Julian wyciągnął z
półki album ze zdjęciami. Usiadł na dywanie przed płonącym kominkiem i gestem
zaprosił naburmuszonego Dominika, by zajął miejsce obok niego. Zrobił to bardzo niechętnie, nie wypuszczając z ręki bicza. Wojewoda westchną, widząc jego
zaciętą minę, ale postanowił kontynuować. Miał w planie zagadać chłopaka i
wyrzucić do ognia niebezpieczne narzędzie, które zostało skonstruowane tak, by
ślady po nim długo jeszcze paliły uderzonego nim nieszczęśnika żywym ogniem. Na
szczęście narzeczony o tym nic nie wiedział. Rozłożył książkę na kolanach
i zaczął mu pokazywać śliczne fotografie maleńkiej Amiry. Ubrana w najróżniejsze
modne stroje wyglądała wyjątkowo uroczo. W drobnych rączkach mięła puszystą, czarną kitkę. Z poważną minką i wydętymi
usteczkami wpatrywała się w obiektyw. Pozowała jak prawdziwa modelka. Wyglądała
tak słodko, że można by ją było zjeść żywcem. Dominik wpatrywał się w maleńką
dziewczynkę naprawdę oczarowany. Wiele by dał za taką córeczkę.
- Niesamowite, była
strasznie milutka – chłopak nie mógł oderwać oczu od fotografii. Tymczasem
Boruta przysuwał się coraz bliżej. Ostrożnie manipulując zaczął wyciągać bicz z
zaciśniętej dłoni towarzysza. – Czy nasze dziecko też by tak wyglądało?
- Na pewno byłoby
jeszcze ładniejsze po takim tatusiu jak ty – czarował go miękkim głosem mężczyzna.
Tak naprawdę jemu też spodobała się wizja małego diabełka z zielonymi oczkami i
rudymi włoskami. Tak bardzo się zadumał, że nie zauważył, jak Dominik coraz mocniej marszczy brwi.
- A co to takiego?! – krzyknął ogromnie
zaskoczony. Na niebieskim kocyku siedziała Amira, miała może kilka miesięcy, była
golusieńka, pulchna, różowiutka i słodka. Na główce kłębiła się burza czarnych
loczków, a szare ślepka patrzyły bystro na świat. Natomiast z plecków oprócz
kitki, wystawało coś, czego chłopak nie spodziewał się tam absolutnie zobaczyć.
Małe, czarne skrzydełka, przypominające nieco nietoperze były na wpół rozłożone.
Pokrywała je krótka, lśniąca sierść. – O ilu rzeczach mi jeszcze nie powiedziałeś
ty paskudny czarcie?! – wrzasnął zdenerwowany chłopak i zaczął okładać Juliana
z całek siły po plecach biczem. – Zatłukę cię i każdy sąd w Piekle mnie uniewinni!
- Kochanie, nie denerwuj się! – wojewoda zerwał się z podłogi, usiłował umknąć jak najdalej od palących razów. Zaczęła się
gonitwa dookoła stołu. Dominik tym razem nie miał zamiaru mu odpuścić. Miał szczery
zamiar zatłuc drania. Jeśli ten stary krętacz myślał, że będzie go wodził za
nos jak małe dziecko, to się grubo pomylił. Nawet jego naiwność miała swoje granice.
- Już po
tobie! – rzucił się w pogoń za wrednym cwaniakiem, a wojewoda mógłby przysiąc,
że wyglądał zupełnie jak mały, szkarłatny smok. Tylko czekać, aż zacznie zionąć ogniem.
Bat świstał w powietrzu, co chwilę trafiając do celu. Boruta , którego paliły
już całe plecy, dopadł wreszcie okna i nie namyślając się nawet wyskoczył przez
niego jednym susem. Pognał przed siebie jak spłoszony jeleń. W duchu pomstując
na swoją głupotę i bezmyślność. Mógł mieć
pretensje jedynie do samego siebie. Nie tylko nie załagodził sprawy, ale jeszcze
rozwścieczył swojego narzeczonego na amen. Teraz to tylko cud mógł go uratować.
- Ależ ten
Dominik ma ciężką rękę – jęknął głośno i skierował się prosto do pałacu
przyjaciela. Wiedział, że Bez go pożałuje. Jego mąż był równie kłopotliwy i
uparty. Miał ochotę na szklaneczkę wina na złagodzenie bólu i niewielką
nadzieję, że może władca coś mu doradzi. Ułagodzenie chłopaka nie będzie
łatwe. Niestety nie
zastał go w domu, tak przynajmniej stwierdził jego osobisty kamerdyner. Powlókł
się więc smętnie do pobliskiego baru, gdzie zaszył się kąciku i w kuflu z piwem
topił swoje smutki.
