Jeszcze moment, a zupełnie straciłaby panowanie nad sobą. To co
się stało zupełnie przerosło jej oczekiwania. Teraz była już pewna tego co
czuje i nie ważne jak zareaguje na to jej rodzina. Ta kobieta była warta
każdego szaleństwa, które będzie musiała popełnić, by ją mieć. Wstała i na
chwiejnych nogach wyszła z pokoju. W progu jeszcze się obejrzała. Monika
siedziała nieruchomo jak posąg. Nie mrugała nawet oczami. Czerwone policzki i rozwichrzone,
jasne włosy wymownie świadczyły o jej stanie. Oddychała szybko, a jej
piersi gwałtownie falowały.
- Cholera,
czy twoje rodzinne wariactwo jest zaraźliwe? – zapytała z niemądrą miną. W
odpowiedzi usłyszała tylko chichot przyjaciółki.
***
Lucyfer
ocknął się po jakiejś godzinie na zimnej, marmurowej posadzce. Z trudem usiadł,
był taki zmarznięty, że ledwie mógł poruszać rękami. Po chwili przejaśniło mu
się w głowie. Musiał natychmiast odnaleźć męża, nie mógł tak zostawić tej
sprawy. Zachował się jak bezrozumny smarkacz. Do tej pory uważał się za
jedynego pokrzywdzonego. Tymczasem prawda miała dwa oblicza. Zawsze myślał o
Władcy Piekieł jako o największym okrutniku bez żadnych zasad, okazało się
jednak, że w niczym mu nie ustępował. Z premedytacją dręczył go latami,
doskonale zdając sobie sprawę jak bardzo był zazdrosny. Nieraz widział jak
podnosi dumnie głowę i zagryza usta w pełnym urazy milczeniu. Cierpliwie znosił
jego humory i odgrywał się, drażniąc się z nim przy każdej okazji.
Ubrał się
zgrabiałymi palcami i chwiejnym krokiem ruszył przez mroczne pałacowe korytarze.
O tej porze były zupełnie puste. Usłyszał na zewnątrz gwar i ujadanie królewskich
ogarów. Zobaczył na dziedzińcu Belzebuba, w otoczeniu licznej grupki myśliwych.
W swojej skołatanej głowie zapomniał jednak o pewnym istotnym szczególe.
Piekielne psy były ogromnymi, agresywnymi bestiami i sięgały przeciętnemu
mężczyźnie do ramienia. Słuchały tylko swojego pana i nienawidziły niebieskiego
koloru, a taki właśnie surdut miał na sobie książę. Na widok Lucyfera cała
sfora ruszyła w jego kierunku z wściekłym ujadaniem. Zaskoczony zdołał się
tylko zasłonić rękami nim upadł na ziemię. Nie miał przy sobie żadnej broni.
- Lu, niech
to szlag! – usłyszał z daleka głos męża. Los chyba się na niego zawziął. Zamknął
oczy i szczerze pożałował, że nie zdążył go przed śmiercią przeprosić. Chciał
wznieść osłony, ale zawróciło mu się w głowie, a zdrętwiałe palce nie chciały
ułożyć się w znak. Teraz mógł tylko czekać, aż potężne szczęki wbiją się w jego
gardło i rozszarpią je na kawałeczki. Zamiast tego poczuł zamykające się wokół
niego silne ramiona. Ktoś osłonił go własnym ciałem. Potężne uderzenie
odrzuciło ich na bok. Śmierdzący oddech zatrzymał się koło jego twarzy. Zrobiło
mu się niedobrze. – Aach…! – rozległ się krzyk męża i coś ciepłego zaczęło mu
spływać po szyi. Ujadanie ucichło. – Pieprzone tarcze! Możesz otworzyć oczy,
już po wszystkim – książę powoli uchylił powieki, niepewny co zastanie wokół
siebie. Myśliwi poskromili ogary i właśnie prowadzili je do kojców. Trzy z nich
leżały martwe na dziedzińcu. Belzebub leżał obok niego, a na jego szacie widać
było powiększającą się z minuty na minutę plamę krwi.k niego, a na jego szacie widać
było powiększającą się z minuty na minutę plamę krwi. Lucyfer
szybko oderwał od swojej koszuli pas materiału i drżącymi rękami przewiązał nim
ramię i pierś męża.
- Czego się
gapicie?! – krzyknął na służbę. – Zanieście pana do sypialni i zawołajcie
medyka!
***
Belzebub
otworzył rano oczy i nie mógł się poruszyć. Ubrany był tylko spodnie od piżamy.
