Dom od
wewnątrz wyglądał o wiele lepiej niż się spodziewali. Co prawda umeblowany był
antykami, ale wyposażony we wszystkie nowoczesne urządzenia. Miał zamontowaną nawet antenę satelitarną i
Internet. Na parterze był duży salon, kuchnia z jadalnią, elegancki gabinet i
sypialnia pana domu, którą zajął od razu Dominik. Na piętrze znajdowały się
trzy gościnne pokoje. Największy z nich z balkonem objęła w posiadanie Monika. Nie udało im
się niestety odnaleźć klucza ani do strychu, ani
do piwnicy. Wszędzie było za to bardzo czysto, jakby ktoś tu często i bardzo
dokładnie sprzątał. Lodówka była całkiem pusta. Dominik postanowił iść
do wsi i kupić kilka podstawowych rzeczy. Wziął niewielki plecak i pomaszerował
ścieżką na skróty przez bagna. Było wczesne popołudnie i panował niezły upał.
Dopiero zaczęło się lato, a słońce już dawało z siebie wszystko. Chłopak był
ubrany tylko w jeansy i cienki podkoszulek, a i tak po przejściu niecałego
kilometra cały się spocił. Bagna o tej porze roku były naprawdę piękne. Bujna
zielona roślinność dziko ze sobą splątana pokrywała większość obszaru. Gdzieniegdzie przebłyskiwały maleńkie jeziorka pełne ciemnej, niezbyt ładnie
pachnącej wody. Miliony owadów szalały w powietrzu brzęcząc zaciekle. Było
niesamowicie parno i duszno. Nad powierzchnią wody unosiła się mgiełka. Dominik
maszerował raźnie wąską ścieżką, która wyglądała na często używaną. Nadleciała
ważka, największa jaką kiedykolwiek widział. Miała niesamowite szkarłatne, półprzeźroczyste skrzydełka. Chłopak chcąc się jej bliżej przyjrzeć zboczył ze
ścieżki i poczuł, że kępka trawy na której stanął zapada się pod nim. Z głośnym
chlupotem i piskiem zanurzył się po pas w czarnej brei. Przestraszony szarpał się rozpaczliwie, co spowodowało, że zanurzał się coraz głębiej. Zaczął krzyczeć i
nawoływać, ale niestety nikogo nie było w pobliżu. Z początku był nastawiony
optymistycznie, ale czas płynął, a na dróżce nie widać było nikogo. Zaczął
zapadać zmierzch i robiło się coraz chłodniej. Dominikowi kręciło się w głowie od śmierdzących oparów. Strach zaczął dławić go w gardle.
Musiał na chwilę zemdleć, bo jak się ocknął poczuł, że ktoś niesie go na
rękach. Zaczął się wyrywać. Otaczały go nieprzeniknione ciemności. Jedynym
źródłem światła były robaczki świętojańskie unoszące się w powietrzu. Zobaczył
wpatrujące się w niego w kompletnych ciemnościach czarne, błyszczące jak u
zwierzęcia oczy.
- Kim
jesteś? – wyszeptał.
- To ja
powinienem o to zapytać – Boruta wyszczerzył do niego olśniewająco białe zęby.
– Nie bój się, takie płomiennowłose kruszyny mogę wyciągać z bajora codziennie.
– Chłopak miał zamiar właśnie odpyskować, ale znowu jego umysł zasnuła mgła.
Gdy obudził się leżał w ogromnym, królewskim łożu z baldachimem, a nad nim
pochylała się drobna, czarnowłosa dziewczyna.
- Wujku –
wrzasnęła – chyba już mu lepiej, otworzył oczy. – Podskoczyła z ekscytacji, po
czym pochyliła się i zmieniła mu na głowie okład z jakiś przyjemnie pachnących
ziół. – Jaki śliczny! – westchnęła, patrząc z zachwytem w zielone jak leśny
mech oczy Dominika.
- Zmiataj do
siebie niewyżyta pannico! – warknął potężny mężczyzna, który właśnie wszedł do
pokoju. Hebanowa, lśniąca, modnie przystrzyżona grzywa opadała mu aż na
ramiona. Chłopak natychmiast poznał ten drapieżny uśmiech. Wojewoda podniósł za pasek od
spodni dziewczynę i bezceremonialnie wyrzucił ją za drzwi. – Ta młodzież z roku
na rok jest coraz bezczelniejsza. Jestem Julian Boruta, a ty chyba jesteś
bratankiem Rokity. Słyszałem, że ma przyjechać objąć spadek po tym starym
draniu.