***
W pałacu od
rana wrzało jak w
ulu. Krążyły dziwne plotki, jedna fantastyczniejsza od drugiej. Do księcia
Lucyfera został wezwany nadworny medyk oraz najlepszy w kraju zielarz.
Dworzanie się zastanawiali, co się wydarzyło za zamkniętymi drzwiami komnaty.
Czyżby między małżonkami znowu doszło do ostrej kłótni? Niejeden z nich chętnie
zamieniłby się w muchę, aby dowiedzieć się co tam się dzieje.
W królewskiej sypialni na wielkim łożu z baldachimem leżał książę, nadal ubrany w piżamę. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego. Usta miał zaciśnięte w wąską kreskę, znamionującą upór.
- Wasza
wysokość, proszę się rozebrać – zwrócił się do niego lekarz.
- Nie będę
się przy nim wypinał – naburmuszony mężczyzna wskazał na małżonka, przyglądającego
się wszystkiemu z niepokojem.
- Ależ Lu,
mam takie samo prawo wiedzieć jak ty – Belzebub próbował załagodzić sytuację.
Został jednak stanowczo wyrzucony z sypialni. Chodził nerwowym krokiem po
salonie nie mogąc się doczekać końca badania. Po jakiejś
pół godzinie został wpuszczony do środka. Popatrzył wyczekująco na medyka.
- To już drugi
miesiąc, maleństwo i matka są silni i zdrowi. Wszystko powinno przebiegać bez
problemów – mężczyzna szczerze mu pogratulował. – Oczywiście będziemy się
opiekować księciem, aż do szczęśliwego rozwiązania. Czy mogę ogłosić radosną
nowinę?
- Oczywiście
– władca usiadł na łóżku i uśmiechnął się do zarumienionego męża. – Powiedz proszę,
że się cieszysz tak jak ja – delikatnie pogładził jego policzek. – Może to dla
ciebie zbyt wcześnie na takie obowiązki? Odezwij się kochanie – coraz bardziej
zaniepokojony patrzył na milczącego księcia. Bardzo się
bał, że jest niezadowolony z tej ciąży. Ich pierwszy raz był właściwie gwałtem.
Wiedział, że matki często odrzucały dzieci pochodzące z przemocy. Dopiero teraz
zdał sobie sprawę, że skrzywdził nie tylko Lu. Konsekwencje jego porywczości
może ponieść także to niewinne maleństwo.
Lucyfer
doskonale widział co dzieje się z mężem. Wpatrzone w niego szkarłatne oczy były
pełne smutku i lęku. Wiedział, że ogromnie cieszy się z przyszłego potomka. Być
może powinien potrzymać go jeszcze w niepewności i trochę podręczyć. Z
pewnością zasłużył na odrobinę cierpienia. Nie miał jednak do tego serca. W
jego brzuchu rosło nowe życie, które zasługiwało na dwoje kochających się rodziców.
Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Chodź do
mnie, wyciągnął do niego rękę – mężczyzna natychmiast skorzystał z tego
zaproszenia. Położył się obok, wziął go w ramiona i przytulił do piersi z
pełnym ulgi westchnieniem. – Myślałeś jak mu damy na imię? – książę umościł się
wygodnie na jego torsie. Było mu niesamowicie ciepło i przyjemnie. Nie miał
najmniejszej ochoty się ruszać. Przez kilka minut żaden z nich się nie odezwał. Ich ogonki ściśle się ze sobą splotły, a serca biły jednym rytmem. To była jedna z tych magicznych chwil, jakie potem wspomina się po latach z uśmiechem na ustach i łezką w oku.
- Wiesz, ja
właściwie nic nie wiem o dzieciach – Bez ocknął się pierwszy i usiadł
gwałtownie na łóżku. Widać było, że jakaś myśl nie daje mu spokoju – Byłem jedynakiem.
Najwyższy czas coś z tym zrobić – powiedział stanowczo. – Ty tu sobie
odpoczywaj, mam ważną sprawę do załatwienia – zdumiony książę zobaczył jak jego
zaaferowany małżonek wybiega z sypialni. Nie dostał nawet buziaka na
dowidzenia. Nie miał pojęcia co mu strzeliło do głowy, ale na pewno nie było to
nic mądrego.