Nagą pierś i ramię miał ściśle zabandażowane. Po zdrowej stronie spał wtulony w
niego Lu. Zarumienione policzki i rozchylone, różowe usta nadawały mu bardzo niewinny wygląd.
Zerknął niżej, ogonki zaplecione były w węzeł nie do rozwiązania. Westchnął
tylko cicho i zapatrzył się na piękną twarz męża. Poprzedniego dnia wybiegł z
sypialni taki wściekły, że ledwie nad sobą panował. Gdyby tam został, sprałby
gówniarza na kwaśne jabłko. Jak sobie
tylko przypomniał tych wszystkich jego kochanków, wyniosłe miny, wyzywające stroje
powodujące, że wszyscy się ślinili na jego widok, to od razu rosło w nim
ciśnienie, a oczy zaczynały rzucać iskry. A wszystko z powodu głupiej pomyłki i
dumy tego uparciucha. Spojrzał na mężczyznę u swojego boku. Wyglądał jak jasnowłosy
anioł. Ile to razy miał ochotę go zlać, aż by mu spuchł tyłek, potem czule przytulić i schrupać na surowo. Mało
brakowało by zginął. Ogary kompletnie oszalały na widok błękitnego kaftana. Nie
miał pojęcia co tak go zaćmiło. Przewodnik stada ruszył do ataku nim ktokolwiek
z myśliwych zdążył złapać za smycz. Zareagował instynktownie, włosy dosłownie
zjeżyły mu się ze strachu na karku. Gniew i żal gdzieś ulotnił się bezpowrotnie. Zobaczył
jak Lu pada na ziemię, wyprzedził psy i zasłonił go własnym ciałem. Ani przez
sekundę nie pomyślał o sobie, najważniejszy dla niego był mąż. Trzy pierwsze bestie usiekł mieczem, ale czwarty wyrwał mu go z ręki i wgryzł się w ramię. Złożył
znak i błysnęły tarcze, odpychając nacierające stado.
Poruszył
ręką, pulsowała tępym bólem, czuł krążący w swoich żyłach jad, zawarty w ślinie piekielnych psów, ale ile razy spojrzał na piękną twarz
śpiącego męża, wiedział, że było warto. Kochał tego
mężczyznę ze wszystkimi wadami i zaletami. Doskonale, zdawał sobie sprawę, że
już nie potrafiłby bez niego żyć. Postanowił, że cokolwiek przyniesie im
jeszcze los, zrobi wszystko, by pozostał u jego boku.
- Rusz się
śpiąca królewno, jestem głodny – podrapał go delikatnie po odsłoniętym brzuchu.
- Jeszcze chwila
– wymamrotał nieprzytomnie książę i łypnął na niego jednym okiem.
- Powinieneś
zadbać o swojego bohatera – Belzebub próbował wypiąć pierś, ale tylko jęknął i
złapał się za opatrunek.
- Pajacuj
dalej, to zawołam medyka, żeby ci od nowa założył szwy – odburknął Lu, ale spojrzał
na niego zatroskanym wzrokiem. – Zaraz zadzwonię po śniadanie – pogłaskał ogonki, które same posłusznie się rozplotły i wstał z łóżka.
Zaczął się rozglądać za szlafrokiem.
- A ty
dokąd? – władca złapał go za spodnie. – Chyba o czymś zapomniałeś?
- O co znowu
chodzi? – zaskoczony książę usiadł z powrotem na materacu.
- O należny
mi środek przeciwbólowy – wbił wzrok w kuszące usta.
- Zaraz,
zaraz… Ty chyba nie masz na myśli…? – zaczerwienił się Lucyfer i spojrzał na niego niepewnie. Głośno przełkną ślinę.
- Ależ
oczywiście, że mam – mężczyzna uśmiechną się w duchu. Właśnie miał jedyną i niepowtarzalna
szansę spróbować ponownie tych słodkich warg. Zamierzał wykorzystać skruchę
męża najlepiej jak się dało. Wiedział, że
długo nie wytrwa w roli czułej i uległej żony. – Tu , tu i tu – wskazał kilka miejsc na
swoim ciele. Z przyjemnością patrzył jak na policzkach męża wykwitają ciemne
rumieńce. Mijały minuty, a napięcie między nimi narastało. Lu zbliżał się do niego bardzo powoli. Miał wrażenie, że ma przed sobą niesamowicie płochliwe zwierzątko. Belzebub doskonale wiedział dlaczego się tak zachowuje. Siedział spokojnie, starając się go nie przestraszyć, żadnym niepotrzebnym gestem.