- Dominik
Rokita, dobrze pan odgadł – zerknął na niego nieśmiało chłopak, siadając na
łóżku.
- Lepiej nie
wstawaj, te opary na bagnach są trochę trujące. Już zawiadomiłem twoją
dziewczynę, że wrócisz rano – ulokował się obok niego, na co młody mężczyzna
przezornie cofnął się do tyłu. Nie miał zamiaru prostować pomyłki gospodarza.
Jak będzie myślał, że coś go łączy z Moniką, to się nie będzie do niego
przystawiał. Dobrze widział jak wygłodniałe, czarne ślepia błądziły po jego
sylwetce.
- Wolałbym
jednak nie sprawiać panu kłopotu – usiłował wstać, ale nogi się pod nim ugięły
i Boruta złapał go w ramiona, chroniąc przed upadkiem.
- Nie bój
się dzieciaku – wyszeptał mu niskim głosem wprost do ucha, od którego zjeżyły
mu się włosy na karku. - Jesteś dla mnie o wiele za młody, możesz więc spać
spokojnie – położył go na posłaniu i nakrył kołdrą. Mężczyzna postawił obok
niego tacę z jakimś parującym napojem. – To tylko odtrutka, rano będziesz jak
nowy – podał mu szklankę. Dominik wziął ją od niego i powąchał podejrzliwie,
zaczął pić małymi łyczkami krzywiąc się paskudnie. Nagle poczuł jak coś skrada
się wzdłuż jego prawej nogi delikatnie ją głaszcząc. Spojrzał oskarżycielsko na
Borutę, ale on w rękach trzymał tacę. Pisnął przestraszony i upuścił szklankę.
Przyjrzał się jeszcze raz dokładnie, bo w pokoju było dość ciemno. Oświetlał go
tylko płonący w kominku ogień. Zobaczył długi ogon pokryty lśniącą, czarną
sierścią zakończony puszystą kitką. Posuwał się do góry docierając właśnie do
jego nagiego uda. Łaskotał i drażnił wrażliwą skórę.
- O cholera,
co to takiego?! – krzyknął zaskoczony, nie wierząc własnym oczom.
- Ups,
przepraszam – odezwał się nieco zmieszany mężczyzna. – Widzisz, on ma jakby
własną wolę i poglądy na różne sprawy. Jest niesforny i zazwyczaj robi co
chce – westchnął ciężko i zrzucił intruza z kołdry. – Chyba uznał cię za
atrakcyjnego – uśmiechnął się łobuzersko do wytrzeszczającego na niego zielone
ślepka Dominika.
- Ty chyba
nie chcesz mi powiedzieć, że masz OGON, który w dodatku cię nie słucha! Masz
mnie za wariata?! – wybuchnął chłopak.
- Skądże –
zerknął na niego Julian z najbardziej niewinną miną na jaką go było stać. – Co
masz przeciwko ogonom? Nigdy bym nie pomyślał, że jesteś taki nietolerancyjny –
dodał zasmucony, mrużąc błyszczące oczy.
- Ee… -
wyjąkał kompletnie zbity z tropy Dominik,
który w pierwszej chwili myślał, że facet zwyczajnie go nabiera. – Nie
mogę, przecież to niemożliwe.
- Dlaczego?
- Boruta odwrócił się do niego tyłem i podniósł do góry koszulę. – Możesz
sprawdzić – przybliżył się do Rokity. Ten z wahaniem wyciągnął rękę, zarumienił
się i zaczął obmacywać jego tyłek. Tam gdzie kończą się plecy, u podstawy
kręgosłupa wyrastał niewątpliwie najprawdziwszy ogon. – To całkiem przyjemne,
nie musisz się śpieszyć – odezwał się rozbawiony mężczyzna.
- Och –
pisnął chłopak i szybko cofnął dłoń. – Przepraszam - zaczerwienił się po same
rzęsy. – Czy to jakaś mutacja?
- Nie, w
naszej rodzinie to normalne. Mieszkając w Czarcim Jarze będziesz musiał
przyzwyczaić się do wielu dziwnych rzeczy. Idź już lepiej spać kruszyno. Jutro
odprowadzę cie do domu – Julian wstał i ruszył do drzwi.
- Co on ma z
tą kruszyną? Nie jestem przecież znowu takim chucherkiem! – usłyszał oburzony
głos Dominika, najwyraźniej mówiącego do siebie.