***
Belzebub
spotkał się na dziedzińcu ze smętnym Borutą. Ucieszył się kiedy go zobaczył i
od razu wprowadził w sprawę. Po czym obaj zgodnie udali się do miasta. W stolicy
Piekła wszyscy już dawno przyzwyczaili się do przechadzającego się ulicami
władcy. W przeciwieństwie do swojego ojca żywo interesował się sprawami swoich
poddanych. Znał wszystkie ich problemy i starał się je na bieżąco rozwiązywać. Był
bardzo lubiany i szanowany. Znano też jego porywczą naturę, dlatego nikt nie
ośmielił się go zaczepić. Wszyscy tylko przyglądali mu się z ciekawością i
śledzili każdy jego krok.
- Co ty
kuśtykasz jak jakiś kaleka? – zapytał postękującego kompana, wlekącego się za nim
z niewyraźną miną.
- To nic
takiego – machnął ręką zmieszany Boruta. – Dominik dowiedział się o ciąży,
ogonach, a nawet skrzydełkach i trochę się zdenerwował.
- Nieźle cię
urządził – Belzebub odchylił kołnierz w koszuli przyjaciela i podniósł brwi na
widok sinych pręg na jego plecach. – Ale ma charakterek! A wygląda na taką milutką
kruszynę – pokręcił głową. – Ma strasznie mylący wygląd.
- I jest
milutki – westchną cierpiętniczo wojewoda – dopóki się nie wkurzy. Na szczęście
udało mi się w porę uciec. Miałem wrażenie, że za chwilę plunie ogniem i spali mnie
na popiół.
- Nie
narzekaj, zawsze lubiłeś takich zadziornych chłopaków, a jak będzie równie temperamentny
w łożu, to ci zrekompensuje inne niedogodności – roześmiał się władca. – Tylko ja
na twoim miejscu, pochowałbym raczej wszystkie ostre narzędzie w domu.
- Bardzo
śmieszne – żachnął się Boruta. – Ale właściwie dokąd my idziemy?
- Do
księgarni, mam braki w wykształceniu. Muszę je natychmiast uzupełnić – pociągnął
zdumionego przyjaciela do sklepu. – Mają tu całkiem niezły wybór – Bez zagłębił
się między półki z książkami. – Może powinniśmy częściej tu bywać? W mojej bibliotece
mam same starocie.
***
Gdy Lucyfer
wrócił wieczorem do sypialni, zastał męża leżącego w łóżku pośród sterty książek.
Stanął zdumiony na środku pokoju i obserwował dziwne miny jakie robił Bez. Tak
naprawdę, to pierwszy raz w życiu widział, żeby czytał coś innego niż gazety,
albo te swoje starożytne woluminy o strategii. Podszedł bliżej, by zobaczyć
jakie lektury tak go zainteresowały, że nawet nie spostrzegł wejścia swojego bezcennego skarbu.
Zaczął przyglądać się tytułom i oniemiał. Z całej siły postarał
się zdusić napad histerycznego śmiechu, który zaczął go ogarniać – ,,Genetyka dla zuchwałych”, ,,Od plemnika do najemnika”, ,,Ciąża i inne problemy” itd. …
W końcu mężczyzna go zauważył, natychmiast złapał za rękę i pociągnął na łóżko. Ułożył
zaskoczonego Lucyfera na plecach i rozpiął mu koszulę. Pocałował płaski
brzuszek i przyłożył do niego ucho, a potem zaczął mruczeć coś pod nosem.
W końcu mężczyzna go zauważył, natychmiast złapał za rękę i pociągnął na łóżko.
- Co ty
właściwie robisz? – odezwał się książę, usiłując zachować powagę.
- Jak to co,
rozmawiam z komórkami! – Bez wrócił do swojego zajęcia, cokolwiek to było, bardzo go fascynowało.
- Ee…? – wyrwało
się mało inteligentnie Lu.
- No wiesz,
namawiam je do współpracy. Chciałbym, aby maluszek miał twoje piękne włosy i
oczy, do tego moją posturę i inteligencję. Byłby władcą idealnym. Prawda, że to
dobry pomysł? – uśmiechnął się do oniemiałego męża, który zaczął się krztusić i
zasłonił usta rękami. – Podobno w pierwszych miesiącach wszystko się
kształtuje. Myślisz, że mnie posłuchają? Powinny, w końcu jestem królem! –
odpowiedział sam sobie na pytanie.