Ami jest wspaniała ale Boruta miał racje diabeł z niej od siedmiu boleści. Mimo to udało się jej chociaż na chwilę omotać Monikę. Lubię tą parkę i mam nadzieje że się szybko zejdą:) Scenka z założeniem firmy bardzo urocza i fajnie że mimo tego iż Dominik był nie obecny w sumie w tak długim rozdziale udało ci się go zgrabnie wcisnąć.
OdpowiedzUsuńLu i jego wypadki. Tylko czy to był aby wypadek? Przecież te ogary musiał ktoś pilnować chyba żeby się tak nie wałęsały samopas. Książę zaczyna rozumieć swoje błędy z przeszłości bo i on przecież sporo ich popełnił. Mam nadzieje że jednak szybko nie podda się mężowi. Moim zdaniem jeszcze nie czas na pojednanie. Mimo to powinien być mu wdzięczny. Pięknie obronił go przed atakiem.
Bez tu jak raz wykazał znów trochę uczuć. Nie myślał o tym że coś może stać się jemu tylko ruszył na ratunek mężowi. I dobrze się stało:) Być może jest dla nich nadzieja:) Tylko ta końcówka... znów zmanipuluje Lu i kto wie jak to się skończy... Jak dla mnie na takie zbliżenia jest za wcześnie. Co innego ogonki ale.. zresztą zobaczymy co wymyślisz:)
Rozdział podobał mi się bardzo i długo na niego czekałam.
Dużo weny i chęci:)
Sama sobie odpowiadam:D Więc do poprawionej końcówki rozdziału. Teraz na prawdę wyszło bardzo bardzo dobrze. Tak jak być powinno bo ta przeszłość nie może być zapomniana mimo wszystko. Dla nich jest jeszcze szansa.... tak wiem sama sobie przeczę czasem ale teraz na prawdę wyszła ta końcówka lepiej Bez'owi coś tam w tej pustej łepetynie zaświtało. Oby tak dalej:)
UsuńxD Boski rozdział, coraz bardziej Lu i Belzebub wchodzą na mój pierwszy plan. ;) weny ^^
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział. Cieszę się, że Belzebub i Lu się pogodzili i ma być pomiędzy nimi coś więcej, niż seks.To urocza para. Mam nadzieje, że Rokita z Dominikiem, w końcu odnajdą swój małżeński rytm
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze wspaniały, co prawda za opóźnioną publikacje powiadomienia na sekcie należy ci się bura - ale wybaczam. Co do rozdziału... Ty wiesz że kocham Lu? Zresztą kto by nie kochał małego głuptasa dzięki któremu wszystko się tak toczy - jakby był mądrzejszy nie byłoby połowy rozdziałów i od razu happy end - a tak możemy sobie popodziwiać Belzebuba cierpiącego za jego głupotę (tym razem dosłownie cierpiącego). Co do dziewczyn - wiesz że to nie moje klimaty, ale w twoim wykonaniu są one wyjątkowo zjadliwe - życzę im szczęścia i niech się nie pozabijają. Poza tyn czekam na Borutę - ale o tym już wiesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Lu i Belzebub *przyklaskuje*. Moja ulubiona parka zdecydowanie. Z resztą ja ogólnie uwielbiam Lucyfera, w każdym wydaniu. Co za głuptas czasami, naprawdę. Ale jak Belzebub się bohatersko rzucił w jego obronie. Ahhh... Też tak chce. Dla mnie się nikt nie rzuca w psie paszcze. Ale schodzę z tematu.. Uroczy są!
OdpowiedzUsuńBoski rozdzialik. Pary damsko-damskie bardzo lubię, więc mam nadzieję, że dziewczynom się wszystko ułoży :)
Witam,
OdpowiedzUsuńbardzo dobry rozdział. Już wszyscy wiemy czym tak naprawdę zajmuje się firma, ślimaczki bardzo polubiły Monikę. Ach ale z tej Amiry kusicielka, i jeszcze zostawiła biedną Monikę w takim stanie.... Belzebub rzucił się na pomoc Lu i go zasłonił własnym ciałem, ogonki wystarczyło pogłaskać, a same się rozplątowywują...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
On go obronił?! AWwwww Lu to twj bohater! Całuj go wreszcie xD haha
OdpowiedzUsuńA co do Ami i Miniki, uuuaaa O_O to się porobiło :)
Ciekawe co dalej z nimi będzie:)
Przepraszam, że znowu tak krótko,ale jestem chora, mam gorączkę i umieram xD
Twoja Maru;3