***
Tymczasem Amira
oburzona bezczelnością wuja wyszła na spacer. Wzięła ze sobą mocną latarkę, ale
jej nie używała. Doskonale widziała w ciemnościach nocy, a bagna znała jak
własną kieszeń. Z daleka zobaczyła, że na polance ktoś pali ognisko. Podeszła bliżej
i zauważyła wysoką, jasnowłosą dziewczynę, która najwyraźniej robiła porządki w
ogrodzie i teraz paliła powycinane gałęzie i krzewy. Ubrana w dopasowaną tunikę
z dużym dekoltem spiętą skórzanym paskiem i spodnie dopasowane do zgrabnych,
długich nóg wyglądała jak jakaś pogańska kapłanka odprawiająca w lesie swoje
rytuały. Amira pomachała do niej i podeszła bliżej.
- Jestem
twoją sąsiadką, mogę się przyłączyć? – zapytała i widząc jak kiwa głową usiadła
na trawie. Dziewczyna podała jej puszkę z piwem.
- Jestem
Monika, a ty? – wyciągnęła do niej ciepłą dłoń.
- Amira,
twój chłopak jest u nas w domu. Trochę się nawdychał oparów z bagien, ale nic
mu nie będzie. Julian się nim zajął.
- Dominik to
mój przyjaciel, będziemy razem prowadzić firmę Rokity – uśmiechnęła się do niej
Monika i usiadła obok na pniaku.
- Zanudzisz
się tutaj na śmierć, to zapadła dziura. Żadnych atrakcji, poza moim wujem nie
ma tu ani jednego fajnego faceta – westchnęła ciężko.
- A na
jakiego grzyba mi faceci, to mocno przereklamowane dranie. Dominik jest wyjątkiem – rozpoczęła nową puszkę Monika.
- Taa…. jakbyś
znała mojego byłego narzeczonego, to dopiero był pasożyt.
- Nawijaj
mała i napij się na smutki – stuknęły się piwami. Obie w paskudnych humorach,
rozżalone na cały świat rozumiały się prawie bez słów. Dwie dziewczyny tak
różne, a jednocześnie tak do siebie podobne. Wraz z wypitym alkoholem
rozwiązywały się im języki.
- Odkąd
pamiętam Selim należał do mnie – podjęła opowieść Amira. – Rodzice zaręczyli
nas jak byliśmy małymi dziećmi. Zawsze uprzejmy i elegancki idealnie wszedł w rolę
mojego wymarzonego księcia. Nigdy się nie skarżył, trzymał mnie za rękę ani razu nie przekraczając dozwolonej granicy, nawet jak dorośliśmy. A ja idiotka
myślałam, że on tak bardzo mnie szanuje i czeka do ślubu z okazywaniem mi
głębszych uczuć. Wszystko już było przygotowane, sukienka kupiona, goście
zaproszeni, kiedy ktoś uczynny przysłał mi plik zdjęć. Mój wspaniały chłopak w
tym samym czasie, gdy spotykał się ze mną miał szereg romansów z dojrzałymi kobietami, dlatego nigdy nie próbował mnie nawet dotknąć. Po prostu nie byłam w jego typie. Pochodzę z bardzo bogatej i wpływowej rodziny, a ten gnojek po
prostu chciał się wspiąć po moich plecach wprost do elit, o których zawsze
marzył. Naiwniaczka ze mnie i tyle – Amira otworzyła następną puszkę. –
Uciekłam z domu przeddzień ślubu. A ty? – skierowała pochmurne, szare oczy na
Monikę.
- Moja
historia jest trochę inna i chyba jeszcze bardziej żałosna. Wyszłam za mąż
bardzo młodo, jeszcze w czasie studiów. Kochaliśmy się i wydawało nam się, że
zawojujemy świat. Po niedługim czasie mąż poważnie zachorował. Wiesz co to
schizofrenia? Ona mi go zabrała kawałek po kawałku. Zatracił się w swoich
wizjach i urojeniach bezpowrotnie. Leki niewiele pomagały. Zapobiegały jedynie
napadom paniki i agresji. Z początku latałam od specjalisty do specjalisty,
mając nadzieję, że mu pomogę i wyciągnę go z tego strasznego miejsca w którym
utkwił. Z czasem jednak dotarło do mnie, że na próżno się miotam. Nie masz
pojęcia jak wyglądało moje życie i lepiej żebyś się nigdy nie dowiedziała. Byłam
już taka zmęczona. Momentami wydawało mi się, że oszaleję razem z nim. Nadeszła
nawet chwila, kiedy próbowałam targnąć się na swoje życie. Pewnego dnia
poznałam kogoś niezwykłego i zakochałam się bez pamięci. To nie było nagłe
uczucie. Wiesz jak to jest jak spotkasz bratnią duszę? Coś cię do niej ciągnie,
a ty nie potrafisz się oprzeć. Zupełnie jakbyś ty była opiłkami, a ona
magnesem. Miałam wrażenie, że rosnę, kwitnę szalałam z radości i nagle bum!