-
Przepraszam… yy… nie mogę… - Lucyfer zaczął najpierw cicho chichotać, a potem rechotać na całego. Zwijał się na materacu i miotał na wszystkie
strony, nie mogąc się uspokoić. Na koniec spadł na podłogę i to trochę go
otrzeźwiło. – Kocham cię Bez, nigdy się nie zmieniaj – zaczął wycierać łzy,
które ze śmiechu popłynęły mu po policzkach.
- Nie mam
pojęcia, co cie tak rozbawiło? – burknął, nadymając się mężczyzna. – To naukowe,
sprawdzone teorie!
***
Od kilku dni
trwała prawdziwa wojna. Julian rozbił obóz na podwórku Dominika i nie
odpuszczał. Atakował, wymyślając coraz to nowe sposoby na przeproszenie
narzeczonego. Mimo swojej wytrwałości i uporu nie został ani razu wpuszczony do
środka. Próbował już prawie wszystkiego. Posyłał mu najpiękniejsze kwiaty,
najlepsze słodycze, wspaniałe luksusowe prezenty, a wszystko to lądowało potem
na jego głowie, wyrzucane oknem przez rozwścieczonego chłopaka. Namalował na
wszystkich oknach piękne wzory, które układały się w słowo ,,wybacz mi”. Błagał, prosił, żebrał i nic nie wskórał. Czwartego dnia usiadł na progu willi i owinął
się kocem. Jesienne wieczory zrobiły się bardzo chłodne. Było mu smutno, powoli
tracił już nadzieję. Wiedział, że to jego wina. Zamiast szczerze wszystko
wyjaśnić zachował się jak tchórz. Chłopak dał mu szansę, a on ją kolejny raz
zaprzepaścił. Ogonek zwisał smętnie cały przemoczony na deszczu. Julian
wyciągnął gitarę i zaczął zawodzić miłosne pieśni. Fałszował wprost
makabrycznie, a na dokładkę miał bardzo donośny głos. Robił to jednak tak
żałośnie, że wszystkie psy w okolicy zaczęły wyć. Towarzyszyły mu z wielkim
zapałem i zaangażowaniem, a okoliczni mieszkańcy chwytali się za głowy i
zatykali uszy, nie mając pojęcia co się dzieje.
Pierwsza
załamała się Monika. Miała bardzo dobry słuch i nie mogła znieść tych
strasznych dźwięków. Miała lekkie wyrzuty sumienia, że niepotrzebnie się wtrąca,
ale jeszcze chwila i na pewno oszaleje. Podreptała na górę i siłą wyciągnęła z
pokoju Dominika. Wyglądał nieszczególnie. Potargany, niechlujnie ubrany, oczy miał
czerwone jakby płakał. Dziewczyna
posadziła go na krześle, wręczyła kubek z gorącym kakaem i postawiła przed nim
talerz z ciasteczkami.
- Domiś, ja
cię proszę, zrób z tym cokolwiek. Julian nie odpuści dopóki z nim nie porozmawiasz.
Obaj zachowujecie się strasznie dziecinnie – zaczęła rozczesywać splątane loki
przyjaciela. – Jak nie chcesz z nim gadać, to go może z kropnij – wręczyła mu
tłuczek do mięsa – po co ma się chłopina męczyć, a ja razem z nim.
- Łatwo ci mówić – pociągnął nosem. – Oszukał mnie tyle razy, nie uwierzę już w nic co
powie.
- To z nim
zerwij i tyle – Monika wyjrzała przez okno i do głowy przyszedł jej niecny
pomysł. Dominik co prawda był jej kumplem, ale najwyższy czas skończyć z tym dramatem.
Widać było, że czart wcale nie jest mu taki obojętny jak to chciał jej weprzeć.
- Biedak wygląda strasznie żałośnie, od
rana pada i chyba się przeziębił. Nawet ten jego, pożal się boże śpiew, brzmi
jakoś ochryple. Chyba dam mu malinowej herbaty. Nie masz nic przeciwko co?
- Zaraz go
wywalę – chłopak nagle zerwał się od stołu – niech sobie pije herbatki w swoim
domu! – otwarł z impetem drzwi i stanął w nich jak wryty. Naprzeciwko niego
stał Julian. Mokry, zziębnięty,
załamany, cały się trząsł. W niczym nie przypominał dumnego wojewody, patrzącego na wszystkich nieco z góry. Zielone oczy zetknęły się z czarnymi.
- Proszę,
proszę… wybacz… - usłyszał drżący szept.