Dotarło do mnie, że to wcale nie jest przyjaźń, tylko coś więcej. Przeraziłam
się i uciekłam. Nie chciałam go więcej widzieć, nie byłam wolna i nic nie
mogłam mu ofiarować. Tak bardzo bałam się go skrzywdzić. Nigdy nie zostawiłabym
męża na pastwę losu, oprócz mnie nie miał nikogo. Mój przyjaciel nie wiedział
co się dzieje, bombardował mnie listami, telefonami. W końcu jednak odpuścił.
Kilka miesięcy później poznał kogoś innego i się z nim związał. Zupełnie o mnie
zapomniał i straciłam z nim kontakt. Tak było chyba lepiej dla nas obojga,
przecież nie mógł na mnie wiecznie czekać. Mąż umarł pół roku temu, skoczył z
mostu i zginął na miejscu. Nie upilnowałam go i nie mogę sobie tego darować.
Umarł, a ja w tym czasie siedziałam w łazience i rycząc zaczytywałam się
listami od Krzysia. Mam wrażenie, że zabiłam go własnymi rękami - Monika otarła
z oczu łzy. – Ta wiocha mi się podoba, odpocznę sobie tutaj. - Wyciągnęła się
na ziemi obok Amiry.
- Jak tu
uśniemy, zeżrą nas komary – uśmiechnęła się do niej dziewczyna, nie mając wcale
ochoty się podnosić. Dobrze się czuła z jasnowłosą sąsiadką, a piwo już mocno
namieszało jej w mózgu. Sięgnęła po leżący obok koc i nakryła je obie na
głowę. W kilka minut później spały mocnym, niosącym ukojenie snem, tuląc się do
siebie nieświadomie w poszukiwaniu ciepła i odrobiny czułości.
***
Lucyfer
wpakował się do domu Boruty jak do swojego. Wysłał wystraszoną jego przybyciem
służbę na poszukiwanie pana domu. Sam rozsiadł się wygodnie w salonie i zrobił
sobie drinka. Nie znosił wojewody i nie miał zamiaru zbyt długo tu pozostać. Z
przyjemnością jednak zobaczy jego minę jak przeczyta rozkazy Władcy Piekieł.
Rzadko miał okazję poznęcać się nad tym hulaką, który jak wąż wyślizgiwał się z
każdej pułapki i sprytnie omijał wszystkie przeszkody.
- Co ty tu
robisz? – warknął od drzwi Boruta na widok gościa. Ten wyelegantowany arystokrata
doprowadzał go do szału samym wyglądem. – Nie przypominam sobie żebym cię
zapraszał!
- Nie
gorączkuj się drogi Julianie – odezwał się Lucyfer cedząc słowa. – Mam tu coś
dla ciebie od Jego Wysokości – uśmiechnął się do niego wyniośle i podał mu list.
Drogi wojewodo!
Nieustannie
dochodzą
mnie skargi na twoją
osobę i mam
już dość ich wysłuchiwania.
Najwyższy
czas byś
się
ustatkował i przestał kawalerzyć.
Moją wolą jest żebyś się jak
najszybciej ożenił.
Daję ci
rok na znalezienie odpowiedniej osoby. Po tym czasie zwiążę cię z
kimkolwiek i nie będzie
odwrotu.
Belzebub I
Boruta pobladł jak ściana i osunął się na pobliski fotel. Przeczytał list jeszcze dwa razy i podniósł przerażone oczy na uśmiechniętego złośliwie kapitana. Przez chwilę siedział bez ruchu i gwałtownie oddychał próbując zebrać myśli. Musiał przyznać, że Władca Piekieł robił się z każdym wiekiem coraz bardziej pomysłowy i zgryźliwy.
- Jak to twoja sprawka to jeszcze mnie popamiętasz! –
mruknął i spojrzał groźnie na Lucyfera. Walnął pięścią w stół rozwalając go na
kawałki. – Niech to jasny szlag! Żegnaj słodka wolności!