– Zrób ze mną co chcesz, tylko mnie nie opuszczaj… błagam … – uklęknął w błocie. – Zasłużyłem… wiem… -
zanim chłopak zdążył odpowiedzieć, ruda kitka wystrzeliła do przodu i ściśle splotła
się z czarnym ogonkiem. Przylgnęła do niego mocno, starając się mu przekazać trochę
swojego ciepła.
- Wstań,
jeszcze mi tu zamarzniesz… - Dominik wyciągnął do niego rękę. Julian jednak się
nie podniósł, tylko objął go w talii i ukrył twarz w jego bluzie.
- Tak mi wstyd,
miałem się tobą opiekować, nie chcę żebyś przeze mnie płakał – wymamrotał cicho w
miękki materiał. Drobna dłoń zanurzyła się w jego czarnych włosach i
pieszczotliwie je przeczesała.
Haha no ładnie, ten biczyk to niezła broń xD dobrze, że Domi nic nie wie o tym jak naprawdę działa xD chociaż może jakby wiedział to by się zlitował nieco nad Borutą:)
OdpowiedzUsuńA co do Bez'a awww tatuś i mamusia <3 Jak słodko, widać, że władca się przejmuje, a to jak zaczął "rozmawiać z komórkami" haha padłam :)
Buuuuu!!! Tak i szkoda Boruty, przedstawiłaś go w takim żałosnym stanie, przemoknięty, zziębnięty,,, oraz te przeprosiny, to skrucha... Domi on cię naprawdę kocha więc wybacz mu ruda kitko ;3
Julian wydawał się taki kruchy ale i uparty, siedział dzień w dzień u niego na podwórku...to musi być silne uczucie <3
Twoja Maru;3
Niezły rozdział, pomimo tego że nie jest to mój ulubiony, mogę powiedzieć, że mi się podobał.;* Nie mogę się doczekać co się stanie teraz z Borutą i Dominikiem. Będę cierpliwie czekać na kolejny rozdział, liczę na to że pojawi się niebawem. ;)
OdpowiedzUsuńDominik to jest jednak w gorącej wodzie kąpany nie ma co:) Ale Julek zasłużył w końcu go bardzo okłamał i nadwątlił zaufanie. Stanął na wysokości zadania. Potężny czart koczujący przed domem i błagający o wybaczenie to musi być niezły widok:D Dobrze też że się pogodzili. Mimo tego czegoś mi tu brakowało ale nie do końca wiem czego. Oni jeszcze nie są zgrani oni nawet parą w sumie nie są tak za bardzo wiąże ich kontrakt i mizianie... może dodasz coś jeszcze jakieś posunięcie w stronę dobrego.
OdpowiedzUsuńSuper że Bez cieszy się z dziecka ale niestety znów postępuje bardzo samolubnie a Lu niestety nic z tym nie robi. Niech ktoś w końcu potrząśnie tym idiotom.
Chociaż muszę przyznać że jego wizja dziedzica i rozmowy z komórkami były słodkie i szalone:) Zapomina tylko o jednej bardzo ważnej osobie... ale już trudno chyba nie można mieć wszystkiego
Wątek przyjaźni Beza i Juliana jest taką miłą odskocznią i chciałabym więcej scen z nimi:) Może przyjaciel mu coś powie
Rozdział był na prawdę dobry i nie mogę się doczekać co dalej wymyślisz:)
Dużo dużo weny:)
Julek niech jeszcze ciut więcej pocierpi! Jego rozpacz jest cudowna! Może się nauczy!
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że się pogodzą i stworzą szczęśliwy związek.OO Lu ma dobrze, taki troskliwy mąż i tatuś.Na pewno będą mieli piękne dziecko.
OdpowiedzUsuńN KURDE I MUSIAŁAM SIĘ PORYCZEĆ ;( Lucek i Bez kocham ich! ;)
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńbardzo dobry rozdział, sporo humoru,do Belzebuba teraz dotarła informacja jak naprawdę wyglądał ich pierwszy raz i to poważnie może odbić się na tym maluszku.. A Julian chciał dobrze i wyglądało, że się udaje, a tu nagle hahah Dominik okrutny, ale Julianowi należało się za zatajanie prawdy... Choć kiedy czytałam, o tym, ze próbuje przeprosić i jakoś naprawić ten błąd zrobiło mi się smutno Boruty...a zwłaszcza jak była ta scena, ze moknie i kitka smętnie zwisa... ale i Dominik ciężko przeżywał ta sytuację. Kitka sama wie co dla niej najlepsze...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia